Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 36: Jak się godzić to na maksa

Założyłam broń na ramię, a na drugim znalazł się mój kołczan. Uznaliśmy, że musimy dołączyć do rozgrywającej się walki. Tak też się stało. Im bliżej byliśmy piramidy, tym bardziej było niebezpiecznie. Przy samym jej trzonie spadały różne żelazne części, które wcześniej kręciły się dookoła jej czubka. My zostaliśmy w znacznej odległości. Dopiero tam dostrzegłam, że na drugiej piramidzie znajdują się Megatron wraz ze swoim sługusem Starscreamem, tym samym, który zaatakował nas na samym początku. Mało nie zrobił ze mnie pieczeni, a także doniósł swojemu liderowi o matrycy, za co miałam ochotę na niego solidnie napluć. Zrobiłam to w wyobraźni, wiedząc, że tutaj nie doleci. Nie dostrzegłam Optimusa, ani pozostałych, natomiast - na nasze nieszczęście, przybyły kolejne decepticony. Wszystkie rady Rogera, które miały mi pomóc w walce, w ogóle mi się nie przydawały. Decepticony chyba jasno dały nam do zrozumienia, że ta wojna dotyczy robotów. Mimo to nie zamierzaliśmy odpuszczać. Autobotom przyda się pomoc, nawet jeśli jest ona raczej marna. Zawsze jest szansa, że granat rozczłonkuje jakiegoś decepta, dzięki czemu będzie o paru wrogów mniej.

Wokół nas strasznie się kurzyło. Było to spowodowane pociskami, które leciały z poziomu, i z pionu. Kilka razy wystrzeliłam z łuku, ale to mijało się z celem. Drewno nie przebije metalu. Arsen narzekała na brak skuteczności równie bardzo jak ja. Nic dziwnego - swoim mieczem może zdziałać tyle co łukiem - czyli wielkie g.

Zatrzymaliśmy się w dogodnym miejscu i wysiedliśmy z aut. Chwyciłam lornetkę, wiszącą wcześniej na szyi Lu i oparłam się o alt mode Hidea, by spokojnie móc zaobserwować bieżące wydarzenia. Bestia, która znajdowała się na piramidzie zaczęła wciągać jej czubek. Wyglądało to jak jakiś wielki zasysacz, który kawałek po kawałku wciągał wszystko co stanie mu na drodze. A więc to była ta maszyna, którą decepticony miały zamiar dostać się do żniwiarza? Sprytne. Zauważyłam także niedaleko grupkę przerażonych tubylców, którzy próbowali ukryć się w domku. Nie było im to jednak dane, gdyż jeden ze zbliżających się robotów zrujnował go stąpnięciem nogi.

Okej, jakby to ładnie ubrał w słowa Optimus: "żaden mieszkaniec tej planety nie może zginąć", więc czując braterską więź z przerażoną grupą przedstawicieli mojego gatunku, postanowiłam udać się im z pomocą. Zdałam raport Patrickowi i oznajmiłam, że powinnam zapewnić zagrożonym odpowiednią ochronę. Rudowłosy nie protestował mocno na wieść, że odłączę się od grupy. No jasne, dla niego to bardzo na rękę. Przytaknęłam i w pośpiechu stuknęłam alt mode Hidea w celu pożegnania, a potem pobiegłam przed siebie.

Nie licząc kilku wywrotek z powodu niestabilnego podłoża (pustynia nie jest najlepszym miejscem do intensywnego joggingu ani jakiegokolwiek joggingu), szło mi nawet całkiem dobrze. Zwinnie przebiegłam między nogami jednego ze sługusów Megatrona, zostawiając tam przy okazji niespodziankę. Mniej zwinnie, natomiast, wychodziły mi uniki przed strzałami, które oddawał z blasterów. Zaliczyłam kilka wywrotek i mało zgrabnego podnoszenia się, ale ważne, że nie oderwało mi nogi...albo głowy, albo tego i tego. Na czas dobiegłam do oczekujących na pomoc, a po chwili usłyszałam wybuch. Granat, który eksplodował pod nogami wroga rozerwał go na kawałki.

- Cześć - przywitałam się w pośpiechu, łapiąc ciężki oddech - znajdę wam bezpieczne miejsce.

No tak, nie rozumieją twojego języka, Selen - pomyślałam, a po chwili, za pomocą gestów, wskazałam im drogę ucieczki. Poprowadziłam ich w miarę moich możliwości i umiejętności orientacji w terenie. Zły czas aby stwierdzić, że jestem beznadziejna z geografii? Tak? No klops.

Cieszyłam się, że ludzie mi zaufali. Tak trochę nie mieli wyjścia - łatwiej zaufać człowiekowi niż obcej formie życia z metalu. Zwłaszcza kiedy nie odróżnia się walczących ze sobą stron, a sądząc po będących w niebezpieczeństwie ludziach - mogli mieć z tym problem. Tak czy siak - ufali mi, a ja robiłam co w mojej mocy, by sprawnie i w miarę bezpiecznie dotrzeć z nimi do miejsca, które posłuży im jako schronienie. Nie mogło to być blisko pola bitwy, jednak nie miałam ani siły, ani czasu, by dotrzeć gdzieś daleko. Dlatego też, gdy znalazłam malutką osadę składającą się z paru domków, które autentycznie mogłabym zliczyć na palcach u dłoni, od razu ruszyłam, by zająć się ukryciem tubylców.

Zaprowadziłam ich do bezpieczniejszego budynku oddalonego o jeszcze kilkanaście metrów. Część z nich w pośpiechu pobiegła do środka, reszta stała i wdzięcznym głosem starała się mi podziękować. Były to głównie kobiety z dziećmi. Uśmiechnęłam się pogodnie, a po chwili patrzyłam jak ostatni z grupy wbiegają do budynku. Poczułam ciepło na sercu. Czułam się na prawdę dobrze z tym, że pomogłam tym ludziom.

Ukrop był nie do zniesienia. Miałam serdecznie dość słońca, choć to aż dziwne, że takie słowa padają z moich ust. Uwielbiałam ciepłe temperatury. Podczas kiedy większość moich znajomych wybierała chłód, ja uwielbiałam prażyć się na słońcu. Wynika to głównie z tego powodu, że jestem bardzo nieodporna na niskie temperatury. Dla mnie lato pod kocem i w grubych skarpetach stanowiło całkowitą normę. Jednak dzisiaj na prawdę narzekałam na upał. Łapałam właśnie oddech po biegu, gdy przypomniałam sobie o istnieniu wody w mojej torbie. Coś wspaniałego. Wyjęłam butelkę z cieczą i polałam nią twarz, a potem wzięłam kilka łyków. Została mi połowa.

- Selen! - Usłyszałam znajomy głos wołający moje imię. Odwróciłam się i ujrzałam, że Optimus, w swej oryginalnej formie biegnie w moją stronę. Był kawałek drogi stąd i zapewne wypatrzył mnie przez sokoli wzrok, który niemal każdy autobot ma wbudowany w optyki, czyli po naszemu - ich oczy. W związku z tym, że była to jego rzeczywista postać, dystans między nami zmniejszył się błyskawicznie. Ukucnął przy mnie, przybliżając do mnie swoją głowę. Złapałam ją oburącz za... no chyba policzki. Ciężko określić jak ma się przed sobą sporawą twarz. Byłam gotowa na to, że przeszyje mnie chłód metalu, jednak blaszka z której zbudowana była buzia mojego mężczyzny znacząco się nagrzała od tych bezlitosnych promieni słonecznych.

- Znalazłeś mnie, bohaterze - oznajmiłam gładząc metalowy policzek. Po chwili pocałowałam go delikatnie, muskając go ustami. Nie tylko, z resztą, ustami. Spory fragment mojej twarzy mieścił się na jego wargach, co mogło wydawać się komiczne, jednak nie miałam zamiaru długo nad tym rozmyślać. Żył i już się nie gniewał. I to było dla mnie najważniejsze. Lider przymknął optyki i uniósł delikatnie górną wargę, by spleść nasze usta w mocniejszym pocałunku. Przysunęłam się bliżej, by móc mu to jakoś ułatwić. Powiedzmy, że się udało.

- Pieprzyć to - westchnął cicho po czym wytworzył holoformę, która złapała mnie w objęcia i pocałowała intensywnie. Zacisnęłam dłonie na jego koszuli i zamknęłam oczy oddając się przyjemnemu uczuciu jakie powstało w moim brzuchu. Motylki? Czyżby?

Oderwaliśmy się od siebie dopiero po jakiejś chwili, jednak nie puściliśmy się z objęć, a jedynie zwolniliśmy uścisk. Przyjrzałam się mojemu mężczyźnie. Był zadrapany i miał lekko poszarpany mundur. Zero plam krwi, jedynie jej śladowe ilości na rękach i szyi. Nic poważnego. Ja na szczęście nie wyglądałam na poturbowaną, choć kilka razy zaliczyłam glebę i tym podobne wariacje. Z tego będą siniaki, aż sobie współczuję. Odgarnęłam liderowi niebieskie pasemko z twarzy, a on popatrzył przejęty w moje oczy.

- Nie chciałem się unosić – szeptał dysząc ze zmęczenia – kocham cię.

Uśmiechnęłam się do niego po czym znów przyległam do jego ust. Całowaliśmy się jeszcze długo, nie czując się zagrożeni chociaż przez tę chwilę. Decepticonów nie ma w pobliżu, co dało nam moment spokoju. Lider przywarł mnie do ściany budynku i obcałowywał mi szyję, podczas gdy ja zabrałam się za rozpinanie jego rozdartej koszuli. Pozbyłam się jej, a także swojej, którą Prime gorączkowo starał się zdjąć.

- Teraz nam nikt nie przeszkodzi - wycedził przez zęby po czym znów przywarł do moich ust. Byłam rozbawiona jego zachowaniem. Taki rozważny, pełen powagi mężczyzna - w jednej chwili zrywa z każdym z tych zwyczajów, gdy traci kontrolę. A ja tak uwielbiałam, jak ją tracił...

Rozpięłam jego rozporek patrząc mu zalotnie w oczy. Doprowadzało go to do szaleństwa. Musiałam walczyć ze sobą, by nie parsknąć śmiechem widząc jego pełne żądzy spojrzenia. Jeszcze nie dawno wydawał rozkazy swoim żołnierzom, a teraz? Traci głowę dla chwili uniesienia ze swoją dziewczyną gdzieś na środku pustyni, kawałek od bitwy, w której ważą się losy świata. Ot mądre posunięcie.

Optimus przywarł do mnie, nie dając mi długo myśleć o tym, czy to co się dzieje jest w ogóle stosowne. Zaczął pieścić moją szyję i dekolt. Trzymałam w garści jego włosy, druga ręka zacisnęła się na jego barku. Lider całował mój nieśmiertelnik, a ja gładziłam go po policzku. Miał tam lekkie ranki, w które po pieszczotach posmarowałam mu maścią. Mieliśmy szczęście, że mogliśmy przez chwile ominąć fragment bitwy, a także, że nas nikt nie znalazł. Ubrałam się i co jakiś czas zerkałam na Optimusa, który trzymał w ręku sztylet Waysa, który wydobył z mojego pasa, i patrzył na niego obracając go w dłoniach.

- Nie zaczynaj – stwierdziłam tonem, który podchodził pod zmęczenie.

- Nic nie mówię – odparł cicho.

- Bee jest ranny – powiedziałam stając naprzeciw niego. Spojrzał na mnie zaniepokojony, po chwili oddał mi sztylet. Wsadziłam go sobie do futerału zwisającego z pasa, obwiązanego wokół mej tali.

- Co z nim? – zapytał przejęty.

- Trafiono go w nogę lepkim granatem. To dzięki maści od Sidewaysa może teraz chodzić, ale Ratchet powinien go potem obejrzeć – poradziłam.

- Koniecznie, choć wątpię, że znajdziemy na to chwilę w najbliższym czasie – odparł zmieszany.

- Znaleźliśmy na amory w samym środku bitwy, a nie znajdziemy czasu na opatrzenie naszego żołnierza? – zapytałam z rozbawieniem. Przytaknął.

- Kocham cię – powiedział.

- Już to mówiłeś – westchnęłam.

- Przez chwilę byłem z ciebie niemal dumny – stwierdził z nieśmiałym uśmiechem – gdy tak rzucałaś rozkazami do Jazza i chłopaków... byłaby z ciebie doskonała liderka...

- Nie chcę nią być – pokręciłam głową – niema tobie równych – stwierdziłam po czym dałam mu całusa w policzek. Chwycił mnie za rękę.

- Mam coś dla ciebie – powiedział po czym zaciągnął mnie obok swojego alt mode - nim do reszty oddaliśmy się pieszczotom, Prime zmienił swoją oryginalną postać w auto - by nie przykuć uwagi. Mężczyzna otworzył drzwi od ciężarówki, po czym wyciągnął z niego coś co sprawiło, że podskoczyłam z zachwytu. Był to łuk wykonany z jakiegoś szlachetnego metalu. Znaczy nie żebym się jakoś znała, po prostu wyglądał na nie z tej planety. Na środku był ozdobiony czarną skórą, a cięciwa była wykonana z bardzo wytrzymałego sznura. Zachwycałam się bronią z otwartymi ustami. Do kompletu dostałam także nowy, ładniejszy kołczan i żelazne strzały. Wszystko robiło niesamowite wrażenie.

- To cudowne, skąd go wytrzasnąłeś? – zapytałam nie mogąc ukryć podziwu. Lider uśmiechnął się skromnie.

- Cieszę się, że ci się podoba. Miałem ci go dać już wcześniej. Kilka tygodni temu poprosiłem mojego dobrego przyjaciele Quee, by zrobił taki dla ciebie. Potem wysłałem po niego Jazza. Swoją drogą ja też coś zyskałem – powiedział po czym wyjął zgięty miecz. Znałam go z historii starożytnego Egiptu. Był to chepesz. Miecz był koloru złotego, chociaż zapewne nie był wykonany z owego metalu, a jedynie go imitował.

- Wygląda nieźle – stwierdziłam podziwiając ostrze. Uścisnęłam mojego mężczyznę, dziękując za prezent raz jeszcze. Potem schowałam do jego bagażnika stary łuk. Lider jakby czytał mi w myślach - miałam problem ze strzelaniem z drewnianego łuku, a teraz mogłam ranić wrogów w ich naturalnej postaci za pomocą metalowych strzał. Optimus zmienił się w swoją oryginalną postać i pochwycił mnie do ręki. Przyzwyczaiłam się już do widoku z takiej wysokości, jednak za każdym razem robiła ona początkowe wrażenie. Tak było i teraz, jednak kilka wdechów pozwoliło mi przywyknąć do tego, że niesie mnie robot z kosmosu. Podobnie jak każdego poprzedniego razu, gdy któryś z moich przyjaciół postanowił zabrać mnie na ekstremalny spacer. Na prawdę wiele byłam w stanie znieść. Chyba, że był to Hide po zbyt intensywnym obiedzie. Ugh!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro