Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Lęki

Kolejny dzień zaczął się identycznie jak poprzedni. Rutyna goniła tu rutynę, jakiekolwiek odstępstwo od normy budziło przerażenie oraz niepewność. Codziennie poranny prysznic, otworzenie paczki żywnościowej, posiłek z siostrą, a następnie odprowadzenie jej do szkoły. Potem godzinny bieg dookoła Obrzeży, by w końcu znaleźć się pod drzwiami mojego najlepszego przyjaciela, Adriena. Jak zwykle zapukałam cztery razy, by ten po sekundzie mi otworzył, wiedząc, że dokładnie o tej godzinie tu będę.

Jednak dzisiaj tak się nie stało.

Zapukałam jeszcze raz, czując narastający lęk, pulsujący nierównomiernie w mojej piersi. Zbierałam się na odwagę, by w końcu nacisnąć klamkę, mając nadzieję, że to wszystko to tylko zły sen. Coś musiało się stać, czułam to. Jednak byłam zbyt tchórzliwa, by przekonać się o tym na własne oczy.

- Adrien! – wrzasnęłam w kierunku uchylonego okna, licząc na to, że ten po prostu zasnął. Wiedziałam jednak, że to mało możliwe. Każdy z nas ma wyliczone co do minuty godziny snu, a nikt nie odważyłby sprzeciwić się władzom, nawet w tak błahej sprawie.

Zapukałam raz jeszcze do drzwi, jednak dalej nic się nie stało. Nie wiem, ile czekałam pod tymi drzwiami. Ciągnęło się to w moim odczuciu w nieskończoność, jednak w rzeczywistości mogło to być nawet pięć minut.

Usiadłam pod drzwiami i schowałam głowę w ręce, powstrzymując ostatnimi siłami szloch, który usilnie starał wydostać się na wolność. Nagle moich uszu dobiegł cichy szept zza drzwi.

- Rylie...? – W jego głosie mogłam dosłyszeć niepewność, ale kogo innego się spodziewał? Nie miał innych przyjaciół, żadne z nas nie miało. Byliśmy dla siebie jedynym oparciem, to ja mu się wypłakiwałam po śmierci mojej babci, a on mi, gdy znowu go pobili ludzie z Obrzeży. Był łatwym celem, chuderlawym i nieporadnym - prędzej przez przypadek walnąłby siebie, a nie napastnika.

- Tak, to ja. Otwórz, błagam cię. – Zniecierpliwiona odrywałam skórki od paznokci, a moje palce zaczęły krwawić w niektórych miejscach, jednak ledwo docierało to do mojej świadomości. Usłyszałam przekręcany klucz w zamku, a ja zostałam gwałtownie wciągnięta do środka. Rozmasowałam bolącą mnie przez to rękę i spojrzałam na przyjaciela.

- O mój... Adrian, co ci się stało? – wyszeptałam te słowa przez łzy, dotykając lekko palcami jego policzka, pokrytego zaschniętą krwią z rozciętej skroni, a potem przyciągnęłam go do mocnego uścisku. Jęknął z bólu na mój gest i złapał się jedną ręką za żebra, stękając i posapując. Jednak nie to było najgorsze.

Krew na jego twarzy miała w sobie złoty poblask.

Wiedziałam, co to oznacza, bo tego najbardziej obawia się każdy z nas.

- Jaką masz moc? – powiedziałam martwym tonem, unikając jego wzroku.

Spojrzał na mnie z lękiem, tak jakby twierdził, że to jego wina, że pojawiła się u niego moc.

- Mogę... mogę razić ludzi prądem. Wystarczy, że dotknę kogoś ręką, a on pada na ziemię. Nie wiem, czy tamci przeżyli. – W jego oczach widziałam cierpienie, wyrzuty sumienia i multum innych emocji, których nie potrafiłam odczytać. Wiedziałam, o kim mówił — patrząc na jego skroń, mogłam łatwo się domyślić, że znowu go napadli.

- Ja tylko chciałem, by w końcu dali mi spokój — wyszeptał przerażony, ze wzrokiem wbitym w swoje kłykcie. Wiem, że nie powinnam była tak myśleć, ale tym momencie marzyłam wręcz, by tamci byli martwi. Oznaczałoby to brak świadków i tymczasowe bezpieczeństwo Adriena. Przyciągnęłam go do siebie i zaczęłam głaskać po głowie, szepcąc pocieszające słowa, jednak sama wiedziałam, że to koniec. Na pewno byli jacyś świadkowie. Zawsze byli.

Adrien nagle podskoczył i spojrzał na mnie dzikim wzrokiem.

- Wydaj mnie. I tak jestem już martwy, a ty... Ty przynajmniej coś z tego będziesz miała... – gorączkowo wyrzucał z siebie wyrazy, których sens dotarł do mnie dopiero po chwili. Pisnęłam na jego pomysł, nie mogłam sobie wyobrazić, jak miałabym skazać na śmierć swojego najlepszego przyjaciela.

- Nie ma mowy! Nie jesteś wcale martwy! Nawet nie myśl w ten sposób. – Zaczęłam cicho łkać, nie chcąc pogodzić się z jego przyszłą śmiercią. Usiedliśmy koło siebie pod ścianą i zapłakaliśmy, oboje w tym samym czasie. Wiedziałam, co w tym momencie się działo w jego głowie, znałam go lepiej niż siebie. Najprawdopodobniej wyrzucał sobie, że mnie zostawia samą, że nie będziemy się już zapuszczać do Centralnej Dzielnicy, by podglądać bogaczy i z całego serca ich nienawidzić. Nie będzie więcej wyścigów, które i tak zawsze kończyły się moją wygraną, wspólnego marnowanie zapasów żywnościowych na nieudolnie zrobione ciastka z masą cukrową. Tego, jak wspólnie odbieraliśmy malutką Mistie, ze szkoły, a ona radośnie rzucała się na jego szyję z wesołym „Adi!" wydobywającym się z pełnych usteczek. Jak on wtedy ją podnosił i kręcił się z nią na rękach, a z jej gardełka wydobywał się uroczy śmiech. To koniec. Prawdopodobnie ostatni raz go widzę.

- Musisz już iść, Rylie. Pewnie po mnie przyjdą, a nie chcę cię narażać – usłyszałam jego słowa, jednak od razu zaprotestowałam. – Bez dyskusji! I tak już po mnie. Co by się stało z Mistie, gdyby cię „przez przypadek" trafili? Albo po prostu zabili cię dla zabawy? Dobrze wiesz, że jesteśmy dla nich tylko zwierzętami hodowanymi na rzeź.

Jego słowa miały gorzki wydźwięk, jakby od dawna chciał powiedzieć te słowa, ale nie miał odwagi. Czułam w nich brutalną prawdę, lecz co mogliśmy zrobić? Wyjście poza barierę równało się śmierci, a tylko jedna osoba rocznie wygrywała możliwość mieszkania w Centralnej Dzielnicy z rodziną, co równocześnie równało się z lepszą pracą i możliwością wykupienia mocy. W obrzeżach jednak mieszkało pół miliona ludzi, więc szansa na wygranie loterii była znikoma.

- Idź Rylie... – wyszeptał, nie patrząc nawet w moim kierunku. – Żegnaj.

Podniosłam się z podłogi ze łzami w oczach. Ostatnimi siłami pochyliłam się nad nim i złożyłam mu delikatny pocałunek na czole. Wymamrotałam ciche pożegnanie i wybiegłam z jego domu, nie oglądając się za siebie. Wiem, że gdybym obejrzała się na dom, pewnie nie umiałabym stamtąd uciec.

Biegłam przed siebie, aż dotarłem do szkoły siostrzyczki. Byłam zdecydowanie za wcześnie, pewnie dopiero miała czwartą lekcję. Oznaczało to, że kolejne dwie godziny będę tu siedzieć i bić się ze swoimi myślami. Wiedziałam, że zachowałam się tchórzliwie – powinnam była go ukryć w swoim domu, zostać z nim, cokolwiek. A na pewno nie zostawiać go tam na śmierć...

Nawet nie zauważyłam, kiedy dzieci zaczęły wyłaniać się z wnętrza szkoły. Dopiero zdezorientowane pytanie mojej siostry wyrwało mnie z zamyślenia i jednocześnie złamało mi serce.

- Lili, gdzie jest Adrien?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro