Rozdział 37: Nieszczęścia chodzą parami
Po szybkiej podróży znaleźliśmy się obok reszty, czyli wszystkich autobotów i kilkunastu żołnierzy. Inni byli rozproszeni. Ustaliliśmy, że najlepiej jest się rozdzielić. Inne plutony były pozostawione sam na sam, a to nie wróżyło nic dobrego. Zostałam więc wraz z Optimusem, Bee oraz Ratchetem, a wśród nas przebywała też drużyna Rogera. Reszta autobotów udała się w plener, by pomóc w walce plutonom, które z ukrycia bombardowały wrogów. Dowiedziałam się, że kilka osób z plutonu Patricka i Davida poległo. Zrobiłam znak krzyża. Potem postanowiłam zająć się decepticonami, które przyszły w nieproszone odwiedziny. Naciągnęłam cięciwę mojego nowego łuku i wystrzeliłam pierwszą strzałę. Była dłuższa, niż moje poprzednie. Przebiła decepticona i mimo iż nie na wylot, to osunął się na ziemię i rozpadł.
- Wreszcie – pomyślałam z satysfakcją. Optimus mógł poznać się lepiej ze swoją nową bronią, która urosła wraz z nim. Zastanawiałam się kiedyś jak to możliwe, lecz Hide wyjaśnił mi wtedy, że broń robotów jest do nich, w jakimś sensie, przywarta. Stanowi ich część - no przynajmniej niektóra. Lider posługiwał się chepeszem, który wyrastał z jego ręki, tak dobrze, jakby miał go od kilku lat, a używał go raptem dzisiaj, w dodatku nie wiem, czy nie po raz pierwszy w tej chwili. Decepticony zaczęły znikać szybciej niż się tego spodziewałam.
Zerknęłam na piramidę, wystawała z niej już niemal połowa maszyny. Bestia, mimo iż strzelały do niej czołgi, nie zamierzała umrzeć. A to szkoda.
- Potrzeba silniejszej broni, ale jaka byłaby na tyle silna, aby go uśmiercić? – zapytałam, po tym jak postrzeliłam kolejnego wroga.
- Najsilniejszą bronią jest sam Upadły, ale do niego nie można się nawet zbliżyć – odparł Ratchet z niechęcią. - Z resztą który śmiałek by się na to odważył?
- Ja – odparł, jak gdyby nigdy nic, Bumblebee, który właśnie powalił ostatniego wroga w pobliżu. Jego noga całkowicie wyzdrowiała po użyciu maści i sprawności naszego medyka, który zajął się nim od razu, gdy tylko go zobaczył.
- Nie ma mowy – skwitował to Prime.
- Tato, daj mi chociaż szansę – podjął się młody - nigdy nie marzyłeś by być kimś więcej? Jestem zwiadowcą, jestem też żołnierzem. Pozwól mi być bohaterem.
- Nie rozumiesz? Nie pozwolę abyś poszedł na tak trudną misję. Nie jesteś gotowy.
- Ja? - zapytał tonem, którego wcześniej u niego nie słyszałam - a może to ty nie jesteś gotowy?
- Bumblebee. Jesteś moim synem - Prime nie zdążył dokończyć zdania, bo Bumblebee parsknął śmiechem.
- Gdzie byłeś rok temu? A gdzie parę lat temu? - zapytał, ale Prime nie był w stanie odpowiedzieć. Milczał jakby porażony - bez urazy, staram się cieszyć, że przez cały czas byłeś obok...ale w tym samym czasie byłem przekonany, że mój ojciec nie żyje. Wiesz ile było momentów kiedy potrzebowałem uścisku taty?
- Bee! - krzyknęłam czując kłucie w sercu. Przykryłam usta dłonią. Sytuacja była okropna. Potrafiłam doskonale poczuć to, co czuł Bee. Sama nie miałam ojca. Tzn. podobno gdzieś się zapodział, ale jakoś nie szukał drogi powrotnej. Whatever. Ale gdyby np. okazało się, że tym ojcem jest Artur... cóż. Na pewno miałabym wątpliwości. W jakimś sensie może też pretensję. Bee miał dużo gorszą sytuację - był młodszy ode mnie. Nie miał takiego samego podejścia do życia, a najważniejsze... on nie miał także mamy. Był sam jak palec. Jego rodziną byli jego przyjaciele - bo prawdziwej nie posiadał. Z drugiej strony znałam tą sytuację także od strony Optimusa. Oboje wiedzieliśmy, że to jego wina, jednak wiem jak bardzo się za to winił, jak ciężko to znosił. Słowa, które właśnie usłyszał musiały być dla niego dodatkowym, mocnym ciosem.
- Mały, wiem co w tobie siedzi - odezwał się po chwili Ironhide, który łączył się z nami przez komunikator zdając relację z przebiegu walki w jego sferze. Musiał przysłuchiwać się rozmowie już jakiś czas - ale starcie z Upadłym to rychła śmierć. Zwłaszcza dla takiego smarka co ty. Ty wojny prawdziwej nigdy nie posmakowałeś, więc na głębokie wody się nie porywaj.
- Dlatego teraz posmakuje - odpowiedział uparcie - chcę się przydać. Udowodnić sobie, że mogę być na miarę was wszystkich. Optimus dowodzi naszą grupą. Hide jest niczym weteran wojenny, Ratchet ratuje nasze życia, Jazz jest zastępcą lidera. A ja? Kim ja jestem? Jakie ja mam zasługi?
- Nikt z nas nie chce cię stracić. Nikt - Ratchet krzyknął wyprowadzony z równowagi. Żarty się skończyły. Choć w zasadzie trudno określić kiedy się zaczęły. Dawno przestało mi być do śmiechu.
- Nikt nie mówi, że stracicie - odparł, a po chwili odwrócił się i pobiegł w dal, a krzyki Optimusa ani nikogo innego nie zatrzymały go nawet na chwilę. Próba pochwycenia go w biegu także okazała się bezskuteczna - młody był na tyle zwinny, że wyślizgnął się każdemu. Optimus nie miał zamiaru ustąpić i biegłby dalej, gdyby nie to, że drogę zagrodził mu Megatron, który jeszcze do nie dawna stał na jednej z egipskich budowli i przyglądał się walce z góry.
- Dzieciak wymknął ci się z pod kontroli? - zapytał drwiąco. – Niech idzie, a nasz Pan zrobi sobie z niego dywanik.
Optimus wyjrzał zza ramienia swego brata, ale Bumblebee zniknął za piramidą. Po chwili jego wzrok skupił się na decepticonie. Do naszego zbiorowiska dołączył Starscream. Żadne z nas nie zamierzało strzelać, mimo iż broń czekała w gotowości. Wiedzieliśmy, że Megatron jest nieobliczalny, dlatego przyjęliśmy zgodną postawę "żadnych gwałtownych ruchów" .
- Czego tu chcesz? – zapytał Prime groźnym tonem. Jego brat jak to zwykle bywało nic sobie z tego tonu nie zrobił, a roześmiał się tylko wytwarzając holoformę. Miał na sobie długą, czarną pelerynę, spod której widać było część ciemnej, szarej koszuli. Na nogach miał czarne bojówki oraz ciężkie buty opięte łańcuchami podobnie jak i spodnie.
- Czego ja chcę... - zamyślił się wykonując teatralny gest zastanawiania się. Zaraz potem wyjął sztylet z pochwy i podszedł do mnie, a ja cofnęłam się o kilka kroków. Przez chwile panowała cisza. Lider decepticonów patrzył mi w oczy, a na jego ustach malował się cwany uśmiech, mrożący krew w żyłach. Po chwili pociągnął mnie do siebie i jego wzrok spotkał się z twarzą przerażonego Optimusa. Żołnierze wycelowali broń w stronę "Pana Ciemności", jednak chwilowo nie mogli mi pomóc.
- Nie radzę - upomniał ich Megatron - bo będziecie obserwować jej agonię.
- Puść ją! – wrzasnął Prime.
- Taki jesteś odważny, tak? Przyjdź po nią. No dalej – zachęcił rozbawionym, lecz wciąż chłodnym głosem. Starscream wymierzał broń na moich przyjaciół, zapewne na wypadek, gdyby któryś z nich chciał trafić Megatrona. Przełknęłam ślinę. Ręka lidera deceptów weszła pod moją bluzkę. Sparaliżowało mnie. Moje przerażone, szeroko otwarte oczy utkwiły na jego twarzy. Zwilżył usta językiem po czym dotknął nim mojej twarzy. Próbowałam się wyrwać, lecz wtedy podłożył mi sztylet do gardła. Jęknęłam wystraszona. Miałam ochotę walnąć go w jaja i gdyby nie to, że byłam unieruchomiona, zrobiłabym to. Optimus warknął i podszedł bliżej. Wtedy sztylet Megatrona znacznie zbliżył się do mojej szyi. To spowodowało, że Prime ustał. Byłam bezsilna, w dodatku tak jak reszta moich przyjaciół. Po chwili Megatron odkleił się ode mnie z satysfakcją na twarzy i znów spojrzał na swojego brata. Mogłam odetchnąć z ulgą, gdyby nie fakt, że nadal miałam ostrze przy gardle.
- Niezła jest – poinformował Optimusa. Dostałam odruchu wymiotnego – a teraz konkrety. Kochasz swoją suczkę, co?
- Zostaw ją! – krzyknął tylko.
- Kochasz czy nie? – zapytał ostrzej nacinając mi skórę na szyi. Syknęłam z bólu, a mój chłopak krzyknął to, o co chodziło Megatronowi – No to skoro kochasz, to proszę mi ładnie przekazać All Spark. Inaczej zobaczysz jak tnę ją na kawałki.
Przełknęłam ślinę.
- Nie mam odłamka – stwierdził spanikowany Prime.
- Nie masz? – upewnił się.
- Nie.
Wtedy lider decepticonów szarpnął mną, aż poleciałam na ziemię. Kopnął mnie kilka razy w plecy, na co odpowiedziałam krzykiem spowodowanym bólem.
- Przecież mówiłem, że go nie mam! – wrzasnął Prime, po czym podbiegł do mnie. Złapał oburącz moją twarz, upewniwszy się czy jestem przytomna – masz go? – szepnął do mnie. Przytaknęłam dysząc ciężko. Przygryzł wargę – to daj. Cokolwiek by się działo, najważniejsze, abyś żyła.
- Ale żniwiarz... - szepnęłam. Ból pleców promieniował i nie ułatwiał mi skupienia się na czymkolwiek. Przynajmniej żyłam - pomyślałam ponuro. Boże daj mi koniec tego dnia, bo mam dosyć.
- Nie mają matrycy. To bez znaczenia – odparł szeptem i ponaglił, bym oddała mu odłamek. Wsadziłam rękę do torby bardzo niechętnie. Poczułam, że mam w niej mokro. Dwa z sześciu jajek zostały rozbite. No świetnie, ale czego się mogłam spodziewać targając je w torbie w trakcie walki? Wymacałam odłamek i podałam liderowi, który przekazał go swojemu bratu z niechęcią.
- Tak ciężko było to zrobić? - zapytał ironicznie, po chwili wyjął pistolet i przyłożył mi do skroni. Dygnęłam spanikowana. - No to teraz, równie ładnie i grzecznie, proszę o matrycę.
- Nie mamy jej. Jest ukryta w jednej ze świątyń. Szuka ją odział żołnierzy wraz z kilkoma autobotami – odparłam szybko, starając się brzmieć wiarygodnie. Decepticon spojrzał na mnie chłodno, po chwili, jednak zamyślił się. Trwaliśmy w tak okropnej ciszy, że myślałam, że się zeszczam ze strachu. Łyknie to? Czy odda strzał? A może jedno i drugie, bo był cholernie nieobliczalnym dupkiem?
- W takim razie musimy chwilowo wstrzymać naszą misję... - westchnął zrezygnowany, chowając jednocześnie pistolet. Westchnęłam z ulgą. - Ale żeby wam też nie było tak łatwo...
Szybkim ruchem chwycił Optimusa za ramię i popchnął. Ten stracił równowagę i upadł na kolana. Wtedy ujrzałam jak Megatron wbija mu coś w plecy, przy towarzyszącym jęku mojego lidera. Przypominało to coś na kształt strzykawki, wypełnionej płynem. Ich holoformy zniknęły, a zamiast tego znów oglądaliśmy go w oryginalnej wersji.
- Nie zabiję cię teraz, mam co do ciebie inne plany, Prime. To jednak troszeczkę spowolni wasze działania - były to ostatnie słowa Megatrona przed ucieczką, której towarzyszyły strzały z karabinów naszych wojskowych i autobotów.
Spojrzałam na lidera, który upadł na ziemię i jęknął z bólu. Na czworakach podeszłam do niego i wyjęłam strzykawkę z jakąś bezbarwną substancją, która wciąż trwała w ciele mężczyzny. Podałam ją Ratchetowi, a sama zajęłam się liderem.
Leżał i sprawiał wrażenie nieprzytomnego. Zakryłam usta dłońmi, a po moich policzkach poleciały łzy.
- Megatron powiedział, że go nie zabił – przypomniał mi Roger, który podszedł do mnie i objął.
- Co mu jest? – zapytałam zrozpaczona, po chwili zaczęłam gładzić policzek lidera. Nie odpowiadał na moje wołanie. Leżał jakby nieaktywny.
- Muszę się tym zająć. Zbadam ten płyn i dowiem się co mu wstrzyknął. Tym czasem trzeba go stąd zabrać. Najlepiej w jakieś bezpieczne miejsce.
- Może tamta wioska, gdzie kupowaliśmy mapę? To niecałe dwadzieścia minut drogi stąd – zaproponował Mudflap, który pojawił się przy nas niedługo po całym zdarzeniu. Przyjęliśmy tę ofertę. Pozostawało kilka problemów. Lider nie reagował, jako holoforma, a także jako robot, który stał nieopodal. Skoro nie był w tej chwili aktywny, nie mógł schować holoformy. Nie dość, że pozostawało nam umieścić nieprzytomnego w Mudflapie, to jeszcze pozostałe autoboty, wezwane przez Ratcheta, musiały nieść go w postaci robota, przez całą drogę do osady. Gdyby tego było mało, jakiś czas temu Bumblebee poszedł rozprawić się z potworem zżerającym piramidę i Upadłym, co zwiastowało jego niemal pewną śmierć, a ja nie potrafiłam zaradzić ŻADNEJ z tych rzeczy. Czułam się kompletnie bezradna, i to już nie pierwszy raz. Jakiś totalny dramat.
xxxxxxxxxxxxxxxxxxx
Cześć Wszystkim! :D
Mam nadzieję, że rozdział się podobał :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro