Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5: Tam, gdzie kochamy

Dwie mile od Fiyero znajdowało się tętniące życiem miasto. Chociaż Patriam nie należało z pewnością do największych miejscowości tego świata, zdecydowanie było tu głośno i tłoczno. Po brukowanych ulicach mknęły powozy, zaprzężone w smukłe, wysokie konie, których wygląd nieco dezorientował Kurogane.

Przywykł do niskich, wytrzymałych kuców, podczas gdy tutejsze, zarówno te wierzchnie, jak i pociągowe, wydawały się eteryczne i kruche. Mimo nóg, które wyglądały, jakby miał je połamać chociażby najlżejszy powiew wiatru, i długiej, giętkiej szyi gęsto nakrapianej cętkami, konie ciągnęły powozy bez najmniejszego wysiłku. Ich długie ogony i grzywy połyskiwały perłowo.

– To rasa lugal – wyjaśnił uśmiechnięty Fay, uczepiony ramienia Kurogane. W dalszej, nieustającej paplaninie, wyjaśnił, że wyhodowano je za pomocą magii, kilka pokoleń przed tym, jak zabroniono używania jej do krzyżowania gatunków. Dla lugali, królewskich koni, odstąpiono od tego prawa i magicy mogli swobodnie kontynuować hodowlę rasy, co skutkowało tym, że zamożniejszego mieszkańca tych okolic stać było na jednego z nich.

Kurogane słuchał jednym uchem o koniach, rozglądając się dookoła. Budynki były dość wysokie i wyraźnie zadbane; na żadnej fasadzie deski nie gniły ani nie próchniały, a wypełniające drewniane szkielety szare cegły były starannie ułożone. Strzeliste dachy wieńczyły metalowe ozdoby, połyskujące w świetle słońca.

Dolna kondygnacja budynków przeznaczona była na sklepy i usługi, podczas gdy w oknach wyższych pięter wisiały kolorowe zasłony, a gdzieniegdzie w bocznych uliczkach od balkonu do balkonu rozciągnięte były sznurki z praniem. Spacerowali teraz główną ulicą, a Fay ciągnął Kurogane od jednego miejsca do drugiego; a to do uroczej, obrośniętej czerwonordzawym bluszczem piwniczki z winem – Kurogane w myślach zanotował sobie to miejsce – a to do krawca, gdzie mag odbierał zamówione wcześniej szaty, a w końcu do niewielkiego sklepiku gdzieś na uboczu.

Kurogane, nie rozpoznając przeznaczenia miejsca, zatrzymał się w progu, podczas gdy mag radośnie wszedł po schodkach do wnętrza. Młoda kobieta za ladą półleżała rozleniwiona na krześle, ale na widok czarodzieja poderwała się i wyraźnie ożywiła.

– Profesor Flourite!

Kurogane patrzył z powątpiewaniem, jak mag beztrosko wydaje pieniądze ze szkolnego skarbca. Dzisiejszego poranka, wolnego od zajęć, Fay wyciągnął Kurogane z łóżka, by zrobić zakupy na przyszłe otrzęsiny. Dlaczego Kurogane się na to zgodził, do tej pory nie rozumiał.

Nie rozumiał też, dlaczego jakieś pięć minut później maszerował ze stertą kolorowych materiałów, wstążek, dziwnych sznurków z kolorowymi, malutkimi kryształkami nań zawieszonymi, pudełeczek z niewiadomą zawartością i innych przedmiotów, których nie był w stanie zidentyfikować. Trzymał to wszystko w ramionach, podczas gdy Fay szedł obok, pogwizdując i trzymając ręce za głową.

Mijając kamienny mostek nad niewielkim potokiem przepływającym przez Patriam, Kurogane wpadł na pomysł, by maga przypadkiem utopić.

– Dlaczego to ja mam to dźwigać?!

– Kuro-chan, nie bądź zły... – zaczął śpiewnie czarodziej. Kurogane aż się wzdrygnął, słysząc, jak mag próbuje – nieudolnie! – naśladować tytuły grzecznościowe z jego świata. Na bogów, nie powinien się tak do niego zwracać! Nie był ani dzieckiem, ani... Zażenowany, przestał o tym myśleć. Postanowił wybić magowi tę marną próbę przypodobania mu się kiedy indziej. Naprawdę, Yuui jako bibliotekarz chyba powinien zadbać o to, by Fay przeczytał chociaż rozdział o świecie Kurogane, zamiast używać niewłaściwych tytułów po przejrzeniu pobieżnie dwóch akapitów...

– Kuro-taaan, nie bocz się...

Kurogane westchnął ciężko i mruknął coś pod nosem. Fay porzucił temat potencjalnego obrażania się i teraz machał dłonią jakiejś staruszce. Kurogane zerknął na kobiecinę. Nie był zdziwiony, zauważywszy, że i ona ma na sobie szaty. W Patriam magów było pełno; robili zakupy, plotkowali, a poza tym kręciła się tu szkolna młodzież, którą łatwo było rozpoznać po kolorze szat.

Szarzy pierwszoroczni, płowi rok starsi, złocisty rocznik trzeci, pomarańczowo–czerwony czwarty... Coś jednak mu nie pasowało.

– Studenci zazwyczaj się ubierają nor... przebierają, gdy nie ma zajęć – zauważył, i w porę powstrzymał się od określenia czarodziejskich szat jako nienormalnych. W otoczeniu tylu magów nie było to ani uprzejme, ani bezpieczne.

– Królewski nakaz – odparł Fay cicho i jakby nieco niechętnie.

Kurogane zmarszczył brwi. Jeśli dobrze się orientował w tutejszej polityce, region, w którym się znajdował, posiadał pewną autonomię i skupiał znaczną większość krajowych czarodziejów... ciężko było cokolwiek dowiedzieć się o reszcie państwa, zarówno nauczyciele, jak i uczniowie w Fiyero nie wykazywali zbytniej chęci do kontynuowania rozmowy, gdy tylko próbował o to pytać.

– Ma problem z magami? – zapytał prosto z mostu.

Fay westchnął.

– W sedno – powiedział, skręcając w boczną uliczkę. Ściszył nieco głos i zmarszczył brwi. – Do tej pory magowie zawsze byli... niezależni. Patriam też zawsze rządziło się samo... Królowi nie podoba się też, jakim autorytetem wśród magów cieszy się Clow. Pewnie się boi, że gdyby Clow zechciał, to mógłby zmieść z powierzchni ziemi cały królewski pałac i objąć władzę absolutną – ton głosu Faya był poważny. Kurogane zanotował sobie kolejną uwagę w mentalnym notatniku: nie drażnić Reeda. – Król Naaveda próbuje od lat ograniczyć magów.

– W jaki sposób? – Kurogane uniósł brew. Wyglądało na to, że ten świat, jakkolwiek dziwny i odrealniony, ma całkiem przyziemne problemy.

– Drobiazgi – odpowiedział Fay. Wyszli na duży plac. Kurogane nie miał pojęcia, dokąd idą. – Obowiązek noszenia szat w miejscach publicznych, stopniowe, bardzo stopniowe ograniczenia Rady Czarodziejskiej w ciągu ostatnich lat, obowiązek rejestracji narodzin czarodziejskich dzieci, rejestry bliźniąt, jasnowidzów, uczniów Fiyero... Naaveda chyba boi się radykalniejszych posunięć, ale przez lata zrobił wiele malutkich kroczków.

Wojownik zerknął na maga z boku.

– Boi się buntu – stwierdził krótko. – Miałby jakieś szanse?

Fay zwolnił kroku i pokręcił głową.

– Gdyby wszyscy magowie stanęli do walki... – powiedział cicho. – jego armia nie miałaby żadnych szans. Ale nikt nie chce wojny domowej.

To było oczywiste. Nikt nigdy nie chciał wojny, a mimo wszystko one wybuchały. Kurogane odbiegł myślami od bieżących spraw królestwa, bo to przed nimi pojawił się spory budynek stajni. Przebiegł wzrokiem po białych ścianach budynku, a potem skierował wzrok na wybieg.

Stajnia z pewnością szczyciła się pięknymi lugalami, pasącymi się na trawie. Za drewnianym płotem zgromadził się niewielki tłum i dyskutował z magiem w ciemnej szacie, stojącym wewnątrz wybiegu i głaskającym łeb jednego z koni. Na drugim, mniejszym wybiegu znajdowało się natomiast kilka zwierząt, które dla Kurogane były bardziej znajome. To te konie widział w okolicach Fiyero i to jeden z nich sprawił, że pomyślał o własnym.

– Wspomniałeś o wierzchowcu – odparł niewinnie Fay, gdy Kurogane spojrzał na niego z uniesioną brwią. No proszę. Mag się jednak przydawał. Oddał zakupy czarodziejowi i ruszył w kierunku mniejszego z wybiegów.

Młody koń o kasztanowej maści wyglądał na silnego, zdrowego i odważnego. Kurogane oparł się o płot i chwilę obserwował, jak zwierzę skubie trawę. Był w wystarczającym wieku, by rozpocząć ujeżdżanie, może nawet był już w jego trakcie. Takiego konia później należało wyszkolić do walki, nauczyć, by nie bał się szczęku żelaza...

Fay, odłożywszy pakunki na trawę, przystanął obok niego.

– Myślisz o zemście?

Kurogane drgnął, słysząc ten cichy ton. Zacisnął zęby i spojrzał w bok, by napotkać błękitne, zamyślone spojrzenie Faya.

– Jak dużo wiesz i skąd? – zapytał chłodno. Nie przypominał sobie, by komukolwiek powiedział o tym, co wydarzyło się w Nihon. Jeśli ta Wiedźma...

– Niektórzy magowie potrafią wyczuwać ból straty – powiedział cicho Fay, patrząc przed siebie. – To wszystko. A ty nim promieniujesz na odległość, Kuro-sama. Cokolwiek się stało, bardzo cię to zraniło. Jesteś wojownikiem, a twój świat znany jest z honorowych, nieustraszonych wojowników. Domyślam się, że chcesz pomścić te osoby... Dobry koń mógłby w tym pomóc.

Kurogane wypuścił powietrze przez zęby i powstrzymał się od westchnienia.

– Nie jestem w stanie zemścić się sam – odpowiedział szczerze, a potem zdał sobie sprawę, że nie dość, że przyznał się do tego przed samym sobą, to jeszcze w obecności praktycznie obcej osoby. Kurogane nie uważał siebie za osobę potrzebującą wsparcia, ale teraz, gdy wyrzucił z siebie te słowa, nagle poczuł się odrobinę lżej. – Chociaż chciałbym. Dla Tomoyo.

Białooki dysponował armią; Kurogane miał swój miecz. Jak doskonałe nie były jego umiejętności szermiercze, nie był głupcem, by stawać naprzeciw wojsku w pojedynkę. Jak dotąd nie udało mu się wymyślić żadnej strategii. Musiałby przenieść się do Nihon i zorientować się, czy może jednak ktoś przeżył rzeź, poszukać w kraju potencjalnych sojuszników...

Fay przyglądał mu się zamyślony. Po dłuższej chwili bycia obiektem takiej obserwacji Kurogane nie wytrzymał.

– Co?

– Już wiem – wyszeptał czarodziej, otwierając szerzej oczy. – To ma związek z tobą.

– O czym ty do cholery mówisz?

Mag sięgnął do kieszeni szaty. Perłowa kulka, ta sama, którą włożyła mu w dłonie umierająca Tomoyo, zabłysła perłowo w bladych dłoniach Faya. Kurogane otworzył usta, ale nie powiedział ani słowa.

– Dał mi ją Clow – powiedział cicho Fay, przykrywając artefakt dłonią, by nie przykuwał niepotrzebnej uwagi. – Bez słowa wyjaśnienia, miałem ją zbadać... To serce ochronne, przedmiot chroniący kraj albo miasto... w tym świecie każdy władca ma taką, myślałem, że to nic nadzwyczajnego. Ale to jest inne. Silniejsze. I... zaklęte w inny sposób.

Przed oczami Kurogane stanęły poszarpane ciała członków rodziny cesarskiej.

– Badałem dalej – Fay opuścił wzrok na swoje dłonie. – To serce zaklinano setki razy, za każdym razem inną magiczną krwią, ale zawsze spokrewnioną. Tutejsze serca, serca z innych światów, o których słyszeliśmy, niszczą się po śmierci zaklinającego i trzeba wykonać nowe. Nie są też połączone w żaden sposób z krwią aktualnego władcy, działają zależnie od czarownika, a nie od tego, kto zasiada na tronie. Ale to nie. Ludzie, którzy je zaklinali, zawsze byli krewnymi władcy. Część z nich oprócz swojej magii wlało w nie również swój obraz i imię. Odczytałem kilka ostatnich imion. Tomoyo to ostatnie z nich...

– Tomoyo miała zostać kapłanką, szkoliła się – wychrypiał Kurogane. – Była córką cesarza... Służyłem jej.

Fay kiwnął głową. Uniósł wzrok i spojrzał wojownikowi w oczy. Smutno, współczująco.

– Serce – powiedział cicho. – będzie chronić kraj przed zniszczeniem, dopóki krew jej władców żyje... Kuro-tan?

Kurogane przymknął oczy. Zobaczył płonący pałac, płonące pola, lasy... wszystko to, co widywał w snach, przez które budził się w środku nocy.

– Oni wszyscy zginęli – powiedział głucho. – Nie ma już w Nihon nikogo, w kim płynęłaby ta krew.

Śnił. Śnił o błękitnych oczach i perłowym lśnieniu prześwitującym przez blade, smukłe palce. O łopoczących połach białego furisode, błyskających w zimnej, pustej ciemności cesarskiego pałacu, który przemierzali. O jego własnych rękach, wyciągniętych do przodu, by chwycić materiał i pozostać w cieple i blasku.

Śnił o Sercu Chryzantemy, które nagle wyślizgnęło się z rąk czarodzieja, o wysokim, głośnym dźwięku i mroku, który nagle otoczył ich obu, gdy magiczny przedmiot rozbił się na maleńkie kawałki.

Obudził się gwałtownie, mając niejasne wrażenie, że coś się dopiero wydarzy.

W mieście było łatwo się schować; w tłumie ludzi nikt nie zwracał uwagi na jego okrytą szczelnie kapturem głowę i szaty zakrywające prawie całe ciało. Może gdyby przystanął... ale płynął, przemykał między ludźmi i końmi, migał w oczach przechodniów, starając się być jedynie optycznym złudzeniem, czymś, co znika, gdy się znów skieruje nań wzrok. Jego magia pomagała mu się ukryć, ale i tak nie czuł się komfortowo.

Wolałby noc, spokojną, cichą, księżycową noc, podczas której byłby w pełni sił. Mógłby spokojnie przemierzać miasto, kryjąc się w cieniu, pozostając potężniejszy od każdego napotkanego człowieka. Nocami ich gatunek był potężny; niestety jego cel był człowiekiem, a ci mieli irytujący, dzienny tryb życia.

Wydawało mu się, że już go wyczuł gdzieś na ulicach; w natłoku zapachów natknął się na jeden, wyraźnie naznaczony wonią jego brata, dla innych istot już zbyt słabą, by można było ją rozpoznać. Ale ślad rozpłynął się, rozwiał, a on znów błądził po mieście, próbując odnaleźć swój cel.

Zaklął w myślach. Miał nadzieję, że odnajdzie czarodzieja w mieście i nie będzie musiał zbliżać się do Fiyero. Był osłabiony i musiał uważać, by przy ruchu nie odsłonić skóry, ale i tak było to bezpieczniejsze od wchodzenia na terytorium smoka.

Nie był głupi. Nie zamierzał pozwolić, by bestia go wyczuła. Nawet jeśli był dzieckiem nocy i posiadał jej najpotężniejsze moce, ożywiona magia rozdarłaby go na strzępy.

Aż dziwne, że bestia pozwoliła wejść na teren magicznej uczelni temu czarodziejowi, pomyślał, chowając się w jednej z bocznych uliczek i przywierając plecami do ściany. W cieniu był prawie niewidoczny.

Powinien był go zabić. W końcu po to stwarza się smoki, a w nim płynie krew Subaru.

Nawet jeśli smok postanowił odwrócić się od swej natury, Kamui nie zamierzał. Dobrze, że Subaru nie wiedział o jego wyprawie, z pewnością by się sprzeciwił. Jego brat miał zbyt miękkie serce, a taka przypadłość zazwyczaj przynosiła wampirom zgubę.

To nic, że czarownika nie było już w mieście. I Kamui, i jego cel byli długowieczni, więc on będzie cierpliwie czekał, nawet jeśli miało upłynąć wiele tygodni, nim będzie miał okazję dopaść Flourite'a z dala od Fiyero.

Yuui odchylił się na krześle i westchnął, ściskając palcami płatki nosa. Biblioteka – w końcu! – wyludniła się i zapanowała w niej przyjemna cisza.

Nieprzekonany zerknął na stos książek czekających na wpisanie do rejestru i podpisanie ich. Seishirou co rok brał listę sugestii, powstającą przez poprzednie miesiące przy pomocy zarówno bibliotekarza, jak i pozostałych nauczycieli, i wydawał szkolne pieniądze na zakup nowych ksiąg. Fiyero mogło poszczycić się największą biblioteką w regionie, jeśli nie w całym królestwie, i chociaż napawało to Yuuia dumą, ilość pracy chwilami go przytłaczała.

Tytułów było mnóstwo i nie ograniczały się tylko do ich świata. Odkąd magiczne wynalazki na to pozwalały, przez portale przepływała wiedza tysięcy czarodziei z setek wymiarów; traktaty magiczne, bestiariusze, opasłe tomiszcza zaklęć...

Yuui westchnął ciężko, sięgając po pierwszą z książek na szczycie sterty wysokiej na dobre półtora metra. Gdy zobaczył tytuł napisany dziwacznym alfabetem, przypominającym bardziej ozdobne zawijasy niż litery, odłożył ją na bok. Najpierw to, co mógł przeczytać bez większych trudności... Wziął do ręki wyglądający na delikatny zwój z żółtawego papieru i zerknął na nagłówek.

Jak to upir od zgonu ocali, czyli krew krwiopijcy lekiem na agonię. Hipotetyczne rozważania i zapis eksperymentów.

Yuui wpatrywał się chwilę w zwój, a potem zaczął czytać. Nagle cisza biblioteki, do tej pory przyjemna, wydała mu się złowieszcza.

...problem nie tkwi jednak w leczeniu; nawet niewielka ilość krwi może uratować człowieka od śmierci, a przynajmniej ją oddalić. Największym problemem są tu same wampiry; te istoty, słusznie budzące grozę i nienawiść, bardzo dbają o swoje tajemnice i dzielenie się krwią uznają za akt na tyle intymny, że użycie jej do leczenia przypadkowych ludzi jest dla nich zniewagą, hańbą i profanacją.

Yuui zatrzymał palec na ostatnim słowie. Wolno odłożył zwój na biurko, przycisnąwszy go przyciskiem do papieru, i wstał. Ruszył w kierunku regałów, minął dwa, skręcił w trzeci i bezbłędnie odnalazł półkę z książkami poświęconymi wampirom.

Dzięki prorektorowi była całkiem obszerna. Powiódł palcem po tytułach, aż w końcu wyciągnął cienką pozycję o życiu społecznym i zwyczajach tych mrocznych istot.

Spis treści był krótki, a rozdziały krótkie, niektóre nie zajmowały więcej niż dwóch stron. O ile opisów polowań, przemian i magicznych zdolności było całkiem sporo, najwidoczniej autor nie dokopał się do zbyt wielu informacji o wampirzej codzienności.

Wampiry są raczej samotnikami. Krwiopijcy nie wiążą się na stałe z przedstawicielami swojego gatunku, spotykając się jedynie na czas parzenia się, a potomstwo zostaje porzucone przez matkę, gdy uzyska samodzielność. Zdarzają się czasem przypadki dwóch lub więcej wampirów żyjących razem; zazwyczaj jest to rodzeństwo.

Mimo samotniczego trybu życia wampiry spotykają się na tzw. wiecach. Zaobserwowano to w przynajmniej dwudziestu światach, w których krwiopijcy występują. Wiadomo, że wampiry mają swój kodeks i bardzo poważnie podchodzą do przejawów jego łamania. Przykładem mogą być morderstwa honorowe dokonywane na innych wampirach bądź ludziach, którzy w jakiś sposób...

Bibliotekarz przestał czytać. Potem jego wzrok padł na drugą półkę, usytuowaną naprzeciwko tej o wampirach. Smoki. Dwie półki niżej znajdowała się obszerna pozycja o założeniu Fiyero.

Yuui nie musiał jej czytać, znał ją prawie na pamięć. To, że kilkaset lat wcześniej zaraza zdziesiątkowała królestwo Valerii, a broczący krwią ludzie umierający na ulicach Patriam przywołali tam spragnione wampiry, było znaną historią. Problemy z tego wynikające, ludzkie próby zredukowania rosnącej gwałtownie populacji wampirów, również.

Dziewięć Trzcin, pomyślał Yuui, czując, jak przechodzą go dreszcze.

Clow Reed nie był pierwszym rektorem Fiyero, chociaż z pewnością najpotężniejszym. Ale i jego poprzednicy byli na tyle silni magicznie, by tworzyć ziejące ogniem bestie, które doskonale radziły sobie z polowaniem na dzieci nocy.

To, że ich region cieszył się autonomią przez tak długi czas, zawdzięczali magom i ich smokom, którzy wyrwali ten teren z łap wampirów. Od dawna nie widziano tu wampira, ale rosnąca obsesja Seishirou i dziwne zachowanie Faya... Yuui nie był głupi.

Któregoś dnia Fay wrócił do domu blady, roztrzęsiony, a smok nie chciał go wpuścić na tereny uniwersytetu. Seishirou, który wybrał się do Miasta Kwasu razem z Fayem, wrócił poprzedniego dnia, milcząc i nie chcąc odpowiedzieć bibliotekarzowi, gdzie jest jego brat. Trzymał dłonie na ramionach dziecka, chłopca o różnobarwnym spojrzeniu, jednego z tutejszych studentów, na którego Yuui nigdy wcześniej nie zwrócił uwagi.

Im więcej czasu upływało i im częściej natykał się na to dziecko, tym mniej był pewny tego, że prawe oko od zawsze było błękitne. Ten błękit widywał każdego dnia; w lustrze i na twarzy brata.

Fay nigdy nie powiedział bratu, nad czym pracowali. Ale coś się zmieniło od jego powrotu. Nerwowy tik, spoglądanie na różnookiego chłopca ze strachem. Była sytuacja, którą Fay określił kłótnią z Seishirou, chociaż Yuui nazwałby to próbą morderstwa w afekcie, rzecz, którą obaj zainteresowani próbowali zamieść pod dywan. I były nocne wędrówki do biblioteki, właśnie do tego regału, do wampirów i smoków. To była jego biblioteka i żadne, nawet najcichsze, najbardziej sprytne wejście do środka nie umykało jego uwadze. Nie potrzebował do tego magii.

– Muszę iść do Reeda – powiedział pewnie Yuui zakurzonym księgom.

Jego brat znajdował się w niebezpieczeństwie.

Jedna rzecz mu nie pasowała.

– Kazała mi je wziąć, by nie dostało się w jego ręce – rzucił to słowo w ciszę, ale mag wydawał się od razu pojąć, że Kurogane mówi o Sercu. Uniósł wzrok znad sterty dokumentów. – Skoro z jej śmiercią przestało działać... po co?

– Nie przestało – Fay spojrzał w kierunku biurka. Serce unosiło się nad blatem i promieniowało światłem. – Ciągle działa, chociaż według mojej wiedzy powinno przestać...

Kurogane przymknął oczy; czuł się zmęczony. Cały dzień spędzili na przygotowaniach. Chociaż sam pomysł otrzęsin nadal był dla Kurogane całkowicie absurdalny, dotrzymywał czarodziejowi towarzystwa. Musiał przyznać przed samym sobą, że ten blondyn, pomijając idiotyczne zachowania, był całkiem miłym człowiekiem. Nie spoglądał na niego z wiecznym żalem w oczach, jak Nadeshiko, chociaż wiedział znacznie więcej od niej. No i Serce było teraz w jego rękach, więc i tak czuł się w obowiązku być blisko... Wiedźma musiała maczać w tym palce.

– Czy rodzina cesarska... – zaczął wolno, ostrożnie Fay. – Miała innych krewnych? Dalekie kuzynki, wżenione w rodziny władców ziemskich, młodszych braci, którzy wybrali inne życie... nieuznane dzieci...?

– Nie wiem – stwierdził Kurogane, orientując się, że naprawdę nie wie. Nigdy się nad tym nie zastanawiał, bo dotąd oczywistym było dla niego, że rodziną cesarską stanowili cesarz i dwie jego córki. Ale on był młody, nie wiedział wiele o tym, co działo się w pałacu przed tym, jak zaczął służbę praktycznie jeszcze jako dziecko. Któraś z opcji wymieniona przez maga była prawdopodobna. – Myślisz, że żyje ktoś, to ma prawa do tronu? Bękarty nie...

– Nie musi mieć praw do tronu, magii to nie interesuje. Wystarczy niezbyt rozrzedzona krew – Fay wpatrywał się w Serce, marszcząc brwi. – Ale twoja księżniczka... nie chciała, by Białooki dostał Serce. Tylko czarodziej lub kapłan może próbować modyfikować taki artefakt. Osoba niemagiczna nie mogłaby go wykorzystać. Dla niej byłoby tylko ozdobą.

Kurogane zaklął cicho. Czyli jego wróg posiada nie dość, że armię, to jeszcze magiczne moce po swojej stronie? Spojrzał na czarodzieja, który znów pochylił się nad dokumentami. Jasne kosmyki opadały mu na oczy, a Fay coraz częściej przymykał powieki ze zmęczenia. Kurogane odruchowo patrzył wtedy na bliznę.

Fay wyczuł spojrzenie; uniósł głowę i uśmiechnął się lekko, łagodnie, nieco smutno, co sprawiło, że Kurogane speszył się i sięgnął po kielich z winem, by tylko zatuszować swoje gapienie się.

Przygotowania do otrzęsin zajmowały zaskakująco dużo czasu. Kurogane był zdziwiony, gdy dowiedział się, że oznaczało to nie tylko zakup i rozwieszenie dekoracji, ale wymyślenie swojego rodzaju konkurencji. Próby dla nowych studentów miały być unikalne i spodziewano się, że nie będą pokrywać się z tymi, które miały miejsce w ciągu ostatnich kilku lat, więc mieli pełne ręce roboty.

Dyskutując z tym irytującym czarownikiem o tym, jak nastraszyć młodziaków, przynajmniej przestawał na chwilę myśleć o jego obracającym się w ruinę kraju. To był trzeci dzień, który spędzili na organizacji wydarzenia, również trzeci wieczór w saloniku komnat bliźniaków, wśród miękkich kanap, złotych kręgów światła rzucanych przez lampiony i pysznego alkoholu, którego czarodziej nie oszczędzał, a taką gościnność Kurogane bardzo doceniał.

Yuui zawsze witał go miłym uśmiechem i znikał we własnym pokoju. Pracowali we dwóch, zaskakująco dobrze się rozumiejąc, ale również coraz częściej wracali do tematu Serca.

– Dał mi je Clow – powtórzył Fay, sięgając po swój alkohol. – Nikomu nie spowiada się ze swoich planów, nawet gdybym spytał, nic by nie powiedział... Spróbuję, ale wątpię.

– Powiedziałeś wcześniej, że moc Serca rośnie.

– Chłonie magię z całej okolicy – potwierdził Fay. – Ale nie mam pojęcia, co dzieje się z zaklęciem serc, jeśli znajdują się poza ich światem.

Kurogane zacisnął palce na kielichu. Wino o złocistej barwie było przepyszne i chyba znacznie mocniejsze niż jakikolwiek alkohol, który miał wcześniej w ustach. Czując zawroty głowy, żałował, że wypił go tak dużo, nim się zorientował.

– Ono musi wrócić do Nihon.

– Razem z tobą, co...? – mruknął cicho Fay, ale Kurogane tego nie dosłyszał. – Zabiją cię – dodał głośniej.

– Do tego nie mogę dopuścić – Kurogane odsunął od siebie kielich. – Zastanawiam się, czy ona...

– ...czy wiedziała? – wszedł mu w drogę Fay. Zamyślił się. – Jeśli była adeptką, mogła nie znać całej mocy Serca... Zaklinała je, owszem, ale... Zresztą – westchnął, odłożył na bok dokumenty i przymknął oczy, opierając się wygodniej o oparcie sofy. – Ja też nie wiem, co jeszcze może zrobić.

Kurogane śledził smukłe palce, które znów powędrowały do blizny. Mag nie wydawał się tego świadomy.

– Co stało ci się w oko?

Nie zadałby tego pytania, gdyby nie wypił tyle alkoholu. W końcu przeszłość zostawało się za sobą... a tak przynajmniej uważał, nim nastąpił atak, bo okazało się, że to wcale nie takie łatwe. Mag drgnął, otworzył oczy i posłał mu blady uśmiech.

– Nieudane eksperymenty – powiedział lekkim tonem, ale Kurogane wyczuł, że odpowiedź jest ogólnikowa nie bez powodu. – Nie boli, ale cieszy mnie twoja troska, Kuro-rin.

Kurogane, z jakiegoś powodu nagle zmieszany, postanowił zmienić temat. Pochylił się nad papierami, w szczególności nad mapką Patriam, i popukał w nią palcem, świadomy świdrującego spojrzenia niebieskich oczu.

– Podchody...?

– A masz jakiś pomysł? – ożywił się mag. Zmienił pozycję; usiadł, podkulając jedną nogę i przysunął się do Kurogane, by spojrzeć na mapę. – Na pewno znasz się na ukrywaniu się i tropieniu, prawda?

Śnił. Śnił o wiotkiej dziewczynce o śniadej skórze, bawiącej się z psem na tyłach domostwa. Krótko ścięte włosy ledwie poruszały się na wietrze, a jej usta rozciągnięte były w uśmiechu.

Był dzieckiem, a matka mówiła do niego, że pobawi się ze swoją daleką kuzynką podczas następnej wizyty. Jego ojciec skinął poważnie głową i wziął go za rękę, prowadząc w stronę wyjścia.

Nie było następnego razu.

– Garda! – zirytowany Kurogane westchnął, potarł oczy i spojrzał jeszcze raz na zawstydzoną brakiem postępów uczennicę. – Dziewczyno, zapominasz o obronie. I nie wkładasz w atak żadnej siły – dodał, jakoś tak łagodniej.

– Nie lubię walczyć – powiedziała cicho, mrugając zielonymi oczami. – nie chcę się uczyć, jak kogoś zranić.

Kurogane westchnął. Krótkim ruchem głowy nakazał dziewczynie, by odeszła z nim na bok, podczas gdy reszta klasy nadal ćwiczyła walkę. Sakura usiadła na skrzynce pod ścianą magazynu na broń, a Kurogane przykucnął naprzeciwko, by ich oczy znalazły się na takim samym poziomie.

– Nie uczysz się, jak kogoś zranić – powiedział powoli. – Uczysz się, jak chronić tych, na których ci należy. Nie zawsze... nie zawsze będziesz mogła ochronić kogoś za pomocą magicznego zaklęcia.

Córka Nadeshiko była bardzo dobra w magii ochronnej; Fay uznawał ją za jedną z najlepszych uczennic z drugiego roku i uważał, że może stać się w przyszłości specjalistką od barier. Miała jednak problem z używaniem siły – czy to magicznej, czy fizycznej – przeciwko innym. Dobrze to o niej świadczyło, ale musiała nauczyć się walczyć we własnej obronie.

Spojrzenie dziewczyny powędrowało na moment na widoczną z pola treningowego Wieżę Sztuk, gdzie mieszkali jej rodzice wraz z innymi nauczycielami, a potem w kierunku manekinów treningowych i różnookiego chłopca.

– Czy muszę więc atakować? – zapytała.

Kurogane wahał się nad odpowiedzią.

– Czasami sama obrona nie wystarczy – powiedział w końcu cicho. – Jeśli nie chcesz nazywać tego „atakiem", pomyśl o tym jako o „powstrzymaniu". Uderzając pierwsza, powstrzymujesz wroga przed zadaniem ciosu, który może skrzywdzić twoich bliskich. Wtedy on skupia się na tobie, nie na nich.

Te wielkie, zielone oczy patrzyły na niego przeszywająco. Cholerni magowie, cholerni Empaci. Nie czuł się komfortowo, mimo że to dziecko nie miało żadnego zamiaru go skrzywdzić. Po prostu patrzyło w głąb jego duszy i czuło jego ból, nawet nie robiąc tego specjalnie.

– Kurogane–sensei... – zaczęła cicho Sakura. Przez chwilę wydawało mu się, że chce powiedzieć mu coś osobistego, coś związanego z tym, co w nim ujrzała, ale to wrażenie minęło. Uśmiechnęła się delikatnie. – Chyba rozumiem.

Uśmiechnął się kącikiem ust i wstał. Dziewczyna z werwą zeskoczyła ze skrzynki, z nową energią powróciła do swojego miecza i spytała chłopca, czy mógłby z nią poćwiczyć. Poczuł dumę.

– Doskonale sobie radzisz jako nauczyciel, Kuro-sama.

Mag chodził niemalże niepostrzeżenie. Kurogane obrócił głowę, spojrzał na Faya, który najwidoczniej był już po zajęciach, bo porzucił biało-błękitne nauczycielskie szaty na rzecz granatowych, dyskretnie ozdabianych złotą nicią. Słońce południa tańczyło w jego włosach.

Lekcja już powinna się skończyć. Fay przychodził, gdy kończył swój wykład, zawsze puszczając studentów chwilę wcześniej i zaciągał Kurogane na obiad. Ten zaskakująco szybko przyzwyczaił się do tego, że jest zaciągany do jadalni profesorów i je pyszne posiłki, słuchając jednym uchem trajkotania czarodzieja.

Coraz częściej uśmiechał się pod nosem, słysząc kolejną głupią uwagę, a wtedy i mag odwzajemniał uśmiech, a jego oczy zaczynały lśnić.

Lekcje, podczas których uczniowie słuchali jego rad i próbowali walczyć tak, jak im pokazywał. Pokoje w wieży, które stały się przytulniejsze, odkąd Nadeshiko przyniosła mu więcej lamp i trochę ozdób, mimo że zaklinał się, że ich nie potrzebuje. Rutyna i spokój.

Minął zaledwie miesiąc, odkąd tu przybył, a kilka dni, odkąd zaczął spędzać więcej czasu z tym czarodziejem, ale z jakiegoś niezrozumiałego powodu Kurogane nagle poczuł się jak w domu.

To była pierwsza noc od ataku, którą przespał spokojnie, niedręczony koszmarami.


Ciąg dalszy nastąpi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro