Rozdział 35: Jak przemycić matryce i nie dać się zabić
Ruszające się samochody przemysłowe zamieniły się w potwora goniącego mojego chłopaka - to nadawałoby się na tytuł jakiejś komedio-tragedii. Co tu dużo mówić, nie zmyśliłam sobie tego, gdyż scena ta rozgrywała się na moich oczach, a mi wcale nie było do śmiechu. Przez pole bitwy powoli przejeżdżały czołgi strzelające do decepticonów, które znajdowały się w ich zasięgu. Zawsze bałam się tych maszyn (w sensie czołgów, cony znam przecież dość krótko), gdyż były wielkie i groźnie opancerzone. Już same gąsienice, dzięki którym czołg sunął po ziemi, wprawiały mnie w poczucie lęku. Dobrze mimo wszystko, że były po naszej stronie( to nic że wrogowie są w posiadaniu maszyny zagłady, my przecież mamy czołgi, nic nam nie straszne...ale lipa) i, że mimo wszystko nie stałam w ich pobliżu... tak na wszelki wypadek.
Postanowiliśmy udać się na dół, by wspomóc resztę. Bumblebee zeskoczył ze wzgórza trzymając mnie w ręku i jeszcze w locie zamienił się w auto. Krzyczałam ze strachu tylko trochę. Wcale nie popuściłam.
- Bee, błagam ostrzegaj, dobra?
- Wyluzuj – zaśmiał się – przebywasz za długo z moim ojcem.
- Och, przegiąłeś – odparłam naciskając jego klakson. Po chwili jednak dałam sobie spokój. To nie był czas na wygłupy. Spojrzałam przez tylną szybę, by upewnić się, że reszta jedzie za nami. Prócz nich dostrzegłam grubego decepticona i helikopter, który zmierzał w naszą stronę. Był ciemny i widniał na nim znaczek decepticona, więc mieliśmy przechlapane – Bumblebee uważaj!
Pocisk, który wystrzelił gruby, zielony decept przykleił się do tylnych drzwiczek Bee. Po chwili poczułam, że mały odpina mnie z pasów. Zdziwiłam się. Spojrzałam na jego kierownice. Drzwi z mojej strony otworzyły się i poczułam, że zasysa mnie powietrze.
- Bee! Co ty robisz? – zapytałam przerażona.
- Granat na mojej nodze zaraz wybuchnie. Nie jesteś tu bezpieczna. - Po chwili krzyknął do Skidsa, który jechał niemal obok, by mnie pochwycił. Spojrzałam pełna strachu na odległość między dwoma autobotami.
- Chyba sobie żartujesz! – odparłam wrzeszcząc. Lecz jak widać nie miałam nic do gadania. Bee praktycznie wykopał mnie z auta, czemu towarzyszył mój krzyk przerażenia. No nie, rzeczywiście teraz jestem o wiele bardziej bezpieczna - warknęłam w myślach czując jak obijam się o piasek. Skids transformował się do swojej oryginalnej postaci i pochwycił mnie nim zdołałam ocalić resztki godności wstając z piachu. Nie czekał zbyt długo, by z powrotem przemienić się w swój alt mode. Przez chwilę siedziałam skulona zaciskając powieki. Dopiero po kilku sekundach odważyłam się otworzyć oczy i wyprostować. Wtedy też zostałam opleciona pasem. No tak - pomyślałam złośliwie - bezpieczeństwo ponad wszystko.
- Generalnie miało to wyglądać tak, że chwytam cię w locie i ograniczasz się na krzyku - powiedział Skids - tak byłoby spektakularnie.
- Jednak coś ci nie pykło i zostałam poturbowana - zmierzyłam go zimnym spojrzeniem rozmasowując sobie łopatkę.
- Przepraszam?
- Daruj już sobie.
Naszą dyskusję przerwał huk nieopodal nas. Niemal natychmiast przykleiłam się do bocznego lustra, by przekonać się na własne oczy, że hałas spowodowany był wybuchem granatu na tylnym podwoziu Bee - które po transformacji tworzyło część jego nogi. Młody transformował się upadając ciężko na ziemię. Towarzyszyło temu jego wrzaśnięcie. Zakryłam usta dłonią czując narastający strach.
- Zrób coś... – jęknęłam do Skidsa czując totalną bezradność. Ten się zatrzymał. Wysiadłam momentalnie wyjmując granat, przypięty do mojego pasa. Zielony bliźniak od razu po przemianie zaczął strzelać w helikopter, który leciał w stronę rannego Bumblebeego. Ja natomiast rzuciłam odblokowany granat w grubasa, który urządził tak Bee.
– Żryj to, Long Haul – syknęłam. Ciśnięta broń wybuchła mu na klatce piersiowej niedługo po rzuceniu. Tłuścioch zatoczył się i upadł na plecy. Poczułam satysfakcję oraz narastające poczucie ciekawości. Jak długo zajmie mu podnoszenie się? Podbiegłam bliżej decepticona próbującego wstać i dorzuciłam mu kolejny granat na dokładkę. Robot opadł na ziemię bezwładnie i pozostał tak dłuższy czas. Czyżby zdechł? - zapytałam siebie w duchu. Jakoś mi nie będzie szkoda. Nie tego gnojka.
Otarłam czoło, czując jak spływają po nim krople potu. Upał nie ułatwiał nam sprawy. Przez chwilę patrzyłam się w bok, skąd unosił się dym i słyszalne były odgłosy walki, lecz mój wzrok już za chwilę powędrował na moją bluzkę, na której widniała czerwona kropka. Krew? Nie, Selen, jest przecież świecąca. Czekaj...
Odruchowo spojrzałam przed siebie. Helikopter znany jako Grindor stał w nie dużej odległości ode mnie i celował w moją stronę czymś na podobieństwo snajperskiego karabinu. No zajebiście - wymamrotałam, zaciskając dłoń na jednym z granatów przyczepionych do mojego pasa. W tym samym czasie poczułam jak metalowa dłoń zaciska się na mojej tali i gwałtownie unosi mnie do góry. Po chwili dziwnych kombinacji, siedziałam na fotelu Mudflapa i mogłam poczuć się dużo bardziej żywa niż jeszcze przed chwilą. Nie byłam sama. Arsen, Lu i Bill także znaleźli się w autobocie. Otarłam kurz z twarzy i poprawiłam spadającą mi z głowy chustkę. Spojrzałam na okolice przez okno. Auto wiozące naszych żołnierzy się zapaliło, a obok nas stanął czarny, masywny robot. Czerwony bliźniak zatrzymał się z piskiem opon.
- Hide! – krzyknęłam z ulgą. Z auta oglądałam zakończenie walki. Właściwie marne zakończenie, bo po kilku strzałach wymierzonych od mięśniaka oba decepty się zmyły.
– Tchórze – skwitowałam po czym wysiadłam z auta i podbiegłam do Ironhidea, który próbował gasić ogień unoszący się z auta. Żołnierze zdążyli się ewakuować. Hide osłonił nas przed wybuchem, jaki był następstwem zapłonu silnika w jednym z zielonych pojazdów, służących nam za transporter.
Czarny autobot wytworzył holoformę, która objęła mnie mocno. Oddałam uścisk czując jeszcze większą ulgę.
- Co tu robicie? Nie mieliście pilnować matrycy? – zapytał zdziwiony.
- Mamy ją przy sobie, ale cicho. Nikt nie może się dowiedzieć- oznajmiłam, a po chwili odwróciłam się w stronę żółtego robota, który dalej leżał na ziemi. Wyciągnęłam z torebki maść dziwiąc się, że jajka, które leżały obok niej były całe i zdrowe - Bee potrzebuje pomocy.
Ironhide pomógł mu usiąść, podczas gdy ja nakładałam mu lek, który dostałam od Sidewaysa jakiś czas temu.
- Możesz chodzić? - zapytał Hide z troską. Bee spróbował się podnieść, ale po chwili z sykiem opadł na ziemię – nie dobrze...
- Ta maść powinna ci pomóc - powiedziałam kończąc smarowanie jego rany, uważając jednocześnie na wycieki energonu i oleju. Nie wiedziałam jakie mogą być skutki bliższego kontaktu krwi robotów z naszym, ludzkim ciałem. Będę musiała podpytać o to Ratcheta, gdy go spotkam. I JEŚLI go spotkam, choć tego przypuszczenia wolałam nie zakładać. Maść starczyła na powierzchowne jej zastosowanie, a i tak zużyłam całą. Ways nie brał jednak pod uwagę tego, że będzie ona stosowana przez innych niż tylko mnie. Może przy następnym spotkaniu poproszę go o więcej? Chociaż może nie powinnam przesadzać? Chłopak i tak bardzo się poświęcał. Trochę bezczelnym byłoby spodziewanie się czegoś jeszcze.
- Skąd ją masz? – zapytał Hide zdziwiony.
- To maść od Waysa. Dał mi ją jakiś czas temu. Czułam, że mogła się przydać.
Rana Bee pomału się zmniejszała. Nie było to szybkie tempo, bo to nie maść cudów. Jednak ból nogi niemal natychmiast mu ustał. Jakieś dziesięć minut potem, nasz żółty przyjaciel wstał. Uraz wciąż wyglądał nieciekawie, ale nie bolał. Schowałam resztkę maści do torby i kolejny raz rozejrzałam się po okolicy. Potężna bestia, która wcześniej próbowała atakować Optimusa, wspinała się teraz po piramidzie, na której znajdował się Upadły. Jeden z naszych helikopterów podleciał do owego punktu, lecz po chwili spadły na niego jakieś części złomu, zlatujące z czarnej chmury otaczającej czubek jednego z siedmiu cudów świata starożytnego. Helikopter spadł na ziemię. Cholera – stwierdziłam oglądając to widowisko. - Nie da się tam podejść. Oby tylko któremuś z autobotów nie odbiło, by tam włazić.
Oddałam matrycę Bumblebeemu, natomiast sama zyskałam łuk, od Hidea. Spojrzałam na moją ulubioną broń ze zdziwieniem.
- Gdzie ty go miałeś? – zapytałam.
- Ustalmy, że nie będziemy o tym rozmawiać – westchnął Hide, a ja wzdrygnęłam się z obrzydzenia. Trzymałam wiele rzeczy w bagażniku Hidea, ale nadal napawało mnie to wszystko nieprzyjemnym uczuciem. Do kompletu doszedł jeszcze kołczan ze strzałami. Pokręciłam głową, a po chwili spojrzałam w dal. Zapowiadał się długi dzień.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro