Rozdział 3: Lepsze niż autodestrukcja
Zaspał, bo koszmary raczyły zniknąć gdzieś między północą a rankiem i organizm przymusił go do snu. Pośpiesznie się ubierając, przeklinał ten świat. Musiał znaleźć jakiś sposób, by na nowo wypracować sobie dyscyplinę.
Wpadł na pole treningowe, zastanawiając się, czy ten zielonooki dzieciak z pierwszego rocznika znów będzie próbował się pokaleczyć. Dotąd nie sądził, że da się zranić siebie drewnianym mieczem, ale najwidoczniej w Fiyero możliwe było wszystko.
Jak się okazało, pomyślano o tym, żeby nie zostawiać grupy bez opieki w pobliżu magazynu. Na jednym z manekinów treningowych, tym drewnianym i walcowatym, siedział Flourite i rozmawiał ze studentami.
Kurogane zerknął na duże klepsydry wypełnione błękitnym piaskiem, usytuowane po obu stronach głównych wrót do zamku. Zajęcia trwały od czternastu minut, a Flourite właśnie tłumaczył dzieciarni zasady kwadransu studenckiego.
I może Kurogane rzeczywiście machnąłby na to ręką i pozwolił dzieciakom iść, gdyby nie to, że Seishirou płacił od każdej odbytej lekcji, a jemu zamarzył się już wierzchowiec ze stajni w niedalekim mieście. Mieli tam piękne rumaki bojowe, a przydałoby mu się odświeżyć umiejętność walki w siodle, dawno tego nie robił.
– Łapać za miecze – burknął na powitanie. – Nie będzie żadnego kwadransa.
Klasa, złożona głównie z szesnastolatków, którym w głowie było zdecydowanie coś innego niż nauka, jęknęła tylko i pomaszerowała do magazynu. Kurogane obserwował ich, pilnując, by nie wynieśli stamtąd czegoś innego niż drewniane bronie.
– Trzymasz ich krótko, Kuro-sensei – zauważył lekko Fay D. Flourite.
– Kuro-sensei? – Kurogane nie lubił, gdy ktoś próbował zdrabniać jego imię. To zawsze brzmiało głupio i niepoważnie. – Jestem Kurogane.
– Fay – mag wyciągnął ku niemu rękę, szczerząc się. Kurogane nie miał innej możliwości, niż ją uścisnąć, wedle tutejszego zwyczaju. – Jak ci się podoba w Fiyero?
– Znośnie.
Z jakiegoś powodu czarodziej się roześmiał.
Wieczorem tego dnia Kurogane po raz pierwszy przekroczył drzwi biblioteki. Zaraz potem zatrzymał się, nieco onieśmielony.
W cesarskim pałacu również była biblioteka. Niejeden raz stał przy drzwiach z założonymi na piersi rękami, czekając, aż Tomoyo skończy przeglądać kolejne zwoje, a potem starannie układać je w idealnym porządku, mimo że była to robota służby. Po prostu lubiła dotykać zwojów, które zawierały wszystko; od opowieści po tajemnice, po które on nie mógł sięgnąć.
Ale tutaj zwojów było niewiele. Wiedzę spisano w księgach, które zapełniały dziesiątki regałów sięgających prawie sufitu. Tam, gdzie kończyły się półki, w świetle magicznych złotych lamp wirowały drobinki kurzu. Pomiędzy wąskimi przejściami postawiono fotele, które aż zachęcały, by się w nich zatopić. Blisko wejścia natomiast stało solidne biurko, a za nim szafa z przegródkami, przy których akurat kucał jasnowłosy człowiek w jasnych spodniach i ciemnej koszuli, i porządkował jakieś papiery.
Na dźwięk otwieranych drzwi, odwrócił głowę, a Kurogane skrzywił się w duchu na widok tej czupryny i niebieskich oczu. Bogowie, jak ten człowiek był namolny. Nie dość, że przyglądał się całym porannym zajęciom, to jeszcze próbował zaciągnąć go na obiad. A teraz jeszcze tu...
– Prześladujesz mnie?
Mężczyzna uniósł brew, po czym podniósł się do pozycji stojącej i odłożył papiery na blat biurka.
– Myślę, że mylisz mnie z moim bratem, Kurogane-sensei.
Och. Bliźniaki? Rzeczywiście, ten tutaj miał inny głos, a jak przyjrzał mu się bliżej, zauważył drobne różnice w twarzy. Poza tym bibliotekarz nosił włosy upięte w krótki, koński ogon, a z nosa właśnie zdjął okulary w cienkiej oprawce.
– Ta – mruknął Kurogane, zdając sobie sprawę ze swojej pomyłki. Ale jak to możliwe, że wcześniej nie zorientował się w sytuacji? Mijały trzy tygodnie, odkąd tu był. Owszem, głównie prowadził zajęcia, ale bibliotekarze też musieli gdzieś spać i jeść, więc dziwił się, że nie spotkał go na korytarzach.
– Yuui Flourite, do usług – blondyn nie zraził się i wskazał dłonią regały. – Proszę. Jako nauczyciel masz pełen dostęp w kwestii przeglądania na miejscu i wypożyczeń. Wypożyczenia oczywiście wpisuję do kart, dla porządku, no i uprzejmie proszę o zwracanie książek do dwóch miesięcy... Jeśli potrzebne są dłużej, wystarczy mi powiedzieć, odnotuję. Regały są podpisane, sensei, a gdybyś czegoś potrzebował albo nie mógł znaleźć, służę pomocą.
Gdy Kurogane wszedł między półki, jak najdalej od bibliotekarza i wyciągnął losową książkę spomiędzy innych tomów, westchnął. Dobra, to było głupie.
Tylko jak, nie kompromitując się, znaleźć jakiś elementarz tutejszego alfabetu?
Gdy uznał, że nie ma sensu dłużej tak stać i gapić się na dziwne litery, ruszył w kierunku drzwi, zauważając, że bibliotekarz gdzieś zniknął. A potem w oczy wpadły mu kilka książek na blacie biurka, których z pewnością wcześniej tam nie było. Każda z nich miała tytuł zapisany znanym mu pismem.
Czyli to był ten inteligentniejszy brat.
Yuui dobrze wiedział, że był jedyną osobą na świecie, która znała Faya w każdym aspekcie jego osobowości, upodobań i emocji. I właśnie dlatego wystarczyło mu jedno spojrzenie na brata, by zrozumieć, że ten jest zaciekawiony nowym nauczycielem. A ponieważ Yuui był stuprocentowym Flouritem, w głowie zakiełkował mu plan. Miał on co prawda słabe strony, bo na przykład Kurogane mógł okazać się draniem, ale biorąc pod uwagę, że przebywanie Faya w okolicy Seishirou stopniowo zbliżało go do autodestrukcji, każdy był lepszy niż prorektor.
Chyba że Fay straci zainteresowanie Kurogane albo ten zacząłby zachowywać się nieodpowiednio. Wtedy Yuui miał zamiar nieodwołanie porzucić swój plan, bo jednak nie zdzierżyłby cierpienia brata.
Nie, powiedział sobie. Nie będę ich do siebie zbliżał. Mogę co najwyżej popchnąć. Zresztą, powiedzmy sobie szczerze, Fayowi przyda się przyjaźń kogoś nowego, kogoś innego niż ...
– Flourite.
Niż ten cholerny prorektor. Yuui zaczął podejrzewać, że każdy w Fiyero miał jakąś obsesję. Może to przez tę magię dookoła?
– Sakurazukamori.
– Był tu Kurogane-sensei? – Seishirou spojrzał obojętnie po regałach z książkami.
– Był – Yuui również spojrzał w stronę działu ze słownikami. A jednak miał nosa, gdy parę lat temu proponował zakup leksykonów z innych wymiarów. Pisma, które znał nowy nauczyciel, używano w wielu z nich, w mniej lub bardziej przekształconej formie. – Rozumiem, że ty go tu wysłałeś?
– Zasugerowałem – Seishirou wziął do rąk leżące na biurku dokumenty. Zaczął je przeglądać. – A ty szybko się domyśliłeś.
Karta biblioteczna Faya. Yuui powstrzymał się od zazgrzytania zębami i zaczął żałować, że był tak skrupulatny we wpisywaniu pozycji.
– Tak – dodał wolno Seishirou, zatrzymując wzrok na jednej pozycji na karcie. A właściwie na odnotowaniu wielokrotnych przedłużeń księgi o źródłach magii. Ta sama pozycja zdobiła kilkakrotnie kartę prorektora, przeplatając się między kolejnymi tomami o wampirach. – Hmmm... Zajął się ostatnio artefaktami magicznymi? Jakoś nigdy szczególnie go nie interesowały...
Czyli nie wiedział. A skoro Seishirou nie wiedział o czymś, co zlecił Clow Reed, ta perłowa kulka musiała być czymś ważniejszym, niż bracia myśleli.
– Każdy się zmienia – rzucił Yuui.
Seishirou posłał mu spojrzenie, w którym lekceważenie mieszało się z poczuciem wyższości.
– Wiem, o co ci chodzi. Nie myśl sobie, że to cię w jakiś sposób dotyczy.
– Ależ dotyczy – bogowie, Yuui tak strasznie żałował, że urodził się jako ten bliźniak, który magii nie posiadał. Wiele dałby, żeby chociaż raz móc użyć magii. Przynajmniej do zakopania ciała i zmycia krwi z podłogi. – Bo ja nie zamierzam pozwolić, byś go krzywdził.
– Fay sam podejmuje swoje decyzje – Seishirou uśmiechnął się z dystansem. – A o wielu swoich decyzjach z pewnością ci nie powiedział. Boli, prawda?
Yuui chciał już się odgryźć, ale właśnie do biblioteki ktoś zajrzał.
– Yuui-san, chciałem spytać, czy... Och. Dzień dobry, panie prorektorze... Przepraszam, że przeszkadzam...
– Wejdź, Syaoran – zdrowe oko Seishirou zabłysło. – Właśnie skończyliśmy.
Odłożył karty na blat i wyszedł. Chłopak przepuścił go w drzwiach, a gdy ruszył w stronę regałów, Yuui zerknął na jedną ze starszych pozycji wśród wypożyczonych przez jego brata książek.
Życie Sztuczne. Homunkulusy.
W coś się, braciszku, wpakował?
Śnił. Śnił o zamglonych oczach Soumy i o czareczkach z sake, z którymi przesadzili, w jeden z tych rzadkich dni, gdy nie musieli być czujni.
Pamiętał niski stoliczek, dzbanek z alkoholem i rozmowę, która stawała się coraz mniej przejrzysta. Mówili o księżniczce, która ma zostać kapłanką, i jej starszej siostrze, którą chciano wydać za mąż.
Nie pamiętał imienia kandydata.
Przebiegł wzrokiem po regałach, szukając starych notatek, chociaż wiedział, że spalił wiele z nich, być może wszystkie. Potem westchnął i spojrzał za okno, gdzie słońce poranne oświetlało zielone tereny dookoła uniwersytetu.
Czasami zastanawiał się, czy nie dano im zbyt wielkiej władzy. Podszedł do okna i spojrzał na pole treningowe, gdzie właśnie drugi rok rozpoczynał zajęcia. Za półtorej godziny sam stanie przed nimi i będzie wykładał, starając się nie patrzeć na trzeci rząd od końca, tam, gdzie siedziała córka jego współpracowników i ten chłopiec.
Żałował, że wtedy dał się w to wciągnąć. Ale Seishirou potrafił być ujmujący i przekonujący, a on wówczas próbował różnych rzeczy, by ukoić swój ból. Ich ból. Po tym, jak tak strasznie umarła matka, ich jedyna rodzina, myślał, że Yuui roztrzaska się na kawałki, a on razem z nim.
Czy to było aż tak złe, że zaczął szukać rozwiązania? Najpierw była Chii, dziewczyna utkana z magii, którą zniszczył, gdy po raz pierwszy otworzyła oczy, bo był zbyt przerażony tym, co zrobił. Nie powinno się tworzyć homunkulusów, ale wcześniej był pewny, że podoła i nie spodziewał się, że widok tych oczu będzie bolał bardziej niż jej nieobecność.
I wtedy Seishirou złapał trop.
Fay zacisnął dłoń w pięść, ale słysząc za sobą kroki, niemal natychmiast rozluźnił mięśnie i przywołał na swoją twarz uśmiech. Była jedna osoba na świecie, która potrafiła przejrzeć tę maskę, ale teraz siedziała za biurkiem w bibliotece. Za to do ich pokoi zbliżał się ktoś inny, a drzwi, otwarte na rozcież, tylko do tego zachęcały. Yuui zawsze je zamykał, bo uchylone zawsze go irytowały i niepokoiły; Fay miał zwyczaj wpadania do środka, nie przejmując się takimi szczegółami. Chwilami tego żałował.
– Fay?
Odetchnął z ulgą, słysząc kobiecy głos. Odwrócił się z ujmującym uśmiechem do Nadeshiko.
– Cześć. Wejdź, proszę.
Czarodziejka przekroczyła próg, a Fay wskazał jej wygodną kanapę, jedną z dwóch stojących pośrodku ich saloniku. Rzadko tu bywała, a Fay miewał dość często pomysły na całkowite przemeblowanie, więc z zaciekawieniem rozejrzała się dookoła, siadając.
Salon, stanowiący jakby przedsionek do komnat profesora i bibliotekarza, nie był zbyt duży. Najwięcej miejsca zajmowały tu wspomniane kanapy obite białą skórą oraz marmurowy kominek, przed którym leżał srebrzysty dywan. Ściany pokryte były regałami, a tam, gdzie półek nie było, znajdowały się dwie pary drzwi oraz barek. Złote lampiony wiszące u sufitu zapewniały przyjemną atmosferę.
Nadeshiko usiadła na jednej z kanap, poprawiając swoją szatę. Zwykle nosiła kremowe biele, co w połączeniu z czarnymi lokami nadawało jej niezwykle delikatnego wyglądu. Z reguły nikt jej nie wierzył, gdy wyjawiała, czego uczy.
– Napijesz się czegoś? – zaproponował Fay, podchodząc do barku, który otworzył się sam, gdy tylko wyciągnął dłoń w jego kierunku. W środku znajdowało się kilka butelek. – Wina?
– Nie ma jeszcze południa – zauważyła Nadeishiko poważnie, ale oczy się jej śmiały.
– Cóż... – Fay zerknął przez ramię, uśmiechając się niewinnie niczym uczeń ostatniego rocznika, przyłapany na przemycaniu księżycówki do pokoju. Miał to przećwiczone, bo faktycznie kiedyś coś takiego mu się przytrafiło. – Jedna lampka jeszcze nikomu nie zaszkodziła...
Zaśmiała się lekko.
– Poproszę – odpowiedziała. – Ale tylko jedną. Później jeszcze mam lekcje, a magik po pijanemu... Zresztą, wiesz, o czym mówię.
– Ależ stąd – Fay wyszczerzył zęby, nalewając wina do lampek. – Mówisz, jakbym kiedykolwiek, będąc całkowicie pijany, proponował twojemu mężowi uroczy magiczny tatuaż nieco poniżej...
– Właściwie, to żałuję, że cię wtedy powstrzymałam – Nadeshiko zachichotała, biorąc łyk wina. – Ale z drugiej strony, nie miałabym córki, bo nie mogłabym się przestać śmiać za każdym razem, gdy...
– Kochana, proszę, bo zacznę być zazdrosny o twoje życie uczuciowe – Fay opadł na kanapę naprzeciw koleżanki. – Tak w ogóle, co cię do mnie sprowadza?
Nadeshiko westchnęła.
– Przez Clowa atmosfera na spotkaniu była tak napięta, że zapomnieliśmy o sprawie otrzęsin. Nie chcę jeszcze raz wszystkich zwoływać, a wiem, że i tak byś kombinował z losowaniem, więc stwierdziłam, że po prostu do ciebie przyjdę i dla porządku spytam, czy chcesz je organizować.
Fay uśmiechnął się szeroko.
– Przejrzałaś mnie – przyznał z udawaną skruchą. – Ale spokojnie, zajmę się tym, jak zwykle. Ale czy to znaczy, że sam mogę wybrać osobę, która będzie mi pomagać? – zapytał, wpadając nagle na doskonały pomysł. – Bo wiesz – upił łyk wina. – Jest ktoś, kto potrzebuje zapoznać się z Fiyero od strony organizacyjnej... Czemu się tak uśmiechasz? – zapytał nagle, zbity z tropu. Nadeshiko przyglądała mu się z zagadkowym uśmiechem na ustach, przez co poczuł się nieco zdezorientowany.
– Wydajesz się bardzo nim zainteresowany – zauważyła Nadeshiko i mrugnęła do niego, widząc zmieszanie Faya. – Przecież cię znam.
– Dawno nie miałem okazji poznać nowej osoby – odparł mag wesoło, lekko odpowiadając na słowa czarodziejki. – Pomijając uczniów, oczywiście... W Fiyero i w mieście ciągle widzę te same twarze, po prostu chcę nawiązać nowe znajomości~.
Nadeshiko ukryła swoje spojrzenie za lampką wina.
– On nadal chyba czuje się nie na miejscu – zauważyła, poważniejąc. – Ale wygląda na osobę, która jest zbyt dumna, by potrzebować pomocy. Brakuje mu elementarnej wiedzy na temat naszego świata, od alfabetu zaczynając, a na zwyczajach kończąc.
– Wydaje mi się, że idzie mu całkiem nieźle – odparł nieco zdziwiony Fay. – Ale... – spoważniał na moment, upijając łyk i patrząc w przestrzeń. – Coś wydarzyło się, nim tu przybył – powiedział cicho. – Coś strasznego. Też to w nim czujesz, prawda? Jesteś w końcu dużo bardziej uzdolniona w magicznej empatii.
– Gdy pierwszy raz go zobaczyłam, jego ból sprawił, że prawie upadłam – wyszeptała czarodziejka. – Dawno nie czułam takiego bólu straty. Zginął ktoś, może nawet kilka osób, na których mu zależało. Nawet Sakura to wyczuła, chociaż jej umiejętności dopiero się rozwijają. Przyszła do mnie po lekcjach cała blada.
Fay westchnął cicho. Niewielu magów potrafiło odczytać emocje. On sam miał jedynie mgliste odczucia, które następowały tylko wtedy, gdy emocja była wyjątkowo silna. Nadeshiko i jej córka były Empatkami. Musiały zmagać się z tym przez całe życie.
– Jak ona sobie radzi? – zapytał, zmieniając temat. – Miała jakieś problemy z nauką w zeszłym roku.
– Wiesz, jak to jest – Nadeshiko zaśmiała się miękko. – Chłopcy – wyartykułowała bezgłośnie. – Dobrze, że nie ma tu Touyi, nie dałby jej żyć. Bardzo nie lubi Syaorana.
Fay miał na tyle przyzwoitości, by odwrócić głowę. Przed oczami błysnęły mu wspomnienia; martwe miasto, w którym padał parzący deszcz, uśmiech Seishirou, księgi nagle upadające na ziemię i przeraźliwy krzyk, nie wiedział już nawet, czy jego, czy prorektora. Pamiętał jeszcze rozbłysk magii, gdy wszystko poszło nie tak, jak zamierzali, ból w oczach, a potem tylko ciemną postać odzianą w szatę z kryzą i smak obcej krwi w ustach.
– Fay – Nadeshiko zdała sobie sprawę, z tego, co powiedziała i pochyliwszy się do przodu, położyła dłoń na jego ręce. – Przepraszam. Wiem, że ten chłopiec... nie lubisz o tym rozmawiać.
– Też byś nie lubiła – westchnął Fay ciężko. Dobry humor całkowicie przepadł. – Myślisz, że łatwo jest prowadzić lekcje i na niego patrzeć?
– Jest w pełni istotą ludzką – powiedziała cicho. – Chociaż nie został narodzony. Jeśli uważasz, że to, co się wtedy zdarzyło, było błędem, jedyną możliwością, by ten błąd odpokutować, jest traktowanie go na równi z innymi.
– Staram się – Fay posłał jej krzywy uśmiech. Potem zmienił temat, znów przywołując na twarz maskę wesołości. Nadeshiko tylko westchnęła. – Co tam u Touyi?
– Znalazł nową pracę w mieście – Nadeshiko najwidoczniej uznała, że nie ma sensu ciągnąć tematu Syaorana. – Pamiętasz tę magiczną kuźnię? Jest najlepszy z magów tam pracujących – w głosie kobiety zabrzmiała duma. Jednak matka to matka.
– Yukito coś wspominał – przypomniał sobie Fay. – Pogratuluj mu ode mnie. A co do Kuro-chana... trzeba go po prostu trochę popocieszać~!
Och, to miało nawet sens, stwierdził Kurogane po odkryciu, że tutaj zapisuje się poszczególne dźwięki słów, a nie je same, znakami. Po przyswojeniu tej różnicy trochę łatwiej szło mu już nauczenie się alfabetu, chociaż litery mieli tutaj koszmarnie trudne, a połowa z nich myliła mu się z drugą.
Nie zamierzał się poddawać. Dał sobie jeszcze miesiąc na opanowanie tego, co opanować trzeba było w tym świecie, a potem zamierzał solidnie przygotować się do walki z Białookim. Jeszcze nie wiedział, jak skontaktować się z Wiedźmą, ale nie zaprzątał sobie teraz tym głowy; w Fiyero było pełno magów i na pewno to potrafili.
Jednak nawet gdy czytał, a raczej sklejał słowa, miał przed oczami zamaskowanych żołnierzy. Nie rozumiał powodu tak brutalnego ataku...
Dłoń zastygła mu nad kartkami, zamiast przewrócić stronę. Potem zacisnął palce w pięść. Naprawdę? To?
Cesarz, niech spoczywa w pokoju, miał plany do swoich córek. Tomoyo już niedługo miała zostać kapłanką. Amaterasu... ją chciał wydać za mąż. Czy to możliwe, że odmówił Białookiemu? Czy to był właśnie powód tej rzezi?
Nie, pomyślał Kurogane. To było zbyt prozaiczne. Musiało za tym stać coś jeszcze.
I znów przypomniał sobie o tej utraconej kulce. Dlaczego to było tak ważne, że Tomoyo mu to dała? Może to był klucz do tej zagadki, który stracił?
Na moment ukrył twarz w dłoni. Potem drzwi do jego pokoju otworzyły się i ktoś wpadł przez nie bez pukania. Kurogane westchnął z rezygnacją, widząc osobę, która się do niego przyczepiła i najwidoczniej nie zamierzała się odczepić.
– Kuro-myu, cieszę się, że cię zastałem...
Kurogane z irytacją zamknął księgi i odsunął je poza pole widzenia maga.
– Nie uczą tutaj, że należy pukać? – zapytał z przekąsem.
– Uczą, ale często o tym zapominam – wyjaśnił rozbrajająco szczerze Fay, przypadając do niego. – Profesorze Walki – dodał uroczystym tonem. Kurogane wywrócił oczami na tę błazenadę. – Masz zaszczyt organizować wraz ze mną dwieście czterdzieste siódme otrzęsiny Fiyero!
– Co? – zapytał krótko zbity z tropu Kurogane, ale Fay już ciągnął go za rękę w stronę drzwi.
– Chodź, musimy pogadać z naszym smokiem! Poznałeś się już z nim? I ustalić, który rocznik będzie w tym roku przygotowywał napoje-niespodzianki dla pierwszaków!
Podekscytowany mag ciągnął Kurogane przez korytarze, dzięki czemu wojownik poznał parę ukrytych przed wzrokiem przejść, dwa skróty i jeden ślep zaułek, ale w niczym mu to nie pomogło. Gadanina czarodzieja była praktycznie niezrozumiała.
– Stój – Kurogane w końcu postanowił zatrzymać się, co sprawiło, że mag zerknął na niego z bolesną miną, ale puścił dłoń bruneta. Ten odetchnął. – Jeszcze raz. Wolniej.
– To polecenie prorektora – powtórzył wolniej Fay. – Dwie osoby z personelu każdego roku organizują powitanie pierwszego rocznika. Taka fajna zabawa. Mamy tydzień, by wymyślić coś fajnego!
Kurogane westchnął. Tylko tego mu brakowało, by wydurniać się przed bandą małolatów. Ale skoro to polecenie od Seishirou, który był teraz – przynajmniej tymczasowo – jego szefem...
– Jak? – zapytał w końcu.
Uśmiech Faya był szeroki i dziwnie niepokojący.
– Bal przebierańców!
– Nie dam się w to... – zaczął Kurogane, ale Fay znowu złapał go za rękę i zaczął ciągnąć, tym razem w jeszcze innym kierunku. Wojownik stracił już orientację w tych wysokich korytarzach o marmurowych podłogach i białych ścianach, a na pewno nie wiedział, którą z kolei salę lekcyjną mijali. Dobrze, że był wieczór i dzieciarnia siedziała u siebie. Wolał się nie kompromitować.
– Myślę, że gdyby przyprawić ci uszy i ogon, świetnie wyglądałbyś jako wilk... Poczekaj, rzucę zaklęcie, sprawdzimy, czy to byłby dobry kostium...
– Co zrobi... H-hej! Zabierz to ode mnie, kretynie!
– Kuro-wanko wygląda tak uroczo!
Kurogane zaczął się zastanawiać, jak w tym świecie karzą za morderstwo. Ciekawe, czy Yuui miał o tym książkę w bibliotece. I czy byłby skłonny ją wypożyczyć, wiedząc, kto miał być ofiarą.
Wiedźma jednak musiała być szalona, skoro umieściła go w tym wariatkowie.
Śnił. Śnił po raz pierwszy nie o spojrzeniu Seishirou, nie o błękitnych oczach brata, nie o różnobarwnym spojrzeniu homunkulusa. Oczy, które na niego spoglądały, były szkarłatne i nieco zdziwione, a on poczuł, że uśmiecha się szeroko.
Po raz pierwszy od dawna żałował, że się obudził.
Ciąg dalszy nastąpi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro