XXX
Cause it's a beautiful night,
We're looking for something dumb to do.
Hey baby,
I think I wanna marry you.
Is it the look in your eyes,
Or is it this dancing juice?
Who cares baby,
I think I wanna marry you.
Dwa lata później...
-Chłopcy, błagam was, zapozujcie normalnie! - jęknęłam. - Bo pogadam z waszym menagerem i nie będzie tak radośnie!
-Przypominam ci, że jesteśmy dzisiaj umówieni, skarbie! - Luke pokazał mi język, pozując w końcu normalnie. Reszta zespołu poszła w jego ślady. Ustawiłam ostrość i nacisnęłam migawkę.
-Dobra, ostatnie zdjęcie dzisiaj, bo nie wytrzymam z wami - oświadczyłam i wyłączyłam aparat. Schowałam go do torby.
-To co? Porywam cię - stwierdził Luke.
-No nie wiem, nie wiem... a fani mnie nie pożrą?
-Wiesz dobrze, że oni cię uwielbiają.
Pocałował mnie w policzek. Wyszliśmy z budynku, zakładając kaptury bluz na głowę i okulary przeciwsłoneczne.
-O ile się dzisiaj zakładamy, że cię zauważą? - spojrzałam na niego.
-100 dolców - uśmiechnął się.
-Uuu, podnosisz stawkę. Dobra.
Nie zdążyliśmy dojść do hotelu, bo otoczyli nas fanki.
-Przegrałeś! - krzyknęłam, patrząc jak Luke robi sobie z nimi zdjęcia.
-Co przegrał? - zapytała jedna z dziewczyn, blondynka.
-Założyłam się z nim, że mimo kaptura i okularów i tak go zauważycie. Dzięki dziewczyny, dzięki wam zarobiłam! - krzyknęłam wszystkim tu zebranym, obdarzając ich szerokim uśmiechem.
-Mam pytanie. Czy jak zrobimy sobie zdjęcia z Lukiem, to możecie zapozować razem? Wyglądacie tak uroczo jako para, że warto was mieć na tapecie.
-Jak dla mnie spoko. Lukey? - spojrzałam na chłopaka, ktory tym razem robił zdjęcie z brunetką.
Minęło dobre pół godziny, zanim Hemmings zdążył zrobić sobie zdjęcia ze wszystkimi tutaj obecnymi dziewczynami. Nie przeszkadzało mi to zbytnio. Ja w tym czasie rozmawiałam z nimi i żartowałam.
Stanęłam obok blondyna, kładąc rękę na wysokości jego pasa.
Wokół nas rozbrzmiał dźwięk robionego zdjęcia, gdzie nie gdzie flesza.
Pociągnęłam usta ostatni raz szminką i poprawiłam lekko włosy.
-Gotowa? - nie oszukujmy się. Luke Hemmings wygląda bardzo korzystnie w garniturze. Bardzo, bardzo korzystnie.
-Jak nigdy - odparłam i wzięłam mojego chłopaka pod rękę.
Wsiedliśmy do taksówki, która zawiozła nas do najlepszej restauracji w Los Angeles. Nie wiem, jakim cudem Luke załatwił tutaj rezerwację, ale udało mu się.
Usiedliśmy przy naszym stoliku, biorąc do ręki menu.
Szczerze mówiąc, mało interesowało mnie jedzenie.
Chociaż rozmawialiśmy tak jak zawsze widziałam, że gdzieś tam Luke jest zdenerwowany. Nie wiedziałam tylko, dlaczego.
Za to udało mi się tego dowiedzieć po deserze.
-Taylor - blondyn odchrząknął. - Układałem przemowę, ale w jednej chwili o niej zapomniałem. Nieważne zresztą. Tay, jesteś najlepszym, co mnie spotkało w życiu. Dzięki tobie dojrzałem, zrozumiałem kilka naprawdę istotnych rzeczy. Sprawiłaś, że stałem się... pełny. Znalazłem swój sens życia. To dzięki tobie i twojemu wsparciu doszliśmy tutaj, gdzie teraz jesteśmy.
Luke uklęknął, wyciągając należy pudełeczko z kieszeni marynarki.
-Taylor... czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz ze mną do końca życia? Zgodzisz się na życie na walizkach, będąc moją żoną?
Miałam łzy w oczach.
-Tak - wyszeptałam. - Wszędzie tam gdzie ty, tam i ja.
Blondyn, szczęśliwy, nałożył pierścionek na mój palec, po czym mocno go uściskałam, prawie płacząc ze szczęścia.
-Kocham cię, Luke.
-Ja też cię kocham, Tay.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro