Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 20: Dawni rywale

______________________

Na wszelki wypadek muszę wspomnieć, że rozdział zawiera ostre słownictwo i brutalne sceny - no wiecie, żeby nie było, że nie ostrzegałam, czy coś hahaha

______________________


Przeraźliwy wrzask, który sprawił, że przeszły mnie ciarki. Cholernie znany. Nie byłam pewna na jakiej zasadzie to działało... skąd nagle wzięło się pełno beztwarzowych sługusów.

- Prime! - wrzasnęłam ponaglając lidera do wyjścia z wody. W tym samym czasie przy brzegu dostrzegłam Jazza, a za nim rudowłosego mężczyznę. Odetchnęłam z ulgą, która jednak nie mogła trwać długo. Gdy lider wychodził z wody rozejrzał się dookoła ze zdenerwowaną miną. Podeszłam do niego uważnie obserwując, czy wraz z moim ruchem nie prowokuję szkarad do ataku. Lider chwycił mnie za ramiona i spojrzał mi poważnie w oczy.

- Dasz radę walczyć, Selen? - zapytał, jednak nie czekał na moją odpowiedź - jeżeli nie, to zabiorę cię jak najdalej stąd.

- Będzie dobrze - odparłam. - Skąd oni się tu wzięli?

- Ten energon był przymocowany do czujnika ruchu. Musieli odebrać sygnał. Dużo ich jest?

- Nie zauważyłam wielu, ale mogą być głębiej w lesie - powiedziałam. Prime przytaknął i poszedł w stronę żołnierzy podnosząc miecz, który zostawił przy swoim alt mode.

- Zająć pozycję! - krzyknął i wtedy usłyszeliśmy rechot dochodzący zza pobliskiego drzewa.

- Co to było? - zapytał rozkojarzony Jazz

- Wyłaź tchórzu! - wrzasnął Hide i jakby na jego komendę zza drzewa wyłoniła się holoforma... Grindora? Nie. Ten młodzieniec wyglądał bardzo podobnie, ale nie miał zadartego nosa, a jego włosy sięgały do ramion. Poza tymi szczegółami wyglądaliby identycznie. Za nim ukazał się Sideways. Gdy go zobaczyłam od razu pomyślałam, że możemy być spokojni. Przecież Ways nie pozwoli, by stała nam się krzywda. Ale... z drugiej strony ten drugi i sługusy... nie są tutaj w pokojowym celu. Spojrzałam z niezrozumieniem na chłopaka, któremu od niedawna zaczęłam ufać, ale nie znalazłam w nich odpowiedzi. Sideways unikał mojego wzroku.

- No cześć, dawno się nie widzieliśmy, co? - zadrwił sobowtór Grindora. Na te słowa Hide zacisnął rękę na pistolecie. Dostrzegłam w jego wzroku coś nieznajomego. Jakby agresję. Tak, to trochę niewiarygodne. Hide zazwyczaj był agresywny, ale robił to zawsze w formie żartu. Nie podniósł na nas broni, ani głosu. Może raz, u mnie w domu wyraził swoje niezadowolenie, ale nie robił tego w ten sposób... nie patrzył się na mnie wrogo, nie zachowywał się tak nieswojo. Ten chłopak musiał mu kiedyś zaleźć za skórę. Albo ten... no lakier. Jeszcze się do tego nie przyzwyczaiłam.

- Co znowu knujecie gnojki?! - zapytał mięśniak z pogardą.

- Ostatnio trochę chorowałem skarbie - wyznał decepticon - ale już stęskniłem się za tym twoim naburmuszonym pyszczkiem.

- Mów czego tu szukacie, albo was rozwalę.

- Och, więc nie masz ochoty na pogawędkę? No dobrze, jeszcze będziesz mnie prosił o przysługę - westchnął zrezygnowany - Megatron nas tu przysłał. Swoją drogą macie tu dobre żarcie. Siedzieliśmy tutaj jak kołki ponad tydzień? tak to się u was mówi? Czekaliśmy aż połkniecie przynęte. Wzięliśmy kumpli... uznaliśmy, że tak będzie weselej. To co? Zabawmy się skoro już tutaj jesteśmy. Kto zabije mniej osób ten ściąga gacie.

- Cały ten plan wymyślił Meguś-zjebuś ? - zapytała zdziwiona Arsen - byłoby dziwnie z racji tego, że żaden jego plan nie wypalił i był po prostu beznadziejny. Ale chyba jest dobrze, bo nie opiera się znowu na uprowadzeniu mojej przyjaciółki na waszą planetę. Niedługo zyskałaby tam obywatelstwo...

Moja przyjaciółka przykuła uwagę nowo poznanego nam decepticona. Zmierzył ją wzrokiem od góry do dołu.

- Uciszcie tę dziwkę - parsknął. Spojrzałam na niego wrogo. Nikt nie ma prawa obrażać Arsen, poza mną i Hidem. Nam wolno. Skull warknął ze złością i wyzwał decepta od najgorszych. To co stało się później było jakby nie do pomyślenia.

Nie wiedzieliśmy kiedy brunet dobył broni ani kiedy wystrzelił. Dostrzegłam wygiętą sylwetkę Nicka. Trzymał się za brzuch. Po chwili upadł na ziemię, a jego ciemnozielony mundur plamiła krew. Przez chwile stałam w osłupieniu, niemal jak wszyscy. Panowała cisza. W tle słychać było tylko niewyraźne wrzaski potworów, które starannie zlekceważyliśmy. Dyskretnie sięgnęłam do pasa w mundurze, do którego były przymocowane granaty. Mój wzrok powędrował w stronę klęczącej nad Skullem Arsen. Potem wróciłam do decepticona. Odblokowałam granat i bezgłośnie cisnęłam nim w stronę beztwarzowych. Tym razem nie miałam przy sobie All Sparku. Nie cieszyłam się z tej wiadomości. Mogłam zwyczajnie pozbyć się armii sługusów, a w dodatku osłabić silniejsze decepticony będące w pobliżu. W tym przypadku byliby to Ways i ten nowy. Gdy tylko usłyszałam huk sięgnęłam po następny granat. Nie mogłam jednak liczyć na spokój. Decepticon namierzył mnie i cisnął we mnie nożem. Wykonałam skłon do tyłu, by nóż ominął moją głowę. Słyszałam krzyk lidera i Rogera jednocześnie. Widząc, że nóż nie miał zamiaru zmienić trasy w niemal ostatniej chwili złapałam go w rękę. Zadrapanie jakiego się nabawiłam przy ekstremalnym chwytaniu ostrza w locie było niczym w porównaniu z raną, którą miałabym po wbiciu w głowę. Dlatego też zlekceważyłam pieczenie i oddałam nóż właścicielowi w ten sam sposób w jaki mi go przekazał. Potem znowu cisnęłam granat. Starałam się omijać miejsce, gdzie stał Ways. Czego akurat nie można zarzucić Optimusowi, który celował idealnie w niego. Chłopak jednak wyuczył się uników i odskakiwał w tył uciekając z miejsca wybuchu. Wykorzystując dym, przez który obie strony miały utrudniony atak, pobiegłam po łuk i kołczan, które leżały w alt modzie mojego chłopaka. Rozkazałam Jazzowi i Arsen przenieść rannego Nicka do ciężarówki. Niemal bez utrudnień im się udało. Chłopak kontaktował, ale był osłabiony utratą dużej ilości krwi i otępiały bólem. Brzuch Skulla nie był przeszyty na wylot. Kula musiała zatrzymać się w narządzie lub mięśniu. Ze swojej koszuli Arsen zrobiła opaskę uciskową. Musieliśmy zostawić chłopaka samego. Uścisnęliśmy go, a on obiecał, że da radę, że jeszcze dzisiaj wypije szklankę piwa i zagra z nami w piłkarzyki. Uśmiechnęłam się do niego powstrzymując łzy, a potem pobiegłam. W przeciwną stronę niż moi przyjaciele.

Arsen ponownie dobyła miecza i wnioskowałam, że ruszyła walka w ręcz. Jazz pozostał przy granatach. Ukryłam się za alt modami moich przyjaciół i nałożyłam strzałę na cięciwę. Odczekałam chwilę i wybrałam sobie cel. Był to sługus posuwający się w stronę Hidea. Naciągnęłam mięsień i puściłam patrząc jak strzała mknie ku celu. Wróg został zdjęty. Pora była na następnego.

Bam, leży.

Kolejny.

Bam, poległ.

Utrudnienie polegało na tym, że sługusy stały się cwane. Dostrzegły skąd lecą strzały i zmierzały teraz w moją stronę. Przyspieszyłam z atakiem czego nie ułatwiała mi rana na dłoni. Lekceważenie jej stawało się coraz bardziej niewykonalne. Zmieniłam rękę wiedząc, że nie dam rady już wykonywać manewrów ranną. Prawa ręka trzymała rękojeść, a lewą naciągnęłam cięciwę. Nie wyuczyłam się strzelać lewą ręką. Dlatego też ani pierwszy, ani drugi strzał nie dał pożądanego efektu. Za trzecim razem trafiłam jednego ze sługusów. Tego, który odciął mi drogę do pozostałych. Był już wystarczająco blisko by mój koślawy strzał mógł go musnąć. Przebił go w okolicy szyi ku mojemu zadowoleniu. Druga zmora była zaraz po nim. Zdałam sobie sprawę, że nie mogłam rzucić granatem, nie uszkadzając przy tym alt modów moich przyjaciół. Odrzuciłam łuk i kołczan niedaleko siebie jednocześnie sięgając po sztylet. Powołałam się z powrotem na moja ranną rękę.

Tym razem nie musiałam się wysilać. Trzymałam w niej tylko ostrze, którym zadawałam rany wrogom. Były to bezkrwawe ugodzenia. Beztwarzowcy nie wydzielali żadnych płynów. Po zadanym ataku rozmywali się w powietrzu, lub dopiero po upadku. Jakby byli wykonani z gazu niezapalającego.Jedyną częścią, która była prawdziwa i zadawała rany było ich zakończone ostrzem lub hakiem ramię. Zastanawiałam się w jakim sensie to w ogóle działa. Autoboty zarówno jak decepticony po zmianie w holoformy odczuwały wszystko. Byli niemal jak ludzie. Co więc dzieje się ze sługusami. Czym oni są? Pokręciłam głową pozbywając się kolejnego z beztwarzowych. Gdy robiło się ich coraz mniej zwiększałam dystans. Chwyciłam leżący obok łuk wraz z kompletem strzał siedzących w pokrowcu i uciekłam w stronę walczących przyjaciół. No może nie do końca, pomyliły mi się strony i znalazłam się po stronie wroga. Ups.

Decepticony chyba jednak nie zwróciły na mnie uwagi. Były zajęte atakiem na moich przyjaciół. Chwyciłam dwa ostatnie granaty. Stałam zupełnie z tyłu. Widziałam, że sługusów robi się coraz mniej, a w dodatku nie dostrzegłam żadnych nowych. Rzuciłam pierwszy granat w stronę największej kupki wrogów zmierzających w stronę Artura. Wybuch spowodował, że decepticony odwróciły się w moją stronę. Nie chodziło mi o taki efekt. Przeklęłam w myślach, gdy w moją stronę pobiegł brązowo włosy chłopak. Bardzo szybko dobył sztyletu, ale nie byłam wcale gorsza. Stanęłam w rozkroku przyjmując pozycję do walki i czekałam na atak. Decepticonowi jednak przeszkodził Ways, który ku mojemu zdziwieniu odepchnął swojego towarzysza i podszedł do mnie dając mu wyraźny znak do wycofania się. Bez wielkich pretensji sobowtór Grindora odszedł w stronę innych. Ostatni granat, który trzymałam w ręku od jakichś dwóch minut poleciał w kolejną grupę sługusów, zaraz po odblokowaniu. Nie zostałam nawet przez chwile zatrzymana przez decepticona stojącego obok mnie. Spojrzałam na niego i w końcu doczekałam się tego samego od niego. Wtedy dobył sztyletu. Zdziwiłam się, co zauważył. Przyjęłam pozycję obronną, a gdy uderzył odskoczyłam w bok.

- Co ty wyprawiasz? Myślałam, że się lubimy - odparłam robiąc grymas bólu. Stopy znów dały mi się we znaki. Spojrzałam na nie z pretensjami. Decepticon również spuścił głowę i na nie zerknął. Poczułam dyskomfort. Moje skarpetki zostały nad rzeką, a ja paradowałam na boso. Stopy wciąż miały odcień różu i nie wyglądały najlepiej. Powróciłam do twarzy Waysa - nic mi nie powiesz? Czego znowu od nas chcecie?!

- Udawaj, że walczymy. Blackout zaraz się połapie, że ściemniamy i jestem twoim kompanem - odezwał się w końcu.

- Kompanem? Nie uważasz, że kompan zachowuje się nieco inaczej?

- Dostałem rozkaz. Musiałem się udać wraz z Blackim - wyjaśnił, ale ja nie zamierzałam dawać za wygraną.

- Myślałam, że sprawy decepticonów cię nie dotyczą i, że masz je gdzieś?

- Tak, to prawda, ale mój kolega jest nieobliczalny. I gdyby mnie tu nie było zapewne ciebie też by już nie było. Mierzenie się z nim w pojedynku byłoby najgłupszą i z resztą ostatnią rzeczą jaką byś zrobiła.

- Pomagam moim przyjaciołom was powstrzymać - powiedziałam wkurzona.

- Nie mów NAS, bo ja nie atakuje. Jedynie bronie się jak twój popaprany rycerzyk próbuje mnie zlikwidować - powiedział naburmuszony.

- Nie jest popaprany. Ty jesteś - wystawiłam mu język, a on wyzwał mnie od wiedźm. Potem znów zaatakował.

- Nie traktuj mnie jak wroga. Próbuje ci pomóc. Nie możesz zrozumieć?

- To nie ja wymachuję sztyletem w stronę swojego kompana! - krzyknęłam, a w tym samym czasie Ways zakrył mi usta swoją ręką robiąc znaczące "ciii". Ugryzłam go. Całkiem świadomie. Zrobiłam to z nerwów, z desperacji i z czystej chęci. Po chwili, gdy Ways zajmował się wycieraniem mojej śliny z ręki popchnęłam go na ziemię. Miałam ułożone w głowie jak jednym ruchem znokautować go tak okrutnie, by zapłakał. Faceci są czuli- na to jedno miejsce najbardziej. Jednak zanim zdążyłam wykonać ten ruch potknęłam się o jego specjalnie wyciągniętą nogę. Upadłam na niego boleśnie. Jak się okazało nie tylko dla mnie było to nieprzyjemne. Przy upadku trafiłam decepticona łokciem w twarz. Chłopak wykrzywił się w bólu, a ja nie czując skruchy roześmiałam się. Musiałam się przecież bronić. Sideways zrzucił mnie z siebie i wstał chwytając sztylet. Wstałam też ja, nie do końca zachwycona kolejnym przypływem bólu w nogach.

- Bolą cię? - zapytał zaciekawiony. Przytaknęłam nie wdając się w szczegóły. Najwyraźniej jednak bardzo go to zainteresowało, bo wciąż się dopytywał. Wyjaśniłam mu, że moje stopy są obolałe po treningu z gościem, który mnie nie lubi. Naszą wymianę zdań przerwał głos tzw. Blackouta, który zniecierpliwiony czekał na swojego towarzysza.

- Tak trudno ci się rozprawić z jednym robakiem? Po co się upierałeś, żebym ją zostawił. Załatwiłbym tą małą wesz jednym pchnięciem, a ty się głowisz z kilka dobrych cykli. Straciłeś formę?

- Mała jest dobrym przeciwnikiem - odkrzyknął mu Ways.

- Albo to ciebie przeceniłem. Ruszaj się!

Sideways ponownie zaatakował. Znów zdołałam go zablokować. Moje ataki powinny być szybsze, każdy z nich nie był wystarczająco dobry, by chociaż drasnąć przeciwnika. Nie chciałam zrobić Waysowi większej krzywdy, bo mimo wszystko mu ufałam. Możliwe, że na próżno, jednak dawał mi pewne poczucie bezpieczeństwa mimo, że właśnie próbował dźgnąć mnie sztyletem. To normalne. Ludzie, którzy się lubią często gonią się z ostrymi nożami w dłoniach. Ciężko to wytłumaczyć, ale i tak lubiłam tego średniowiecznego głąba. Spojrzałam na niego, a po chwili rozejrzałam się po okolicy. Sługusów było coraz mniej. Wydaje się, że mogłabym ich policzyć na palcach, albo możne nie? W każdym razie było ich dostatecznie mało bym śmiała stwierdzić, że teraz już gładko wygramy.

Zagapiłam się. Tak, jestem pewna, że to przez to nie zdążyłam odskoczyć. Poczułam przeraźliwy ból uda. Spojrzałam w dół, by zobaczyć co mi jest. Rana. Rozprute spodnie, przebita skórę i obolały, krwawiący mięsień, krew na ostrzu w dłoni przerażonego całym zajściem Sidewaysa. A po chwili upadek na kolana. Złapałam za nogę, z której sączyła się krew. Rozmazany obraz. Znowu ostrość, drażniące blaskiem słońce obok mnie. Potem znów wrócił ból i wszystko było zamazane. Od łez. Tak. Przez chwile myślałam, że ból sprawia, że mdleje. Nie wiedziałam, gdzie jestem aż usłyszałam krzyk. Czy mój? Przez chwile tak myślałam. Nie pamiętałam jednak bym otwierała usta, ani chciała wrzeszczeć. Łapałam szybsze oddechy, by pozostać świadoma. Nie wiedziałam czy to pomoże, ale gdy dopadała mnie histeria zawsze tak robiłam. Ways kucnął obok mnie i próbował oderwać moje ręce od nogi, którą ściskałam. Mówił coś do mnie w przejęciu, ale nie słyszałam. Widziałam tylko ruch jego ust. Moje ręce były skąpane we własnej krwi. Przebiegły mnie dreszcze. Czułam zimno. Nie myślałam logicznie. Ocknij się, idiotko. Nie potrafię. Cholernie mi zimno. OCKNIJ SIĘ!

Do moich uszu zaczął docierać głos. Ways trzymał moją twarz i krzyczał bym się ocknęła. Prawdopodobnie zaczęłam majaczyć. Uśmiechnęłam się do niego. Miałam wrażenie, że jego twarz świeciła. Potem znowu zaczęła się rozmywać. Czy ból powodował u mnie dziwne zachowanie? Nigdy tak przecież nie reagowałam.

- Selen, ocknij się, słyszysz? Na wszechwiedzącego... co ja zrobiłem? co ja zrobiłem... - słyszałam. Za każdym razem kiedy chciałam coś powiedzieć nie mogłam wydobyć głosu z gardła. Wszystko wyglądało jak na jakiejś karuzeli. Kręciło się w to jedną w to drugą stronę. Od tego wszystkiego zrobiło mi się... o cholera mam wrażenie, że go obrzygałam. Albo nie...

- W...Ways? bardzo mnie boli - wyszeptałam. Chłopak przybliżył twarz do mojej aż do siebie przylegały. Jego oczy się błyszczały. Widziałam w nich strach.

- Ja nie chciałem...- szepnął, a po chwili musnął mnie w okolicy ust. Tak? Nie wiem... może mi się zdawało.. Przyjrzałam mu się uważnie, na tyle, na ile pozwalał mi pogarszający się wzrok. Musnął mnie jeszcze raz. Odsunęłam go od siebie czując mdłości.

- Co się ze mną dzieje? - zapytałam jakby samą siebie. Odpowiedź Waysa sugerująca, że ostrze było świeżo umoczone w truciźnie nie polepszyło mojego humoru. Położyłam się na trawie, by spokojnie zwymiotować. Wtedy poczułam, że ktoś ciągnie mnie do góry. Czułam się na tyle paskudnie, że nie opierałam się już w niczym.

- Dobij mnie. No dawaj, tylko szybko, bo znów chce mi się rzygać - jęknęłam. Odetchnęłam, gdy dostrzegłam, że za rękę trzyma mnie Optimus. Miał potargane włosy i kilka zadrapań w tym jedno na policzku. Mimo to wyglądał zabójczo przystojnie i gdyby nie okropny ból w nodze na pewno zabrałabym go w krzaki. Nie sądzę, by opierał się za bardzo. On tak lubił.

- Co ty jej zrobiłeś?! - wrzasnął do decepticona, który podniósł się i próbował wyjaśnić sytuację.

- On jest moim kompanem, Prime - roześmiałam się nie wiedząc właściwie co w tym zabawnego. Odebrało mi rozum - potraktował mnie trucizną - wyjaśniłam. Lider spojrzał na Waysa z nienawiścią w oczach. Zastanawiałam się, czy nie robi takiego wyrazu twarzy do każdego faceta, który spojrzy na mnie w sposób inny niż zwykle.

- Potrzebuje opaski uciskowej - krzyknął decepticon pokazując na nogę. Krew wciąż się sączyła. - no już! Ściągaj koszulę!

Prime położył mnie na ziemi z powrotem, ale zanim rozpiął swój mundur Ways był już w trakcie ściągania bluzki. Rozdarł ją i owinął wokół mojej nogi. Potem ścisnął z całej siły na co odpowiedziałam krzykiem i łzami. Próbowałam zająć głowę czymś innym niż bólem. Nie do końca mi się udało. Przynajmniej nie miałam już rozmazanego obrazu. Oczy zaczęły funkcjonować jak należy. Blackout walczył z Ironhidem i muszę przyznać, że ich siły były równe. Aż ciężko uwierzyć, że takie chuchro jest w stanie równać się z naszym mięśniakiem. Jazz, Arsen i Roger atakowali beztwarzowych, a Jonsey i mój wujek stali w gruzie, pozostałości po starej kopalni, gdzie znajdywały się ciała żołnierzy i Sanjay, którego życie wisiało na włosku. Sideways dotknął jeszcze raz mojego uda, ale przestał, gdy wzdrygnęłam się z bólu.

- Przepraszam - westchnął - za wszystko.

Nie umiałam się na niego gniewać. Tak, wbił mi sztylet w nogę, ale jakoś tak...był w tym wszystkim taki biedny i wystraszony, że nie mogłam się złościć.

- Przeniosę cie do mojego alt mode. Za chwilę dokończę tą bezsensowną walkę i udamy się do wojska - lider próbował mnie uspokoić.

- Nawet nie próbuj - stwierdziłam bez namysłu - będę walczyć. Ten głupi decepticon zapłaci za swoje. A ja czuję się świetnie, może, gdy akurat nie rzygam.

- Zwariowałaś? Masz ranę na nodze i wariujesz od trucizny... - liderowi zmiękł głos - jeżeli jej coś będzie głupcze to poderżnę ci gardło!

- Ta trucizna w małej dawce jest czymś w rodzaju ogłupiacza. Raną martwiłbym się najbardziej - wyjaśnił chłopak bez koszulki. Przyjrzałam się jego nagiej klatce piersiowej. Był lekko spocony na torsie. Lekko umięśniony, podobnie jak Optimus. Zaczęłam rozpinać koszulę i spojrzałam się z powagą na lidera.

- Ściągaj swoją.

- Selen nie możesz walczyć. Zachowujesz się jak wariatka - odparł na mój rozkaz. Spojrzałam na niego wściekle.

- Selen, posłuchaj swojego lidera. Tu ma racje - odezwał się Ways - nawet mogę ją zabrać, do waszego medyka. Wskaż tylko miejsce.

- Nawet o tym nie myśl gnojku!

- Chłopcy... nie kłóćcie się. Damy sobie wszyscy buzi na zgodę. Wy pierwsi no dalej...

Lider przewrócił oczami i chwycił mnie za ręce. Po chwili zorientowałam się, że chce mnie podnieść, tak, więc kopnęłam go w nogę. Jęknął. Kopnęłam jeszcze raz i puścił.

- Powiedziałam nie. Następnym razem wceluję wyżej - Wstałam. Chwiejąc się, ale udało mi się podnieść. Cały mój ciężar spoczywał na jednej, zdrowej nodze, natomiast drugą miałam lekko zgiętą, wysuniętą w tył. Nie miałam zamiaru dodatkowo jej uszkadzać. Lekko posuwałam się do przodu odpychając od siebie ręce raz to Waysa, raz Optimusa. Nie przeszłam większego kawałka, gdy byłam zmuszona ustać. Nie był to powód bólu czy natarczywe próby powstrzymania mnie przez mojego przyjaciela czy chłopaka. Po prostu szok. Ze szczątków kopalni zaczął podnosić się Sanjay. Hindus, który dostał w głowę i leżał nieprzytomny przez dłuższy czas. Miałam ochotę płakać ze szczęścia. Nie znałam długo tego chłopaka, ale był dobry i bardzo ważna była dla niego wolność. Ja jeszcze nie wiedziałam co to znaczy walczyć o wolność. Czułam jednak, że będę musiała się w końcu przekonać jak to jest. Uśmiechnęłam się. Hindus rozglądał się po okolicy ze smutną miną. Pewnie nie był zachwycony kolejną wojną. Kto by był? Wolnymi i ostrożnymi ruchami Sanjay wydostał się z otoczenia kamieni i powoli, z grymasem bólu, zmierzał w stronę walczących Hidea i Blackouta. Znów ruszyłam do przodu nie spuszczając oczu z ocalałego żołnierza. Wtedy decepticon strzelił. Twarz hindusa zniknęła w czerwieni. Mnóstwo krwi tryskało z jego szyi, a sam chłopak runął na ziemię i zastygł bez ruchu. Mój wrzask słychać było chyba na cały las. Przynajmniej tak mi się zdawało. Zapomniałam o bólu. Biegłam nie odczuwając żadnego pieczenia. Łzy spływały mi po policzkach, a głos drżał. Dobiegłam do martwego i uklękłam przy nim. Próbowałam odwrócić wzrok od poszarpanej szyi, z której sączyła się krew.

- Sanjay... - szlochałam. Zamknęłam nieżywemu oczy. Spojrzałam na tatuaż na jego karku. Krew przykryła większą część napisu. Zostało hinduskie słówko oznaczające wolność. Wykonałam znak krzyża. Potem wytarłam twarz mokrą od łez rękawem od mojej koszuli.

- Nie rozpaczaj tak, to tylko żołnierz - zaśmiał się decepticon. Walczył z Rogerem podczas kiedy Hide zbierał się po upadku - co ci tak zależy, był słaby, bo nie umiał się bronić.

- Zabiłeś go nim zdążył cokolwiek zrobić. Nie był słaby szczurze! - wrzasnęłam. Znów zmienił mi się głos.

- Oł..., ale nie wyrażaj się tak mała. Zaraz skończysz jak twój kolega. Albo ktoś inny podzieli jego los...

Blackout odepchnął Rogera, który utraciwszy równowagę, upadł na ziemię. Pistolet decepticona namierzył Ironhidea.

- Nadszedł czas zakończyć nasz spór. Jakoś nie będę tęsknił... - westchnął beznamiętnie kładąc palec na spuście. Zadrżałam. Nie...

To była zaledwie chwila. Niczym mrugnięcie oka. Pistolet schowany w futerale przy pasie znalazł się w mojej dłoni. W następnej chwili odblokowałam go i wycelowałam. Ręka się trzęsła, ale nie na tyle, bym spudłowała.

- Strzel a pożegnasz się z życiem skurwielu! - krzyknęłam, a w odpowiedzi dostałam dziki rechot.

- Mała suka będzie mi grozić? I tak tego nie zrobisz. Zachowujesz się jak histeryczka i nie wiem kto posłał cię do wojska. Nie zabijesz nikogo, bo nie odważysz się tego zrobić. Marnujesz tylko mój czas, mała... - decept odwrócił ode mnie wzrok i uśmiechnął się w stronę Ironhidea, który siedział nieruchomo w jednym miejscu i patrzył prosto na broń, która miała go zranić - ... au revoir Hide.

To były dwa strzały. Głośne, mrożące krew w żyłach. Upadłam na kolana z bronią w sztywnych, wyprostowanych rękach. Spojrzał na mnie zaskoczony. Po chwili podniósł wzrok do góry. Z dziury na jego czole sączyła się krew. Spływała po nosie i policzkach i kapała na białą koszulkę. Potem runął na ziemię twarzą w dół. Nie mogłam zamknąć oczu. Dyszałam coraz głośniej w panice. Zabiłam go. Zabiłam decepticona. Nie był to sługus, tylko żywy... niczym człowiek. A, więc można by rzec, że zabiłam człowieka.

- Selen... - usłyszałam głos niedaleko mnie. Nie odwróciłam się w stronę Optimusa. Coś we mnie pękło. Straciłam kolegę, zabiłam człowieka, moi przyjaciele są ranni. Poczułam jego silne ramiona. Otulił mnie nimi, a ja schowałam twarz w jego koszule i płakałam cicho. Lider głaskał moje włosy i powtarzał moje imię, aż przestałam drżeć. Wtedy przyszedł czas na ból. Nogi, ręki i wszystkiego w środku. Lider wziął mnie na ręce i zabrał mnie dalej od ciała Sanjeya. Jonsey ściągnął jego nieśmiertelnik i podał Rogerowi, który schował go do kieszeni wraz z innymi. Po chwili oddał hołd zmarłemu strzałem z broni. Kula poleciała w niebo i zniknęła. Spojrzałam na zakrwawioną i podartą koszulę Waysa obwiązaną wokół rany na mojej nodze. Szkoda, że musiał poświęcić swój t-shirt. Ironhide podszedł do mnie i potargał mnie po włosach. Tak jak każdy z nas, mięśniak nie miał na twarzy uśmiechu. Na polu bitwy został już tylko Ways, który po szybkim spojrzeniu w moją stronę udał się w gęsty las. Niedługo potem straciłam go z oczu i powróciłam do przyglądania się moim przyjaciołom. Jazz wraz z kilkoma zdrowymi żołnierzami wydobywali energon. Arsen i Artur zanosili rannych do alt mode Hidea. Wychyliłam głowę próbując odnaleźć Skulla w aucie. Wujek, który dostrzegł moją ciekawość krzyknął, że Nick daje radę. Odetchnęłam z ulgą. Chociaż on.

Roger i Jonsey okrywali ciała zmarłych czarnym materiałem i wiązali sznurkiem. Potem dali znać jednostce, że potrzebne są posiłki, które zabiorą poległych.

- Ratchet nas wszystkich opatrzy, za chwile jedziemy do domu - Optimus szepnął mi na ucho. Przytaknęłam.

- Chcę zapomnieć o tym dniu.

- Nie ty jedna, skarbie.

I faktycznie. Przyjechało auto transportowe. Wysiedli z niego żołnierze, którzy z pomocą Jazza w postaci robota przenieśli ciała do wozu, a po zapakowaniu energonu do bagażnika hipisa mogliśmy ruszać. Prime starał się delikatnie usadowić mnie na siedzeniu w jego alt modzie. Potem sam wsiadł do samochodu i ruszył. W zupełnej ciszy i powadze udaliśmy się z powrotem do domu. Skupiałam się, mimo, że starałam się tego nie robić na bólu nogi. Stopy to pół biedy. O nie się już nie martwiłam, chociaż też dawały mi się we znaki. Myślałam o Nicku, a także o hindusie, który już nigdy nie pochwali się swoim tatuażem i nie zacznie burczeć czegoś w swoim języku, gdy się wkurzy. Znałam go od niedawna, co już wcześniej wspomniałam, ale to nie znaczyło, że nie był moim przyjacielem. Chyba zgłodniałam i chyba przeszły mi już chore wariacje. Nie pamiętam co mówiłam. Pamiętam tylko obrazy, które jeszcze na długo zostaną w mojej głowie. Lider patrzył na drogę, ale co jakiś czas zerkał na mnie i starał się uśmiechać, bym poczuła się lepiej. Oddałam uśmiech. Ale to nie polepszyło mi humoru. Ani trochę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro