Rozdział 1: Człowiek, który wiele stracił
Biegł, chociaż rana doskwierała mu coraz bardziej, a świat na przemian ciemniał, gdy robiło mu się słabo, albo jaśniał, gdy przebiegał obok kolejnych płonących sal. Oprócz trzasku płomieni i własnych kroków nie słyszał już nic. Był przerażony.
Księżniczka...!
Poślizgnął się na plamie krwi. Jeden z osobistych strażników cesarza leżał martwy, patrząc pustymi oczami w sufit. Znał go. Znał też jego siłę i umiejętności.
Było bardzo źle.
Kolejne ciało. Służka. Nie miała szczęścia szybko zginąć. Ruszył jeszcze szybciej, chociaż jego nogi zaczynały słabnąć. Mocniej zacisnął dłoń na rękojeści katany, wiedząc, że jeśli pozwoli sobie na odrobinę oddechu, padnie na ziemię i skona, bo tu już nie było nikogo, kto doprowadziłby go do porządku.
Musiał ją znaleźć. Ona musiała tu być.
Miał jedno zadanie. Miał tylko chronić księżniczkę. Jeśli ona umrze, sam skończy to, co zaczął obcy żołnierz i rozpruje sobie brzuch jeszcze bardziej.
Ciało. Zwolnił na ułamek sekundy, czując, że ostatki nadziei, które zmuszały go, by biegł dalej, rozwiewają się razem z dymem płonącego pałacu.
Znał te włosy sięgające ramion. Znał ciemne oczy, teraz przysłonięte powiekami. Souma.
Wyglądała, jakby spała, skulona na lepkiej od czerwieni podłodze. Jasne ubranie nasiąkło krwią, ale dłoń wciąż zaciskała na jednym ze swoich księżycowych sztyletów. Drugi tkwił w sercu obcego żołnierza z zasłoniętą twarzą, opartego o ścianę, ale Kurogane nie poświęcił mu żadnej uwagi.
Zatrzymał się, patrząc na poszarpaną ranę na gardle.
Wiedział, że to nie miało sensu, ale i tak przyklęknął, dotknął dłonią jeszcze ciepłego ciała. Musiał się upewnić, że odeszła, chociaż wiedział o tym, odkąd tylko ją zobaczył. Zacisnął zęby i wstał, a potem zatoczył się i oparł o ścianę, gdy pociemniało mu w oczach.
Musiał iść dalej, ale wiedział, że skoro Souma nie dała rady... Bał się tego, co ujrzy za następnymi drzwiami.
Powoli, krok za krokiem, bo zabrakło już mu sił na bieg, tak samo, jak zabrakło mu nadziei, ruszył w kierunku sypialni cesarskich córek.
Rozsunął drzwi ostatkiem sił, witany przez śmiertelną ciszę. Uniósł wzrok, patrząc w milczeniu na chaos, który rozpościerał się tuż przed nim. Jeszcze jedno ciało wojownika, tego młodego, ambitnego, którego starsza z sióstr przyjęła niedawno na służbę, nabite na własny miecz. Roztrzaskane puzderka. Rozsypane koraliki biżuterii, podarte szarfy. Strzępy yukat. Strzępy kimon.
Strzępy ciał i pukle czarnych włosów.
Osunął się na kolana, zamykając oczy, i czując, że zawiódł. Zacisnął palce na rękojeści miecza. Rana paliła bólem. Trzeba było tylko wsunąć ostrze tam, gdzie się kończyła, pociągnąć w dół... Nie było już nikogo, kto mógłby skrócić jego męki jednym precyzyjnym cięciem, ale mętnie pomyślał, że to nawet lepiej. Nie zasługiwał na to. Miał jedno zadanie i zawiódł.
Zagryzł wargi do krwi, gdy zimne ostrze spotkało się z raną. Poprawił chwyt, chociaż siła opuszczała już jego ręce, tak jak opuściła nogi. Jeden ruch. Już niedługo to się skończy. Przestanie czuć ten potworny ból, który nie miał żadnego związku z tym, że umierał.
– Kurogane...
Ledwo widząc na oczy, poderwał głowę. Zamrugał i świat na moment się wyostrzył. Dostrzegł ruch i na chwilę do jego serca znów powróciła nadzieja.
Te oczy. Te dobre, ciemne oczy wciąż miały w sobie życie.
Gdy spojrzał drugi raz, nadzieja umknęła tak szybko, jak się pojawiła. To życie gasło. Ledwo zauważył, że odrzucił miecz na bok. Nie miał siły wstać. Mógł jedynie żałośnie się podczołgać, by znaleźć się przy tym wymęczonym kłębowisku skóry, krwi i materiału, który był jego księżniczką.
– Tomoyo.
Zacisnął palce na drobnej pięści.
– Nie... nie rób tego – powiedziała do niego, chociaż dziwił się, że jest w stanie mówić. To, co jej zrobiono... Jak cesarz musiał poniżyć tamten klan, że odwdzięczono się takim okrucieństwem? – Musisz żyć...
Nie chciał. Pół tego pałacu płonęło, drugie pół tonęło we krwi jedynych osób, na których mu zależało.
– Proszę cię – wyszeptała Tomoyo, a on wpatrzył się w te gasnące oczy, chcąc zapamiętać tylko je. Nie krwawe bańki na ustach, nie pokaleczone, splugawione ciało. Tylko te oczy, które lata temu spojrzały na niego przyjaźnie. Wtedy też umierał, bo ból po stracie był zbyt silny. – To ostatnia rzecz... którą musisz... dla mnie zrobić...
Zadanie. Miała dla niego zadanie. Coś odżyło w jego sercu. Nie mógł nie spełnić jej życzenia. Jeśli Tomoyo chciała, by żył... Kurogane zrobi wszystko, by przeżyć. Tylko tak mógł przeprosić za to, że zawiódł.
– ... Weź to.
Palce, które dotąd zaciskała mocno, rozluźniły się. Kurogane poczuł w swojej dłoni coś okrągłego, chłodnego i małego, ale nawet na to nie spojrzał.
A potem ból, który tkwił w jej oczach, powoli rozpłynął się i znikł.
Pochylił głowę, płacząc bezgłośnie, aż świat pociemniał, a i jego ból rozpłynął się w mroku.
– Kto to jest? – ciemnowłosy chłopak zerknął do pomieszczenia. Chustka na jego włosach wymknęła się spod kontroli. Niecierpliwym gestem ją poprawił, przyglądając się nieprzytomnemu mężczyźnie, którego pierś unosiła się w ciężkim oddechu. Potem spuścił wzrok na kosz z praniem, który trzymał w ramionach.
Zakrwawione ubrania wyglądały, jakby ich właściciel pochodził z odległych czasów. Miecz, który Yuuko kazała mu wyczyścić, też nie był zabawką. Przeciwnie, był piekielnie ostry. A krew, której zapach Watanuki wciąż czuł dookoła, na pewno była prawdziwa i sprawiała, że robiło mu się niedobrze.
– Człowiek, który wiele stracił – odpowiedziała wymijająco Yuuko, siedząc na tarasie. Włosy rozpuściła tak, że opadały czarnymi falami na jej plecy i piersi, kontrastując z yukatą w kolorze śnieżnej bieli. Paliła fajkę i wpatrywała się w dym rozwiewany przez silny wiatr. Czarna Mokona spała na jej kolanach, ściskając w łapkach lśniącą, bezbarwną kulkę, która na pewno nie była zwykłą kulką. Watanuki przebywał tu wystarczająco długo, by wiedzieć takie rzeczy. – Ale może również wiele zyskać.
– Nie zostanie tutaj? – Watanuki znów zerknął na nieprzytomnego mężczyznę.
– Tu nie znajdzie niczego, czego by potrzebował – Yuuko powiodła wzrokiem po otaczających sklep wieżowcach, od których szyb odbijało się błękitne niebo. – Poproszono mnie, bym znalazła mu miejsce, w którym odzyska szczęście.
– A zapłata? – Watanuki po raz kolejny spojrzał na rannego. Wyglądał na człowieka, który nie miał już nic, jeśli nie licząc poszarpanych ubrań i miecza.
– To jest zapłata – Yuuko delikatnie wysunęła kulkę spomiędzy łapek Mokony. – Biedna dziewczyna – powiedziała cicho, patrząc na przedmiot, który w jej dłoni zaczął połyskiwać perłowo. – Miała szansę przeżyć. Ale postanowiła ratować to, czego jej wrogowie pragnęli najbardziej. A gdy już wiedziała, że nie ma nikogo, kto mógłby to ukryć – podniosła kulkę do oczu. – Oddała jako zapłatę.
– Nie wiem, czy chcę wiedzieć, co tam się wydarzyło – wymamrotał Watanuki.
– Nie chcesz. Idź, zrób to pranie. On niedługo się obudzi.
Śnił. Śnił o przepięknym pałacu i o zapachu kwiatów wiśni, które w pełni zakwitły, gdy na dworze cesarskim pojawił się on.
Nie był wyjątkowy. Nie nosił szat bogatszych niż cesarz, nie dzierżył pięknej broni. Był dumnym przywódcą klanu z północy, jednym z wielu, którzy przybywali na dwór i prosili o cesarską przychylność.
Tylko oczy miał niezwykłe. Białe jak śnieg i zimne jak lód. Uśmiech też miał zimny, a cesarz odwzajemnił go z taką samą rezerwą i chłodem.
A trzy miesiące później nastąpił atak.
Niebo zapłonęło fioletem. Pomarańczowe race pomknęły w chmury. Złotołuska bestia zatańczyła między obłokami, zionęła błękitnym ogniem, który na moment wszystko otoczył swoim blaskiem, a potem zasiadła na najwyższej wieży, owijając ogon dookoła murów i ryknęła triumfalnie.
A z tłumu rozbrzmiał dziki krzyk radości. Stłoczeni w jednym miejscu ludzie nagle rozlali się po zielonych terenach, a zbiorowy okrzyk z wolna zmienił się w setki rozmów i zawołań. Jeszcze przez chwilę ryk smoka roznosił się echem, a potem bestia rozpłynęła się w powietrzu.
Uśmiechnął się, widząc jak kolejny, zdezorientowany nieco magiczną bestią rocznik studentów rozluźnia się i z uśmiechem rusza, łącząc się wraz ze starszymi kolegami w jeden rozchichotany, wrzeszczący, szybko upijający się tłum.
Uniwersytet Fiyero rozpoczął kolejny rok, a ryk Dziewięciu Trzcin ogłosił światu, że oto żacy idą się doskonale bawić.
– Napijesz się?
Fay D. Flourite odwrócił się i obdarzył uśmiechem brata.
– Zadajesz takie głupie pytania.
Stuknęli się szklanicami z winem i wypili, patrząc, jak wokół wieży na nowo z migoczącego powietrza formuje się smok, wzbija do lotu i pikuje w kierunku najbardziej rozhulanej grupki studentów, a potem, ku ich uldze, rozpływa się w powietrzu tuż nad nimi.
– Już ci gratulowałem awansu – Yuui podszedł do najbliższej drewnianej ławki i usiadł na oparciu, kładąc nogi na siedzeniu. – Rozmawiałeś już z nim?
– Jeszcze nie – Fay zajął miejsce obok i upił łyk wina, obserwując, jak grupa żaków zatrzymuje się pod wieżą i zaczyna głośno zastanawiać się, czy da się wspiąć po wystających kamieniach do najbliższego okna. – Da się! – zakrzyknął z uśmiechem, rozpoznając w nich studentów czwartego roku.
– Dzięki, profesorze!
– Jak to jest – mruknął Yuui, patrząc jak najśmielsza ze studentek, ubrana w ceremonialne barwne szaty, wymagane na uroczystości rozpoczęcia nowego roku, zaczyna wspinać się po murze. Pod nią grupka zaczęła głośno kibicować. Nie do końca wiedział, czy chodziło o to, by nie spadła, czy o to, by pokazała bardziej nogi. – Że nabierają się co roku?
– No wiesz – Fay uśmiechnął się niewinnie. – Wejść się da.
– Panie profesoooorze... – studentka dotarła do okna i trzymając się mocno krat, spojrzała w dół. Jej długie czarne loki powiewały na wietrze. – A jak ja mam stąd zejść?
Fay zachichotał cicho w swoją szklankę, dopił wino i wstał.
– Zdradzę ci przeciwzaklęcie, Xing Huo – powiedział z uśmiechem, stając pod wieżą. Wszystkie wystające kamienie, pomijając te najwyższe, na których dziewczyna trzymała nogi, zniknęły. Profesor Flourite uważał to za jeden z lepszych swoich żartów, które wciąż działały, mimo że od rzucenia tego zmyślnego czaru upłynęła prawie dekada. – Jak mi obiecasz, że w tym roku będziesz się bardziej przykładać do nauki.
– Co to za miejsce? – zapytał pierwszą osobę, którą ujrzał po przebudzeniu, czyli piękną, ciemnowłosą kobietę, która z wolna czesała swoje włosy. Obdarzyła go długim spojrzeniem. – Kim jesteś?
– Nazywam się Yuuko, chociaż wielu ludzi nazywa mnie Wiedźmą Wymiarów – odparła melodyjnie. – A to jest mój sklep.
– A co ja tu robię?
Rana go nie bolała. Właściwie nic go nie bolało, nie licząc tego duszącego, przygniatającego uczucia, które ogarniało go, gdy tylko wracał myślami do Tomoyo. Umarła. Umarła. Przy tym te pytania, które zadawał, nie miały żadnego znaczenia.
– Twoja księżniczka poprosiła o coś – brzmiała odpowiedź.
Poderwał głowę, patrząc na nią wyczekująco.
– Prosiła mnie, żebym żył – wychrypiał. Obiecał jej i musiał spełnić tę obietnicę, chociaż czuł się tak źle, że naprawdę chciał sięgnąć po swój miecz – leżał obok, wypolerowany i czysty – i zakończyć swój żywot.
– A mnie poprosiła, bym znalazła miejsce, w którym będziesz żył – odpowiedziała mu Wiedźma.
Kurogane pokręcił głową.
– Wracam do Nihonu – odparł. – Zabić Białookiego.
– Nie mogę ci na to pozwolić – odparła spokojnie. Zazgrzytał zębami ze złości. Co za kobieta...! – Bo wtedy złamałbyś swoją obietnicę.
– Co?
Nie rozumiał już nic.
– Twój powrót do Nihonu oznacza twoją śmierć – Yuuko wyciągnęła przed siebie dłoń. – Spójrz.
Och. Wiedźma. Tak, to miało sens. Kurogane dopiero teraz skojarzył jej przydomek z magią. Patrzył, jak powietrze nad jej dłonią drży i przemienia się w obraz. Zobaczył popiół i zgliszcza, a nad tym dziesiątki żołnierzy o zakrytych twarzach, przechadzających się po pogorzelisku i szukających czegoś. Gdzieś w oddali płonął stos ciał. Odwrócił wzrok.
– Nie masz już żadnego sojusznika w tamtym miejscu – odparła mu łagodniej. – Jesteś potężnym wojownikiem, Kurogane, ale sam nie dasz rady pokonać całej armii.
– Wiedziała, że będę chciał ją pomścić – mruknął. Ta mała... Jego księżniczka zawsze była bystra. – Więc co teraz? – zapytał, nienawidząc się za tę bezradność, która brzmiała w jego głosie.
– Myślę, że znalazłam odpowiednie miejsce – uśmiechnęła się. Kurogane pomyślał, że ten uśmiech nie do końca jest w porządku. Było w tej minie coś, co zwiastowało kłopoty. Nieduże, ale kłopoty. – Miejsce, do którego cię wysyłam nazywa się... Fiyero.
– Macie jakieś pytania? – Fay zakończył wykład i rozejrzał się po audytorium. Studenci czwartego roku odłożyli pióra, notesy i kanapki – zawsze udawał, że ich nie widzi, też w końcu kiedyś był głodnym studentem – i przeciągnęli się. Zza wielkich okien padało czerwonawe światło zachodzącego słońca. To były już ostatnie zajęcia tego dnia. Fay czuł, że gardło zaraz mu wysiądzie. Potrzebne będzie mu kilka dni, aż na nowo przyzwyczai się do ciągłego gadania. Wakacje w samotności nie sprzyjały trenowaniu strun głosowych.
– Jedno – Xing Huo pochyliła się do przodu. – Ma pan profesor taki magiczny tatuaż?
Uśmiechnął się szeroko.
– Mam – odparł, mrugając do niej. – Nie pokażę, bo mnie wyrzucą z pracy.
Przez salę przetoczył się śmiech.
– No i raczej nie powinno się pokazywać ludziom tatuaży ochronnych, mówiłem to już wam dzisiaj, prawda~?
– Proszę cię – Kyle Rondart, jeden z lepszych studentów magii bitewnej na roku, poprawił okulary na nosie i spojrzał niepochlebnie na siedzącą obok dziewczynę. – Ubierasz się tak, że każdy tatuaż ochronny byłby dla ciebie bezużyteczny... Nie wiem, gdzie musiałabyś go zrobić, żeby nikt go nie...
– Kyle – Xing Huo posłała mu niemiłe spojrzenie. – Jeszcze jedno słowo, a będziesz martwy.
Fay zaklaskał w dłonie, mając nadzieję, że w ten sposób zwróci na siebie uwagę tej dwójki i rozwiąże tym samym ten konflikt, a przynajmniej go odroczy. Ach, ta dorastająca młodzież... Uśmiechnął się jeszcze szerzej, bo wpadł na genialny pomysł.
– Proszę, by wasza dwójka na następny raz przygotowała referat o typach tatuaży ochronnych. Dla utrwalenia wiedzy.
Dziewczyna jęknęła, a chłopak westchnął ciężko, po czym starannie zapisał zadanie na kartce. Nikt nie miał więcej pytań, więc sala zaczęła się wyludniać. Gdy dwójka przyszłych referentów wyszła, kłócąc się między sobą, do sali wszedł inny profesor.
Fay zaklęciem sprawił, że tablica, na której przez ostatnią godzinę rysował starannie tatuaż chroniący przed klątwami, stała się czysta. Przez chwilę patrzył na nią, a potem z niechęcią odwrócił się do kolegi z pracy.
– Seishirou – przywitał się uprzejmie i radośnie, ale gdzieś w jego tonie tkwił chłód, który nie dał się tak łatwo schować. Jednak długie wakacje w samotności osłabiły nie tylko jego zdolność do gadania, ale i ukrywania emocji. Musiał nad tym szybko popracować.
Drugi mężczyzna spojrzał na niego oczami, z których jedno było ślepe. Dłoń Faya drgnęła, ale powstrzymał się przed dotknięciem własnego oka. Głupi odruch i głupie wspomnienia wspólnych eksperymentów.
– Co sądzisz o nowych nabytkach? – zapytał melodyjnie profesor magii istot innych, znany w świecie specjalista od magii wampirycznej. – Bo ja... nadal nie znalazłem tego, czego szukam.
– Niewiele wampirów wybiera się do Fiyero – odparł Fay, obserwując Seishirou kątem oka. Wszyscy profesorowie wiedzieli o obsesji prorektora. – Ale, jeśli pytasz, to widziałem bardzo obiecującą studentkę. Jest przy tym bardzo ładna.
– Tak – Seishirou zmrużył oczy. – Jeśli przetrwa otrzęsiny, przyjrzę się jej bliżej. Wiesz, że Fuuma zrezygnował z pracy?
– Naprawdę? – Fay szczerze się zdziwił. Lubił go o wiele bardziej niż jego starszego brata, z którym właśnie rozmawiał. – Czemu?
– Powiedział, że Wiedźma dała mu lepszą pracę – Seishirou zmarszczył brwi. – Został kurierem między wymiarami.
Fay zagwizdał cicho. Cóż, to z pewnością była bardziej emocjonująca praca niż wykładanie na Fiyero. Nie dziwił się, że Fuuma ją rzucił.
– Z jakiegoś powodu nie powiedział mi wcześniej – Seishirou zirytowany wypuścił powietrze. – Szukam teraz zastępstwa. Na już. Nie wiesz, kto mógłby...?
Fay przebiegł w myślach listę swoich znajomych, zastanawiając się, czy zna kogoś, kto raz, że dobrze posługiwałby się bronią białą – co zawsze dziwiło studentów pierwszego roku, na uniwersytecie magii uczono również walki bez jej użycia.
– A Touya? Co prawda nie uczył, ale ukończył Fiyero z wyróżnieniem, a szczególnie dobrze walczył mieczem... Gdybyś szybko go przeszkolił...
– Rozmawiałem z nim – przerwał mu sucho Seishirou. – Odmówił. Nawet oni go nie przekonali.
Fay uśmiechnął się przepraszająco i wzruszył ramionami.
– Nikt inny nie przychodzi mi na myśl, wybacz.
Seishirou odwrócił się i odszedł bez słowa.
Śnił. Śnił o tamtej kawiarni i kawie, tym gorzkim naparze, który w tym czasie był niezwykłą nowością. Para oczu, z których oba widziały jeszcze świat doskonale, parujący napój i dyskusja o magii i przekraczaniu wymiarów. I o wampirach.
Kiedyś byli blisko. Ale Fay nie chciał złamać obietnicy, którą komuś złożył, a gniew Seishirou prawie go wówczas zabił. Zresztą nie pierwszy raz.
Zawsze wiedział, że powinien trzymać się od niego jak najdalej.
Co to za miejsce?
Kurogane niepewnie postąpił krok do przodu, nienawidząc sobie za ten brak zdecydowania. To miejsce, ten kraj, był dziwny. Rosły tu dziwaczne drzewa, których liście opadały ku ziemi w długich pędach, przypominając płaczącą kobietę. Rozległe tereny dookoła ciągnęły się aż po horyzont, słońce było jaśniejsze, a towarzysząca mu nieduża gwiazda – co za absurd, gwiazda w dzień? – chyba się wokół niego obracała.
Nie rozumiał, jak to możliwe, że ogromna skała, zawieszona w powietrzu, nie spada, a zamek na niej nie runął na ziemię. Wpatrzył się w kilkanaście białych, wysokich wież, schody owijające się dookoła skały, dryfujące w powietrzu płyty wielkości tarczy, które czasem przybliżały się do skały, a czasem odsuwały... Kurogane dopiero po chwili zorientował się, że to ma sens – płyty mijały się w powietrzu i raz na jakiś czas formowały się w jakby schody, prowadzące na ziemię.
To, że to faktycznie były schody, zrozumiał w pełni dopiero wtedy, gdy jakaś dziewczyna zaczęła po nich schodzić, a właściwie skakać z jednej na drugą, zadzierając spódnicę. Ledwo zeskoczyła na ziemię z ostatniej płyty, te rozpierzchły się na wszystkie schody.
– Już wiem, dlaczego kładą taki nacisk na naukę lewitacji – wymamrotała, poprawiając ubranie. – O, dzień dobry! – spojrzała na niego jakoś dziwnie, a potem zauważyła miecz i oczy jej pojaśniały. – Pan jest nowym profesorem walki? Prorektor Sakurazukamori na pewno pana oczekuje!
Kurogane otworzył usta, by wyprowadzić tę dziewczynę z błędu, ale nie dała mu dojść do głosu.
– ... Jak pan nie chce skakać po tym – wskazała na dryfujące płytki. – To może pan iść schodami, tamtymi, nawet tak będzie lepiej, bo chyba zaklęcie się rozregulowało, a tak pan wejdzie tylko schodami, potem na lewo, zobaczy pan taki wielki obraz, a zaraz za nim będą drzwi do gabinetu. Do widzenia!
Dlaczego dziewczyny w tym świecie były takie... głośne? Pokręcił głową i zastanowił się, co właściwie powinien zrobić. Ta Wiedźma zostawiła go przed tym zamkiem, z mieczem przy pasie i zagojoną raną, i znikła bez słowa wyjaśnienia. Jaki prorektor? Jaki profesor? Jakie zaklęcie?
Rozejrzał się jeszcze raz i ciężko westchnął. Nie mógł tu stać do końca dnia. Człowiek, o którym mówiła ta trzpiotka, wydawał się kimś ważnym. Prorektor. Brzmiało jak jakiś tytuł. Może to władca tego zamku? Kurogane miał nadzieję, że po rozmowie z nim wszystko się rozjaśni.
Minęła go kolejna dziewczyna. Miała ciemne włosy i ciemne oczy, tak podobne do oczu księżniczki. Udał przed sobą, że ten widok wcale go nie boli. Trzeba znowu nauczyć się okłamywać samego siebie, pomyślał, wkraczając na schody wijące się wokół wiszącej w powietrzu skały.
Gdy przekroczył wrota gabinetu, nie kłopocząc się pukaniem, zdał sobie sprawę, że nie ma tej drobnostki, którą podarowała mu Tomoyo.
Fay rozciągnął się na łóżku i ziewnął, dopiero co przebudzając się z drzemki. Jego brat siedział przy dębowym, dużym biurku i coś czytał. Fay uniósł się na łokciu.
– Co tam masz?
Yuui machnął przez ramię listem z pieczęcią Uniwersytetu Fiyero i wrócił do dalszego czytania. Fay westchnął, wstał i pochylił się nad bratem, czytając mu przez ramię.
– Naprawdę? – zapytał zaskoczony. – Seishirou już kogoś znalazł na miejsce Fuumy? Kto to jest? – zabrał bratu pergamin z rąk i zaczął czytać od początku. Pisma podpisane przez Seishirou, szczególnie te z oficjalną pieczęcią, zazwyczaj nie były miłe, ale tym razem było to jedynie suche zawiadomienie o nowym nauczycielu, nieskierowane osobiście do niego. – Hmmm...
– Jeśli to ten człowiek, którego dzisiaj widziałem w towarzystwie prorektora... – Yuui w końcu się odezwał, spoglądając na zaczytanego w liście Faya. – Ten rok zapowiada się ciekawiej niż zwykle.
– Co masz na myśli?
– Wyglądał, jakby przybył z innego świata – odparł Yuui spokojnie. Fay kiwnął głową, nieszczególnie zdziwiony. Owszem, to, że profesorem zostawał ktoś taki, było rzadkością, ale odkąd podróże międzywymiarowe stały się dużo łatwiejsze, nie było to aż takim zaskoczeniem. – I chciał zabić Seishirou wzrokiem, jak ten próbował pytać go o referencje.
O. To było ciekawe.
– Gdzie ich widziałeś? – Fay, wiedziony ciekawością, podszedł do okna. Z Wieży Sztuk, gdzie mieszkała większość profesorów, widział pole treningowe. Teraz było puste.
– Tam, gdzie patrzysz. Seishirou chciał się też przekonać, czy ten Kurogane naprawdę dobrze walczy – Yuui uśmiechnął się z odrobiną złośliwości. Też nie przepadał za prorektorem, chociaż na ogół nie miał z nim kontaktu. I całe szczęście, pomyślał, bo dwukrotnie miał ochotę zabić tego człowieka za narażenie Faya na niebezpieczeństwo. – Dwie sekundy później nowy nauczyciel prawie odciął mu głowę.
– Mówisz to z taką satysfakcją... – mruknął zamyślony Fay. – Seishirou-san zawsze dobrze walczył...
– Czy to nie ty mówiłeś, że nie będziesz już go tak nazywał?
– Wybacz, braciszku – Fay uśmiechnął się smutno. – Przyzwyczajenia.
– Nie rozumiem, dlaczego on zachował stanowisko – Yuui parsknął. – Wiedziałem, że ma plecy, ale że aż tak? Fay, nie powinieneś pozwolić, żeby rektor zamiótł to wszystko pod dywan! A może on w ogóle nie wie?
– Daj spokój – Fay pokręcił głową i znów się uśmiechnął, ale i tym razem był to uśmiech pozbawiony wesołości. – Wiedziałem, na co się piszę. Obaj jesteśmy winni.
To był jakiś absurd.
Ale, z drugiej strony... Czy to było takie złe?
Kurogane spojrzał na powieszone na ścianie drewniane miecze. I całe szczęście, bo Kurogane pamiętał, jak sam był młodzikiem. Ojciec szybko się przekonał, że dawanie ostrej broni początkującym dzieciakom nie było aż tak dobrym pomysłem...
Nieco wyżej wisiały już te prawdziwe miecze, ale gdy ich dotknął, dowiedział się, że były przytępione. Niegłupie... Ta broń różniła się od tej, którą się posługiwał. Była prosta i gdy chwycił jeden z tych mieczy pierwszy raz, przekonał się, że również nieco cięższa.
Ale to nie był żaden problem. Och, bogowie. On to naprawdę rozważał.
Usiadł na najbliższej pustej skrzynce i wpatrzył się w podłogę. Teraz wszystko było jasne. To miejsce, Fiyero, było szkołą i to dla takich jak Wiedźma, dla magików. Dookoła pełno było dzieciaków o najróżniejszych kolorach skóry i włosach – na co Kurogane zareagował osłupieniem, gdy Seishirou pokazał mu jedną z sal wykładowych – a ludzie w białych i błękitnych szatach uczyli ich tajników magii. Okazało się również, że nie tylko magii, bo w tym miejscu powszechnie uważano, że czarodziej powinien również umieć posługiwać się mieczem. Kurogane uznał to za bardzo słuszne.
I akurat brakowało im nauczyciela, bo poprzedni odszedł bez uprzedzenia. Kurogane miał podejrzenia, że Wiedźma maczała w tym palce.
Rok, pomyślał. Chociaż rok. Przyzwyczaję się do tego świata. Będę miał gdzie mieszkać i pracować. A potem... znajdę sposób, by wrócić i pokonać Białookiego, samemu nie ginąc. Ci magowie muszą mieć coś w swoich księgach i zwojach.
Ukrył twarz w dłoniach, pozwalając sobie na chwilę słabości, bo nikt go nie widział. Wystarczyło kilka dni, by jego życie zmieniło swój bieg. Potem nagle uniósł głowę, słysząc kroki. Wyprostował się sztywno akurat tuż przed tym, jak do magazynu wszedł jakiś chłopak.
Na jego widok zatrzymał się zdezorientowany, pewnie nie spodziewając się czyjejś obecności w magazynie o tej porze, więc Kurogane miał okazję mu się przyjrzeć.
Chłopak miał może szesnaście, może siedemnaście lat, brązowe oczy i włosy. Ubrany był w płowe szaty typowe dla tutejszych studentów, a przynajmniej dla jednej z grup. Kurogane nie orientował się jeszcze w podziale uczniów, ale kolory na pewno tu grały jakąś rolę.
– Przepraszam, sensei! – Chłopak w końcu zareagował i zmieszany pokiwał głowę. Sensei. Kurogane uznał, że to mu się podoba. Może to nie był taki zły pomysł, by tu uczyć? – Ja nie spodziewałem się... Zostawiłem tu wcześniej... O, to. – Chłopak podszedł do kąta i znalazł tam zwykłą pelerynę.
Kurogane w normalnym stanie nigdy nie przegapiłby czegoś tak oczywistego. Dostrzegłby pelerynę w pierwszej sekundzie od wejścia, bo oprócz dwóch skrzynek i broni zawieszonej na ścianach nie było tu nic więcej. Stracił czujność, zdecydowanie. Może rzucanie się na Białookiego od razu faktycznie przyniosłoby mu śmierć, skoro był tak rozbity.
– Nie ma problemu – mruknął. Nawet nie wiedział, jak należy tu mówić do innych ludzi. Tego człowieka ze ślepym okiem należało tytułować, a co z resztą?
– Pan zastąpił Fuumę-senseia? – zapytał dzieciak. – Słyszałem, że postanowił zrezygnować...
– Taaak... – Kurogane postanowił wziąć się w garść. Wstał i spojrzał na chłopaka z góry. – To... Co opanowaliście do tej pory?
Dwa tygodnie wypełnione tym, co Fay lubił robić. Wykładanie, odgrzebanie dawnych prac badawczych, robienie żartów studentom – niestety, na lodową pułapkę przy wejściu do audytorium nauczyli się już uważać – przekomarzanie się z nimi, unikanie Seishirou na korytarzach... Westchnął. Cóż, to ostatnie nie było przyjemnością, wręcz przeciwnie, wywoływało w nim dyskomfort, ale świat się zmieniał, relacje się zmieniały, wszystko się zmieniało. Uniwersytet Fiyero również się zmieniał.
Co roku napływały nowe fale uczniów, ci najstarsi odchodzili jako pełnoprawni magowie, kadra też się zmieniała. Fay nie miał okazji jeszcze poznać nowego nauczyciela walki, ale studentki były nim zachwycone. Paru studentów też, z tego co zauważył.
Były jednak w Fiyero rzeczy, które się nie zmieniały. Jedną z nich było to nieszczęsne, obowiązkowe spotkanie grona pedagogicznego, które odbywało się w trzecim tygodniu, tuż przed otrzęsinami nowicjuszy. I o ile Fay uwielbiał losowanie, kto w tym roku zajmie się organizacją tej imprezy – kilka zaklęć rzuconych na szklaną misę z imionami zazwyczaj załatwiało sprawę – tak pozostałe kwestie bardzo go nudziły.
No bo ile można poprawiać plany zajęć, wysłuchiwać pień nad Kylem Rondartem – owszem, był bardzo zdolny, ale miejcie litość, inni też zasługiwali na pochwały – sprawozdań i podsumowań roku ubiegłego, które właściwie różniły się od ubiegłorocznych jedynie imionami? Fay miał pewność, że Seishirou tylko wymazywał personalia i zastępował je nowymi, i to na tym samym zwoju pergaminu od dziesięciu lat.
Sam mu to kiedyś podsunął, ale nie spodziewał się, że prorektor weźmie to za dobry pomysł.
I Fay pewnie zacząłby symulować, by tylko się wymigać od obecności, gdyby nie fakt, że na tym spotkaniu miał być właśnie ten nowy nauczyciel, a Fay już nie wytrzymywał z ciekawości, kto dorównywał – albo i przewyższał, z tego co słyszał – szermierczym umiejętnościom Seishirou, który mógłby być doskonałym profesorem walki, gdyby tylko tak nie kochał wampirów.
– Podobno ma pojawić się sam rektor – Yuui wyrwał go z zamyślenia. – To dziwne. Nigdy nie zawracał sobie głowy sprawami organizacyjnymi.
– Naprawdę? – Fay sięgnął po referat studentów z czwartego roku. Tak jak się spodziewał, część Kyle'a była perfekcyjna, natomiast Xing Huo wplotła w swoją sporo aluzji. Czy ta dziewczyna go podrywała? Fay żałował, że nie może wyprowadzić ją z błędu. Chociaż, z drugiej strony, to było bardzo zabawne. Podczas odczytu Kyle tak śmiesznie się płonił i denerwował. Chyba był zazdrosny, że aluzje nie dotyczyły jego. – Znowu pójdą szyby w oknach, jeśli ktoś go zdenerwuje...
O ile Fiyero stworzono dla magów przez magów, świadomych swoich mocy, tak Clow Reed, najpotężniejszy mag tego świata, był ponad zaklęciami wzmacniającymi szyby czy innymi takimi głupotami. W jego obecności zawsze Fay czuł się przytłoczony. Mimo że był silnym czarodziejem, zarówno on, jak i cała reszta grona pedagogicznego, bledli przy postaci rektora. Pewnie to był jeden z powodów, dlaczego rektor zrzucił całą odpowiedzialność za swój uniwersytet na Seishirou, przebywając gdzieś daleko.
Fay szczerze wątpił, czy uniwersytet dałby radę funkcjonować, gdyby Clow przebywał tu cały czas.
– Seishirou nie mówił ci, dlaczego on tu będzie?
– Przecież wiesz, Yuui, że nie rozmawiamy. Prawie. Wszystko się wyjaśni na spotkaniu.
Ciąg dalszy nastąpi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro