O kotach, śliwach i stajniach
A/N: Szczęśliwych Świąt! Mały powrót do źródeł, czyli najważniejszy fandom mojego życia :D
Powietrze przesycone było słodkim zapachem śliw, słoneczne promienie, przemykające dyskretnie między rozkwitłymi bielą gałęziami, osiadały lekko na skórze, a trawa rosnąca na miękkiej, ciepłej ziemi stanowiła całkiem przyjemne posłanie.
Był tylko jeden szkopuł – ten kretyn ułożył się tak, że Kurogane nie czuł już ręki.
– Magu – mruknął w jasne, czesane wiatrem włosy, które zasłaniały mu tę część pola widzenia, której nie zajęły jeszcze ukwiecone korony drzewa, pod którym leżeli.
Mag nie odpowiadał; sądząc po spokojnie unoszącej się klatce piersiowej, osłoniętej lekką, miękką tkaniną yukaty, albo miał czelność udawać, że śpi, albo naprawdę zasnął.
Kurogane westchnął głęboko; podmuch powietrza poruszył kosmykami tuż przed jego twarzą, sprawiając, że jeden z nich zaczął drapać go w podgardle.
– Magu – powtórzył ostrzegawczo, jednocześnie mimo woli unosząc kącik ust. Przesunął dłonią po szczupłym boku czarodzieja, a jego palce napotkały wyszyte tam wzory. – Wstawaj. Musimy wracać do pracy.
Fay wydał z siebie nieartykułowany, przeciągły, dziwnie mruczący dźwięk, przez który Kurogane zaczął powątpiewać, czy aby na pewno mag nie jest jakąś reinkarnacją domowego kota. Kto tam wie tych czarodziei, może to, co usłyszeli w jednym ze światów było prawdą...
Poczekał, aż mag otworzy leniwie oczy, a potem szybko usiadł; Fay opadł na jego kolana z pomrukiem zawodu i zaskoczenia. Kurogane, nic nie robiąc sobie z oburzonego spojrzenia partnera, zaczął rozmasowywać obolałe ramię.
– To było okrutne, Kuro-saamaa – jęknął Fay i dmuchnął, by zrzucić z twarzy przydługi kosmyk włosów. Bezskutecznie. – Nie budzi się tak ludzi!
Kurogane zerknął na niebo i zmarszczył brwi na widok pozycji, w której znajdowało się słońce. Mag musiał odczynić jakieś czary, bo niemożliwym było, że ich małe tête-à-tête (Kurogane nie miał pojęcia, co to w ogóle znaczy i czy Fay przypadkiem nie wymyślił tego dziwnego stukającego słowa sam) trwało aż tyle. To miał być tylko krótki spacer, nie pół dnia!
– Za karę – Fay przeciągnął się, wyginając kręgosłup w zdecydowanie koci sposób. Podejrzenia Kurogane co do jego karmicznej przeszłości wzmogły się. – Nic nie powiem ci o tym, co mi się śniło. Nic a nic.
Kurogane wywrócił lekko oczami.
– Kto powiedział, że chcę znać szczegóły? – zapytał, unosząc brew.
– Prawda – Fay przytknął palec do ust i uśmiechnął się niewinnie. – To mogłoby zepsuć niespodziankę, a w stajni jeszcze tego nie...
Dłoń Kurogane opadła wprost na usta Faya, zamieniając potok słów w niezrozumiały pomruk. Wojownik obejrzał się za siebie, ale na szczęście, byli w tym zagajniku sami.
Tym razem.
– Wiesz – mruknął. – Niekoniecznie chcę, by wszyscy dookoła wiedzieli, gdzie, a gdzie nie.
– Rumienisz się – Fay odsunął dłoń ze swoich ust i wyszczerzył się szeroko.
– Wcale nie.
– Kuro-tantan taki niew...
Ręka błyskawicznie wróciła na poprzednie miejsce; Fay posłał Kurogane urażone spojrzenie. Usiadł, zakładając ręce na piersi i nadymając odrobinę policzki.
We włosach utkwiły mu płatki i źdźbła traw; Kurogane odruchowo pochylił się ku niemu i wyciągnął dłoń, by doprowadzić maga do porządku.
I przy okazji skraść pocałunek; mag wyglądał na nieco udobruchanego.
– Wracamy do domu? – zapytał wesoło, zwinnie podnosząc się z ziemi. Wyciągnął dłoń w kierunku drugiego mężczyzny; Kurogane mocniej ścisnął szczupłe, jasne palce, a potem przyjął pomoc.
Raz jeszcze potarł ramię; odrętwienie odeszło na dobre. Skinął głową, a Fay złapał go pod ramię i przytuliwszy się do jego boku, ruszył do przodu. Kurogane nie pozostawało nic innego, jak powoli podążać razem z nim w kierunku zabudowań wąską, cichą ścieżką między drzewami.
Tego dnia zamieniła się w biały, kwietny kobierzec; pachniał domem.
– A co do tej stajni...
Ci magowie byli naprawdę bezwstydni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro