Prolog
Złe wybory potrafią ciągnąć się za człowiekiem do grobowej deski. Co by się stało, gdyby odmówił temu zatraconemu w chorych ideach mężczyźnie? Nie miałby na sumieniu żyć niewinnych istot, które trafiły pod nóż ludzkich naukowców, a ich krzyki i błagania nie męczyłyby go po nocach w koszmarach. Nie zdradziłby też swoich przyjaciół i ciągle byłby z rodziną.
Przez moment zastanowił się, dlaczego to robi. Dlaczego pomaga wrogom?
Zacisnął mocniej splecione dłonie i wbił w nie wzrok, jakby na jego skórze miała pojawić się odpowiedź. Dopiero po chwili z odmętów pamięci wydobył obraz małej, uśmiechniętej dziewczynki o kasztanowych lokach i miodowych oczach. Robił to wszystko dla niej, dla swojej córeczki. Oddał wszystko, zaufanie przyjaciół, kontakt z rodziną, swój honor i przekonania, żeby ratować dziewczynkę. Siedział w tym bagnie już od dwóch lat.
Gdyby był bardziej ostrożny, jego tożsamość nadal byłaby nieznana, a on znajdowałby się w zupełnie innym miejscu.
– To tylko maszyny. Technologia, która pozwoli ludzkości sięgnąć gwiazd.
Słowa te były ostrzem przeszywającym serce. Ludzka pycha nie znała granic, a on ubolewał, że przykłada do tego rękę.
– Mylisz się, durniu – wymamrotał, marszcząc brwi.
Wyprostował się. Przez nagły ruch, łóżko, na którym siedział zaskrzypiało. Ciężko odetchnął, poprawiając w tym samym czasie okulary, które delikatnie zsunęły mu się z nosa.
Zmęczonym wzrokiem rozejrzał się po pomieszczeniu. Jego obecna kwatera nie była duża. Miała białe ściany, proste, nie posiadające żadnych zdobień meble, wykonane z ciemnego drewna oraz niewielki żyrandol wiszący pod sufitem. Żadnych okien z obawy, że zdoła uciec. Drzwi prowadziły na sieć korytarzy, monitorowanych przez całą dobę.
Wygody jakich mało.
Czuł się jakby odbywał karę w więzieniu. Nie podobało mu się to wcale. Musiał coś wymyślić, nie mógł tutaj zostać ani dnia dłużej. Dwa lata męczarni i zabawy z przymusu w kata, zostawiła już piętno na psychice mężczyzny. A wszystko przez to, że uznali go za odpowiednie źródło wiedzy o przybyszach z innej planety i wiedzieli, jak zmusić go do współpracy.
Był sfrustrowany i zmęczony swoją bezsilnością. Każdy plan, jaki obmyślił w ciągu ostatnich dwóch lat miał zbyt wiele dziur i niejasności. W tej sytuacji nie mógł polegać na swoim szczęściu, najmniejsze potknięcie kosztowałoby go zbyt wiele.
Pluł sobie w brodę, za to, że już dawno mógł przekonać Boty do ujawnienia się ludziom, część państw udzieliłaby im azylu na swoich terytoriach. Pewnie traktowano by ich jako tajną broń w razie zagrożenia ze strony innych krajów, ale to znacznie lepsza wizja przyszłości, niż wylądowanie na stole operacyjnym zespołu idącego po trupach do celu. Ale Prime nie chciał angażować masy ludzi do wojny przywiezionej z innej planety. Wódz Conów nie widział w ludziach zagrożenia, a samą Ziemię traktował, jak magazyn z niewydobytym jeszcze Energonem, paliwem potrzebnym temu gatunkowi do życia. Niekorzystnym planem byłoby ujawnienie się ludziom. Wiedza to największa broń, gdyby człowiek opanował jeszcze obcą technologie byłby zagrożeniem dla Transformerów, pasożytem uszczuplającym i tak już nieliczne zapasy Energonu.
Prawdopodobnie ludzie wymordowaliby siebie nawzajem w wyścigu zbrojnym, o ile wpierw nie zostaliby zlikwidowani przez wrogą frakcję. Im człowiek mniej wie, tym mniejszym zagrożeniem dla siebie, jak i dla innych jest. Ale czy na pewno?
W obecnej sytuacji na mechaniczną rasę polowała jedna organizacja, MECH. Pracownicy, prawie całą swoją wiedzę zawdzięczali właśnie mu. Nie chciał pogłębiać ich wiedzy, ale nie miał innego wyboru, jednak to nie on ujawnił istnienie Cybertrończyków. Kiedy współpracował z zespołem Prime'a jako nastolatek, MECH już wtedy dawał uporczywie o sobie znać, ale po śmierci swojego pierwszego przywódcy, każdy myślał, że to koniec szalonej organizacji. Nie wiedzieli, jak bardzo byli w błędzie, do póki ci znów nie uderzyli, znacznie silniejsi i lepiej przygotowani na każdą okoliczność. Do dziś zagadkę stanowi to, jakim cudem nikt nie dowiedział się o ich działaniach oraz skąd MECH dowiedzieli się o Transformerach.
Wiedział, że Autoboty, jak i Decepticony przez długi czas nie korzystali z pomocy ludzi, radzili sobie na Ziemi samodzielnie. Dopiero kilkanaście lat temu Prime skorzystał z pomocy Sumdac'a i Witwicky'ego. Nie licząc tej dwójki jeszcze kilka osób wiedziało o obcej cywilizacji, ale większość z nich nie stąpa już po ziemi. Wątpił, że któryś z jego przyjaciół zdradził istnienie obcych. Ale ciągłe informacje o postępach Autobotów, świadczyły o szpiegu w ich szeregach. Nie wiedział, jak Boty zareagowały na jego nagłe odejście, domyślał się tylko, że na pewno wzmożyli środki ostrożności. Jednak szpieg ciągle utrzymywał się na swoim stanowisku, ponieważ komunikaty o wypadach Botów i Conów docierały do naukowców MECH-u. Musiał być to ktoś na wysokim stanowisku, ktoś komu każdy ufał.
A może Cony ujawniły się przed ludźmi? Zauważyli, że Autoboty do pewnego czasu, czerpały same plusy z pomocy ludzi. Może sami spróbowali? Ale wtedy żołnierze Decepticonów nie lądowaliby na stołach tortur. Nic nie układało się w całość.
Bał się, że stan w jakim obecnie znajduje się on, jak i jego byli towarzysze jest tylko i wyłącznie jego winą. Mógł nakłonić Prime'a do ujawnienia się, a wszystko wyglądałoby inaczej.
Jednak gdyby władze wiedziały o istnieniu Transformerów, jest opcja, że stałyby się zagrożonym gatunkiem, bo po co udzielać azylu i czekać na spłatę długu w formie nowoczesnej technologii, skoro można wziąć coś siłą. Gdzie by się nie obejrzał na jego przyjaciół czekało zagrożenie.
Zastanawiał się, kiedy przyjdzie mu „pracować" z członkiem starej drużyny. Zapewne nie obyłoby się bez rzucanych w jego stronę wyzwisk. Nie miałby im tego za złe.
Nie miał nawet czasu wyjaśnić im dlaczego zmienił front. Zagrożono mu, że każda próba nawiązania kontaktu z Autobotami, może źle skończyć się dla jego rodziny.
Zapewne gdyby teraz stanął przed nimi, błagając o wybaczenie zostałaby z niego miazga.
Prychnął rozbawiony wizją wylądowania pod podeszwą starego, nerwowego przyjaciela. Zaraz jednak posmutniał, bo zdał sobie sprawę, że swoim nagłym odejściem zranił zbrojmistrza. Był ciekaw, czy gdyby przedstawił mu swoją wersję wydarzeń, odzyskałby jego zaufanie.
Jego dalsze rozmyślenia, przerwało ciche pukanie do drzwi. Podniósł swój wzrok na szczupłą i niską blondynkę, w jego wieku. Nora McClory, o ile dobrze pamiętał. Kobieta oderwała szare oczy od listy papierów, trzymanych w dłoni.
– Kevin, kolejny obiekt jest gotowy, czekają na nas – głos, jak i twarz miała wyprane z emocji.
– Nie przypominam sobie, od kiedy jesteśmy na „ty" – patrzył na nią spod byka, gdyby umiał mordować wzrokiem, cała ta korporacja byłaby usiana trupami.
– Panie Waller, nie traćmy czasu – poprawiła się odrobinie zirytowana kobieta.
– Widzę, że śpieszno ci do torturowania nowych ofiar – wstał poprawiając swój biały fartuch.
Słowa pełne jadu, odrobinę dotknęły jego rozmówczynie. Przełożyła ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Najwyraźniej chciała udzielić mu reprymendy, o tym jakim ślepym i durnym jest człowiekiem, skoro nie widzi korzyści z ciężkiej pracy tego przedsiębiorstwa, ale niezainteresowany tym Kevin przeszedł obojętnie obok niej zostawiając ją samą ze swoimi myślami.
Mężczyzna udał się do windy. Zanim do niej wszedł musiał przepuścić kilku innych pracowników, pędzących do części mieszkalnej tego chorego miejsca. Każdego po kolei obdarzył pełnym pogardy spojrzeniem. Tak naprawdę nigdy nie chciał krzywdy drugiego człowieka, ale ludzie, którzy tu pracowali wzbudzali w nim obrzydzenie. Czuł wstręt do nich, jak i do siebie.
W końcu wszedł do windy, wybrał odpowiednie piętro i cierpliwie czekał, aż metalowe pudło ruszy. Był zadowolony, że nie musi dzielić tej małej przestrzeni z kimś innym. Chwila spokoju w tej placówce nie była czymś częstym. Jednak nie nacieszył się tym długo. W jego kierunku zmierzała Nora. Mężczyzna westchnął jedynie, a namiastka dobrego humoru zaraz go opuściła. Tupiąc nerwowo nogą czekał, aż drzwi windy w końcu się zamkną. Te po chwili, która zdawała się wiecznością, poruszyły się. Kobieta przyspieszyła, a jej gniewne spojrzenie wystrzeliło w Kevina.
– Przytrzymaj drzwi! – Krzyknęła zmuszając się do biegu w wysokich czarnych szpilkach.
Mężczyzna nie zamierzał nic robić. Stał tylko, z opuszczonym wzrokiem uparcie ją ignorując i skupiając uwagę na swoich butach.
Na jego twarz wkradł się cień uśmiechu. Może i jego zachowanie było dziecinne, ale widząc ich niepowodzenie, odreagowywał. Wiedział, że jedyne co robi, to daje upust swojej frustracji, nic po za tym. Tydzień wcześniej, nieumyślnie zamknął młodego mężczyznę w jednym pomieszczeniu razem z dopiero co złapanym Decepticonem. Co prawda robot był ogłuszony i nie koniecznie kontaktował z rzeczywistością, jednak zawzięcie starał się uwolnić z mocujących jego kończyny, do ogromnego, metalowego stołu, kajdan. Nie chciał tam uwięzić chłopaka na zawsze, ale nie zamierzał też szybko go wypuścić. Siedział tylko znudzony, opierając na biurku łokcie i podtrzymując na dłoniach głowę, obserwował całe przedstawienie przez grubą szybę kuloodporną. Cały budynek był dobrze zabezpieczony, pojedynczy Transformer nie dałby rady uciec. Co chwile odrywał wzrok od przerażonego, wrzeszczącego chłopaka mocującego się z solidnymi drzwiami, by sprawdzić funkcje życiowe Cona oraz czujniki umieszczone przy kajdanach. W razie wymknięcia się sprawy spod jego kontroli musiał szybko reagować. Nie chciał dodawać do kolekcji swoich ofiar, świeżaka, który podekscytowany nową pracą i możliwością przeprowadzenia kilku badań z bliska, zwyczajnie zapomniał zabrać ze sobą karty dostępu, na nieszczęście dla chłopaka reszta pracowników wyszła na krótką przerwę. Później na swoją obronę zacytował słowa innego pracownika:
– Nie wypuszczaj żółtodzioba dopóki skończy wykonywać zadań, jakie mu powierzyłem.
Tak też więc zrobił.
Dopiero teraz stwierdził, że udziela mu się humor wicelidera Autobotów. Gburowatość również. Mimo, że byli przyjaciółmi, Kevin nienawidził jego humorków.
– Jak nisko upadłem – burknął do siebie.
Na ziemię sprowadził go ciche westchnięcie i bliższy stukot obcasów. Podniósł wzrok na Norę, która w między czasie zdążyła dobiec do windy. Pomiędzy zamykające się drzwi wcisnęła palce obu dłoni. Drzwi rozsunęły się, a kobieta szybko wskoczyła do windy. Przez chwilę ciężko dyszała.
–Widzę, że z kondycją słabo – rzucił uszczypliwie Kevin.
Nora jedynie nerwowo prychnęła. Skupiła swoją złość na poprawianiu, a raczej gnieceniu materiału, swojego białego kitlu. Przez chwilę jedynym odgłosem, który zagłuszał ciszę była spokojna muzyka i ciche mechanizmy windy. I to w sumie bardzo podobało się mężczyźnie, oparł głowę o ścianę windy naprzeciwko wyjścia i przymknął oczy. Wizja znęcania się nad nowo przydzielonym Transformerem napawała go smutkiem. W głębi ducha modlił się, żeby tylko nie musiał pracować nad Autobotem. I tak już nie umiał patrzeć na siebie w lustrze po tych dwóch latach.
– Nie rozumiem twojego uwielbienia do tych maszyn. Wolisz ich zamiast własnego gatunku. Zrozum, że dzięki nim zapewnimy sobie taki rozwój technologiczny, o jakim nikt jeszcze nie śnił – Nora przyglądała mu się zdziwiona, choć na twarzy ciągle można było zobaczyć złość, mówiła dość spokojnym głosem, można było wyczuć w nim nawet nutkę dumy.
Wyrwany spomiędzy swoich myśli zdołał wydusić z siebie marne „huh?".Spojrzał załamany na blondynkę. Gdy zrozumiał sens jej słów, jedynie prychnął.
– Jak na osobę wykształconą, jesteś dość głupia – burknął.
– Wypraszam sobie – policzki kobiety nadęły się. - To ty jesteś kretynem, skoro chcesz odrzucić świetlaną przyszłość, która stoi przed nami otworem.
– Mówisz, jakbyś naprawdę w to wierzyła – rzekł mężczyzna, patrząc na rozmówczynie z politowaniem.
–Bo wierzę – burknęła, przymrużając delikatnie powieki.
Kevin nie wiedział co rzec na ignorancje kobiety. Zastanawiał się czyżby szanowni pracodawcy nie prali mózgów swoim pracownikom. Chyba nigdy nie rozmawiał z tak upartą kobietą. Pocieszając siebie, stwierdził, że Nora nie dorasta do pięt jego żonie i pewnej czerwonej Femme. Gdyby tak było, doświadczyłby prezentacji damskich humorków, która skończyłaby się pokazem latających przedmiotów.
– Równie ochoczo eksperymentowałabyś na ludziach? – spytał, ciekaw reakcji blondynki.
Kobieta zmarszczyła brwi, wyglądała tak, jakby nie rozumiała słów Kevina. Po chwili otworzyła usta, żeby zaraz znowu je zamknąć i nad czymś się zastanowić, przyglądając się uważnie ścianie windy.
– Nie są ludźmi i jestem pewna, że oni również zachowaliby się podobnie na naszym miejscu – wydusiła z siebie po dłuższej chwili.
– Nawet nie wiesz, jak cholernie nas przypominają i masz rację Megatron może i chętnie eksperymentowały na ludziach gdyby widział w nas jakiś pożytek – prychnął rozbawiony.
– Oczywiście – na usta Nory wpłynął ironiczny uśmieszek. – A co do twoich wcześniejszych słów. MECH nigdy nie będzie eksperymentował na ludziach.
W tym samym czasie winda stanęła w miejscu. Metalowe drzwi rozsunęły się płynnie, wypuszczając dwójkę pracowników. Kevin wyszedł na korytarz prowadzący do jednego z podziemnych laboratoriów. Grymas na jego twarzy był mieszanką emocji. Chciało mu się śmiać, ale jednocześnie płakać przez naiwność McClory. Gdy jego wzrok zatrzymał się na drzwiach naprzeciwko, pragnął już tylko rozpłakać się. Nieświadomie zwolnił kroku, przez co Nora wyprzedziła go i szła z dwa metry przed nim.
– A gdyby tak odwrócić się, wejść do windy i modlić się by spotkał cię w niej jakiś wypadek? – Cichy głosik podpowiadał mu to za każdym razem, kiedy zbliżał się do tego pomieszczenia i za każdym razem Kevin karcił się, że mentalnie nadal jest dzieciakiem uciekającym od problemów.
– Pamiętaj dla kogo to robisz – mruknął sam do siebie.
Zawsze sobie to powtarzał, mówienie, że robi to dla córki było jego marnym usprawiedliwieniem. Jednak to usprawiedliwienie dodawało mu otuchy, pomagało przetrwać te męczące, długie dwa lata.
Niestety tym razem, żadne usprawiedliwienie nie mogło mu pomóc.
Wszedł do dużego pomieszczenia, w którym dominował kolor szary, pod ścianą naprzeciw wejścia stały monitory, krzesła obrotowe, a podłużny stół z dębowego drewna, na którym ktoś położył dwa kubki z parującą jeszcze kawą, znajdował się na środku pomieszczenia. Aromat czarnego napoju mieszał się z smrodem spalenizny i wypełniał cały pokój. Rozmowy i śmiechy innych pracowników rozbrzmiewały w pomieszczeniu. Dzień jak co dzień. Nie brakowało nawet tego dziwnego uczucia, doskonale zdawał sobie sprawę, że ktoś spojrzeniem, wywierca w nim dziurę. Bał się jednak przenieść swój wzrok na postać w pomieszczeniu obok, zawsze towarzyszył mu strach, kiedy musiał spojrzeć na swoją następną ofiarę, która przyczepiona do metalowego stołu przyglądała mu się nienawistną optyką przez grubą szybę kuloodporną. W tym wypadku również kosztowało go to wiele wysiłku.
W końcu odważył się spojrzeć w tamtą stronę, co było wielkim błędem. Zdawało mu się, iż jego żołądek w ciągu sekundy wykonał z dwadzieścia przewrotów, obijając się o inne organy w jego ciele. Ciężej oddychał i czuł, że ledwo stoi na własnych nogach. W tamtej chwili, zapragnął tylko zniknąć. Dotychczas pracował tylko na Decepticonach, co również było dla niego czymś okropnym, czymś przez co się znienawidził, mimo sporej niechęci, jaką czuł do wrogo nastawionej frakcji. Jak mógł eksperymentować nad Autobotem, kiedy pół życia walczył z nimi ramię w ramię? Boty były zbyt ostrożne, znacznie lepiej współpracowały oraz nie zostawiały swoich na lodzie i rzadkością było spotkanie tu jakiegoś. Kevinowi udawało się uniknąć pracy nad nimi, aż do tej chwili.
Młody Transformer leżał na plecach, w połowie rozmontowaną twarzą zwróconą w stronę pracowni z monitorami śledzącymi funkcje życiowe. Okaleczone i pozbawione zielonego pancerza, kończyny przymocowane były do stołu, na którym zgasło zbyt wiele istnień. Na jego ciele nie widać było żadne części ziemskich pojazdów, takich jak drzwi aut, koła, czy skrzydła samolotów, co mogło świadczyć o tym, że dopiero przybył na tę planetę i nie zdążył nawet przyjąć formy ziemskiego pojazdu. Na głowie Bota widać było, miejscami porozcinane, podłużne płytki pokryte zielonym lakierem. Wyglądem mogłyby przypominać włosy zaczesane do tyłu. W optykach mecha poza cierpieniem widać było pogardę i kpinę.
Kevin patrzył na zmęczoną twarz młodego Autobota z wielkim żalem. Jeszcze większy szok wywołał widok topiących się części zielonego Transformera.
– Wczoraj wieczorem przechwycono trzy nowe obiekty – starszy, łysiejący brunet przy kości zwrócił się do Nory, podał jej kilka kartek z notatkami i kontynuował swoją wypowiedź. – Cholernie różnią się od poprzednich.
– Co z pozostałą dwójką? – Spytała McClory szybko przelatując wzrokiem po papierach, skupiła się na jednym fragmencie, który szczególnie przykuł jej uwagę.
– Cóż ... – Zaczął niepewnie czterdziestolatek z okrągłymi okularami i ciemnymi włosami. – Chcieliśmy przeprowadzić kilka eksperymentów na ich procesorach i coś poszło nie tak.
Te kilka słów sprawiło, że Nora jak i Kevin spojrzeli na dwóch naukowców, jak na osoby niespełne rozumu. Oboje mieli ochotę ich udusić gołymi rękoma. Kobieta nie chciała stracić dwóch robotów, które, z tego co wyczytała w notatkach mogłyby przyczynić się do kilku nowych sukcesów.
– Spokojnie oboje żyją – do rozmowy dołączył się wątłej budowy ciała, blondyn z twarzą pełną piegów. – Zostali przetransportowani do swoich cel. Jeden szybko odzyskał sprawność fizyczną, ale kiedy się wybudził niekoniecznie wiedział co się z nim dzieje, ani gdzie jest. Natomiast drugi, jest z nią trochę gorzej. Leży tylko i patrzy w martwy punkt przed sobą.
– Co masz na myśli, mówiąc, że cholernie się różnią od poprzednich? – Zapytał Kevin starając się uporczywie ignorować wzrok młodego Transformera.
Starszy mężczyzna spojrzał niechętnie na Wallera, jednak po chwili odpowiedział:
– Ich pancerz potrafi zmieniać stan skupienia. Wyglądali jakby się topili. Ich samoregeneracja też jest niezwykła. Rany pierwszego robota, któremu przypadkowo uszkodziliśmy procesor, goiły się niemal natychmiastowo.
Własnie to skupiło uwagę Nory. Wzmianka o samoregeneracji. Gdyby udało im się odkryć pozostałe tajemnice tej trójki mogliby osiągnąć przełom w dziedzinie medycyny, ale jakim kosztem. Kevin patrzył z przerażeniem na zachwyt wymalowany na twarzy kobiety.
Oni nie cofną się przed niczym, ich intencje nie są złe. Pracują po prostu dla złego człowieka – zasmucił go ten fakt.
Nora jak i pozostali pracownicy zachwycali się swoim nowym odkryciem, mając kompletnie w poważaniu niecieszącego się z nimi Kevina. Ten korzystając z chwili nieuwagi pozostałych, postanowił przejść się do pomieszczenia obok, w którym to znajdował się okaleczony Transformer. Mężczyzna powoli podszedł do grubych drzwi, kontem oka równocześnie obserwując współpracowników. Nie chciał aby któryś w tym momencie zwrócił na niego swoją uwagę. Przyłożył kartę dostępu no czytnika, nie odrywając wzroku od uradowanych naukowców, a kiedy drzwi ustąpiły, błyskawicznie wśliznął się do znacznie większej prostokątnej sali.
Pomieszczenie to kompletnie wygłuszało rozmowy ludzi z pokoju obok, niestety nieprzyjemny zapach spalenizny był tu wyraźniejszy. Koło stołu z przytomnym i obserwującym jego ruchy nowym obiektem badań, znajdowały się rusztowania zapewniające wygodniejszą pracę naukowcom. Przy dwóch dłuższych ścianach z około cztery metry nad ziemią przymocowane zostały stalowe pułki, na które można było się dostać po schodkach. Z tych podestów część pracowników doglądała prac i zapisywała swoje spostrzeżenia.
Kevin stanął u boku Transformera. Robot przez moment patrzył na niego obojętnie, po chwili zmarszczył metalową brew na nienaruszonej części twarzy i odwrócił głowę z cichym warknięciem. Wpatrywał się w brudny sufit, a zaraz potem podniósł się odrobinę i skupił wzrok na ogromnej podnoszonej bramie. Kevin zrozumiał od razu, że kosmita myśli o ucieczce. Zrobiło mu się go jeszcze bardziej żal. Nie miał pojęcia co mógłby powiedzieć, zwykłe przykro mi, nic by nie znaczyło. Z resztą, nie wiadomo czy Transformer go zrozumie, nie każdy zna ziemskie języki. Jednak po dłuższej i męczącej chwili ciszy postanowił się odezwać.
– Tamta dwójka, żyje. Podobno nie są w najgorszym stanie.
Młody kosmita od razu skierował twarz w jego stronę. W optykach widać było ulgę. Odetchnął i opadł na metalową płytę. Tkwił tak bez ruchu z dobrą minutę. Po reakcji Transformera mężczyzna był już w stu procentach pewny, że ten zna angielski.
– Po co mi to mówisz? – Zmęczony i zachrypnięty głos rozniósł się po sali.
Waller przekręcił głowę i wzruszył tylko ramionami. Dobrze mógł milczeć, ale stwierdził, że te wieści mogą podnieść go na duchu.
– To co tu robicie jest czystym skurwysyństwem – prychnął młody mech.
Kevin pokręcił tylko głową, a na twarzy zawitał smutny i jednocześnie zmęczony uśmiech.
– Nie mogę się z tobą nie zgodzić, ale uwierz nie pracuję tu z własnej woli.
Transformer przekręcił znów głowę w jego stronę. Uniósł jedną brew, najwyraźniej niekoniecznie wierzył w słowa mężczyzny. Znów prychnął, a kącik ust na nietkniętej części twarzy uniósł się odrobinę.
– Zagrozili mi. Powiedzieli, że jeśli nie będę z nimi współpracować skrzywdzą bliskie mi osoby. Dobrze wszystko zaplanowali, nie miałem innego wyjścia – odwrócił wzrok od twarzy Transformera. Sam nie wiedział dlaczego mu się tłumaczy, wątpił, że ten go zrozumie. Możliwe, iż powiedział to żeby uciszyć szalejące znów wyrzuty sumienia. Zaraz jednak skarcił się za to w myślach.
– Na twoim miejscu postąpiłbym tak samo – gdy znów złapał kontakt wzrokowy z zielonym, cała kpina i pogarda, jaką zaszczycał go przez ten cały czas wyparowała. – Jak się nazywasz?
Mężczyzna zdziwił się tym nagłym pytaniem, ale zaraz odpowiedział.
– Kevin.
– Aerglo – mech również się przedstawił. Wyglądał na rozluźnionego, co odrobinę dziwiło Kevina. – Skoro mówisz, że tamci mają się nie najgorzej, to nie zagoszczę tu na długo, mamy ważną misję do wykonania. Radziłbym Ci też uciekać, przy naszych akcjach często robi się gorąco – ostatnie zdanie powiedział z pewnym siebie uśmieszkiem na ustach.
Kevin zacisnął usta w wąską linie. Przejechał roztrzęsiona dłonią po bladej twarzy. Chciał go tylko pocieszyć, a dał mu nadzieję na ucieczkę, którą zaraz będzie musiał zgnieść. Mógł milczeć wcześniej, zamiast tego milczał teraz. Powinien go uświadomić, ale żadne słowo nie mogło mu przejść przez gardło. Miał ochotę tylko zdzielić się w twarz, na nic więcej nie zasłużył.
– Co się stało? – głos młodego mecha szybko oprzytomnił mężczyznę.
– Są w dobrym stanie fizycznym, gorzej trochę z procesorami. Chyba podczas eksperymentu uszkodzili im je. Możliwe, że stracili pamięć.
Kosmita nieruchomiał i otworzył szerzej usta. Zbyt wiele emocji w tak krótkim czasie. Dosłownie chwilę wcześniej był pewny swoich słów, w tym momencie na jego twarzy widniało zdziwienie, strach oraz czysta rezygnacja.
– Kłamiesz! – Podniósł głos, a z gardła wydobył się cichy warkot. – Muszę ich wydostać. Są ostatnią nadzieją, reszta nawet nie chciała słuchać o uratowaniu tej planety. Jeśli maszyna zostanie aktywowana, to będzie nasz koniec – z każdym słowem wkładał więcej siły w uwolnienie się z kajdan.
Ten potok zdań wprawił Kevina w osłupienie. O czym ten kosmita bredził? Jaka maszyna? Jaka reszta? Czyżby była to tylko paplanina cierpiącego i nie myślącego logicznie Bota?
Mężczyzna spojrzał na kończyny Transformera. Topiącego się metalu jakby przybyło, wtedy przypomniał sobie słowa, jakie usłyszał kilka minut wcześniej:
– Ich pancerze potrafią zmieniać stan skupienia...
Przerażony, jak nigdy dotąd znów spojrzał na twarz zielonego. Zrozumiał, że nie ma do czynienia z zwykłym Cybertrończykiem, a barbarzyńskim i bezwzględnym odmieńcem. Autoboty wiele razy opowiadały mu o takich przypadkach, pojawiali się znikąd, niszczyli, zabijali i znikali. Podczas wojny terroryzowali zwykłych cywilów, byli jak plaga i nikt nie mógł się ich pozbyć raz na dobre. Hybrydy ludzi i Cybertrończyków.
Kevin obserwowała, jak Aerglo mocuje się z krępującymi go kajdanami. Przeraził się jeszcze bardziej, kiedy te powoli ustępowały. Odsunął się kilka kroków, a strach nie pozwolił mu na nic więcej. W tym czasie do sali wbiegła Nora oraz wątłej budowy ciała blondyn.
– Uśpić go, natychmiast! – Wrzasnęła Nora do starszego mężczyzny, który został w mniejszym pokoju, przy konsolach z monitorami.
Zareagowano szybko, łysiejący brunet uderzył pięścią w duży zielony przycisk z boku konsoli. Potężny ładunek elektryczny przeszedł przez ciało kosmity dezaktywując go. Bezwładnie opadł na stół, a światło w jego optykach wyłączyło się.
– Jest okaleczony, w jego ciele pływa mnóstwo środków, które powinny go osłabić! Powiedz mi, jakim cudem prawie nam się wyrwał? – Nora, swoje krzyki kierowała głównie do Kevina. – Majsterkowałeś tu!
Mężczyzna jednak jej nie słuchał. W głowie huczały słowa kogoś innego.
–...Radziłbym ci uciekać, przy naszych akcjach często robi się gorąco.
Jeśli uwolniłby się, albo i gorzej, jeśli całą trójka uwolniłaby się, nie tylko ludzie w tym budynku mieliby poważny problem. Hybrydy na Ziemi mogły stanowić tylko kłopoty.
– Nie powinno ich tu być – mówił dość słabym głosem. Wszyscy obecni tam ludzie spojrzeli na niego jak na osobę opętaną. – Jeśli się stąd wydostaną, zniszczą wszystko co stanie im na drodze.
– O czym ty bredzisz? – Warknął tęgi, łysiejący mężczyzna, który wraz z czarnowłosym kolegą szybkim krokiem wszedł do sali z nieprzytomnym kosmitą.
– To Hybryda – zaczął odrobinę spokojniej Kevin. – Jeśli się wydostanie... – słowa ugrzęzły mu w gardle przez nagły zgrzyt metalu.
Każdy z obecnych, szybko odwrócił się w stronę w pełni przytomnego już Transformera. Aerglo zdążył uwolnić swoje nadgarstki i podniósł się do siadu. Dźwięk syreny alarmowej zaraz rozniósł się po budynku. Gniewnie obserwował garstkę, przerażonych ludzi. Z jego karku buchała para, z tego samego miejsca zaczął wypływać ciekły metal, który jakby prowadzony przez niewidzialny magnes, powędrował wzdłuż rąk kosmity. Ciecz skumulowała się przy nadgarstkach obu dłoni i zaczęła tworzyć coś nowego. Chwilę później z nad nadgarstków hybrydy wyrastały dwa sztylety. Bronię były na tyle ostre, że z łatwością przecięły blokujące jego nogi obręcze. Aerglo znów zgromadził płynny metal teraz tylko w prawej dłoni, formując bicz. Zamachnął się celując do ludzi w pomieszczeniu. Broń uderzyła w czwórkę naukowców, przygniatając ich ciała do ściany. Kevin w ostatniej chwili zdołał uchylić się przed biczem. Padł na ziemię i odruchowo zakrył dłońmi głowę. Leżał tak może z kilka sekund, zaraz jednak skierował wzrok na pozostałych ludzi. Byli zakrwawieni i nie ruszali się.
– Jeśli zaraz się nie ruszę, skończę tak jak oni – musiał myśleć trzeźwo i skupić się na udaremnieniu ucieczki hybryd, ale nie mógł oderwać wzroku od bezwładnych i rannych pracowników MECH-u. Akurat w tym momencie wspomnienia sprzed kilku lat musiały dawać o sobie znać. Widma jego przyjaciół zaprzątały mu głowę, kompletnie zignorował Transformera, który swoimi biczami niszczył monitoring oraz źródło hałasu w pomieszczeniu. Otrząsnął się dopiero po usłyszeniu ciężkich kroków. Czuł jak ziemia delikatnie drży, gdy uwolniony mech zbliżał się do niego.
Nie czekając dłużej i nie zerkając na młodego Transformera, Kevin zerwał się na równe nogi i ruszył biegiem w kierunku grubych drzwi. Był już tak blisko, ale na jego nieszczęście, przeciwnik był szybszy. Spore metalowe palce zacisnęły się na jego ciele, zaraz stracił grunt pod nogami. Aerglo uniósł go na wysokość swojej twarzy. Mężczyzna spojrzał w dół i szybko stwierdził że szarpanina skutkowałaby tylko szybki lot z wysokości około ponad sześciu metrów, co nie mogłoby skończyć się dobrze.
– Skąd wiesz o takich jak ja? – Spokój w głosie Aerglo odrobinę zaskoczył mężczyznę.
– Dawno temu pracowałem z Autobotami. Powiedzieli mi – Kevin stwierdził, że milczenie mogłoby niepotrzebnie rozwścieczyć odmieńca.
Transformer parsknął śmiechem i pokręcił z rozbawieniem głową.
– Pewnie przedstawili ci takich jak ja w złym świetle? – Roześmiał się jeszcze głośnej, gdy tylko Kevin kiwnął głową – Jestem dość krótko na Ziemi, nie spotkałem zbyt wielu dobrych ludzi, ale ciebie jakoś toleruje. Mam pomysł na świetny układ. Zapewne długo tu pracujesz. Wystarczy, że pomożesz mi i moim przyjaciołom w ucieczce, a my żeby spłacić nasz dług uwolnimy i ciebie.
Kevin patrzył na niego w ciszy mrugając co chwilę, po czym sam wybuchł niekontrolowanym śmiechem. Nie zadowoliło to hybrydy, oczekiwał innej odpowiedzi.
– Ty niczego nie rozumiesz? Jeśli dowiedzą się, że wam pomogłem i sam uciekłem, zabiją mi rodzinę. Po za tym, wiesz ilu wcześniej próbowało? Domyślisz się sam, jak skończyli, czy mam opowiadać! – Ostatnie słowa wręcz wykrzyczał podirytowanemu kosmicie w twarz.
– Rozumiem, jak bardzo martwisz się o rodzinę. Ja również martwię się o osoby bliskie mojej iskrze i wiem, że nie robiąc nic przyczynię się do ich krzywdy – słowa Aerglo nie przekonały Kevina. – To miejsce nie powinno istnieć. Kiedyś znudzi im się badanie innych gatunków i zabiorą się za własny. Podobnie było z nami – w głosie hybrydy wyczuwalne były gorycz i smutek.
Kevin spojrzał na niego ze współczuciem. Zrozumiał, że mówi o jego twórcach, zdziwił się widząc go, aż tak cierpiącego. Przez opowieści Botów wyobrażał sobie tych odmieńców zupełnie inaczej. Najgorsze w słowach młodego Cybertrończyka było to, że były one prawdą, ale on nie mógł z tym nic zrobić.
– Dowiedzą się, że uciekłem. Nie mogę. Wynoś się stąd zanim znów cię dorwą. Wątpię, że uwolnisz tamtą dwójkę, ale może uda cię chociaż tobie.
Aerglo zmarszczył brew na nietkniętej części twarzy. Wlepił gniewną optykę w człowieka.
– Nie zostawię jej, ani jej brata – powiedział gniewnie. Zaraz jednak uspokoił się, a na jego twarzy zawitał iście szatański uśmieszek. – Nie dowiedzą się, że uciekłeś, ponieważ będą uważać cię za ofiarę tragedii, jaka zaraz się tu wydarzy.
Mężczyzna otworzył szeroko oczy, miał wrażenie, że tylko się przesłyszał. Jednak im dłużej patrzył na zadowolonego ze swojego pomysłu Transformera upewniał się, że z jego słuchem wszystko w porządku. To najgorszy plan, na jaki ktokolwiek mógł wpaść. Wykorzystać tragedię innych by zbiec. Patrzeć na rzeź ludzi, którzy byli gotowi zabić niewinne dziecko, tylko dlatego, żeby zmusić ojca do współpracy. Jeśli wszystko udałoby się, MECH uzna go za martwego i nie będzie miał potrzeby ingerować w życie jego córki. Szybko podjął decyzję. Spojrzał w optyki Aergla, pewny siebie, jak jeszcze nigdy.
– Pomogę ci – i wiedział tylko jedno, po tym dniu zapewni sobie miejsce w piekle i pożegna z człowieczeństwem.
( 4548 słów w prologu, nice )
Witam serdecznie w mojej pierwszej książce, która będzie opowiadać o bohaterach wielu kreskówek, komiksów czy filmów, przed państwem Transformers. No dobra pierwszej odnowionej, tak jakby. Jestem wybredna, poprzednia miała kilka rozdziałów, ale fabuła była tak meeeh, że postanowiła zacząć to pisać od nowa. I do tego akcja trochę zdychała, dwanaście rozdziałów i nic ciekawego się nie działo. Dlatego usunęłam poprzednie rozdziały, ogarnęłam sobie fabułę prawie od zera i zaczęłam pisać wszyściutko od nowa. Większość wątków (według mnie) też jakoś się klei, więc chyba jest dobrze.
Mam szczerą nadzieję, że nie postanowię znowu niczego zmieniać, bo takie zaczynanie wszystkiego od początku było bolesne.
Małe wytłumaczenie:
MECH pisane z wielkich liter to nic innego jak nazwa tej wspaniałej placówki, która bawi się w składanie i rozkładanie Transformerów, jak projekty z klocków lego.
Natomiast
mech, to określenie na męskie Transformery, a femme na żeńskie (przynajmniej tak twierdziła Wikipedia),
Tak tylko mówię, żeby komuś się na zaś nie myliło, no i wiem, że kilka osob czytających to za wiele nie wie o Transformers, dlatego tez tak szybko tłumaczę.
Bardzo zachęcam do zostawiania po sobie jakiś komentarzy, np z teoriami.
Za wszystkie błędy przepraszam, zazwyczaj jakiekolwiek chęci do działania nachodzą mnie po nocach, ale po całym dniu mam troszkę przyćmiony umysł.
Kolejne rozdziały powinny pojawiać się na dniach, ale niczego nie obiecuje. Do następnego <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro