Rozdział 6
Od śmierci Maxa minęły dwa tygodnie. Ciężko nam było się z nim rozstać. Wiele nocy nie spałam. Z jednej strony bałam się, że ja lub któryś z moich przyjaciół może również zginąć, z drugiej coraz bardziej stresowałam się przed drugim etapem Prób. Przez cały ten czas nie działo się nic dziwnego, ani niepokojącego. Aż nadszedł dzień wysłania nas na Pogorzelisko. Nie przejmowano się, że nigdzie nie ma Grupy B. Prawdę mówiąc, nikt z lekarzy czy psychów nawet o nich nie wspomniał. A co jeżeli ich ucieczka była zaplanowana? Może celowo pozwolono im uciec?
-Ustawcie się w dwuszeregu-powiedział z kamiennym jak zwykle wyrazem twarzy Janson. Posłusznie wykonaliśmy jego polecenie. Zaczął nas liczyć i sprawdzać, czy każdy ma dobrze zaopatrzony plecak itd. Nagle podłoga się zatrzęsła, a z pięter niżej słychać było wybuchy i krzyki.
-Co do purwy?- zaklął pod nosem Minho
Po chwili ktoś uderzył mnie w plecy, tak mocno, że upadłam.
-Wszystko jest dobrze, nie ruszaj się- ktoś szepnął mi do ucha. Znałam ten głos. Chyba. To jeden z ocalałych Streferów z którymi się nie kumplowałam. Luke czy jakoś tak. Zrobiłam to co chciał; leżałam nieruchomo kiedy wokół mnie słychać było wrzaski i wybuchy. Po chwili wszystko ucichło. Podniosłam głowę i oniemiałam ze zdziwienia. Na podłodze wokół mnie leżeli martwi pracownicy DRESZCZU, a obok nich stali moi przyjaciele i pozostali Streferzy.
-Możesz już wstać Holly- rzucił Luke i wrócił do opatrywania czyjejś rany.
-Co tu się do cholery wyprawia- zapytałam.
-Długo by tłumaczyć. Opowiem po drodze- powiedział Collin, który akurat wyszedł zza drzwi. Spojrzałam wyczekująco na Newta. Nerwowo przekładał palce i patrzył w podłogę. Chyba mój "chłopak" nie mówi mi o wszystkim- pomyślałam.
-Chodź-powiedział Sam i podał mi rękę. Chwyciłam ją i pozwoliłam, żeby pociągnął mnie za sobą. I tak moje próby wydobycia z niego czegokolwiek by się nie udały.
************************
Ktoś wie o co chodzi? Bo ja nie iksde
Do następnego Cukrojadek
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro