Rozdział 7: Gest miłosierdzia
Było już późno; uczniowie prawie zniknęli z ogrodów albo właśnie wychodzili, szepcząc coś do siebie. Noc zbliżała się ku końcowi; niebo na wschodzie stawało się koralowe, a wiatr, przed którym do tej pory byli osłonięci, ochłodził się i nabrał mocy. Szli za idącym szybko Yuuim, a Kurogane czuł, jak ręka czarodzieja, kurczowo zaciśnięta na jego nadgarstku, drży.
– Wracajcie do pokoi – doszedł ich głos Nadeshiko, spokojny, ale pełen napięcia. Nakaz skierowany był do grupki pozostałych w Alabastrowym Parku studentów, zbitych teraz w grupkę i wpatrujących się w coś przed nimi.
Kurogane zerknął na czarodzieja, odnajdując w jego oczach niepokój. Fay przyśpieszył jeszcze bardziej kroku, a gdy przed nimi przemknęła przegnana grupa uczniów, zatrzymał się gwałtownie obok brata, sprawiając, że Kurogane prawie na niego wpadł. Dłoń Faya puściła jego nadgarstek, opadając wzdłuż ciała bez życia.
Wojownik przeniósł wzrok na to, co w co obaj bracia się wpatrywali – a raczej w kogo – i zrozumiał, że naprawdę jest coś tu nie tak.
Jeden z ich uczniów stał pośrodku ogrodów, zupełnie nieruchomo, przypominając swoją postawą zastygłego czujnie drapieżnika. Miał przy sobie broń, i to nie jeden z treningowych mieczy, którymi adepci magii okładali się wzajemnie pod czujnym okiem Kurogane, ale ostry, krótki miecz, którego ostrze płonęło żywym ogniem.
Chłopak wpatrywał się w horyzont, gdzie można było dostrzec niewyraźne zarysy Patriam, i tylko dłoń na rękojeści, naprzemiennie zaciskająca się i rozluźniająca, świadczyła, że jest żywą istotą, a nie kamienną rzeźbą. Kurogane przyjrzał się twarzy chłopca.
Nie mrugał, ale jego oczy – jedno brązowe, drugie błękitne – jarzyły się jakimś nieludzkim blaskiem. Fay zaklął ledwo słyszalnie; Kurogane na niego zerknął, napotykając dokładnie ten sam odcień tęczówki.
Co tu się, do cholery...
Syaoran wyciągnął przed siebie dłoń z mieczem; Nadeshiko, która łagodnie spróbowała opuścić jego ramię, napotkała na opór, jakby mięśnie chłopca zmieniły się w stal. Cofnęła się niepewnie.
– Syaoran?
– Syaoran... – Fay zmusił się do uśmiechu, postąpił o krok, ale zdradziły go sztywne ramiona.
– Nie jeden, a dwa – powiedział nagle chłopiec, szybkim, prawie nienaturalnym ruchem obracając głowę w jego kierunku. – Jeden pełnej krwi, drugi nią skażony. Jeden w mieście, drugi tu. Zabić?
Wszyscy wokoło drgnęli. Kurogane napiął mięśnie, lustrując wzrokiem dzieciaka. Był świetnym szermierzem, odebranie mu broni nie będzie takie łatwe...
– Nie. Opuść broń.
Prorektor zjawił się wśród nich jak zjawa, bezszelestnie wyszedł zza pleców bliźniaków i Kurogane, nawet nie zaszczycając ich spojrzeniem.
– Seishirou... – zaczęła ostrzegawczo Nadeshiko. Ten uciszył ją lekkim uniesieniem dłoni.
– Jesteś czujny – Seishirou spojrzał na Syaorana, który natychmiast po jego poleceniu schował miecz do pochwy. Oczy chłopca przestały płonąć, tak jak jego ostrze. – Wracaj do pokoju i nie pamiętaj.
Fay wbił wzrok w ziemię. Kurogane wpatrywał się w sztywne plecy chłopca, odchodzącego w stronę zamku. Po drodze Syaoran mechanicznym ruchem odczepił pochwę od paska; miecz opadł na ziemię, a Nadeshiko przywołała go zaklęciem. Yuui mocno zacisnął palce na dłoni brata.
– To zaszło za daleko – odezwała się czarodziejka zimnym tonem. – Nie wiem, w co grasz, Seishirou, ale natychmiast tego zaprzestań.
– Nie zauważyłaś, że smok ostatnio był niespokojny? – Seishirou odpowiedział jej pytaniem. – W Patriam krąży wampir.
– To nie powód, żeby mieszać ucznia...
– Dziewięć Trzcin, ukaż się.
Powietrze zapłonęło czystą, dziką magią, która ugięła trawy i drzewa, zrywając z nich ozdobne szarfy i światła. Kurogane zachwiał się, czując, jak jego głowa eksploduje bólem. Z nagła opuściły go wszystkie siły, więc osunął się na kolana, zaciskając z bólu oczy, mając wrażenie, że rozżarzona do białości metalowa obręcz wżyna mu się w czaszkę.
Potworne uczucie szybko ustało; zamrugał, zdając sobie sprawę, że klęczy przy nim Fay, obejmując go jednym ramieniem. Drugą dłoń mocno zaciskał na ręce brata. Wokoło ich trójki przemykały magiczne symbole, od których szybkiego ruchu robiło się Kurogane niedobrze. Fay był blady, ale teraz dodatkowo w jego oczach pojawiła się złość.
– Nie wzywaj smoka bez ostrzeżenia, gdy obok masz dwóch nie-magów – warknął do Seishirou, odzywając się po raz pierwszy. – Co ze Syaoranem?
– Nic – odparł spokojnie Seishirou. – Pieczęć nie uaktywni się, dopóki wampir nie wejdzie na teren Fiyero, a tego nie zrobi.
– Krwiopijca – zawarczał smok głębokim głosem, opadając na ziemię i składając pierzaste skrzydła. Jego pokryta złotymi łuskami pierś odbijała pierwsze promienie słońca. – Rozszarpię, jeśli wkroczy na ten teren.
– Clow zabronił ci dalszych...
– Tej pieczęci nie da się zdjąć – Seishirou spojrzał chłodno na kobietę. – Raz wprawiona w ruch, będzie działać aż do śmierci tego dziecka.
– Co tu się, do cholery, dzieje? – Kurogane podniósł się z ziemi, pamiętając, by dotykać czarodzieja. Gdyby ten smok zjawił się w mieście pełnym ludzi, pomyślał nagle, powaliłby ich wszystkich na ziemię albo i zabił swoją aurą. Czarodzieje mieli w swoich rękach taką broń, nic dziwnego, że władza kraju próbowała ich usidlić kolejnymi nakazami i zakazami. – Co jest nie tak z tym dzieciakiem?
– Też chciałbym się dowiedzieć... – mruknął Yuui, którego oczy rzucały gromy.
– Nie jest człowiekiem – powiedział Fay, cicho i bezbarwnie, a kącik jego ust uniósł się w smutnym uśmiechu. – On...
– To w tej chwili nieistotne – przerwał mu Seishirou. – Wybieram się do miasta, by zapolować na wampira.
Fay drgnął i gdyby nie miał zajętych obu rąk, pewnie sięgnąłby dłonią do oka w swoim nerwowym tiku.
– Nie możesz – Nadeshiko zacisnęła wargi w wąską linię. – Nie jesteś zarejestrowanym łowcą. Nie masz prawa zabić wampira, który pojawił się w regionie i nie popełnił żadnego przestępstwa...
– Domyślam się, który z krwiopijców tu przybył i dlaczego. I tak się składa, że to ktoś, kogo poszukuję od dawna, więc nie zatrzymuj mnie.
Yuui wciągnął głęboko powietrze.
– Seishirou – odezwał się cicho Fay. – Proszę cię...
Oczy Seishirou były chłodniejsze niż lód i twardsze niż diamenty. Smok zawarczał, tym razem kierując gorejące oczy w kierunku bliźniaków.
– Młodszy Flourite – Dziewięć Trzcin rozłożył skrzydła, wzbił się w powietrze. – Dałem ci jedno ostrzeżenie. Oto drugie. Przestań śnić i zajmij się tym, co do ciebie należy. Krwiopijca błąka się po mieście, ale już jest blisko jego granic – dodał do prorektora. – Być może go znajdziesz, być może nie. Jego zapach jest ulotny. Być może już odszedł.
Drzewa i trawy znów zakołysały się, a smok zniknął. Seishirou ruszył w stronę miasta.
– Fay – drugi z braci pokręcił głową, powstrzymując Faya przed pójściem za prorektorem. – Nie pójdziesz tam.
– Yuui...
Nadeshiko cofnęła się, spojrzała w stronę zamku i nieco się oddaliła; zostali we trzech, patrząc na siebie gniewnie. Kurogane stanął obok braci, marszcząc brwi.
– Nie pozwolę mu na to – syknął wzburzony Fay. Otaczające ich magiczne symbole z wolna wyblakły i zniknęły. – Ja też wiem, który wampir pojawił się w mieście i nie pozwolę...
Yuui zerknął na Kurogane, a potem westchnął.
– Jesteś samobójcą – wyrzucił bratu.
– Ktoś ocalił mi życie – powiedział Fay drżącym głosem. – Wtedy, w Mieście Kwasu. Nie pozwolę, żeby Seishirou...
– To wendetta, nie odwiedziny – warknął Yuui. Fay przestał szarpać się w jego uścisku i zamrugał zdezorientowany. – Myślisz, że nie wiem? – zapytał, biorąc głęboki wdech. – Kiedy przestaliśmy ze sobą rozmawiać? – pokręcił głową, brzmiąc na smutnego. Ramiona Faya opadły. – Dla nich to, co zrobił jeden z nich, jest hańbą, którą trzeba zmyć krwią. Jeśli tam teraz pójdziesz, zginiesz. To nie on.
Fay rozejrzał się dookoła rozognionym wzrokiem. Powoli uwolnił się z uścisku i podszedł do najbliższego stolika, a potem opadł na krzesło, chowając głowę w ramionach. Kurogane postąpił ku niemu, przyjrzał mu się, a potem zerknął na bibliotekarza; ten opadł na drugie krzesło.
– Mam odejść?
– Zostań – nadeszła przytłumiona odpowiedź Faya. – Usłyszałeś i zobaczyłeś wystarczająco dużo, by dowiedzieć się reszty.
Kurogane spojrzał w kierunku zamku; Nadeshiko, chwytając jego spojrzenie, powiedziała, że idzie sprawdzić, czy ze Syaoranem wszystko w porządku i odeszła. Potarł dłonią głowę, nie wiedząc, czy powracający ból to efekt magii smoka, czy może kaca po alkoholu, który wypili. Nie był nawet pewny, czy nie jest jeszcze pijany; dziwne wydarzenia i dziwne rozmowy, których był świadkiem, trochę go otrzeźwiły, ale w ustach nadal czuł słodki smak wina, a oszołomienie spowijało jego umysł.
Fay uniósł głowę, odetchnął. Też nie wyglądał najlepiej.
– Porozmawiamy o tym dzisiaj – obiecał bratu. – Ale nie teraz i nie tutaj, dobrze?
Yuui kiwnął głową, pomógł mu wstać.
– Ty też – dodał Fay w kierunku Kurogane. – Dobrze?
Kurogane nie był w stanie odmówić tej prośbie. Przytaknął. W milczeniu i powoli ruszyli w stronę zamku; gdy na cichy gwizd Faya kamienne bloki unoszące się w powietrzu uformowały schody, zobaczyli na ich szczycie Seishirou. Rzucił im gniewne spojrzenie i wszedł do zamku, znikając im z oczu.
– Rzeczy zaszły za daleko – powtórzył Fay za Nadeshiko, gdy przekroczyli wrota zamku. – Stanowczo za daleko.
Yuui wyglądał, jakby chciał odpowiedzieć, ale wtedy na pustych korytarzach rozbrzmiał młodzieńczy, podszyty alkoholem śmiech.
– Kręcą się przy bibliotece – rozpoznał starszy z braci. – Muszę zobaczyć, czy czegoś nie przeskrobali...
– Idź – Fay uśmiechnął się nieco wymuszenie. – Odprowadzę Kuro-tana.
Szli więc dalej we dwóch, w milczeniu. Puste korytarze zamku wydawały się obce i nieprzyjazne. Ich niepewne kroki odbijały się echem od ścian, a oprócz tych głuchych, niknących dźwięków Kurogane słyszał jedynie swój oddech, wydostający się z nieco ściśniętego, suchego gardła z trudem, i bicie swojego serca.
Zupełnie jakby w korytarzach coś się zalęgło. Coś cuchnącego, pożerającego świeże powietrze, zmieniające je w zgniliznę i czyhające na jakikolwiek przejaw radości, życia czy czegokolwiek pozytywnego. Nie był przesądny, ale czasem warto było ufać przeczuciom. A może mu się po prostu wydawało, bo z każdą minutą jego nogi plątały się coraz bardziej, przeklęte wino z przeklętego kraju zwanego Valerią.
– Dzieci się dowiedzą...?
–To szkoła. Zawsze się dowiadują – odparł Fay bezbarwnym, zrezygnowanym głosem.
Kurogane nie lubił takiego tonu. Nie lubił ludzi, którzy rezygnowali, nim jeszcze doszło do walki. Nie lubił fatalistów i tych, którzy nie potrafili zmierzyć się z przeszłością. Na ogół zostawiał takie osoby za sobą, odchodził, nie interesując się tym, co tak ich prześladuje.
Na ogół. W tym czarodzieju było coś, co nie pozwalało Kurogane po prostu odwrócić się i odejść. Milczał więc i szedł obok, nieco chwiejnie tak jak i mag, aż znaleźli się w jednej z wież, przy drzwiach do jego pokoju.
Słońce już wzeszło, ale szybko schowało się za chmurami, było więc chłodno, szaro i ponuro, zarówno na korytarzu, jak i za dużymi oknami na nim. Spojrzeli na siebie.
Nie powinienem był tyle pić, pomyślał mętnie Kurogane. Poznał się już w końcu na tutejszych trunkach i zrozumiał, że tutaj nikt nie powiedziałby, że ma mocną głowę. Po valeryjskim winie w głowie kłębiły mu się dziwne, niepokojące myśli.
Tylko uścisk. Tylko pocieszenie. Nie lubisz, gdy jest smutny. Nasączona alkoholem wyobraźnia zaproponowała, by zaprosić Faya za te drzwi, by rozjaśnić te smutne oczy. Lubisz go. On lubi cię. Dlaczego by nie...?
Rozsądek Kurogane na szczęście jeszcze całkowicie nie utopił się w winie. Położył rękę na klamce i spojrzał na czarodzieja, który na coś czekał. Zaproszenie? Pożegnanie?
– Prześpij się trochę.
Fay skinął tylko głową i się odwrócił. Powiewająca szata szybko zniknęła za załomem korytarza.
Dobrze zrobiłeś, to nie w twoim stylu, burknął rozsądek, gdy Kurogane wszedł do swojego pokoju i zaczął rozwiązywać czy też pijacko szamotać się z krawatem. Nie zostaniesz tutaj. Nie chcesz przygód. Nie chcesz tego.
Oczy maga były smutne. Nim jeszcze padł na łóżko, zbyt zmęczony, by przejmować się ubraniem, pomyślał, że zaangażowanie się i odejście sprawiłoby, że te oczy stałyby się jeszcze smutniejsze.
Nie chcesz tego.
***
Ktoś bawił się jego włosami. Zignorował to, wciąż leżąc na brzuchu, wtulony w białą skórę kanapy. Sen był lepszy od przebudzenia, w którym to tępy ból głowy próbował rozsadzić mu czaszkę, a wypity w nocy alkohol pozbawiał ciało jakichkolwiek sił.
– Yuui... – wychrypiał w końcu, gdy przebudził się na tyle, by przyjąć do wiadomości, że już nie da rady zasnąć. Do fizycznych dolegliwości dołączyło znajome poczucie winy, gdy tylko przypomniał sobie poranne wydarzenia. Poruszył się, próbując wstać, ale w jego stanie zmuszenie ramion do tego, by się podnieść, wydawało się wręcz niemożliwe.
– Leż – odezwał się jego brat, na szczęście na tyle cicho, by czaszka Faya nie zaczęła protestować jeszcze mocniej. – Dzisiaj wolny dzień, pamiętasz? Zrobię ci coś na śniadanie.
Coś, czego nie wyrzygasz, dopowiedział Fay w myślach, czując mdłości na samą myśl o posiłku. Jedyną magią, jaką Yuui uprawiał, było gotowanie. Fay nie wątpił, że cokolwiek brat mu zaserwuje, będzie doskonałym lekarstwem na jego stan, jednakże zmuszenie się do tego, by w ogóle zacząć jeść, wydawało się niewykonalne. Jak zwykle zresztą.
– Dzięki.
Fay uchylił powieki i nieco się przekręcił, by móc spojrzeć na brata. Drugi z bliźniaków siedział na skraju kanapy i wyglądał na zamyślonego.
– Przerwałem wam randkę, co?
– Randkę? – Fay zamrugał. O ile wspomnienie Syaorana było wyraźne – zbyt wyraźne – tak wcześniejsza godzina, może dwie, rozmywały się nieco, co oczywiście zawdzięczał winu.
Yuui wzruszył ramionami.
– Ty na niego lecisz, on na ciebie leci, wszyscy to widzą – odparł lekko. – Dla uproszczenia sytuacji nazwałem to randką.
Fay ciężko westchnął.
– On nie zamierza tu zostać.
Yuui milczał długą chwilę, aż Fay odczuł niepokój. Uniósł się do siadu i owinął ramionami, obserwując brata.
– Yuui...?
– Kurogane chce wrócić do swojego świata – powiedział cicho bliźniak. – Szuka informacji o wielkich armiach, o najemnikach, o magicznych wojnach i transportowaniu magią. Ma jakieś niedokończone sprawy w swoim wymiarze, prawda? A wielokrotne podróże międzywymiarowe byłby dla jego organizmu ogromnym obciążeniem... z drugiej strony dla ciebie są pestką, ale...
– Ale...?
– Tylko w Fiyero jesteś bezpieczny, co? – Yuui westchnął ciężko. – Kiedy się tak od siebie oddaliliśmy, że przestaliśmy ze sobą rozmawiać, Fay?
W odpowiedzi Fay wyciągnął ręce. Objęli się, tak jak kiedyś, gdy byli dziećmi, i dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu. Czarodziej oparł głowę na ramieniu brata i ciężko westchnął.
– Przepraszam.
***
Powietrze było kwaśne, ciężkie. Kamienny, płaski głaz, który posłużył im za stół, nosił na sobie dziesiątki małych wgłębień. Zaklęciem roztoczyli nad sobą lśniącą barierę, chroniącą ich przed bolesnym deszczem, padającym z siłą letniej burzy.
– Byłeś słaby. Niepotrzebnie ją zniszczyłeś.
Zacisnął zęby.
– Nie myślałem wtedy racjonalnie – odpowiedział. Widok tej twarzy i tych dużych, niewinnych oczu ciągle sprawiał mu ból, nawet jeśli widział je już jedynie we wspomnieniach, więc spróbował je od siebie odrzucić.
Spojrzał nad leżącego przed nimi chłopca i spróbował również odgonić od siebie pełną niepokoju myśl, która od kilku chwil wokół niego krążyła. Zgodził się, prawda? Dlaczego miałby nie ufać Seishirou, gdy ten... To przecież standardowy rytuał, a miejsce jego wykonania nie powinno dziwić, im mniej magii dookoła, tym lepiej. Gdzie znajdzie się mniej magii niż w wymarłym mieście?
Mimo wszystko jego dłonie zadrżały.
– Przyprowadziłeś go do szkoły, gdy był dzieckiem – powiedział. – Nigdy nie pytaliśmy. Wiele dzieci... wiele niechcianych, magicznych dzieci tam tak przyprowadzono. Ale...
Seishirou w skupieniu rysował czerwoną kredą kolejne runy w magicznym okręgu.
– Ale... – Fay poczuł, że zasycha mu w ustach. Zaklęcie, które właśnie rzucił, sprawiło, że ciało chłopca zabłysło na moment ostrzegawczym, czerwonawym blaskiem. Powinno odpowiedzieć zielenią, to przecież zwykły monitorujący czar, jeden z tych, które rzucało się rutynowo, gdy wykonywało się skomplikowane, magiczne zabiegi.
– Seishirou... Skąd wzięło się to dziecko?
– Z południa – odparł spokojnie drugi mag. Spojrzenie Faya utkwiło w jego palcach, kreślących kolejne runy.
– Znałeś jego rodziców?
– Nie. Jest sam. Zawsze był. Przygotuj się do przelania magii.
– Dlaczego narysowałeś tam hagal? Mieliśmy wzmocnić jego potencjał magiczny, tak jak zwykle, gdy...
Seishirou spojrzał na niego obojgiem zdrowych oczu. Fay cofnął dłonie znad ciała uśpionego chłopca, rozejrzał się po kręgu.
– Co ty kombinujesz? – zapytał, cofając się o krok. Znad krawędzi kręgu uniosła się rdzawa magia, zawirowała jak pustynny pył. – Seishirou!
– Nasza magia go wzmocni, by wykonywał swoje zadanie należycie – odparł prorektor.
– Jakie zadanie?
– Masz doświadczenie w tworzeniu homunkulusów – odparł Seishirou, udając, że nie usłyszał. Fay zacisnął zęby. – Popełniłem kilka lat temu parę błędów przy tym dziecku, ale teraz dzięki tobie mogę to naprawić.
– Okłamałeś mnie... – Fay przymknął oczy, ale nie wyszedł z kręgu. Zaklęcie już wprawiło runy w ruch; świetliste symbole uniosły się i zawirowały wokół nich. – Te runy... Teraz to, co w niego wlewamy, jest ukierunkowane na... Myślałeś, że się nie zorientuję?
– Skądże, jesteś dobrym magiem – Seishirou uśmiechnął się do niego. – Ale nie przerwiesz teraz.
Chłopiec przed nimi oddychał ich magią, splotła się z nim w jedno, otuliła niczym koc. Gdyby któryś z nich przerwał rytuał, kto wie, co by z nim zrobiła.
– Jesteś dobrym magiem, ale słabym człowiekiem. Kontynuuj.
Fay przymknął oczy i wsłuchał się w magię. Przepraszam.
Mijały minuty i ich magia połączyła się w jedno z magią chłopca. Łowca, krzyczała, pożerając ich moc jak ogień. Gdy będzie trzeba, wybuchnie płomieniem i spopieli swój cel. Magia, którą chłopiec wykorzysta tylko wtedy, gdy uaktywni się pieczęć homunkulusa, ta sama, którą wskazało mu barwne zaklęcie.
Fay nigdy wcześniej tak bardzo sobą nie gardził.
Zerknął na zacieśniający się krąg. Część wyrysowanych run zalewa deszcz, uzmysłowił sobie. Bariera chroniła ich od góry, ale nie pomyśleli o tym, że pojawi się wiatr i ... Jeszcze moment i zacinający z boku deszcz zaleje runy, wedrze się do kręgu. Do końca rytuału zostały minuty, moc osiągnęła swoje maksimum. Obaj byli silni, a rytuał wymusił na nich pełnię mocy... Dodatkowo, ta zmodyfikowana kombinacja run... nigdy nie użyłby ich razem bez wcześniejszego przetestowania...
– Seishirou...
– Nie. Przerwiesz. Teraz.
Cofnął jedną rękę, by posłać szybkie zaklęcie, wznieść barierę. Nie zdążył.
Pamiętał eksplozję, która rzuciła nim o ziemię, pamiętał piekielny ból w oku, który natychmiast sprawił, że znalazł się na krawędzi przytomności. Świat na przemian tonął w czerni, czerwieni i rozbłyskach błyskawic, a on widział rozmazaną sylwetkę Seishirou, zataczającego się obok.
– Ach...
Bolało, bardzo bolało, przycisnął dłonie do twarzy, a gęsta, gorąca krew natychmiast znalazła się na jego palcach. Słyszał kaszel, a przez mgłę ujrzał, jak Seishirou, utykając, sięga po chłopca, przerzuca sobie przez ramię...
– Udało się... – dobiegło go, zdyszane, bolesne, ale pełne satysfakcji.
Nie był w stanie go zawołać. Wyciągnął jeszcze rękę, ale gdy tylko przymknął jedno oko, bo tylko tyle mógł, i otworzył je ponownie, nikogo już przed sobą nie ujrzał.
Skały, kamienie, ruiny i ten bolesny, okropny deszcz, który teraz parzył jego skórę, bo bariera została zerwana, nie pozwalając stracić przytomności.
Nie był w stanie się podnieść, a jego magia wrzeszczała ostrzegawczo. Umrę tutaj, zrozumiał, z trudem chwytając powietrze. Zostawił mnie. Osiągnął to, co chciał. Opuścił dłonie, nie mając już sił, by przyciskać je do krwawiącego obficie oka.
Coś mignęło w czerni i szarości, w którą zapadał się widziany przez niego świat. Zobaczył przed sobą płonące złotem oczy. Takie same oczy ma smok, pomyślał mętnie, ale przed nim kucał młody mężczyzna, kryjący swe ciało w obszernych czarnych szatach, niewzruszony w bolesnym deszczu.
– Pomogę ci – powiedział nieznajomy, a jego głos przebił się do umysłu Faya niczym magiczny głos telepaty. – Obiecaj mi jedynie... że nie powiesz o tym temu, który był tu z tobą.
Wampir. Pieczęć, która mówiła, że magia uaktywni się, gdy chłopiec znajdzie się w pobliżu wampirów. Seishirou, draniu. Uciekłeś, a twój cel jest dokładnie tutaj, w miejscu, gdzie chwilę temu rysowałeś przeklęte runy... Boli, niech przestanie boleć... Cokolwiek...
– Przysięgam – wychrypiał, zbierając w sobie resztki sił. – Na... na magię.
– Jestem Subaru – powiedział jeszcze wampir, gdy już Fay przestał krzyczeć i leżał na ziemi, oddychając ciężko. Deszcz już nie padał, a niebo błękitniało. – Moja krew nie przemieni cię w wampira, nie bój się. Uleczyła twoją ranę, dojdziesz do siebie, ale zostanie ślad w twojej magii. Nikt nie powinien się dowiedzieć. Złamałem zakaz – dodał, jakby do siebie.
Fay uśmiechnął się wówczas smutno. Nie ty jeden.
***
Gdy skończył swoją opowieść, zapadła cisza. Yuui wypuścił powietrze, na moment schował twarz w dłoniach.
– Tym bardziej mam ochotę go zabić – warknął. – Jak on się dowiedział...?
Fay odwrócił wzrok.
– Smok mnie wyczuł – powiedział cicho. – Dziewięć Trzcin zagrodził mi drogę do zamku i natychmiast wezwał prorektora.
– Tylko on i Clow mają nad nim władzę – Yuui westchnął ciężko, pokręcił głową.
– Co było dalej? – zapytał Kurogane, uważnie obserwując czarodzieja. Najpierw brudna polityka, a potem to, magiczne zakazane rytuały i siatki kłamstw. Doskonały wybór, Wiedźmo.
– Chciał ze mną porozmawiać...
– A ty się zgodziłeś? – Kurogane uniósł brew z powątpiewaniem.
– Musisz wiedzieć, że kiedyś był innym człowiekiem – Fay westchnął ciężko, sięgnął po kubek pełny gorącej, słodkiej herbaty. Siedzieli we trzech w pokojach braci. – A ja długo nie chciałem ujrzeć tego, jak bardzo jego obsesje go zmieniły.
– Pamiętam – Yuui zacisnął zęby. – Prawie cię zabił. Miał wampira pod nosem, a ty nie mogłeś mu powiedzieć, kim on był.
Fay milczał. Cisza przeciągała się, a Kurogane przez chwilę zastanawiał się nad tym, co usłyszał.
– Nie jesteś wampirem.
– Nie jestem – Fay uśmiechnął się blado. – Subaru nie dokonał przemiany, jedynie mnie uleczył. Najwidoczniej takie gesty są u nich niedopuszczalne – jego uśmiech zgasł. – Myślisz, że wampir, który jest w mieście, planuje zabójstwo honorowe? – zapytał brata spokojnym tonem, jakby wcale nie chodziło o jego życie.
Tak, z tym światem i tymi ludźmi zdecydowanie było coś nie tak, utwierdził się w przekonaniu Kurogane.
– Nie możesz opuścić Fiyero – oznajmił Yuui, mrużąc oczy i wpatrując się natarczywie w brata. – Wiesz o tym, prawda?
Kurogane i Fay wymienili spojrzenia. Drugi z braci syknął zirytowany, najwidoczniej już coś przeczuwając.
– Fay?
– Muszę wybrać się do stolicy.
– Nie...
– Nie będę sam – Fay wyszczerzył zęby, nagle i ku zaskoczeniu Kurogane zarzucając mu ramię na szyję. – Kuro-tan-tan już zadeklarował, że z chęcią mi potowarzyszy...!
– Samobójca – warknął Yuui, nie dając się zwieść. – Przecież...
– Spokojnie – Fay spoważniał, spojrzał prosto w oczy brata. – Umiem się bronić. A wampiry żyją swoją miarą czasu. Równie dobrze może teraz odejść i wrócić za dekadę. Nie mogę ukrywać się za murami zamku całe życie. Prędzej czy później musi dojść do konfrontacji, Yuui.
Jego brat zerwał się z kanapy, przespacerował szybkim, nerwowym krokiem dookoła. Kurogane śledził jego ruchy, a potem przeniósł wzrok na zamyślonego Faya.
– Akurat teraz, co? – zapytał nagle Yuui, zatrzymując się przed regałem z książkami. – Wiesz dobrze, że nie możesz tak po prostu wyjechać podczas roku szkolnego, Seishirou musi na to się zgodzić. A dla niego jesteś w tej chwili przynętą na krwiopijcę, to oczywiste, że chce mieć cię w pobliżu. Jestem zdziwiony, że nie chciał, byś z nim w nocy poszedł.
– Albo on, albo Clow – odparł cicho Fay. – A jestem pewny, że rektor już wie o tym, co wydarzyło się w nocy i zareaguje.
– Tak jak zareagował na próbę morderstwa? Zamiatając sprawę pod dywan?
Kurogane nie miał zamiaru wtrącać się w tę dość ostrą wymianę zdań. Stolica, pomyślał. Miejsce, gdzie mógłby zdobyć wiedzę i potrzebną broń. Rankiem odnalazł sakiewkę z pieniędzmi i krótki, suchy list, informujący go, że to pensja. Gdy zajrzał do środka, uniósł wysoko brwi. Całkiem nieźle orientował się już w tutejszych cenach i okazywało się, że magiczny uniwersytet płaci naprawdę sowicie swoim nauczycielom. Za tę kwotę mógł już rozpocząć przygotowania, a to była dopiero pierwsza wypłata.
Więc w stolicy...
– Dobrze – Yuui tymczasem skapitulował. – O ile Kurogane nie ma nic przeciwko wampirowi śledzącemu każdy wasz krok.
Słysząc swoje imię, wojownik uniósł brew.
– Walczyłem kiedyś z jiangshi i kyonshī – powiedział spokojnie. – Wasze demony żywią się krwią, te z mojego świata energią życiową. Chowają się w dzień, wychodzą na żer nocą. Wasze wampiry robią to samo?
– Kyonshī są mniej ruchliwe – odparł Fay, zaskakując Kurogane. Więc jednak co nieco się dowiedział. – Tutejsze są bardzo szybkie i bardziej... żywe. Nie są ożywionymi zwłokami, raczej osobnym gatunkiem.
A więc nie demon, a fizyczna istota. Kurogane kiwnął głową. Skoro są żywe, to można je zabić. Proste. Demony były zwykle bardziej problematyczne.
– Poradzę sobie. Mam miecz.
Żaden krwiopijca nie przeszkodzi mu w jego planie. Mógłby wyruszyć sam, ale... Spojrzał na czarodzieja, który zaczął omawiać z bratem szczegóły swojej nieobecności.
Mag miał rozeznanie i znajomości, dla Kurogane cała Valeria, z wyjątkiem Fiyero i pobliskich terenów, była całkowicie obca, a dużo lepiej iść z przewodnikiem, niż błądzić na ślepo. Tak, to był powód, dla którego chciał wyruszyć razem z nim.
Jak na złość jego umysł podsunął mu zamglone wspomnienia poprzedniego wieczoru, smak wina na wargach i bliskość. Błądzisz, Kurogane, błądzisz.
– Idę do Clowa – oznajmił Fay. – Zanim Seishirou mnie uprzedzi.
Kurogane również się podniósł, postanawiając przygotować się do wyprawy. Gdy Fay zniknął już na zamkowym korytarzu, a wojownik przekraczał drzwi, poczuł, jak na jego łokciu zaciska się dłoń.
– Opiekuj się nim – powiedział cicho, stanowczo Yuui. Kurogane spojrzał w błękitne oczy, identyczne i jednocześnie całkowicie różne od oczu Faya. – Z tobą będzie bezpieczny.
– Skąd wiesz? – zapytał, szukając w błękicie ukrytych motywów. Drugi z bliźniaków wyraźnie w coś grał. – Znasz mnie zaledwie od paru tygodni. Ufasz mi?
– Bardziej niż Seishirou, a jego znam od piętnastu lat – odparł ku jemu zaskoczeniu Yuui. – To się wydarzyło zaledwie trzy miesiące temu, Kurogane. Przy tobie odżywa. Jeśli on zaczął ci ufać – dodał, uwalniając wojownika z uścisku. – To ja również mogę. Widziałem cię na lekcjach, nie ma tu w regionie lepszego szermierza, śmiem wątpić, czy w ostatnich latach którykolwiek absolwent Fiyero tak dobrze walczył. Fay jest wyszkolonym magiem bitewnym, ale ktoś musi chronić jego plecy, gdyby wampir się pojawił. Po prostu... miej na niego oko, dobrze?
Kurogane kiwnął wolno głową. To mógł obiecać.
***
Śnił o armii, wkraczającej w kolejne prowincje i wpychającej na stanowiska swoich, wiernych nowemu władcy ludzi. O tłumionym ogniem sprzeciwie i o zwojach, które płonęły, a w żarze ginęły kolejne linie cesarskiej krwi, imiona córek, sióstr, kuzynów i innych krewnych.
Czy rodzina cesarska... miała innych krewnych? Dalekie kuzynki, wżenione w rodziny władców ziemskich, młodszych braci, którzy wybrali inne życie... nieuznane dzieci...?
Pytanie Faya dzwoniło mu w uszach, gdy się obudził. Ta dziewczyna, która śniła mu się ostatnio... wiele władców ziemskich było ze sobą spokrewnionych, jego matka i matka tej dziewczyny były rodzonymi siostrami albo kuzynkami, nie pamiętał dokładnie. Widział ją zaledwie raz, gdy byli dziećmi... Kto był jej ojcem? To był jakiś skandal, przypomniał sobie z trudem. Nie mówiono o tym, a samo dziecko wraz z matką odesłano gdzieś na ubocze... Nieuznane dzieci... Czy był w to zamieszany jakiś cesarski krewny...?
Czy to dlatego Serce Chryzantemy wciąż istniało?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro