Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9: W odbiciu


– Całkiem dobre to zaklęcie – uzdrowiciel kręcił się wokół uśpionego Faya.

Mag leżał na łóżku w jednoosobowym pokoju, oddychając spokojnie. Na jego twarz wróciła część kolorów i tylko kilka niewielkich buteleczek na stoliku obok sugerowało, że nie jest to zwykły sen.

Kurogane posłał mu zdezorientowane spojrzenie.

– Zaklęcie...? – zapytał, zawieszając głos.

– Powstrzymujące toksyny przed dalszym rozprzestrzenianiem się po ciele – uzdrowiciel poprawił okrycie i uśmiechnął się łagodnie do Kurogane. Wojownik przygnał do niego na złamanie karku, z gorączkującym, nieprzytomnym już czarodziejem w ramionach, gdy tylko otworzyły się przed nim bramy miejskie, a strażnicy wskazali drogę do lecznicy. – Kogokolwiek spotkaliście na szlaku, oszczędził mu choroby. Nic mu nie będzie. Odpocznie i będzie jak nowonarodzony, nie musisz się martwić.

Kurogane bezwiednie opuścił napięte ramiona, słysząc te zapewnienia, ale oprócz ulgi poczuł też dezorientację. Nikogo nie spotkali na drodze do stolicy. Nie było żadnego czarownika, który mógłby rzucić czar, więc pewność w głosie uzdrowiciela zbiła Kurogane z tropu, zostawiła z jeszcze większą ilością pytań.

– Kiedy się obudzi?

Uzdrowiciel zerknął na pacjenta, potem na buteleczki z eliksirami i poruszając ustami, bezgłośnie przeliczył dawkę.

– Godzina, może dwie – ocenił. – Dobrze by było, gdyby nie szarżował z magią przez parę dni. Będzie trochę osłabiony.

– Nie wiedziałem, że te grzyby... – zaczął Kurogane, ale szybko zawiesił głos. Nadal był na siebie wściekły.

– Och, przypadki zatrucia czasem się zdarzają... To rzadki gatunek, mało kto wie o jego wpływie na magów – uzdrowiciel zaczął porządkować buteleczki. – Mam co roku parę przypadków... Tutaj, na szczęście, wszystko skończy się dobrze.

– A jak źle mogłoby się skończyć? – Kurogane przyglądał się, jak uzdrowiciel jeszcze raz zerka pod powieki czarodzieja. Z tego co zrozumiał z wywodu medyka, oczy były głównym źródłem magii, chociaż krążyła ona po całym ciele.

– Twardnik niszczy magię, im słabszy czarodziej...magicznie rzecz jasna, tym gorsze skutki. Twój przyjaciel zareagował dość gwałtownie, bo tutaj – palec mężczyzny zawisł nad blizną na lewej powiece. – całkiem niedawno doszło do jakiejś nieprzyjemnej sytuacji. Magia jeszcze nie zregenerowała się w pełni. Ale, jak mówiłem, nic mu nie będzie.

Kurogane na moment odwrócił twarz, by ukryć ulgę, jaką czuł.

***

– Nie tak wyobrażałem sobie początek urlopu – stwierdził beztrosko Fay. Włosy miał w nieładzie, a twarz jeszcze odrobinę bladą, ale wydawał się być w całkiem dobrym humorze. Leżał na boku na jednym z dwóch hotelowych łóżek, zakopany w eleganckiej, ciemnobrązowej pościeli, i z zaciekawieniem przeglądał cienką książkę pożyczoną od uzdrowiciela.

Kurogane, siedząc przy stoliku, posłał mu jedynie krótkie spojrzenie, po raz kolejny nie dając się wciągnąć w rozmowę. Zamiast tego postukał palcami w blat, marszcząc brwi i zastanawiając się nad tym, co usłyszał w miejskiej lecznicy.

– Pamiętasz podróż? – zapytał po długiej chwili, gdy wciąż nie mógł dojść do żadnych wniosków.

– Nieszczególnie – Fay przekręcił stronę. – Ciekawe rzeczy tu piszą... Zrobiłbym kopię, Yuui by się ucieszył, mało mamy okołomedycznych pozycji w bibliotece... Może przydałyby się jakieś wykłady z trucizn? – zastanowił się na głos, przytykając palec do brody. – Tylko nie wiem, kto miałby je poprowadzić, nasze grono pedagogiczne niknie w oczach...

– Zauważyłem, że średnio przejmujesz się własnym życiem – burknął cicho Kurogane. Mag nie odpowiedział; istniała duża szansa, że wcale go nie usłyszał, bo pokój, jaki im zaoferowano, był całkiem duży.

Ściany, pokryte boazerią o ciemnym, ale ciepłym odcieniu, pokrywały obrazy przedstawiające lasy, a jedną z nich ogromne okno wychodzące na miasto. Przez bladozłote, półprzezroczyste i przedziwnie lekkie zasłony przenikało światło późnego popołudnia. Podobny materiał udrapowano wokół kolumienek łóżek.

Od wyłożonej drewnem podłogi biło przyjemne ciepło. Jeden z kątów pokoju osłaniał rzeźbiony w roślinne wzory drewniany parawan, a gdy po wejściu do pokoju za niego zerknął, Kurogane dowiedział się, że znajduje się tam duża, ogrzewana magicznie wanna, wypełniona gorącą wodą, która nie stygła. Z jakiegoś powodu para nie przenikała poza ogrodzoną część, a wojownik zorientował się, że to pozornie niepozorne przepierzenie nie przepuszcza nawet dźwięków.

– Magia – skomentował wówczas czarodziej z uśmiechem.

Kurogane uśmiechnął się półgębkiem. Chyba zaczynał ją lubić... a przy okazji utwierdzać się w przekonaniu, że większość tutejszych czarodziei to hedoniści.

Siedział teraz przy zdobionym stoliku, na bardzo wygodnym krześle. Wokoło unosił się jakiś zapach, którego Kurogane nie potrafił zidentyfikować; słodki i bardzo delikatny, ale ciągle wyczuwalny, mimo że przebywali tutaj już od paru dobrych godzin i zdrowy rozsądek podpowiadał, że powinni już się do niego przyzwyczaić.

Wyciągnął Serce; obracał je przez chwilę w palcach, badając jego temperaturę. Przez ostatnie godziny trzymał je z dala od ciała, ale gdy tylko je ujął, znów poczuł jego ciepło.

Powinno być zimne. Mag siedział nad Sercem przez wiele wieczorów i spisywał swoje obserwacje, a Kurogane miał wgląd do jego starannych notatek. Według Faya Serce pozostawało chłodne i delikatnie nagrzewało się jedynie w wyniku dotyku, a Kurogane pamiętał przecież dokładnie, jak paliło go żywym ogniem, gdy miał je w kieszeni.

Zaklęcie powstrzymujące, pomyślał, wpatrując się w perłową biel artefaktu. Nie potrafię rzucać zaklęć. Czy to możliwe...

– Czy serca ochronne mogą...? – zaczął po dłuższej chwili przemyśleń, odwracając głowę, ale słowa zamarły mu na ustach, gdy zauważył, że Fay ma zamknięte oczy. Chwilę jeszcze na niego patrzył, upewniając się, że mag zasnął, a potem podniósł się z krzesła, podszedł po cichu i ostrożnie wysunął książeczkę spomiędzy bladych, szczupłych palców; lada moment zsunęłaby się na podłogę. Złapał się na gapieniu się na bliznę na powiece powyżej wachlarza jasnych rzęs. Jego dłoń zawisła w powietrzu. W końcu wolno ją opuścił i jedynie poprawił kołdrę na ramionach Faya.

Czy na pewno ja...?

Nie pozwolił sobie na skończenie myśli. Wrócił do stołu i otworzył książeczkę na pierwszej stronie.

Miała zaledwie kilkanaście kartek, ale zapisana była ręcznie, i to tak drobnym, ciasnym pismem, że Kurogane miał duże problemy z jego rozczytaniem. Autor na kolejnych stronach opisywał zwięźle rośliny i grzyby potencjalnie niebezpiecznie dla czarodziejów; o shitake było tu zaledwie kilkanaście zdań. Nazywał się też inaczej; jedynie odręczny rysunek naprowadził Kurogane na odpowiednie fragmenty.

Grzyb niezwykle rzadki w Valerii; w dawnych czasach intensywnie wykorzystywany do ujawniania ukrywających się czarodziei, tym samym prawie całkowicie wypleniony, gdyż nieumiejętnie obchodzono się z grzybnią...

Nic dziwnego, że Fay nie wiedział. Kurogane dał się natomiast zwieść tym, że w Nihonie shitake stanowiły częsty dodatek do posiłków. Nie przypominał sobie, by wykazywały jakiekolwiek negatywne właściwości. Tomoyo je uwielbiała, a przecież kapłani również posługiwali się magią, prawda? A może to wcale nie były shitake, może w tym świecie po prostu rosną grzyby łudząco do nich podobne? Nie miał już żadnej pewności co do tego, co zebrał w lesie, nawet patrząc na rycinę.

Znów sięgnął po Serce i przeturlał je po dłoni. Ciepłe.

Nieliczne zarodniki spotyka się jeszcze w okolicach stolicy. Twardnik posiada przyjemny smak, jednak sztuka jego przyrządzania właściwie już zanikła. Uważany powszechnie za niejadalny, pozostaje poza kręgiem zainteresowania grzybiarzy. Dla magów niebezpieczny. W przypadku zatruć należy zastosować zaklęcia powstrzymujące (im silniejszy rzucający, tym efekty zatrucia mniejsze) oraz ogólne odtrutki na czynniki antymagiczne.

Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że przecież nie miał na to wpływu. O większości rzeczy dotyczących Valerii Kurogane miał naprawdę liche pojęcie. Z drugiej strony... obiecał Yuuiowi, że będzie na Faya uważał i złamał tę przysięgę już pierwszego dnia podróży.

Wypuścił powietrze z irytacją. Piękny początek podróży.

Dobrze, że wampir nie skorzystał z okazji; półprzytomny mag byłby łatwym celem, a walka i jednocześnie jego ochrona trudnym zadaniem. Ta istota mogła jednak tu być, mogła pójść za nimi do stolicy i czekać za rogiem. Równie dobrze, mógł zaatakować za dwadzieścia lat, gdy już jego cel straci czujność...

Kurogane sięgnął po miecz i z dłonią w ręku ostrożnie podszedł do okna. Przemknął między zasłonami, a potem cicho wysunął się na niewielki, półokrągły balkon. Pusto. Nikt nie skrada się pod oknem, nikt nie czai się na sąsiednim balkonie...

Stąd, z wysokości drugiego piętra, miał dobry widok na Valens, stolicę kraju, jego jasne budynki i czerwonawe dachy, a także na przelewający się zadbanymi, zielonymi ulicami tłum. Przyglądał się przez chwilę przechodniom, zauważając, że prawie nikt nie nosił tu broni. Wśród mieszkańców odznaczali się magowie w swoich kolorowych szatach, ale nie odnotował poza tym żadnych odstępstw od normy. Ot, miasto, w którym mieszka dużo ludzi, którzy czują się raczej bezpiecznie...Miasto rzeczywiście wyglądało na przyjazne i ciepłe, ale odkąd tylko wyszedł na balkon, nie opuszczało go dziwne, niepokojące uczucie.

Uniósł wzrok, spojrzał dalej, poza miasto i odnalazł jego źródło; na horyzoncie, daleko za miejskimi murami i położonymi za nim polami uprawnymi, w kierunku przeciwnym do tego, z którego przybyli czerniła się bardzo wysoka, smukła wieża. Nie zauważył jej wcześniej, ale biorąc pod uwagę, że martwił się wówczas o strutego czarodzieja, wcale go to nie dziwiło.

A powinno, przemknęło mu przez głowę. Nawet w takiej sytuacji powinieneś zwracać uwagę na otoczenie, Kurogane.

Skrzywił się, gdy za tą myślą przybiegła kolejna. Nie chcąc się nad tym teraz zastanawiać, przyjrzał się wieży, próbując zrozumieć, czym była i dlaczego napawa go tak dziwnym uczuciem.

Jeśli wzrok go nie mylił, była częściowo zniszczona, ale i tak kładła się cieniem na dolinie za miastem. Wydawało mu się, że bardzo nie pasuje do tego, co tu widział, do tej czystości i jasności miasta. Biło od niej coś dziwnego, posępnego i niepokojącego, zwłaszcza, że wśród zieleni łąk i złota pól uprawnych nie dostrzegał żadnej prowadzącej doń drogi, a u jej stóp leżały jedynie ciemne gruzy.

Mijały minuty, a on nie mógł jej rozgryźć. Magia, pomyślał w końcu. To pewnie jest odpowiedzią, jak wszystko w tym kraju.

– Zimą wygląda jeszcze straszniej – Fay, mrugając sennie, wsunął się na balkon. Kurogane usunął się na bok, by zrobić mu miejsce. – Jest tak przesycona czarną magią, że... że nikomu nie udało się jej zniszczyć. I tak stoi... od kilkuset lat. Widać ją z każdego miejsca Valens. Zabrzmi to pewnie głupio, ale nigdy nie chciałem tu mieszkać właśnie z jej powodu.

– Czym była? – Kurogane zwrócił wzrok na Faya; ten wyraźnie wolał na wieżę nie patrzeć.

– Więzieniem – powiedział cicho czarodziej. – A raczej... miejscem najgorszych koszmarów i cierpień.

– Więzieniem... dla kogo? – zapytał wojownik, chociaż domyślał się odpowiedzi.

– Dla tych, którzy mieli nieszczęście urodzić się magiczni – wyszeptał blondyn i pokręcił głową.

– Ten kraj... – mruknął Kurogane, widząc, że Fay odwrócił się i oparł plecami o rzeźbioną barierkę. – Tego się obawiasz? Że to kiedyś wróci?

Ulicą pod nimi szła młoda, piękna kobieta, z pewnością czarodziejka, a szaty wirowały wokół jej, bogate i pięknie skrojone, przyciągając wzrok każdego w okolicy.

– Wątpię, że obecny król podejmie jakieś radykalne kroki – oparł Fay, również zerkając na tłum. – Ale kto wie, co zrobią jego następcy? Magia jest straszliwą bronią. Można albo...

– Albo mieć ją w rękach albo zniszczyć, by ktokolwiek inny nie mógł jej użyć – wpadł mu w słowo Kurogane. – A wasz król właśnie próbuje ją kontrolować.

– Nie chcę – zaczął cicho Fay po długim milczeniu. – by historia tego kraju zatoczyła koło.

***

Na lekcjach profesora Sakurazukiego zawsze panowała idealna cisza. Coś w tonie jego głosu nakazywało milczeć nawet najbardziej rozmownym uczniom, a jego surowe spojrzenie sprawiało, że nikt nie ośmielał się protestować czy wykręcać, gdy o coś pytał. W tym roku, roku w którym profesor ukazał się uczniom w połowie niewidomy, szepty cichły na długo przed tym, jak wchodził do sali.

Dzisiaj jednak zamiast niego na katedrze pojawiła się Nadeshiko i spokojnym, rzeczowym głosem rozpoczęła wykład o duchach wody, zbywając pytania uczniów o przyczyny zastępstwa. Prorektor słynął z tego, że od lat nie opuścił żadnej swojej lekcji.

Sakura przygarbiła się, patrząc na puste miejsce obok siebie, nie potrafiąc się skupić na słowach matki.

Przed wakacjami profesor Sakurazuki miał w pełni zdrowe oczy. Przed wakacjami profesor Flourite był weselszy i nie miał nerwowego tiku, a brat prorektora nigdy nie wspominał, że zamierza porzucić pracę w Fiyero. Przed wakacjami Syaoran zachowywał się normalnie, a jego tęczówki były ciepłe i orzechowe.

W jej umyśle dźwięczały słowa ojca, który spokojnie i ostrożnie ważąc słowa – niepokojąco ostrożnie – wyjaśniał jej, dlaczego nie Syaoran nie będzie dalej uczęszczał do Fiyero.

To ogromna szansa. Rektor niezwykle rzadko wybiera sobie ucznia, to wielki zaszczyt.

Nie była w stanie czegokolwiek od ojca wyczuć – jej empatyczne zdolności nikły przy zabezpieczeniach umysłu tak silnego czarodzieja – ale i tak wiedziała, że ojciec nie jest z nią w pełni szczery.

– ...wbrew swojej nazwie, nie są duchami, a żywymi istotami. Żyją głównie w dużych jeziorach, ale coraz rzadziej można je spotkać. Są z natury nieufne, a w ostatnich stuleciach rodzi się ich niewiele. Ich główną bronią jest magia miłosna, stosują ją zarówno do ataku, jak i do obrony, dlatego warto zawsze mieć przy sobie odpowiednie runy... Mam nadzieję, że profesor Flourite już to z wami przerabiał?

Syaoran przyszedłby się pożegnać.

W nocy otrzęsin coś się wydarzyło; Sakura odeszła z ogrodów wcześniej, ale w zamku zalęgły się dziwne plotki i nawet teraz słyszała za plecami szepty. W sali lekcyjnej kłębiły się niepokój i dziwna ekscytacja.

– Ukradł miecz...

– Strasznie dziwnie się zachowywał...

– Myślisz, że coś wziął? Jak ukradł miecz, to mógłby też zwinąć jakieś eliksiry...

– Ale dzisiaj rano widziałam, jak szedł z rektorem...

– Reed go wywalił?

– ...potrafią przybierać ludzki kształt. Jak można rozpoznać ducha wody w postaci człowieka?

Sakura uniosła dłoń.

– Im dłużej nie ma kontaktu z wodą, tym bardziej będzie zdenerwowany – odpowiedziała automatycznie. – A oblany wodą z dodatkiem pyłów kryształowych przybierze normalną postać.

– Dobrze.

Musiała w końcu zacząć zadawać pytania.

***

Szli ulicą, szukając odpowiedniego miejsca. Fay wyjaśniał mu niepisane zasady czarodziejów.

– Można korzystać do woli z publicznych pracowni i miejsc praktyk – mówił, wskazując wojownikowi skromny, parterowy dom z piaskowca, ozdobiony kolorowymi okiennicami i pozornie nie odróżniający się od sąsiednich budynków. – W zamian zostawiasz parę monet albo jakiś drobiazg... traktujemy to jako dobro wspólne.

– I trzymacie w tajemnicy? – Kurogane przyglądał się fasadzie budynku, ale nie znalazł nic odbiegającego od normy. Wyglądał jak dom mieszkalny. Z łatwością przeoczyłby to miejsce, ale według Faya to tutaj mieścił się Gabinet Luster.

– Powiedziałbym, że się nie afiszujemy – odparł mag po krótkim zastanowieniu. – To nie jest tajemnica, nie, kiedy lokalizację wskazać ci może większość czarodziejów w tym kraju. W Fiyero też mamy pracownię dla gości.

Kurogane skinął głową, patrząc jak Fay wyciąga dłoń ku drzwiom; te nagle rozpłynęły się w powietrzu. Weszli do środka i ujrzeli prosty, niemalże pusty hol. Na środku stał sięgający pasa kamienny postument, na którym ktoś postawił wiklinowy, pusty koszyk.

– Nie ma innych drzwi – zauważył Kurogane, chociaż podejrzewał, że równie dobrze któraś ze ścian może magicznie zniknąć.

– Gabinet czeka na złoto – Fay sięgnął po sakiewkę.

– Ile?

– Tyle, ile uznasz za stosowne, Kuro-sama. To datek – mag hojnie rzucił do środka koszyka garść monet. – Na zakup nowych instrumentów magicznych dla tutejszych czarodziejów, na składniki do eliksirów i tak dalej...

Kurogane po kilku rachunkach przeprowadzonych w głowie również wrzucił parę monet do koszyka. Wiklina wraz ze złotem zniknęła, a w zamian w ścianie zmaterializowały się solidne, dwuskrzydłowe drewniane drzwi. Otoczenie nagle się zmieniło; ściany pokryły się ciemnozieloną draperią, która falowała, mimo że nie było tu wiatru. W powietrzu pojawiły się małe, kolorowe kule światła wielkości pięści, rzucające dookoła ciepły blask. Klepisko pod ich stopami zastąpił ciemny, lśniący marmur, a pod materiałem na ścianach można było dostrzec misterne, dekoracyjne rzeźbienia.

– Magia – mruknął Kurogane, unosząc kącik ust.

– Wybacz, lubimy takie rzeczy – Fay posłał mu uśmiech. – A niektórzy z nas lubią też przesadę. Witaj w Gabinecie Luster, miejscu, gdzie możesz ujrzeć Światy.

Dobry humor Kurogane natychmiast znikł, gdy przypomniał sobie, po co tu są. Ruszył ku drzwiom, a one rozwarły się na całą szerokość. Rozciągający się przed nimi długi korytarz natychmiast oświetliły barwne światełka, odbijając się w podłodze i ścianach całkowicie pokrytych gładkimi taflami luster.

– Pomyśl, co chcesz zobaczyć – szepnął Fay.

Kurogane na razie widział jedynie zwykłe lustra. Ruszył do przodu, myśląc o świecie, który opuścił. Fay zrównał się z nim i teraz szedł tuż obok niego przez wąski, zaskakująco długi korytarz. Kurogane był pewny, że budynek nie mógł być tak długi. W miarę jak szli, lustra przestały ich odbijać ich sylwetki. Najpierw ich odbicia płynnie przeszły w złoty poblask, potem w aksamitną czerń i nagle Kurogane zorientował się, że widzi dom.

Zatrzymał się; korytarz kończył się ślepą uliczką, a lustra przed, obok i za nim pokazywały mu zamglone otoczenie pałacu. Światła zgasły.

– To jest...

Fay stanął blisko niego, wyszeptał kilka słów, których znaczenia Kurogane nie rozumiał, a ściany wygięły się i zniknęły, jakby nagle znaleźli się na otwartej przestrzeni. Kurogane zamrugał zdezorientowany. Pod stopami miał prawdziwą, zdeptaną trawę i roztrzaskane kamienie, dookoła świat wyostrzył się i...

Śliwy, to była jego pierwsza myśl. Już zakwitły.

Cesarski pałac, pałac, który znał i który był mu domem, w którym służył od lat, był w remoncie. Tabuny ludzi uwijały się przy naprawie dachów, inne grupy stawiały nowe ściany w miejsce spopielonego do cna skrzydła. Jakaś kobieta zamiatała dziedziniec, ktoś – wojownik z zasłoniętą twarzą – wydawał rozkazy robotnikom.

Nie znał żadnego z tych ludzi, a nad pałacem powiewały obce proporce.

Ruszył do przodu, ale jego nogi napotkały przeszkody, niewidzialne ściany. Powiódł po nich ręką, zapominając, że wcale nie jest w domu. Jakby powietrze stawiało mu opór...

– To odbicie tego, co dzieje się tam teraz – powiedział Fay i Kurogane nagle zdał sobie sprawę, że mag wciąż jest obok. Zerknął na czarodzieja z ukosa; w swoich szatach i z burzą jasnych włosów zdawał się całkowicie nie pasować do tego miejsca.

– Nie mogą nas zobaczyć? – zapytał dla pewności, jeszcze raz dotykając palcami powietrza. Było twarde i zimne, jak... jak tafla lustra.

– Nie. Nadal jesteśmy w Gabinecie Luster – odpowiedział Fay, rozglądając się dookoła z ciekawością. – Możemy tylko patrzeć.

Było spokojniej, niż Kurogane się spodziewał. Po dziedzińcu przechadzali się żołnierze pilnujący robotników, ale nie widział aktów przemocy. Kwitły drzewa, a pałac z wolna wracał do stanu świetności sprzed pożaru, który strawił go w czasie ataku.

– Możemy zobaczyć wnętrze? – zapytał, kierując drzwi na główne wejścia pałacu, strzeżone przez dwóch wartowników.

Fay przymknął oczy i lekko zmarszczył brwi. Wyciągnął dłoń, by dotknąć niewidzialnego lustra.

– Nie mogę – powiedział po chwili, unosząc powieki. – Coś blokuje Lustro. Pewnie na pałacu są zaklęcia obronne. Jeślibym spróbował w nie ingerować, pewnie by się zorientowali.

Kurogane pokręcił głową. Jeszcze raz rozejrzał się dookoła, próbując zapamiętać jak najwięcej szczegółów. To była dokładnie ta sama armia, która napadła pałac. Żołnierze ukrywali swoje twarze, a Kurogane nie rozumiał, dlaczego. Podczas ataku było to oczywiste, co prawda tchórzliwe, ale zrozumiałe, ale teraz?

Nie dostrzegał żadnego cywila, który nie byłby robotnikiem, żołnierzy doliczył się kilkunastu.

– To oni napadli na pałac? – zapytał czarodziej, patrząc na powiewające proporce z rysunkiem oka.

– Na to wygląda – mruknął Kurogane, dalej lustrując otoczenie wzrokiem. – O co dokładniej chodzi z tymi zaklęciami obronnymi? Dlaczego w ogóle możemy tu być?

– Lustro jest tylko lustrem – wyjaśnił Fay, przykucając. Zerwał długie źdźbło trawy; na oczach Kurogane nagle zaczęło znikać, tak samo jak koszyk przy wejściu. Fay pokazał mu pustą dłoń, a potem trawę rosnącą na ziemi. Źdźbło wciąż tam było. – Nie pozwala nam ingerować. My nie przenieśliśmy się do Nihonu, wciąż jesteśmy w Valerii. Lustro pozwala zobaczyć to, co nie jest zasłonięte barierami i zaklęciami, to, czego nie chronią magowie. Jak na razie nie mogą nas wykryć, ale gdybym spróbował popchnąć Taflę dalej, dotknęłaby barier. Wyczuliby to. Nie wiem, czy byliby w stanie uszkodzić Lustro, ale nie chcę ryzykować. To bardzo zaawansowana magia, nie rozumiem dokładnie, jak ona działa... ale nie sądzę, by skończyłoby się to dla nas dobrze.

– A gdybyśmy przenieśli się do Nihonu naprawdę? – Kurogane wbił wzrok w ściany pałacu. Ciekawe, czy ktokolwiek ich pochował, pomyślał nagle. Zacisnął pięść. – Wiedzieliby?

– Dopóki nie zacząłbym walić zaklęciami w bariery – Fay uśmiechnął się blado. – Albo dopóki nie zobaczyliby nas żołnierze. Myślisz o zwia...?

Nie dokończył; pod japońskim niebem nagle zabrzmiał przeraźliwy krzyk. Odwrócili się gwałtownie, a Kurogane odruchowo położył dłoń na rękojeści miecza, znów zapominając, że nie jest w swoim świecie, a jedynie w magicznym korytarzu.

Jakieś kilkadziesiąt metrów od pałacu dwóch żołnierzy zaatakowało kobietę. Owoce z kosza rozsypały się po ziemi, a ona próbowała uciec, potykając się o swoją sukienkę. Rechot uzbrojonych, zamaskowanych żołnierzy rozniósł się po okolicy; któryś złapał kobietę za ramię i uwięził ją w żelaznym uścisku, drugi szarpnął za rękaw, rozdzierając go.

Kurogane zacisnął zęby, ruszył do przodu, ale Tafla była nieubłagana. Spojrzał wściekle na czarodzieja; oczy Faya również płonęły wzburzeniem. W ułamku sekundy czarodziej podjął decyzję i nagle otoczyły ich fioletowo–błękitne runy utkane z czystej, wibrującej magii.

– Nigdy wcześniej tego nie robiłem, ale... Trzymaj się mnie mocno!

Czarodziej zaczął kreślić w powietrzu kolejne symbole, a jego dłonie poruszały się szybko i pewnie. Kurogane chwycił Faya za ramię, drugą dłoń zaciskając mocno na mieczu.

Świat poza kręgiem run zaczął pękać. Im więcej szczelin pojawiało się na Tafli, tym odbicie Nihonu stawało się coraz ciemniejsze. Przez krótki moment Kurogane widział jedynie ich i runy tańczące w dziesiątkach luster w ślepej uliczce korytarza, wypełnionym odbijającym się wszędzie blaskiem magii, a zaraz potem stał niemalże w tym samym miejscu, na prawdziwej trawie, wśród prawdziwego wiatru i zapachu śliw.

Natychmiast ruszył do przodu, słysząc kolejny krzyk. Napastnicy rzucili kobietę na ziemię; wpatrzeni w swoją ofiarę, nie zdążyli zareagować, gdy Kurogane wpadł między nich, wyszarpując ostrze z pochwy wyuczonym cięciem. Było czyste; żołnierz padł z jękiem na ziemię, otwierając szeroko oczy.

– Uciekaj! – krzyknął Kurogane do kobiety, gdy drugi z przeciwników otrząsnął się z zaskoczenia i naparł na niego z własną bronią. Przez ułamek sekundy patrzył w ciemne oczy, które mignęły mu między zasłoną na twarzy, a potem odskoczył. Kątem oka zauważył, że kobieta podnosi się z ziemi i gna w kierunku najbliższej wioski.

Wróg zaatakował, ale coś spętało mu nogi. Zachwiał się, a Kurogane natychmiast skorzystał z okazji. Trafił w bok, na ustach poczuł metal i krew. Żołnierz padł na ziemię i jęknął cicho. Kurogane szybko obejrzał się przez ramię; kilkanaście metrów za sobą ujrzał Faya z uniesioną dłonią; pomiędzy jego palcami tańczyły kolorowe błyskawice, a oczy miał tak zimne, że przypominały lodowe sople. Natychmiast wrócił do pokonanego, przytknął mu miecz do gardła i przykucnął, widząc wściekłe spojrzenie wroga.

– Teraz mi powiesz... – zaczął Kurogane cichym, groźnym głosem. – Kim on...

– Idą tu!

Kurogane zaklął, poderwał głowę. Ich walka przyciągnęła większą uwagę, niż się spodziewał; wszyscy żołnierze znajdujący się na dziedzińcu biegli w ich stronę, a jeszcze więcej wylewało się ich z głównych drzwi pałacu. Jedno spojrzenie wystarczyło, by zrozumieć, że w otwartej walce nie mają szans. Zerknął na czarodzieja. Mogliby stawiać opór przez pewien czas, ale nic im to nie da, jeśli za chwilę zostaną otoczeni... Jasna cholera.

– Odwrót!

Mag rzucił się ku niemu.

Mając z tyłu głowy myśl, że gdyby był tu sam, podjąłby inną decyzję, Kurogane odepchnął kopniakiem miecz wroga poza zasięg jego rąk i ruszył czarodziejowi na spotkanie. Fay w biegu zaczął rysować runy w powietrzu; dopadli siebie nawzajem i natychmiast otoczyła ich magia.

Z pałacu poza żołnierzami wypadł ktoś jeszcze; Kurogane ujrzał znienawidzoną twarz Białookiego i kilku nieznanych mężczyzn. Jeden z nich uniósł rękę, jakby zamierzał się do ciosu. Kurogane pamiętał oślepiający biały błysk, który przebiła się przez runy, wstrząs i huk, jęk Faya, gdy ten osunął mu się w ramiona, swąd palonego materiału, a potem wszystko zawirowało i zniknęło.

Ułamek sekundy uderzył mocno o ziemię.

Przez chwilę, oszołomiony, próbował dojść do siebie; w końcu usiadł na twardej ziemi, przyciskając dłoń do pulsującego bólem czoła i cicho klnąc, rozejrzał się dookoła. Jego oddech zamieniał się w parę, gdy podźwigał się na nogi, a ramiona pokryły się gęsią skórką, ale nie zwrócił na to uwagi.

Znajdował się na otwartej przestrzeni, pod jakimś zrujnowanym murem; w oddali widział zabudowania miasta, którym – miał taką nadzieję – było Valens. Jego miecz leżał obok, ale w tej chwili bardziej interesowało go, gdzie jest czarodziej. Chwycił za broń i ruszył na poszukiwania.

Odnalazł go kilkanaście metrów dalej, przy jednym z wielu leżących tutaj czarnych głazów. Mag kulił się na kolanach, mocno trzymając się za głowę. Nie poruszył się, gdy Kurogane się zbliżył, więc wojownik przykucnął przy nim. Usłyszał szybki, urywany oddech i dojrzał na twarzy Faya łzy, wypływające spod zaciśniętych kurczowo powiek.

Ostrożnie dotknął ramienia czarodzieja, czując swąd spalenizny.

– Chyba... przesadziłem – mruknął Fay słabym głosem. – Dwa razy w ciągu paru minut...

Magia, zrozumiał Kurogane. Uzdrowiciel nakazał unikać magii, a tymczasem... Znowu złamał obietnicę. Zacisnął zęby, nie mając pojęcia, co powinien zrobić.

– Fay...?

– Zaraz mi przejdzie, Kuro-sama – wychrypiał czarodziej, prostując się. Kurogane nie puszczał jego ramienia. – Jesteś cały?

W głowie nadal nieco mu wirowało, w ustach czuł smak krwi z rozciętej wargi, ale skinął głową. Potem potwierdził to na głos, zorientowawszy się, że czarodziej nadal nie otworzył oczu.

– Uciekła, prawda?

– Tak – potwierdził cicho Kurogane.

– Zrobiliśmy dobrą rzecz – w głosie Faya zabrzmiała wesołość, ale natychmiast zniknęła, gdy tylko uniósł powieki i rozejrzał się po ich najbliższym otoczeniu. – O nie...

– Jesteśmy parę mil od miasta – powiedział spokojnie Kurogane. – Mówiłeś, że do samego Valens i okolicy nie można się teleportować.

– Teoretycznie, w praktyce to miejsce zakłóca zaklęcia... Ale nie sądziłem, że ściągnie nas tutaj... Celowałem tam, gdzie nocowaliśmy... – wymamrotał czarodziej.

Słysząc zmianę w jego głosie, Kurogane spojrzał w górę, orientując się, skąd pochodzi otaczające ich cień i zimno, a także czarne głazy. Byli pod Wieżą.

Wzbijała się w niebo, smukła i przerażająca w swoim iglicowym kształcie; gdzieniegdzie wyrwy w murze były tak ogromne, że zapewne stała tylko dzięki magii, ale sam mur był gładki i ciemny, pozbawiony okien. Znów uderzyło w niego to przykre, ściskające żołądek uczucie.

Nieważne, pomyślał trzeźwo. To tylko ruiny. Są ważniejsze sprawy.

Przesunął wzrok na czarodzieja.

– Zdejmuj to – nakazał, wskazując na szatę.

Fay otarł twarz i zerknął na niego niezrozumiale.

– Kuro-tan, to nie jest zbyt dobre miejsce, ale może w hotelu...

Kurogane bardzo starał się zignorować ciepło wkradające się mu na policzki, spowodowane sugestywnym tonem maga.

– Dostałeś zaklęciem.

– A, to – Fay wzruszył ramionami z uśmiechem. – Naprawdę, nic takiego, jestem...

Kurogane, zniecierpliwiony, złapał za szczupłe ramiona i obrócił maga w swoją stronę. Warknął cicho pod nosem, widząc, że błyskawica zostawiła na plecach Faya wypalony ślad wielkości pięści. Pomiędzy poczerniałymi nitkami ubrania widział spaloną skórę.

– Uparty – westchnął Fay z kompletnie niezrozumiałym dla Kurogane spokojem i już bez pośpieszania zdjął szatę przez głowę. – Proszę – powiedział, obracając głowę i uśmiechając się do niego. – Tak źle to wygląda?

Kurogane, całkowicie zaskoczony, odruchowo przesunął palcami po czerni na skórze. To tusz, zrozumiał. Przez dziurę w ubraniu ujrzał nie spaleniznę, a fragment tatuażu, który mógł teraz oglądać w pełnej okazałości. Piękny ptak rozkładał swoje skrzydła w ochronnym geście, sięgając ramion, a jego ogon niknął gdzieś pod linią spodni.

Poza ciepłem i miękkością skóry czuł coś jeszcze, coś, czego nie potrafił nazwać, ale przywodziło mu na myśl spotkanie ze smokiem. O ile jednak magia Dziewięciu Trzcin rzuciła go na ziemię z pękającą z bólu czaszką, ta kojarzyła się z czymś przyjemnym... Nieświadomy, odurzony, przesunął dłonią po kręgosłupie i dopiero gdy Fay wyraźnie zadrżał i lekko się wygiął w łuk, zrozumiał, co robi.

Gwałtownie się odsunął i nie wiedział, gdzie ma podziać wzrok. Policzki płonęły mu teraz żywym ogniem.

– Jest... jest nietknięta – mruknął po chwili zmienionym głosem, próbując zrozumieć, co się z nim właśnie stało i jednocześnie starając się odwrócić uwagę czarodzieja od swojego stanu. Rzeczywiście, miejsce, które powinno być raną, było jedynie odrobinę zaczerwienione i – wyczuł to, nim jeszcze się opamiętał – nieco cieplejsze niż reszta skóry. – Ja... uch... Co to jest?

Fay obrócił się ku niemu, usiadł ze skrzyżowanymi nogami i przyglądał się Kurogane rozbawiony. Wygląda lepiej niż przed chwilą, stwierdził jeszcze Kurogane chaotycznie.

– Tatuaż ochronny – powiedział Fay, uśmiechając się szeroko. – Potrafi wchłonąć w siebie część zaklęć, zniwelować atak fizyczny... to pierwsza linia obrony, jeśli ktoś zaatakuje mnie od tyłu.

Kurogane spojrzał na swoje dłonie.

– Wchłonął błyskawice? – spytał, czując się bardzo niezręcznie.

– Taaaak – Fay poruszył ramionami i przeciągnął się. – Miałeś okazję odczuć trochę ludzkiej magii, Kuro-myu – zagadnął, wyraźnie czerpiąc odrobinę złośliwej satysfakcji z zakłopotania wojownika. – Zwykle jej nie czuć... chyba, że akurat się skumuluje.

Kurogane uniósł w końcu wzrok i napotkał spojrzenie Faya – błękitne, intensywne... zadowolone. Pokręcił szybko głową i podniósł się z ziemi.

Dlaczego, pomyślał nagle, odwracając wzrok, gdy Fay znów narzucał na siebie szatę, mam wrażenie, że to uczucie, ta magia pod skórą... było tak intymne?

– Wracajmy do miasta.

Fay pokiwał głową; ponownie rozejrzał się dookoła i odruchowo skulił ramiona, jakby znowu zdając sobie sprawę, gdzie naprawdę jest. Kurogane poderwał głowę, jeszcze raz spróbował ujrzeć szczyt Wieży, ale zasnuła ją mgła, zimna i wilgotna.

– Wracajmy.

Poczuł, jak na jego nadgarstku zaciskają się szczupłe palce.

– Ale myślę, że byłoby lepiej, gdybyś wziął mnie na plecy.

– Kretyn – wychrypiał.

Ramiona oplotły się wokół niego, pokryta jasnymi włosami głowa oparła o szyję, ciepłe ciało przylgnęło do pleców.

– Nie zgubiłeś Serca? – spytał szeptem Fay.

Kurogane pokręcił głową i ruszył do przodu, w kierunku miasta.

Zgubiłem, głupi magu, ale ty je znalazłeś.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro