Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8: Prośby i decyzje

A/N: omg, jak ja kocham pisać KuroFai.

***

Jak zwykle w okolicach gabinetu rektora nie było żywej duszy; przez okna Fay widział młodzież, korzystającą z wolnego dnia i spędzającą czas na błoniach poniżej zamku. Tutaj, do wieży, nie dochodził żaden z ich okrzyków, ciszę przerywały jedynie jego powolne kroki.

Zatrzymał się przy jednym z okien, jednym z tych dużych z szerokim parapetem. W innych częściach zamku studenci uwielbiali na nich siedzieć, tutaj znajdował natomiast jedynie kurz i martwe pająki. Ciekawe, stwierdził. Najwidoczniej służba, mimo że całkowicie niemagiczna, również nie lubiła się tu zapuszczać.

Nauczyciele stawiali się w gabinecie rektora tylko wtedy, gdy musieli, zniechęceni ogromem przytłaczającej mocy, skumulowanej wokół osoby Clowa. Służba albo Kurogane nie mogli jej odczuć. Fay przesunął palcem po parapecie, zostawiając ślad w warstwie kurzu, a potem uniósł palec do oczu. Interesujące...

Ruszył dalej, ale ledwie postąpił kilka kroków, duże dębowe drzwi na końcu korytarza otwarły się same w geście zaproszenia.

– Wasza Magnificencjo? – zawołał śpiewnie, przekraczając próg gabinetu, uśmiechem maskując niepokój. Reed na niego czekał, a więc na pewno wiedział już, co się wydarzyło. Uśmiech Faya zbladł, gdy tylko ujrzał nieruchome oblicze rektora. W powitaniu pochylił głowę, przykładając dłoń do serca. Magia drugiego czarownika szturchnęła go raz czy dwa i teraz napierała nań ze wszystkich stron.

– Usiądź.

Słysząc ten suchy rozkaz, zawoalowany spokojną prośbą, Fay bez tchu opadł na krzesło przed biurkiem, czując się jak uczniak. Przez wszechobecną moc rektora tatuaż na plecach mrowił irytująco, jakby już nie był zdenerwowany. Ciemne oczy Clowa przeszywały go na wskroś.

– Co myślisz o tym, co stało się nocą?

Fay nie wątpił, że nie było to tylko pytanie o jego opinię.

– Seishirou obiecał, tu, w tym gabinecie, że nie wykorzysta władzy, jaką ma nad Syaoranem. W nocy wydawał mu rozkazy. Mam mówić, co o tym myślę?

– Mógłbyś zrobić to samo.

Sprawdza mnie. Fay zacisnął zęby.

– Oszukał mnie – przypomniał z naciskiem. – A ja, nawet jeśli w Syaoranie jest moja magia, nigdy nie zamierzam wykorzystać jej w jakikolwiek sposób. Ten dzieciak nie zasługuje na to, co się stało.

– Nie zasługuje – przytaknął Clow. – Ale jest niebezpieczny. Jeśli w jego okolicy pojawi się wampir – spojrzenie rektora wbiło się w Faya. – może zaatakować nawet i bez rozkazu. Najbezpieczniej byłoby zapieczętować jego moc.

– Zapieczętować – powtórzył Fay. Ciarki przeszły mu po plecach. – Ładne określenie na nieodwracalne pozbawienie magii. Wasza Magnificencjo.... – opuścił wzrok, wpatrując się w swoje kolana. – Nie ma innego sposobu? To dobry chłopiec...

– Podczas tego rytuału magia chłopca, twoja i Seishirou zlały się w jedno – powiedział Clow cicho. – Próba rozdzielenia jej i odwrócenia rytuału przypominałaby próbę rozdzielenia zmieszanych płynów. Ten chłopak kiedyś opuści szkołę. Do tej pory tolerowałem jego obecność, bo dzięki smokowi wampiry nie zbliżają się do Fiyero, ale skoro Seishirou znowu spróbował go wykorzystać, coś trzeba z nim zrobić.

– Jest niewinny – Fay uniósł głowę, posłał Reedowi ostre spojrzenie.

– Rada ma ochotę odwiedzić Fiyero – odparł krótko Clow. – Od paru lat nikogo od nich tu nie było, spodziewam się, że wkrótce się zapowiedzą. Doskonale wiesz, co będzie, gdyby się dowiedzieli o tej sytuacji. Prawo jest w tej kwestii jasne... i surowe. Nie zamierzam wydać im żadnego z moich uczniów... ani nauczycieli.

– Dziękuję – wyszeptał Fay, świadomy tego, co groziło za występki, których się dopuścił.

Zapadła cisza; Fay miał wrażenie, że w gabinecie robi się coraz bardziej duszno. Clow oparł głowę na ręce i marszcząc brwi, wpatrywał się w jeden z obrazów na ścianie.

– Wampir będzie krążył w okolicy ze względu na twoją osobę, prawdopodobnie przez dłuższy czas – powiedział w końcu. – Syaoran potrafi wyczuć go ze sporej odległości... Zajmę się sprawą chłopca. Nie martw się, nic mu nie będzie.

Clow nie był człowiekiem, którego można było ciągnąć za język. Wiedząc, że ta kwestia już jest zakończona i dalszymi pytaniami nic nie wskóra, Fay spytał o los Seishirou.

– Nadużył mojego zaufania – odparł enigmatycznie Clow. – Jutro zwołam zebranie, wtedy się dowiesz.

Fay kiwnął głową.

– Chciałem o coś poprosić – powiedział, czując, jakby wnętrzności miał związane w supeł. Nie wiedział, czy ze zdenerwowania czy przez zalęgłą w pokoju magię. Red przyzwalająco skinął głową. – Proszę o kilka dni wolnego dla siebie i Kurogane. Muszę udać się do stolicy. On też ma parę spraw do załatwienia.

– Z wampirem za plecami? – Clow uniósł brew.

– Potrafimy o siebie zadbać – odparł pewnie Fay. – A czy nieśmiertelnym robi różnicę, czy zaatakują za tydzień czy za dekadę?

– Cóż, biorąc pod uwagę, że traktat pokojowy z Radą ratyfikowali jakieś siedemdziesiąt lat po ustaniu walk... – Reed wykrzywił kącik warg. – Gdyby jednak był niecierpliwy, nie atakujcie pierwsi. Poza Fiyero i Patriam wyplątać was z nieuzasadnionego polowania byłoby trudno. Daję wam siedem dni począwszy od pojutrza. Zastępstwa ustalę na jutrzejszym spotkaniu.

Wyczuwając, że to już koniec rozmowy, Fay wstał z krzesła i skłonił się z szacunkiem. Ruszył w kierunku drzwi, czując na swoich plecach nacisk magicznej aury. Nie wątpił, że jest blady jak papier; nogi nieco mu drżały, nie mówiąc o dłoniach. Dawno nie miał takiej długiej rozmowy z kimś tak potężnym.

– Flourite? – zatrzymał go Clow, gdy był już jedną nogą na korytarzu.

– Tak, Wasza Magnificencjo?

– Zabierz ze sobą Serce Chryzantemy.

Fay zacisnął zęby.

– Nie powiedziałeś mi, że pochodzi z kraju Kurogane. To, że tu się pojawił, nie jest przypadkiem, prawda?

– Nie istnieje coś takiego jak przypadek...

– Jest tylko przeznaczenie – dokończył Fay. Nieuprzejmym było tak stać w drzwiach, ale powietrze z korytarza, płynące poprzez otwarte drzwi, sprawiało, że czuł się odrobinę lepiej. – Clow... może są rzeczy, których nie rozumiem i których nie mogę wiedzieć..., ale próbę zrobienia ze mnie pionka rozpoznam.

Clow Reed milczał. Fay pokręcił głową, westchnął i uznał, że może odejść. Gdy zamknęły się za nim drzwi, ciężko oparł się o ścianę, drżąc na całym ciele. Szybko ruszył do przodu, chcąc jak najszybciej znaleźć się z dala od gabinetu rektora.

Więc wielcy tego i być może innych światów znów toczyli grę, w której najwidoczniej on i Kurogane pełnili jakąś rolę. Jakby Fay nie miał wystarczająco dużo problemów.

***

Wieczorem Kurogane odnalazł łasicę siedzącą na jego łóżku. Zwierzątko trzymało w ząbkach dwie koperty, większe od niego samego. Pierwsza wiadomość była suchą informacją od rektora, nakazującą mu i innym nauczycielom wziąć udział w spotkaniu o poranku. Kurogane zmarszczył brwi, widząc podpis i pieczęć.

Zdążył się już zorientować, że od strony organizacyjnej wszystkim zajmował się Seishirou. Skoro to rektor zwoływał spotkanie, najwidoczniej postanowił zainterweniować. W końcu.

Druga notka pochodziła od Faya i potwierdzała ich plany wspólnej podróży do stolicy. Czytając krótką wiadomość, Kurogane przysiadł na łóżku i zamyślił się. Łasica przeskoczyła na biurko i złapała zębami jedno z leżących tam piór. Mało subtelny sposób na poinformowanie go, że nadawca liściku oczekuje odpowiedzi, stwierdził, patrząc jak zwierzątko przeciąga pióro po blacie tam i z powrotem.

Przyjrzał się łasicy; w zamku było ich co najmniej kilkanaście i przyzwyczaił się już do gryzoni przemykających pod ścianami z wiadomościami w zębach. Nie miał pojęcia, kto się tymi zwierzętami zajmuje, ale sądząc po lśniącym futerku i dobrze odżywionym ciele, najwidoczniej dobrze się im wiodło w Fiyero.

Łasica w końcu dała sobie spokój; stanęła na tylnych łapkach na skraju biurka, upuściła pióro na ziemię i wpatrzyła się w Kurogane ciemnymi oczkami.

– Kazał ci mnie męczyć, dopóki nie odpowiem? – mruknął Kurogane, podchodząc do biurka. Gdy usiadł, zwierzę zeskoczyło na ziemię, złapało pióro i natychmiast wróciło na blat. – Daj to.

Czeka cię tydzień w jego towarzystwie, pomyślał. Zamoczył stalówkę w atramencie i znieruchomiał. Tym razem łasica pocztowa nie zamierzała mu przeszkadzać; zwinęła się w kłębek gdzieś na jego łóżku. Tydzień...

Pomyślał o poprzednim wieczorze sam na sam, przyjemnym, chociaż wypełnionym oparami alkoholu i wieczornej mgły, przez co część wydarzeń i leniwych rozmów umknęła mu z pamięci. Westchnął, a potem oparł czoło o dłoń lewej dłoni. Prawą zaczął powoli stawiać litery, wciąż nieprzyzwyczajony do tutejszego pisma. To będzie interesujący i raczej niezręczny tydzień. Dzięki, Wiedźmo.

Miałem zaplanować tutaj zemstę i zorganizować siły do zepchnięcia Białookiego z cesarskiego tronu, a nie...

Podpisał się pełnym imieniem, wiedząc, że to bezcelowe; Fay wbił sobie te głupie zdrobnienia do głowy tak skutecznie, że gdyby nawet Kurogane wyrył je własnym mieczem na swoim czole, niczego by nie wskórał.

... a nie się zakochiwać w tutejszym czarodzieju.

***

Spojrzenie Clowa Reeda przypominało wzrok sokoła, krążącego wysoko nad łąką i wypatrującego ofiary, na którą spadnie szybciej, nim ta się spostrzeże. Mimo drżącej, rozchodzącej się falami niespokojnej, niezadowolonej magii, która od czasu do czasu powodowała drgania delikatnych bibelotów na półkach mebli, oblicze rektora pozostawało jednak spokojne. Cierpliwie czekał, aż wszyscy nauczyciele – prawie wszyscy – zajmą miejsca.

Fujitaka od razu zauważył, że spotkanie nie odbędzie się w pełnym gronie. Gdy wraz z innymi dotarł na miejsce, jak zwykle czekało na niego krzesło. Trzeba było być ślepym, by nie zauważyć, że dzisiaj wokół rektorskiego fotela było ich o jedno za mało, i głuchym, by nie wiedzieć, czemu i kto nie otrzymał zaproszenia.

W szkole huczało, a co najgorsze, wieść rozniosła się także wśród uczniów. Na szczęście, pomyślał, nie wiedzą, że jeden z nich profesorów jest w to zamieszany. Dla nich było to jedynie...

– Co sądzą uczniowie? – Reed spojrzał mu w oczy, nie mrugając. Nie trzeba było używać zakazanych, brutalnych magicznych sztuczek z czytaniem myśli; już samo to spojrzenie i wisząca w powietrzu magia byłaby w stanie wycisnąć z każdego prawdę i tylko prawdę.

Fujitaka przelotnie pomyślał, że gdyby król miał na swoich usługach lojalnego czarownika z taką mocą, świat wyglądałby inaczej. Valeria wróciłaby do stanu sprzed paru stuleci zaraz po tym, jak Naaveda objął tron. Dziękować bogom, że Clow Reed i jego Fiyero dystansowali się od władzy tak bardzo, jak tylko byli w stanie.

– Mówią o tym, że Syaoran dziwnie się zachowywał – powiedział spokojnie. – Nie wiedzą też, skąd wziął ostrą broń.

– Wyłamano zamek w magazynie – odezwał się Kurogane. Siedział z nogą założoną na nogę, jako jedyny nie odczuwając przytłaczającej mocy Clowa i tym samym czując się najbardziej pewnie. – Sprawdziłem rano.

– Zamek jest chroniony zaklęciem, nie powinno dać się go otworzyć bez klucza – zauważył cicho Yukito. Siedział na uboczu i marszczył brwi. – A już na pewno nie dałby rady temu uczeń...

Kurogane uniósł brew.

– A kto owe zaklęcie rzucał? – zapytał w przestrzeń. Odpowiedziała mu cisza, więc westchnął. – Wiedziałem.

– Magia ochronna – powiedział tylko Clow.

Siedzący obok Kurogane Fay odwrócił wzrok.

– Bariery na zamkach odnawiałem zwykle pod koniec roku akademickiego – odezwał się w końcu, niechętnie przyznając się do swojego kolejnego życiowego błędu. – Pod koniec zeszłego nie byłem w najlepszym... – nagle umilkł, zacisnął usta.

– Kogoś jeszcze Seishirou wyręczył w obowiązkach? – odezwała się Nadeshiko ostrym głosem, rozglądając się po kolegach. – Szczerze, panowie. Przyzwyczailiśmy się, że zajmował się całą stroną organizacyjną, a my tylko nauczaliśmy. Zrzuciliśmy mu nasze obowiązki na głowę, a on to wykorzystał.

W gabinecie nagle zrobiło się głośno; nauczyciele zaczęli mówić jednocześnie, jedynie Kurogane milczał. Uczył miecza – do jego innych obowiązków należało jedynie zamykanie magazynu z bronią.

Rodzącą się kłótnię przerwała uniesiona dłoń Clowa. Tyle Kurogane zobaczył, ale musiało wydarzyć się też coś jeszcze, bo siedzący obok niego Fay zadrżał wyraźnie, a piękny, ręcznie malowany dzbanek na stoliku za nimi przewrócił się z cichym brzdękiem.

– Należy ustalić rozmiar szkód – odezwał się Clow, gdy zapadła całkowita cisza. – Seishirou nie będzie już pełnił funkcji prorektora. Zostanie również usunięty z posady nauczyciela. – umilkł na chwilę, czekając, aż wszyscy w pełni pojmą sens jego słów.

– Co z jego zajęciami? – zapytał Yukito.

– Magia istot innych – Reed wodził wzrokiem po zgromadzonych. – Nadeshiko, jesteś w stanie wziąć jego lekcje, nim znajdę odpowiedniego nauczyciela?

– Oczywiście – kobieta lekko skłoniła głowę.

– Fujitako, jako najstarszy stażem, przejmiesz tymczasowo funkcję prorektora.

Tym razem to nie była prośba; czarodziej jednak pokiwał głową bez słowa sprzeciwu.

– To zaszczyt.

I tak o to, w ciągu zaledwie chwili, Fiyero uległo reorganizacji. Kurogane spojrzał po magach i widząc, że nikt nie zamierza wrócić do poprzedniego tematu, sam go podjął.

– A więc, co z dzieciakiem?

Fay wyprostował się, spojrzał na Reeda wyczekująco.

– Magii tego dziecka nie da się oczyścić. Klątwy i rytuały, które na nim popełniono, wpisały w jego umysł instynkt i zmysły łowcy, które, gdy zostaną obudzone, zagłuszają rozsądek i pragnienia ciała – powiedział Clow, nie patrząc na Flourite'a. – Jest niebezpieczny. Gdy Seishirou przyprowadził go lata temu, nie wiedziałem, że jest homunkulusem. Nawet potężni magowie nie są w stanie ich odróżnić od ludzi, nie bez skomplikowanych, długich zabiegów.

– Ja i mój mąż też przyprowadziliśmy tu kilkoro dzieci – odezwała się Nadeshiko w odpowiedzi na jego słowa. – Tak samo, jak wielu nauczycieli przed nami wszystkimi. Taka była idea Fiyero, gdy je zakładano, prawda? Dać dom i ocalić życie magicznym dzieciom, które ludność i władza Valerii uznała za przeklęte.

Przeklęte? Kurogane pojrzał na czarodziejkę zaskoczony. Magów dookoła było wielu, w Patriam co drugi mieszkaniec parał się magią, a Fay opowiadał mu przecież o starych, czarodziejskich rodach. Oczywiście, wiedział o królewskich zapędach do kontroli, ale nie spodziewał się prześladowań.

– To było wieki temu – szepnął mu do ucha mag. – Valeria się zmieniła..., ale czasem i dzisiaj znajdą się tacy, którzy...

– Każdy z nas składał przysięgę – kontynuowała kobieta. Fay umilkł, odsunął się od Kurogane. – Uczyć i chronić. Nie zgodzę się na...

– Chłopcu nic się nie stanie – przerwał jej Reed. Rada pedagogiczna zamarła. – Zostanie moim akolitą. Tam, gdzie przebywam, nigdy nie postawi stopy żaden wampir.

Wyglądało na to, że wszystkim spadł z serca ogromny kamień.

– To najlepsze, co można zrobić – odezwał się Fujitaka, ważąc słowa. – Jedyna szansa, by to dziecko... żyło tak normalnie, jak jest to możliwe w jego sytuacji. Tylko jak ja to powiem córce... – dodał już do siebie.

– W związku z prośbą urlopu – Clow w końcu spojrzał na Faya. – Twoje lekcje przejmie Yukito. Lekcje walki – przesunął wzrok na Kurogane, a z jego spojrzenia nic nie dało się odczytać. – Zostaną tymczasowo wstrzymane. Yukito – zwrócił wzrok ku byłemu uczniowi. – Fiyero ma jeszcze w Patriam jakieś nieruchomości?

– Przynajmniej dwa dzierżawione mieszkania – odparł ten, zbity z tropu pytaniem. – Musiałbym zerknąć w księgi...

– Zerknij.

I nie bacząc na pytające spojrzenia po ostatnim swoim pytaniu, Clow Reed, rektor Fiyero, wstał, dając do zrozumienia, że spotkanie zakończone.

***

Do stolicy było półtora dnia drogi; Fay nalegał na wynajęcie koni z Patriam, co nieco Kurogane zdziwiło.

– A co z waszymi słynnymi teleportami?

Dzieciarnia na lekcjach, niestety, paplała nieprzerwanie, przez co Kurogane wbrew swojej woli znał wszystkie najświeższe plotki z życia szkoły i okolic. Najgorsze były uczennice ostatniego roku, głośno planujące swoje wojaże po ukończeniu szkoły, na które nie działało jego surowe spojrzenie – wręcz przeciwnie, wywoływało w nich raczej zalotne chichoty.

W planach dziewcząt były podróże teleportami, a że niektóre z nich miały swoje niemagiczne sympatie w mieście, Kurogane przypuszczał, że ta droga komunikacji jest dostępna i dla zwykłych ludzi.

– Stolicę odcięto – wyjaśnił mu Fay. – Z rozkazu króla nałożono mnóstwo zaklęć, które blokują teleportację bezpośrednio do miasta, w drugą stronę już jest to możliwe. Podobno to ze względów bezpieczeństwa...

– ... i wcale nie dla utrudnienia życia magom – wpadł mu w słowo Kurogane.

Fay skinął głową, sięgając po uzdę najbliższego lugala, smukłej klaczy z perłową grzywą splecioną w warkocz. Kurogane czekał aż pracownik stajni osiodła drugą, bliźniaczo podobną klacz. Zerknął na pasące się nieco dalej gniade konie, które nie wyglądały, jakby miał połamać je najlżejszy podmuch wiatru.

– Są silniejsze niż wyglądają – pocieszył go Fay. – Zobaczysz, nie będziesz chciał jeździć na koniu innej rasy!

Kurogane zignorował to zapewnienie, bo właśnie włożono mu w rękę lejce. Zaczął przypinać do siodła sakwę ze swoimi rzeczami, słuchając jednym uchem zaleceń stajennego.

Mag był już gotowy; włożył nogę w strzemiono i lekkim, sprężystym ruchem odbił się od ziemi. Usadzając się w siodle, poprawił jeszcze kaptur szaty. Ta, którą dzisiaj założył, ciemnozielona, ciasno przylegała do klatki piersiowej, ale miała rozcięcie sięgające pasa, ukazujące ciemne spodnie i wysokie buty z solidną podeszwą.

Kurogane założył to, w czym przybył do tego świata – niewiele obchodziły go dziwne spojrzenia padające na jego hełm, zbroję i pelerynę. Do pasa przytroczył swój miecz, w końcu mogąc swobodnie go nosić przy sobie, i czuł się gotów na wszystko.

Przez moment czuł się tak, jak czuł się przed tym zdradzieckim atakiem, gdy świat był tylko jeden i był do tego starannie poukładany, a on znał swoje miejsce i zajmował je z pewnością siebie i jasnością myśli.

Był świadomy śledzących go błękitnych oczu. Wskoczył na konia, chwycił za wodze i lekkim ukłuciem ostrogi dał sygnał do stępu. Koń ruszył.

Skierowali się w stronę północnych krańców miasta, uważając, by na wypełnionej ludźmi ulicy ktoś nie wpadł im nieuważnie pod wierzchowce. Lugale szły lekko i posłusznie. Chwilę jechali obok siebie w milczeniu.

– Jak to jest? – zagadnął nagle Fay, patrząc w przestrzeń. – Trafić do innego świata?

– Myślałem, że magowie robią to co kwartał – mruknął Kurogane, wydarty ze wspomnień, niechętny, by odpowiadać na to pytanie.

– Mogliby – odparł cicho Fay. – Dzielimy się wiedzą, księgami i listami poprzez wymiary, ale bardzo rzadko ktokolwiek z nas się na to decyduje. Mamy zaklęcia, magiczne kręgi i runy, które by nas przeniosły, ale...

– Ale?

Miasto z wolna ustępowało niewielkiej wsi, ale na horyzoncie już czernił się las. Bruk pod kopytami koni zamienił się już w piaszczystą drogę.

– Większość z nas się boi tego, co tam ujrzy – odparł cicho Fay. – Kogo spotka... Jeśli istnieje nieskończoność światów, Kuro-tan... znajdą się też tam światy, w których żyją ci, którzy już umarli.

Kurogane mocniej zacisnął palce na wodzach. Tomoyo. Jej siostra. Souma. Wszyscy.

– Umarli nie wracają – powiedział głucho.

– Nie wracają – przytaknął mu Fay ze smutkiem w głosie.

– Więc kogo... ktoś, to zechciałby przemierzać światy... mógłby spotkać?

Pytanie zawisło między nimi, zakłuło niczym cierń.

– Odbicia – szepnął Fay. Gwar ludzkiej osady umilkł, wjechali między pierwsze drzewa zagajnika. – Osoby, które są... i które jednocześnie nie są tymi, na których takiemu komuś zależy. Które żyją innym życiem i dla których taka osoba nie istnieje. To musi... potwornie boleć.

Kurogane oszczędnie skinął głową. Chwała bogom, jeśli ten świat miał jakichś, że żadnej takiej osoby nie napotkał.

***

Droga do stolicy wiodła przez rozległe, ale jasne lasy. Od czasu do czasu mijali innych podróżujących, witając się na szlaku uniesieniem ręki. Kurogane odpuścił sobie ciągłą czujność, zwłaszcza, że Fay zapewnił go, że trasa jest bezpieczna.

Właściwie, to zaczął nawet tęsknić za jakąś niebezpieczną sytuacją, bo mag zaczął paplać i rozpaplał się tak, że Kurogane był zdziwiony, że język mu jeszcze nie odpadł. Ale może ma już nauczycielską wprawę, kto go tam wie...

– Wziąłem ze sobą Serce.

Kurogane drgnął, wyłapując wśród natłoku nieważnych opowieści to, co istotne. Zmarszczył brwi.

– Mówiłeś, że je zostawisz w Fiyero.

– Chciałem. Clow mi kazał – odparł poważnie mag. Dotknął dłonią klatki piersiowej; dopiero teraz Kurogane zauważył, że pod szatą odznacza się mała kulka. – Nie bój się, nie zgubię. Ani nie popsuję – dodał weselej czarodziej, zauważywszy spojrzenie wojownika. – Jest przy samej skórze, nie wypadnie! Serce przy serduszku! Na postoju ci pokażę, jeśli chcesz~!

Kurogane odwrócił wzrok. Nie. Rumień. Się.

– Jakim cudem Clow dał posadę takiemu kretynowi? – burknął.

– Ej, to nie ja zostałem przyjęty po znajomościach! – zawołał Fay ze śmiechem. – Kuro-wanko-tanko, jak tak można?

Jednak wyryję sobie pełne imię na czole, postanowił Kurogane.

– Brat Seishirou uczył walki mieczem przede mną? – zapytał, podłapując temat.

– Tak, ale został kurierem. Nie bał się podróży przez wymiary – Fay wypuścił z rąk wodze, założył ręce za głowę i zagwizdał cicho, marszcząc brwi. – Nikt nie wydawał się zdziwiony jego decyzją, od dawna mówił, że chciałby spróbować czegoś nowego... Tylko Seishirou był wściekły, bo to było tuż przed rozpoczęciem roku.

– Znasz Wiedźmę Wymiarów?

– Nie osobiście, ale o niej słyszałem. Jestem pewny, że ona i Reed dobrze się znają.

Kurogane jeszcze raz zerknął na klatkę piersiową czarodzieja, na skryte pod materiałem Serce. Mag zauważył jego wzrok.

– W stolicy jest Gabinet Luster – powiedział Fay. – Wielu magów wybiera się tam, gdy są ciekawi innych światów, ale nie chcą opuścić tego. Jeśli szczęście i magia nam dopiszą... może będziemy mogli spojrzeć na to, co dzieje się w twoim domu.

***

Musieli przenocować na szlaku, więc na rozbicie obozu wybrali rozległą, płaską polanę. Mag pichcił przy ognisku; mieli zapasy na drogę, ale żal było nie skorzystać z obfitości pobliskiego strumienia i lasu pełnego przysmaków.

– Jeszcze niedawno była tutaj niedaleko karczma – stwierdził Fay, poprawiając nabite na patyki ryby i grzyby, by nie stoczyły się w migoczące płomienie. – W sam raz, żeby przenocować w drodze do stolicy. Dobrze, że noc będzie ciepła... Wiesz, że nigdy nie jadłem tych grzybów?

– W moim świecie nazywają się shitake – odparł Kurogane, wyłożywszy się na ziemi. Zapach pieczonej ryby drażnił mu żołądek. – Są bardzo smaczne i zdrowe.

– Są – przytaknął Fay, skubiąc jednego. – Dziwne, że w Fiyero nigdy ich nie podawano.

Zjedli kolację; Kurogane wziął pierwszą wartę i przysiadł przy ognisku.

– W mieście zatrzymany w hotelu – oznajmił czarodziej, zwijając się pod wyciągniętym z sakwy okryciem. – Magiczna Extravaganza, najlepszy nocleg w stolicy~!

Kurogane wywrócił oczami, uśmiechnął się pod nosem, ale nim zdążył rzucić jakąś uwagą, mag rozpiął dwa z kilku drobniutkich guziczków szaty. Podał wojownikowi Serce Chryzantemy; Kurogane ujął kulkę w dłonie. Ciepła, pewnie od ciała, pomyślał, i cieszył się, że zapadł już zmierzch, a tańczące na twarzach blaski i cienie utrudniały rozpoznawanie emocji na jego twarzy. Wsunął kulkę do kieszeni, upewniwszy się, że nie wypadnie.

Mag zwinął się w kłębek. Przez kilka najbliższych godzin Kurogane po prostu czuwał, aż nadeszła pora zmiany warty. Mag życzył mu dobrej nocy, napomykając, że nad ranem na powrót osiodła konie i przypnie sakwy, by mogli wyruszyć jak najszybciej. Kurogane wówczas zamknął oczy i zapadł w mgliste, ale spokojne sny.

Budząc się, od razu wiedział, że coś jest nie tak. Zerwał się, obrzucił wzrokiem dogasające ognisko, drugie, puste posłanie, spokojnie pasące się i faktycznie osiodłane konie, ale na trop naprowadziły go kaszel i odgłos wymiotów, które za sobą usłyszał. Obrócił się; mag klęczał gdzieś na skraju obozowiska, w bladym świetle świtu wyglądając na bardzo, ale to bardzo chorego.

Oczy Faya błyszczały i łzawiły, z pewnością miał też wysoką gorączkę. Kurogane przypadł do niego, złapał za ramiona.

– Hej! – dotknął dłonią mokrego czoła. Bardzo wysoką.

– Zasz...zaszkodziło mi – Fayem wstrząsnęły torsie, ale w żołądku najwidoczniej już nic nie zostało poza żółcią.

– Jedliśmy razem – Kurogane czuł się doskonale. Klnąc w myślach, rozejrzał się dookoła, ale dostrzegał wokół ich jedynie las. Nie znał tych terenów, miał jedynie mgliste pojęcie, w którą stronę jest stolica. To czarodziej znał drogę.

W odpowiedzi Fay uniósł lekko dłoń. Między jego palcami zamigotała fioletowa, maleńka błyskawica. Zgasła niemalże natychmiast, a on zwinął się z powodu nagłego ataku kaszlu. Przeszły go silne dreszcze.

Kurogane nagle zrozumiał, dlaczego Fay, mieszkając w Fiyero, nigdy nie jadł shitake. Wściekły na siebie, spróbował podnieść maga z ziemi.

– Jedziemy do stolicy. Są tam magiczni lekarze, szamani, ktokolwiek?

Fay skinął słabo głową; przytrzymując się Kurogane, ruszył w kierunku koni na plączących się, osłabłych nogach, potem praktycznie uwiesił się uzdy. Kurogane podjął szybką decyzję. Pilnując, by Fay nie osunął się na ziemię, sprawnie przypiął lejce jednego wierzchowca do uzdy drugiego lugala.

– Co robisz? – zapytał słabo Fay.

– Nie pojedziesz sam – odparł Kurogane. Bez większego wysiłku wsadził zaskoczonego maga na grzbiet konia i nim ten zdążył się zachwiać i spaść, wskoczył za jego plecy. W obozowisku pozostały ich okrycia i prowizoryczne posłania, ale nie zamierzał zaprzątać sobie nimi myśli. Wziął jedynie miecz.

Nie było na to czasu.

Mag bujał się niepewnie w siodle i jedynie ramiona Kurogane, wyciągnięte w kierunku wodzy, powstrzymywały go od ześlizgnięcia się na ziemię.

Kurogane popędził lugala; koń kłusem ruszył w kierunku drogi. Skręcił na północ, wjechał na piaszczysty trakt. Drugi koń posłusznie podążał za nimi.

– Nie śpij – burknął do maga, widząc, że ten pochyla głowę. Nie zasypiaj. – Musisz pokazywać mi drogę, ty magiczna cholero.

– Dojedziesz do skrzyżowania – odezwał się Fay słabo. Kurogane ledwo go słyszał. – Wtedy... w lewo. Po paru milach... zobaczysz miasto...

Mag nagle odchylił głowę, ciężko oparł się o Kurogane, szukając stabilności. Kurogane nieświadomie nachylił się, ciaśniej otoczył czarodzieja rękoma. Powieki maga opadały, coraz rzadziej i z coraz większym trudem je unosił.

Kurogane popełnił w życiu wiele błędów. Wiele też osób umarło mu na rękach, czy to przyjaciół, czy to wrogów. Taka była droga, którą wybrał lata temu, nauczył się więc nosić żałobę krótko i nie żałować przeciwników. Teraz jednak, gnając na złamanie karku na tym zwiewnym, eterycznym koniu, przez kraj, którego nie znał, kraj pełen tajemnic i niedopowiedzeń, czuł, że nie wybaczy sobie, jeśli...

Ale nie mógł tego wiedzieć, skąd mógł wiedzieć, że zjedzenie tych grzybów wywołuje u magów zatrucie i chorobę? W mieście na pewno ktoś będzie wiedział, co robić.

Byle mu się nie pogorszyło... Byle mu się nie pogorszyło.

Gdzieś na skraju umysłu, pomiędzy niepokojem a wściekłością na samego siebie, bo to w końcu był jego pomysł, by nazbierać tych cholernych grzybów, pojawiła się świadomość czegoś okrągłego, czegoś gorącego, co płonęło w jego kieszeni żywym ogniem.

Musisz żyć... Proszę cię... musisz żyć...

Sam już nie wiedział, co szepta; czy powtarza ostatnie słowa Tomoyo, czy własne modlitwy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro