Rozdział 33: Te quiero, Selen
Kolejnej nocy rozbudziła mnie burza. Tak myślałam, gdy usłyszałam dziwny łoskot, niczym grzmot. Potem czekałam na błysk. Nie nastał. Doczekałam się kolejnego uderzenia. I kolejnego. Chyba z pięć w ciągu dziesięciu sekund. Poderwałam się z materaca (bo tym było nasze łóżko) i podbiegłam do okna. Stał tam tłum ludzi, którzy w przerażeniu obserwowali niebo. Wyjrzałam zza witrynę by rozejrzeć się po okolicy. Stało tam kilku żołnierzy. Trzymali zapalone świeczniki i obserwowali sytuację razem z tubylcami. Nie miałam pojęcia co się dzieje, ale domyślałam się, że to ma związek z atakiem. Obudziłam Optimusa i Bee, by wspólnie powiadomić resztę. Postanowiliśmy, że zostawimy nasze walizki w hotelu. Zabrałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy do małej poręcznej torebki. Były to Telefon, odłamek All Sparku, butelka z wodą, wafle, maść od Waysa i biała koszulka. Na ręku zwisała mi bransoletka z okiem Horusa, a na szyi prócz medalika, wisiał nieśmiertelnik. Nałożyłam mundur, tym razem ze spodniami, by mieć swobodę w walce, a na głowę nałożyłam czerwoną chustę. Załadowałam pistolet, dopilnowałam, by każda z moich broni była na swoim miejscu. W pokoju stał gotowy do wyjścia Optimus. Patrzył na mnie niepewny. Podeszłam do niego w celu dowiedzenia się co mu chodzi po głowie.
- Selen, zostań tutaj. Tubylcy się tobą zaopiekują. Będziesz bezpieczna.
Przewróciłam oczami, ale po chwili uśmiechnęłam się do niego miło.
- Nie ma nawet mowy – odparłam klepiąc go po ramieniu. Potem wyszłam zostawiając go w tej samej pozycji w jakiej stał. Hotel był już prawie pusty. Roger dał mi do ręki kilka jajek, które zdołał wydobyć z sakiewki, na pożywienie. Schowałam je u siebie. Wyszliśmy na zewnątrz. Moi koledzy bezskutecznie próbowali uspokoić tubylców. Postanowiliśmy jak najszybciej udać się na miejsce walki. Autoboty, zmienione już w alt mody, kazały nam wejść do środka. Pozostali musieli załadować się na auta wypożyczone od tutejszych ludzi. Nie było wyjścia. Wyruszyliśmy chwilę później. Siedziałam ściskając pasy w Optimusie i nerwowo spoglądałam za szybę. Była noc, nie wiele było widać prócz świeczek, palących się w oknach domów. Dostrzegłam stojącego blisko, spanikowanego chłopca, który parę dni wcześniej biegał ze swoimi przyjaciółmi. Któregoś razu wpadł na mnie i patrzył nieśmiało, nie wiedząc jak przeprosić. Teraz nasze spojrzenia znowu się spotkały. Wyglądał na bardzo wystraszonego. Zapewne rozumiał tylko tyle, że dzieje się coś złego. Zasalutowałam i obdarzyłam go uśmiechem nim zniknął mi z oczu. Chyba zrobił to samo. Było za późno by zobaczyć. Potem poczułam łzy na policzkach. Co jeśli ta walka będzie ostatnią? Co jeśli Ziemia przestanie istnieć? Skull, który siedział za nami wraz z Arsen i Rogerem kazał mi się trzymać. Przytaknęłam. Wybrałam miejsce kierowcy. Obok siedział Jonsey. Postanowiliśmy, że holoformy naszych przyjaciół z kosmosu znikną na czas drogi, by dać miejsce dla innych żołnierzy.
- Howard, strzelasz z otwartymi oczami, pewna siebie. Na wojnie wszystko będzie cię rozpraszać. To nie pojedynek. To otwarte pole bitwy. Bez zasad. Czujność, odwaga, koncentracja. Patrzysz dookoła. Nie ma sytuacji, że walisz w jednego wroga, a drugi przebija cię na wylot. Oczy otwarte! – Roger krzyczał bym się skoncentrowała. Przytaknęłam ściskając w dłoni pistolet, należący kiedyś do Optimusa. Arsen trzymała miecz w pochwie obok prawego biodra. Przez lusterko patrzyłam na twarz Nicka. Wydawał się rześki i pobudzony. Nie było widać po nim ani trochę strachu, niepokoju. Był nienaturalnie spokojny. To powodowało jego niezwykłość. Mimo, że jakiś tydzień temu (może dłużej) oberwał w brzuch, teraz był gotowy na kolejną walkę. Opuściłam spojrzenie.
Jakiś czas temu opuściliśmy miasteczko. Teraz znajdowaliśmy się na pustyni i podążaliśmy w stronę lecących, ognistych kul. Droga do piramid, jak mówił Ways, miała trwać około dwie godziny. Zastanawiałam się, jak silne musiały być uderzenia, skoro słychać je było aż tutaj.
W końcu byliśmy. Na lekkim wzniesieniu skąd widać było piramidę otoczoną jakąś dziwną, czarną chmurą, kręcącą się dookoła niej. Na jej czubku stał robot. Nie widziałam jaki. Budowla była oddalona o jakieś dwadzieścia minut drogi. Staliśmy wszyscy razem wraz z holoformami autobotów i zastanawialiśmy się co teraz. Jazz stał na zboczu i jako robot obserwował pole walki. Miał wbudowany „sokoli wzrok" tzn. mógł powiększać obraz znacznie od niego oddalony. Takim sposobem łatwo było wszystko zauważyć.
- Mówiliście, że do uruchomienia maszyny potrzebne są dwie rzeczy. Jedną z nich jest cały All Spark, a drugą jakiś matrix – stwierdziła Arsen.
- Matryca – poprawił ją Prime – ukryta w grobowcu Sześciu Wspaniałych, gdzieś na Ziemi.
- Nie mają jej. A nie uruchomią maszyny bez niej – dokończyła moja przyjaciółka – tak więc o co cała spina? Przecież nie zniszczą Ziemi.
- Matryca jest zapewne ukryta niedaleko. Nie wiedzą o niej, to fakt, ale mogą się domyślić, że coś jest nie tak.
- Jednak nie wiedzą co dokładnie. I przecież nie będą wiedzieli, gdzie ona jest – stwierdził pewny siebie Roger.
- Zacznijmy od tego, że nie wiedzą, że potrzeba im brakującej matrycy – i się nie dowiedzą. Chyba, że jakiś głąb krzyknie z całych sił: Ej, wy durne maszyny, i tak nie uruchomicie tego złomu, bo nie macie matrycy!!! – krzyknął Patrick.
Wtedy usłyszeliśmy durnowaty śmiech tuż za nami. Odwróciliśmy się gwałtownie po czym dostrzegliśmy robota opierającego się o skałę. Miał czerwone oczy i trójkątny kształt.
- Rzeczywiście, nie dowiemy się – zakpił. – Ale szczerze dziękujemy za podpowiedź.
- Nie! – wrzasnęłam co go tylko bardziej rozbawiło. Po jakiejś chwili wymierzył na nas broń. Zrobiłam to samo.
- Tym mnie powstrzymasz, malutka? – zapytał drwiącym głosem. Miałam ochotę skopać mu zderzak. W takich chwilach żałowałam, że nie jestem robotem. – Swoją drogą zastanawia mnie skąd się tu wzięliście.
Wystrzelił obok nas. W tym samym czasie i ja puściłam strzał. Nie zaparłam się stopami o grunt. Celowo. Odrzut mojej broni spowodował, że odepchnęło mnie na kilka kroków po czym upadłam. W miejscu, w którym stałam wcześniej została wypalona dziura. Spojrzałam w niebo w podzięce. Potem odpędziłam chmurę dymu obok mnie, by spojrzeć na robota. Oberwał tak pieszczotliwie, że w sumie mogłam sobie darować marnowanie kuli. Z fragmentu jego ramienia leciały iskry. Tam strzeliłam. Zganiłam się za celowanie na ślepo. Oceniłam czy nikomu nic się nie stało. Wyglądało na to, że wszyscy byli cali. Optimus w postaci robota rzucił się na decepticona i okładał go pięściami, Starscream bronił się do czasu, gdy na jego korzyść znalazł się na krawędzi urwiska. Wtedy zeskoczył i zmienił się w odrzutowiec. Za chwilę patrzeliśmy jak odlatuje. Lider wykonał kilka bezcelowych strzałów w powietrze. Ledwie musnęły wroga. Po chwili przeklął. Zmienił się w holoformę i podszedł do mnie. Nie mogłam odczytać nic z jego wyrazu twarzy. Również dałam krok do przodu. Wtedy spojrzał na mnie groźnie.
- Widzisz? Mówiłem, byś została! Wiesz jak blisko było by cię zabił ?!
- Ale tego nie zrobił, Prime. Nie zamierzałam siedzieć bezczynnie. Jestem niezależna...
- Nie obchodzi mnie to. Powinienem ci rozkazać, a ty powinnaś grzecznie usłuchać! – chwycił mnie za koszulkę i szarpnął w gniewie. Spojrzałam na niego tym samym zimnym spojrzeniem czując, że coś we mnie pęka. Cierpliwość. Nie wytrzymałam chwili dłużej.
- Pierdol się! – wrzasnęłam i odepchnęłam go od siebie z całej siły.
- Łohoho, wojna kochanków – skomentował Patrick ulubionym tonem.
- Nie jesteśmy kochankami – skwitował to wciąż wściekły lider. Spojrzałam na niego.
- Już nie? – zapytałam ciszej. Jego twarz zmieniła się momentalnie. Próbował coś powiedzieć. Prychnęłam tylko oschle. Po chwili wezbrała się we mnie niespodziewana odwaga. Wsunęłam pistolet do pokrowca przypiętego do pasa otaczającego moją talię. Podeszłam do Jazza, który z dystansem przyglądał się całej naszej awanturze.
- Jaka jest sytuacja na dole? – zapytałam spokojnie, ale stanowczo.
- Selenko, lepiej...
- Nie Selenkuj mi tutaj, zadałam pytanie, żołnierzu! Odpowiedz. – nacisnęłam. Odpuścił.
- A więc naliczyłem około czterystu robotów. W tym jakieś przedziwne samochody robotnicze. Wyglądają niezachęcająco. Nie dostrzegam Megatrona, ale znając życie, gdzieś tam jest. Starscream zapewne poleciał powiadomić go o naszym przybyciu i o nowinie, jaką przed chwilą usłyszał. Ta walka zapewne będzie dużo cięższa. Zdaje się, że przerośnie nas jako trzy plutony. Uważam tak, ze względu na to, że będzie to walka w postaci robotów.
- Zatem potrzeba posiłków – zdecydował Roger i uruchomił komórkę.
- Walka będzie toczyła się nie tylko w tym jednym miejscu – zauważył Jonsey. Przytaknęłam.
- Będą szukać matrycy. Musimy znaleźć to miejsce szybciej i je bronić. Zatem radzę, byśmy podzielili się na dwie grupy. Jedna musi walczyć tu, druga szukać matrycy. Jak to rozpatrujecie? – zapytałam.
- To bardzo dobra sugestia, Howard. Obie drużyny potrzebują kilku robotów, by dać sobie radę w przypadku walki – powiedział Roger. Spojrzał po każdym z wojska.
- Mój pluton idzie szukać tego złomu. Zabieram trzy roboty i kilka innych ludzi od kogoś innego. Kto się pisze? – zapytał Patrick.
- Ja idę – zgłosiłam się nie czekając na jego pozwolenie.
- To i ja – odparła Arsen.
- Doskonale. Bumblebee, Skids, Mudflap: idziecie razem z nimi. Brońcie matrycy – polecił Roger po czym zadzwonił do generała.
Nasz oddział ruszył salutując na pożegnanie drugiej grupie. Czułam się źle zostawiając Optimusa bez czułego pożegnania, w dodatku tak na niego krzycząc, ale wiedziałam też, że musiałam mu dać do zrozumienia, że nie jestem miękką, czekającą na jego pozwolenie dziewczynką. Przestałam nią być już dawno. Piechotą szliśmy jakieś pół godziny. Droga zaprowadziła nas do nikąd. Potem uzgodniliśmy, że najlepiej będzie jak część z nas pojedzie i rozezna się po okolicy. Wsiadłam zatem do Bee wraz z moją przyjaciółką, Billem oraz Lu. Był to czarnoskóry chłopak z drużyny Patricka. Bumblebee jechał bardzo szybko ku memu zadowoleniu. W tempie żółwia tracimy tylko cenny czas, a mamy go nie wiele. Rozglądałam się uważnie, tak samo jak pozostali. Na razie ukazywały nam się jedynie piasek i jakieś pozostałości po budowlach. Były to na przykład kawałki piaszczystych kolumn, wywróconych i pokruszonych. Albo posągi jakichś ważnych, egipskich kapłanów i takich tam...
- Zaczyna się cywilizacja – zauważyła Arsen i pokazała nam jakąś osadę. Dobrze. To nam w niczym nie pomaga. Wkurzyłam się. Po chwili wpadłam na pomysł. Kazałam Bee pojechać prosto do wioski, którą wcześniej wskazała moja przyjaciółka. Bez wielkich wahań, żółty robot zrobił to o co prosiłam. Zatrzymaliśmy się i wysiedliśmy z auta. Bee pozostał w ukryciu. Zagadałam po angielsku do tubylców. Żaden z nich nie odpowiedział. Nosiło mnie. Nie zamierzałam nawalić. W jakimś sensie wyznaczyłam sobie priorytet, do którego dążyłam. Wyciągnęłam komórkę. Nic z tego. Brak zasięgu. Zauważyłam budkę telefoniczną po drugiej stronie ulicy. Pobiegłam do niej i wystukałam numer telefonu mamy. Czekałam na połączenie. Gdy usłyszałam jej głos poczułam wielką ulgę. Po chwilowym zapewnieniu, że wszystko gra poprosiłam ją o wejście na Internet i sprawdzenie w nim zabytkowych świątyń niedaleko Kairu. Chwile to potrwało, ale mama wkrótce znalazła listę. Odliczałam czas, by nas nie przerwało. Potem za kolejne pięć minut rozmowy musiałabym zapłacić kolejne pieniądze, a wolałam ich nie marnować. W trakcie, gdy mama próbowała uporać się z wolno działającą wyszukiwarką ja zleciłam mojej przyjaciółce kupienie w pobliskim sklepiku mapy całego Egiptu. Przytaknęła i poszła szukać. Ja natomiast zanotowałam na kartce, którą dał mi Lu, nazwy i współrzędne wszystkich budowli dookoła stolicy. Podziękowałam jej bardzo i pozdrowiłam. Arsen niedługo przybiegła z mapą. Na niej była zaznaczona osada, w której się znajdowaliśmy, Kair, ważniejsze miasta oraz znaczki z legendą. Mapa na całe szczęście była w języku angielskim, z którym nie mieliśmy problemu. Świątynie były zaznaczone domkiem z krzyżykiem. Podobnie jak kościoły, w naszym kraju. Osada była położona na zachód od Kairu, więc wszystkie wschodnie obiekty musiały poczekać. Miałam wielką nadzieję, że nasz upragniony grobowiec jest niedaleko. Czarnym markerem zaznaczyłam miejsca, do których trzeba było udać się najpierw. Nie były stosunkowo daleko od naszej lokalizacji. Wróciliśmy do Patricka i reszty, których zostawiliśmy. Zdałam raport z ostatnich wydarzeń. Patrick przytaknął. Znów wypożyczyliśmy pojazdy, by jak najszybciej znaleźć się na miejscu. Z powrotem wsiadłam do Bumblebeego. Jechał według wskazanej przeze mnie drogi.
Pierwsza świątynia nie była tą, której szukaliśmy. To samo tyczyło się drugiej. W trzeciej zostaliśmy na dłużej. Wyglądała na bardzo zniszczoną. Prostopadłościan, który zaraz mógł się rozsypać, a jednak nie wiedzieć czemu wciąż się trzymał.
- Pierdolę. Gdzie oni mogli umieścić tą głupią matrycę? – wrzasnęłam kopiąc kamyk, który uderzył w ścianę. Usłyszeliśmy głuchy odgłos. Jakby ściana tworzyła cienką skorupę i była pusta w środku. Poczułam się dziwnie.
- Ja uważam, że my dotychczas szukaliśmy źle – stwierdziła Arsen. – z opowieści naszych przyjaciół wynikało, że Sześciu Wspaniałych ukryło matrycę. Nie mogli zostawić swoich ciał na widoku, każdy by ich znalazł.
- Myślicie, że to czego szukamy jest za ścianą? – zapytał Skids patrząc na powłokę tuż za mną.
- Odsuń się, Selen – polecił Bee, po czym wycelował bronią w ścianę. Strzał trafił w jej środek krusząc ją doszczętnie. Przywitał nas powiew powietrza i zapach rdzy. Pomału weszliśmy do środka. Większość żołnierzy została i przyglądała się wszystkiemu z boku. Rozejrzałam się dookoła. Ciała robotów, jednolitej barwy zastygnięte w ruchu tworzyły coś na wzór katedry. Było to przerażające zjawisko, które mimo to absorbowało moją uwagę, bo podziwiałam je z otwartą buzią.
- Któryś z nich to ojciec Primea – przypomniał Mudflap, który jako holoforma wszedł z nami do środka. Podobnie jak Bee. Skids patrolował wejście.
- Ten – stwierdził malec dotykając zgiętego palca jednego z robotów. Były na nim wyryte Cybertrońskie litery. Zadarłam głowę do góry, by przyjrzeć się pozostałej części robota. Jego wzrok zdawał się być nieobecny, co jest oczywistym, gdyż był nieaktywny. Jego oczy nie były niebieskie, jak u naszych przyjaciół. Nie miały blasku, były szare i obeszły pajęczyną. Mogłam dostrzec podobieństwo do Optimusa. Czułki, usta i nos były niemal identyczne, choć mogłam się mylić, bowiem najczęściej pokazywał mi się jako holoforma.
- Gdzie jest matryca? – zapytał Lu. Rozejrzałam się w celu zlokalizowania obiektu. Nie dostrzegłam go. Weszliśmy trochę dalej. Tam jeden z robotów trzymał urządzenie w zastygniętej ręce. Podeszłam bliżej.
- Mam – oznajmiłam, po czym zabrałam się za jej wyciągnięcie.
- Nie ustaliliśmy, czy mamy ją zabrać czy pilnować tutaj – przypomniał Patrick.
- Racja, ale z drugiej strony, jesteśmy tam potrzebni. Lepiej wziąć ją ze sobą – zaproponowała Arsen.
- Do samego serca bitwy ? By mieli ją jak na tacy? – zapytał Pat.
- Nie możemy być tu wiecznie. Skąd będziemy wiedzieli, czy walka się skończyła?
- Powiadomią nas – odparł Bill.
- Em, nie chcę przerywać, ale mamy gości – usłyszeliśmy głos Skidsa, który patrolował wejście do świątyni. Pospiesznie wyszliśmy na zewnątrz. Naszym oczom ukazało się kilka sługusów Megatrona. Byli na nasze nieszczęście w postaci robotów.
- Jak oni tutaj dotarli ? – zapytał Lu wyjmując pistolet.
- Musieli podążać tuż za nami – odparł Patrick.
Bumblebee, Skids oraz Mudflap zaatakowali decepticony. Każdy z nich wybrał walkę wręcz. Strzelałam do tych, którzy byli najdalej. Mogłam liczyć na pomoc Artura oraz Patricka, chociaż ten drugi kazał mi odpuścić, bo jego zdaniem nie umiałam strzelać. Posłałam mu posępne spojrzenie po czym zlekceważyłam polecenie. Na pustyni panował ukrop. Czułam jak pot spływa ze mnie litrami, a nawet zaczęłam dostrzegać zalety chusty – miałam lekką ochronę przed palącym słońcem. Decepticony upadały martwe, a nasi mechaniczni przyjaciele zabrali się za kolejnych wrogów. Skids przebił jednego na wylot. Potem wyjął rękę z jego brzucha czemu towarzyszył okropny łoskot. Zabity osunął się na ziemie i rozsypał na części. Podobnie robiły holoformy sługusów. Pat rozkazał Arsen i Billowi wsiąść na pojazd, który pożyczyliśmy i zrobić patrol. Duet miał się dowiedzieć, czy jeszcze dużo decepticonów znajduje się w okolicy. Pozdrowiłam moją przyjaciółkę i kazałam jej na siebie uważać. Przytaknęła. Przez chwilę obserwowałam jak jadą, potem skupiłam się na konającym wrogu. Rzuciłam granat w grupkę złych robotów zbliżających się wolno do Bumblebeego, który był pochłonięty walką wręcz z innym przeciwnikiem. Wybuch odrzucił ciała robotów na odpowiednią odległość. Upadły i tylko co niektóre podniosły się z ziemi. Te dobiliśmy strzałami z broni. Udało się. Ostatni przeciwnik został zabity przez Mudflapa. Bill i Arsen wrócili lada moment. Oznajmili, że żadnego decepticona nie ma w pobliżu. Przytaknęłam, po czym udałam się z powrotem do grobowca. Znalazłam się przy matrycy. Chwyciłam ją i ostrożnie wyjęłam z ręki martwego robota. Wróciłam do żołnierzy ze zdobyczą.
- Bierzemy ją ze sobą – oznajmiłam. Po chwili przerwy na posiłek udaliśmy się z powrotem w miejsce, gdzie się rozdzieliliśmy. Droga zajęła nam niecałą godzinę. Matrycę powierzyłam Bee. W torbie miałam odłamek All Sparku. Wolałam dmuchać na zimne, gdyby decepticony mnie pochwyciły, oddałabym im odłamek, ale nie mieliby matrycy. - Zorientują się, jeśli wrócimy, że któreś z nas ją ma – stwierdził Patrick, który jak zwykle nie popierał moich pomysłów.
- Nie. Oznajmimy, że część nas pilnuje grobowca. Wraz z innymi autobotami, które wezwaliśmy z Cybertronu – odpowiedziałam na jego stwierdzenie.
- Ja się pod tym nie podpisuje – stwierdził z pogardą – będzie na ciebie, smarkaczu.
- Niech będzie – odpowiedziałam wymijająco.
Stanęłam na zboczu, na którym wcześniej stał Jazz. Obok mnie stanął Bee w postaci robota. Przez chwilę Spoglądałam na niebo. Potem zamknęłam oczy. Słyszałam odgłosy walki, krzyki tubylców, przeraźliwy ryk. Wokół słychać było odgłosy helikopterów i odrzutowców. Bumblebee wziął mnie do ręki i postawił na ramieniu, bym lepiej widziała przebieg walki. Trzymałam się jego policzka i patrzyłam na rozgrywającą się bitwę. Dostrzegłam autoboty. Nie widziałam ich za dobrze. Czerwono niebieska plama ruszająca się wśród jednolitych, czarnych, o połowę krótszych plamek. Obok oliwkowa plama, którą uznałam za Ratcheta. Byli za daleko by usłyszeć mój głos. Na piramidzie wciąż stał chudy robot, a nad nim kręciła się czarna chmura dymu. Zapytałam o nią mojego żółtego towarzysza. - Upadły. Ma ogromną moc. Chroni żniwiarza przed tymi, którzy będą próbowali się do niego zbliżyć.
- Przynajmniej wiemy, gdzie znajduje się maszyna – odparłam niezadowolona ze słów Bee. A właściwie tego co oznaczały. Po chwili dostrzegłam dziwne zjawisko. Auta przemysłowe zaczęły się ruszać.
xxxxxxxxxxxxxxx
Cześć! :D
Tak jak obiecałam, rozdział ok. 22 :D (po edycji - miał być o 22.15, ale laptop mi się wyłączył i przywracanie wszystkiego potrwało dłużej... typowe)
Nawet jest bonus, bo jest dłuższy! ha! Mam nadzieję, że się podoba ;)
Jest jeszcze jedna sprawa - ogromne DZIĘKUJĘ!!! za Waszą aktywność, za miłe słowa, komentarze i gwiazdki. Dodając to opowiadanie (a w zasadzie tf1, w lutym) nie spodziewałam się w ogóle takiego odzewu, a tym czasem otrzymuję od Was tyle ciepłych słów, które są ogromną motywacją do dalszego dodawania rozdziałów. Na prawdę jestem wdzięczna za Waszą sympatię. Te wszystkie wyświetlenia, wszystkie gwiazdki i komentarze są budujące. DZIĘKUJĘ <3
Niestety nie mam chwilowo żadnej niespodzianki (nagrody :D), bo zwyczajnie nie mam na nic czasu :((((
Mogę jednak zapewnić, że w ciągu naszych przygód pojawią się jeszcze wywiady, a także (w późniejszej fabule) dodatkowo one shoty - być może na życzenie, jeśli spodoba wam się jakaś para, lub relacja ;D
Kolejny rozdział pojawi się tradycyjnie w piątek :D Jeszcze raz Dziękuję! Kocham Was <3
Trzymajcie się ciepło, dobranoc :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro