Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 28: The messenger

(Sideways)


Lądowanie w jeziorze było najprzyjemniejszym co mnie dzisiaj spotkało, a dodam, że było paskudne. Modliłem się tylko, by list się nie zmoczył, była to jednak zaskakująca apostazja, ponieważ mimo iż żyłem w bardzo religijnej epoce, to nie wierzyłem w żadnego stworzyciela. Ja po prostu nie wiedziałem kto był naszym Bogiem. Jedni uznawali, że Wielki Wybuch, inni, że jakiś potężny robot zwany Unicornem, który ma kiedyś wrócić i dokonać apokalipsy zjadając każdą planetę naszej galaktyki. Cybertron nie zawsze był w tej galaktyce. Jednak jest ruchomą planetą. Wędruje po całym wszechświecie i nigdy nie przestanie. Znaczy, chyba, że zostanie pożarty. Ale o czym my tutaj... każdy wierzył w coś innego, czyli niemal każdy był heretykiem. Na szczęście nikomu to nie przeszkadzało, to zdaje się zupełnym przeciwieństwem średniowiecza ziemskiej Europy, w którym panował kult chrześcijaństwa i każdego heretyka poddawano torturom, czy palono na stosie. Nie mógłbym żyć w takim chaosie.

Otrzepałem się z wody, gdy tylko wyszedłem na podłoże. Moi koledzy zrobili to samo.

- Te glony są kurna wszędzie! – poskarżył się niemal świeżo polakierowany doktorek. Miał manię bycia wiecznie „nowy". Stał w dziwnej pozycji i z obrzydzeniem wyzbywał się śliskich, zielonych roślinek. Jedną z nich trafił mnie w nogę. Otrzepałem ją z nieprzyjemnie mokrego zielska nie robiąc z tego jednak takiej szopki jak Knockout. Rozejrzałem się po okolicy w celu zorientowania się co to za miejsce. Potem dostrzegłem kopalnie. Jedną zrujnowaną, drugą w połowie zniszczoną. Poznawałem to miejsce. Tu po raz pierwszy ujrzałem dwie dziewoje, z których jedna stanowi teraz cząstkę mnie. Kto by pomyślał, że tak to się potoczy. Poczułem nieprzyjemny zapach, który wydobywał się z jeziora, a teraz także i z nas.

- Co ci ludzie tam wrzucają? - oburzyłem się. Nie za specjalnie ucieszyłem się, że będę się musiał porządnie wypucować nim wejdę do mojego domu. Mama nie lubi, gdy wprowadzam brud do pokoju. Przeszkadza jej najmniej widoczny kurz. Wodne rośliny wkręciły mi się w zębatki i podostawały mi się w ciasne szczeliny pomiędzy maską, a także zderzakiem. Przynajmniej nie musiałem martwić się, że coś żywego poruszy się w jakiejś z moich części – w tym miejscu nic już nie miało prawa wrócić do żywych. Moi kompanii poskarżyli się na smród nieco agresywniej niż ja.

Przyznałem im rację.

- Co teraz robimy? – zapytał Starscream – mamy tak stać i śmierdzieć czy ruszymy się i zaczniemy szukać?

- Jestem za drugą opcją, Ways, cały jestem klejący, mój lakier tego nie wytrzyma...

- I czym się przejmujesz? i tak jak wrócisz na Cybertron, to nałożysz kolejną warstwę – stwierdził Scream z nutą uszczypliwości.

- Zazdrościsz mi, że dbam o siebie, stary?

- Nie ma co zazdrościć.

- Uspokójcie się! – warknąłem – aby się stąd ruszyć trzeba najpierw ustalić, dokąd mamy iść.

- To coś wymyśl – westchnął Starscream, po czym kopnął skałę leżącą tuż obok nas. Głazek potoczył się niewiele dalej i zatrzymał w jakiejś dziwnej pozycji.

- Niby jak mamy wymyślić plan B ? no jak ? – zapytał Starscream i zapewne było to pytanie retoryczne – tu nic nie ma.

- Może szukasz nie tak? – zapytał zirytowany Knockout.

- Może zamiast się kłócić pójdziemy przed siebie? – zapytałem – wiem, że niedawno mówiłem inaczej, ale widzę, że zamiast myśleć, marnujemy tylko czas na zbędne kłótnie.

- Dobra, prowadź – westchnął Starscream machając ręką. Przytaknąłem i udałem się w stronę długich samochodów, zwanych autobusami.

W ciągłych kłótniach dostaliśmy się pod dom Selen. Doskonale wiedziałem dokąd idę. Ten wybór nie był kwestią przypadku. Miałem swoją własną misję, którą musiałem zrealizować.

- Mamy się włamać do domu? – zapytał mnie oskarżycielsko Starscream – ktoś to zobaczy, zawiadomi ich głupią policję i będziemy mieć przez to ambaras.

- Hę? – zapytał głupawym głosem Knockout.

- Kłopoty – wytłumaczyłem, co od razu zmieniło wyraz twarzy decepticona – lepszego pomysłu nie miałem.

- Przyznaj się głupi, że po prostu chciałeś zobaczyć swoją sukę – powiedział z wyrzutem.

- Wcale nie i nie nazywaj jej tak – powiedziałem ze stoickim spokojem.

- Ktoś w ogóle jest w domu? – zapytał – światła są pogaszone. Knockout w wersji holoformy podszedł do drzwi i uruchomił jakiś dziwny dźwięk. Wraz ze Starscreamem wrzasnęliśmy na niego zmieniając się z robotów w alt mode. Star nie ułatwił nam "ukrycia się", bo był odrzutowcem. Z naszych pojazdów wyszliśmy jako holoformy patrząc ganiącym wzrokiem na doktorka, który zachował się lekkomyślnie.

Światła w domu zapaliły się gwałtownie. Usłyszeliśmy kroki i młodziutki, chłopięcy głos oznajmiający „idę". Przybliżyliśmy się do drzwi, by było nas widać. Panował zmrok. Drzwi uchyliły się i stanął w nich chłopiec w przewiewnych ciuchach. Potarł oczy ręką i zapytał lekko wystraszony kim jesteśmy. Wyglądał na mniej niż dziesięć milionów lat, ale mogłem się mylić. Pochyliłem się do przodu, by młodzik mógł zobaczyć lepiej moją przyjazną twarz. Uśmiechnąłem się do niego.

- Jesteś sam w domu? – zapytałem. Przytaknął.

- Mama jest w pracy, powinna wrócić niedługo.

- A Selen? nie ma jej ? – zapytałem. Pokręcił głową.

- Ona została dziś na noc w wojsku. Czego chcecie? – zapytał przestraszony.

- Jesteśmy przyjaciółmi Selen. Moja godność to Sideways, twoja siostra poprosiła nas byśmy jej przynieśli kilka rzeczy. Wpuść nas, za chwilkę sobie pójdziemy – powiedziałem używając najmilszego głosu jaki potrafiłem z siebie wydobyć. Chłopiec milczał przyglądając mi się uważnie. Jego wzrok powędrował na doktorka, a potem na Starscreama.

- Wchodźcie, ale szybko – powiedział otwierając szerzej drzwi. Posłusznie udaliśmy się do środka. Pewny siebie pchnąłem drzwi do pokoju dziewczyny. Ręką szukałem listu, którego napisałem w bazie. Gdy go znalazłem, upewniłem się, że wziąłem odpowiedni. Już chciałem położyć go na stole, gdy za rękę chwycił mnie Starscream. Spojrzałem na niego pytająco.

- Daj mi go – warknął.

- O co ci chodzi ? – zapytałem rozbawiony – Megatron kazał ci mnie szpiegować? Czy może sam mi nie ufasz?

- Nikomu nie ufam, a teraz dawaj to – polecił wyciągając wolną dłoń w stronę listu. Podałem mu go od niechcenia. Zaczął czytać. Chwilę później oddał mi go prychając – zebrało ci się na wyznania miłosne, zaraz zwrócę dzisiejszy olej...

- Nie na mnie! – powiedział Knockout z przejęciem. Gdy pochwyciłem mój list odwróciłem się plecami do moich towarzyszy i zamieniłem na drugi. Właściwy położyłem na biurku, obok różnych rzeczy Selen. Rozejrzałem się dookoła. Od mojej ostatniej wizyty nic się nie zmieniło. Starscream i Knockout zaczęli buszować po szafkach. Poza ubraniami nie znaleźli tam nic ciekawego. Spojrzałem na lustro, w którym ujrzałem swoje odbicie. Dookoła szklanego zwierciadła były ozdoby, a w lewym górnym rogu było małe zdjęcie. Przedstawiało roześmianą buzię mojej miłej, a obok niej twarz jej rycerzyka. Powiedzmy, że się uśmiechał, jednak zawsze robił wrażenie sztywniaka, więc i teraz nie mogłem ocenić czy to uśmiech czy jakiś grymas. Jedno było pewne: kochał Selen. Nie byłem wściekły. Pierwszy ją zdobył, a moje maniery jako szlachcic nakazywały mi pogodzić się z faktem, iż dziewczyna nie będzie moja. Traktowałem ją jednak w sposób ciepły i odchodzący od norm jakie wcześniej sobie przybrałem. Zmieniłem swoje zachowanie dla niej, bo jest mi bliską osobą. Zamierzałem się do niej zbliżyć i trochę z nią poigrać, lecz nie zabierać ją obiecanemu jej mężczyźnie. Swoją drogą nie spodziewałem się, że będzie to Prime. Po tylu latach samotności rycerzyk skusił się na związek, w dodatku z przedstawicielką zupełnie innej rasy. Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Za mną pojawił się Starscream. Zacząłem mieć dosyć współpracy z nim i naszym doktorkiem. Zdaje się jednak, że nie tylko ja byłem kontrolowany. Wave, mój dobry przyjaciel skarżył mi się znacząco na towarzystwo Screama. Obaj zaczynamy czuć się nieswojo w naszej grupie.

- Ładna ta twoja suczka – stwierdził przygryzając wargę. Prawdopodobnie sprawdzał moją cierpliwość.

- Już ci mówiłem, byś się tak o niej nie wyrażał.

- Och, daj spokój... - powiedział zmieszany – i co masz coś?

- Nie, wciąż szukam - odparłem odchodząc od lustra. Knockout szukał czegoś w szafce przy łóżku dziewczyny. Szczerze nie wiedziałem co można by było znaleźć w jej pokoju, co miało pomóc nam w wymyśleniu planu zagłady autobotów, uzyskania energonu czy czegokolwiek. I wtedy natknąłem się na książkę na jej biurku. Nie dostrzegłem jej wcześniej. Miała brązową okładkę z trzema biało-czarnymi zdjęciami młodych, uśmiechniętych chłopaków. Na pewno nie żyli w tych czasach. Zaintrygowany pochwyciłem ją do ręki. Zacząłem czytać opis.

- E, co tam masz średniowieczny głąbie? - zapytał Starscream. Wyrwał mi książkę i zaczął przyglądać się napisom. Nie byłem pewny, czy rozumiał ludzkie litery, ale wydawał się zainteresowany - no i coś mamy. Spadamy już?

- Myślisz, że to wystarczy Megatronowi? - zapytałem.

- Musi - skwitował. Przytaknąłem. Starscream otworzył szufladę, po czym wyciągnął z niej skąpą bieliznę - ona to nosi na sobie? hm...

Decepticon przybliżył zdobycz do twarzy. Uderzył mnie gniew. Nie okazywałem tego, lecz kazałem mu odłożyć je na miejsce. Zrobił to po chwili z mendowatym uśmieszkiem. Mieliśmy zbierać się do wyjścia. Nie spodziewaliśmy się, że w drzwiach stanie nieproszony gość. Kobieta w średnim wieku miała przerażone oczy. Stała nieruchomo i przez chwile zapomniała jak się mówi. Patrzyliśmy na nią przez chwilę w ciszy. A więc zapewne matka Selen... W lepszych okolicznościach przedstawiłbym się jej ciepło i pocałował w dłoń, bowiem poznać matkę swojej lubej to zaszczyt. W tym momencie jednak trudno było na jakiekolwiek uczucia.

- Co wy u robicie?! - krzyknęła zdruzgotana.

Starscream wyciągnął pistolet. Silnym ruchem dłoni ściągnąłem jego rękę na dół, by nie wystrzelił w kobietę. Wrzasnąłem, że jest idiotą.

- Trzeba uciszyć to babsko, bo wszystko zepsuje - wytłumaczył nadąsany.

- To matka Selen, myślisz, że ujdzie ci to na sucho? Już bez tego jesteś chłoptasiem do bicia... - zagroziłem. Decepticon odpuścił.

- Kim wy... - wyjąkała przerażona.

- Już nas tu niema, przepraszamy za najście. To była bardzo ważna sprawa... - wyjaśniłem i pokazałem moim kompanom, że czas się zmywać. Zeskoczyliśmy przez okno, jeden po drugim. Wsadziłem książkę do mojego alt mode. Potem moja holoforma zniknęła. Tak jak pozostałych. Odetchnąłem z ulgą, że nie doszło do tragedii. Mamy to po co przyszliśmy. Zostawiłem to co chciałem. Teraz wracaliśmy do domu.

xxxxxxxxxxxxxxx

Cześć, zgodnie z zapowiedzią rozdział pojawił się w piątek. Mam nadzieję, że się spodoba. Jest w miarę krótki, ale może uda mi się dodać coś jeszcze w najbliższym czasie.

Ogólnie jestem chwilowo w rozsypce, po usłyszeniu wiadomości o śmierci Chestera Benningtona, wokalisty zespołu Linkin Park - który był dla mnie w jakimś sensie sentymentem. Słuchałam ich odkąd miałam tak z 8 lat? Coś mniej więcej koło tego, w tamtym okresie (podstawówka i początek gimnazjum) Chester był tzw. "miłością mojego życia". Totalnym idolem i w jakimś sensie legendą. Takiego głosu nie ma nikt i zdecydowanie nie da się go zastąpić. Wiadomość o tym, że popełnił samobójstwo pojawiła się nagle i kompletnie mnie rozwaliła. Tej osoby byłam pewna jak nikogo innego. Zupełnie nie spodziewałam się, że może targnąć się na swoje życie, czy odejść w jakikolwiek inny sposób. Był w kwiecie wieku, bardzo utalentowany, miał wspaniałą, dużą rodzinę, przyjaciół, fanów. Kompletnie nie dociera do mnie, że od wczoraj autentycznie go nie ma. Nie mam odwagi włączyć jakiejkolwiek piosenki Linkin Park, nie potrafię. Jest mi okropnie smutno z tego powodu. Mam jednak nadzieję, że Chester jest teraz wolny od swoich problemów, mimo iż nie popieram samobójstw. Będzie mi trudno się z tym pogodzić, na pewno będę bardzo tęsknić.

Wybaczcie taką dygresję, ale autentycznie jestem wbita w beton.

Mam nadzieję, że wszystko u Was w porządku, trzymajcie się cieplutko Kochani.

 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro