Rozdział 42: The chance to make everything right
(Optimus)
Gdy już znalazłem się blisko piramidy, dopadły mnie wątpliwości. Czy damy radę? Cóż, trzeba to w końcu zakończyć, bez względu na cenę, jaką przyjdzie nam zapłacić. Upadły musiał mnie dostrzec, gdyż metalowe części, które wirowały wokół piramidy zaczęły lecieć w moją stronę. Omijałem je zwinnie, lecz nie obyło się bez kilku uderzeń. Na szczęście owe nie zrobiły wielkich szkód. Wymierzyłem broń wprost na żniwiarza. Upadły uniemożliwił mi atak kilkukrotnie, lecz chwilę później znów celowałem do maszyny, mającej niszczyć słońce. Oddałem strzał, który pogrążył żniwiarza w dymie. Eksplozja nie była silna, jednak widowiskowa. Moi przyjaciele mogli spokojnie obserwować ją z oddali wiedząc, że mimo, iż walka się nie skończyła, Ziemi nie grozi już tak olbrzymie niebezpieczeństwo. Wytężyłem wzrok, gdy tylko wybuch uspokoił się na tyle, by móc cokolwiek zaobserwować. Nie widziałem na piramidzie śladów upadłego, jednak nie wierzyłem w jego śmierć. Zapewne zdołał zeskoczyć, nim strzał dosiągł maszynę, obracając ją w proch. Chmura przedmiotów krążących nad jej czubkiem opadła i żelazne kawałki helikopterów i tym podobnych zaczęły staczać się po niewykopanej przez Devastatora części budowli egipskiej. Po chwilowej obserwacji, dostrzegłem mojego wroga, który próbował jednej ze swoich sztuczek - teleportacji.
Wylądowałem na ziemi tuż obok The Fallena, który nie zdążył jeszcze wygenerować tyle energii, by przenieść się w inne miejsce.
- Czas to zakończyć – odezwałem się patrząc mu w oczy. Oddał zawistne spojrzenie.
- Swojego stryja? – podjął próbując zagrać mi na emocjach. Pokręciłem głową.
- Nie byłeś nim. Primeowie nie byli braćmi, a przynajmniej nie wszyscy. Ty w każdym razie nie jesteś moją rodziną. Jesteś zmorą, którą trzeba zlikwidować.
- Mocne słowa, dziecko.
Rzuciłem się na niego, wysuwając miecz z dłoni. Dobrze wiedziałem co zrobił ten decepticon - był odpowiedzialny za śmierć Sześciu Wspaniałych, w tym mego ojca, a to wpłynęło na rozpacz mamy i odejście od nas brata. Zrujnował, życie Megatrona i mojej matki, a także moje - nie zamierzałem mu więc darować. Okładałem go pięściami, próbowałem także atakować mieczem, ten jednak wymknął się i znów zaczął stosować te swoje sztuczki. Poczułem silny ścisk w iskrze, jakby ktoś starał się ją zmiażdżyć, a przecież nie było takiej możliwości - stałem oddalony od mojego wroga na tyle, że żaden z nas nie był w stanie się dotknąć. Ścisk zwiększył się, sprawiając mi ból, ale postarałem się go zlekceważyć. Czułem się zupełnie inaczej. Byłem silniejszy, szybszy, skuteczniejszy w wymierzanych atakach. Wystrzeliłem z broni, co spowodowało, że mój przeciwnik upadł - uścisk w iskrze natychmiast zwolnił, co pozwoliło mi jeszcze lepiej działać. Podbiegłem do niego, czując jak wszystkie kable, w których płynie energon buzują. Tak zwana adrenalina... Bałem się, musiałem teraz walczyć nie tylko o swoje życie, lecz także o przyszłość tej planety. Każdy mój ruch powinien być skuteczny.
Stanąłem nad nim z wycelowanym w jego kierunku blasterem. Oddałem kilka strzałów w głowę, nim zorientowałem się, że jest martwy. Nie dochodziło to do mnie. Martwy... po prostu. Udało się? Czy to naprawdę był koniec wszystkiego? Upadły uchodził za najpotężniejszego decepticona jaki stąpał po Cybertronie. Nie potrafiłem zrozumieć jakim cudem pokonałem go w dość krótkim pojedynku. A jednak - pomyślałem - udało się. Ziemia jest bezpieczna. Zostawiłem zwłoki Upadłego i pospiesznie udałem się do moich przyjaciół. Tam spotkałem Megatrona. Przyglądał się piramidzie, która mieściła w sobie szczątki żniwiarza, pustym wzrokiem. Po chwili jego wzrok skierował się w moją stronę.
- Na tym nie skończymy – rzucił tylko po czym transformował się w swój alt mode, jakim był statek kosmiczny. No oczywiście. Klasyczny obrót spraw. Nie dziś! Wymierzyłem działo i wystrzeliłem. Mój brat uniknął jednak pocisku robiąc dobry unik w dół, a potem w lewo. Nim zdążyłem powtórzyć atak, był już zdecydowanie za daleko, by móc go dosięgnąć. Jeszcze tylko chwilę patrzyłem na oddalający się czarny punkt na niebie, po chwili swój wzrok spoczął na moich towarzyszach. Brakowało jednej.
Próbowałem ją odnaleźć, jednak bezskutecznie. Mój oddech przyspieszył gwałtownie, a iskra niemal wyskoczyła mi z maski. Może po prostu jej nie dostrzegłem... ruszyłem do przodu, by ją zlokalizować. W iskrze czułem, że coś nie jest tak jak powinno. Po prostu to czułem.
Odnalazłem ją w ramionach Ratcheta. Leżała z zamkniętymi oczami i zabandażowanym brzuchem. Wkrótce dostałem informacje o jej stanie. Jako holoforma podbiegłem do niej i pocałowałem ją w czoło. Medyk zapewnił mnie, że wszystko będzie z nią dobrze, musiałem mu więc zaufać. Nie pogodziłbym się z jej śmiercią.
Nazajutrz Selen czuła się już lepiej. Medycy zajęli się nią bezbłędnie, choć tym razem nasz zmechanizowany lekarz jedynie pomagał. Ratchet był niezastąpionym lekarzem - jednak nie miał zbyt dużej wprawy w ludzkiej anatomii, której studiowanie z książek dopiero rozpoczął. Udaliśmy się do dawnej osady, gdzie pozostawiliśmy nasze walizki, a potem czekał nas lot powrotny do domu. W kwaterze wojskowej odbył się apel, w którym Generał gratulował każdemu z osobna swojego udziału w bitwie.
- Dobra robota, Prime, źle cię oceniłem – usłyszałem od niego. Poczułem, że podnoszą mi się kąciki ust. Dobrze było to słyszeć.
Nim nadszedł czas do odpoczynku spojrzałem się w niebo. Było granatowe i widniały na nim gwiazdy. Uśmiechnąłem się. Kolejna udana walka. Oddałem w ciszy hołd poległym w Egipcie, nie tylko żołnierzom, ale i rdzennym mieszkańcom tego kraju. Megatron zostawił nas ze słowami: na tym nie skończymy. Wiedziałem, że nie skończy. Nie spocznie póki nie osiągnie tego czego chce. Napawał mnie strach, gdy myślałem, co jeszcze może się zdarzyć i dlaczego Ultra Magnus milczy? Podeszła do mnie Selen, owinięta świeżym bandażem. Szła powoli i z lekkim wahaniem, jednak była uparta i nie poddawała się bólowi. Przytuliłem ją mocno. Cieszę się, że w obliczu tych wszystkich wydarzeń, mam ją przy sobie. Pocałowałem ją w czoło.
- Jest ktoś, kto chciałby z tobą porozmawiać – powiedziała. Odwróciłem się. W drzwiach stał Bumblebee.
Spojrzałem na niego czule.Nareszcie. Po latach kłamstw, mogłem odbyć z nim szczerą rozmowę.
KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro