Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17: Legenda o wybuchającej dżdżownicy

Po skończonym obiedzie Ratchet, Ironhide, Optimus oraz bliźniaki poszli wraz z generałem rozpocząć testy zawodowe. Nie widziałam się w żadnym z nich. Zwykły szeregowy mnie usatysfakcjonował. Mogłam walczyć. To się liczyło. Siedziałam najedzona na kanapie w sali rozrywkowej. Bumblebee grał z Jazzem w piłkarzyki. Wraz z Rogerem przyłączyliśmy się do gry, gdy tylko skończyłam opowiadać o walce przy lasku, jaką stoczyliśmy przeciw decepticonom. Nigdy nie widziałam nic ciekawego w tej jakże prymitywnej zabawie. Jednak, gdy już wraz z Rogerem wybrałam czerwonych i zaczęła się zacięta bitwa, stwierdziłam, że więcej mi do życia nie potrzeba. Pragnęłam też Pizzy. Grochówka zapewniła mi brak głodu, ale myślenia o jedzeniu nie dało mi się stłumić. Najczęściej zamawiałam pizzę z mięsem. Salami, szynka, kiełbasa, boczek, a do tego ser, sos i cebula. Hide byłby szczęśliwy. Lubiłam też pizzę z salami, brokułem, serem i czosnkiem. Czasem jednak brałam pepperoni albo margharittę. Mama robiła sos czosnkowy i mieliśmy ucztę. Nie wiele potrzeba mi do szczęścia. Uśmiechnęłam się rozmarzona, a po chwili kopnęłam piłkę moim ludkiem. Poleciała w stronę bramki, lecz zatrzymał ją Jazz.

- Często jesz pizzę, Roger? - zapytałam z powagą, a on popatrzył na mnie i wybuchnął śmiechem.

- Czy ja wiem? Margaret, nie robi nam jej za często. Gdy mamy ochotę, składamy się z chłopakami na dwie duże. A co, już jesteś głodna? - zapytał. Pokręciłam głową. Po chwili znów kopnęłam piłkę lecącą w stronę mojego piłkarza. Znudzona usiadłam na kanapie. Reszta zrobiła to samo.

- Jednego nie rozumiem. Decepticony mają w zanadrzu wysadzenie Ziemi przez jakąś maszynę, prawda? - zapytał Roger. Potarł się o czoło i zmarszczył brwi wciąż się zastanawiając. Przytaknęłam, a on dokończył myśl - to dlaczego nie możemy lecieć i zniszczyć tej maszyny?

- To nie takie proste - stwierdziłam przez chwile sama zastanawiając się nad tą myślą - Wydaje mi się, że nie mamy takiego sprzętu, który wydobyłby tę maszynę z piramidy. Musimy czekać, aż oni zaatakują.

- A kiedy będziemy to wiedzieć? - zapytał.

- Myślę, że trzeba by nakłonić generała, by zajął się tą sprawą. Trzeba być w kontakcie z Egiptem. Powiadomią nas, a my polecimy im pomóc - stwierdził Jazz. Przytaknęliśmy.

- To trochę dziwne, że decepticony mają sprzęty, by wykopać destrukcyjną maszynę z piramidy, a wy nie. Jakim cudem dajecie sobie radę?

- Na całe szczęście decepticony nie pomyślały, by użyć czegoś takiego przeciwko nam. Nie tutaj. Wojna na Cybertronie wyglądała okropnie. Jakoś musiała stać się pustkowiem, prawda? - zapytał retorycznie.

- Jest ich więcej, bo mają kilka asów w rękawie. Autoboty są już rzadko spotykane. Zazwyczaj albo się ukrywają i są zabijane przez tropiciela, albo mieszkają w Imperium Autobotów. Tam jest w miarę bezpiecznie - wyjaśnił Bumblebee.

- Nie podoba mi się to. Co się stało z Cybertronem? Użyli jakiejś bomby atomowej? - zapytał Roger.

- Coś podobnego. Nie słyszeliście o tym, a ja z chęcią wam opowiem. Ojciec naszego dobrego kolegi, który tak jak jego syn, był szalonym wynalazcą konstruował żyjące zwierzaczki. Jak zobaczycie kiedyś tropiciela, spostrzeżecie, że obok zawsze ma przy sobie mechanicznego kota. Ojciec Quee zawsze był znany ze swojego politowania. Nie miał iskry na nich eksperymentować, więc wypuszczał je na wolność. Każdy zwierzaczek był do czegoś stworzony. Jeden do tropienia, inny do czuwania, takie tam. Jakiś czas minął, a on zaczął mieć wizję. Quee opowiadał nam, że ojciec przestał być sobą. Nie umiał tego sprecyzować. Podobno miał ciągłe myśli o zagładzie. Większość tłumaczy to jako opętanie. Coś jakby wstąpił w niego zły duch. Inni twierdzą, że mu o prostu odbiło. Którejś nocy szalony naukowiec, w tym swoim amoku, zaczął konstruować kolejne zwierzątko. Głos w jego głowie zaczął nakazywać mu, by wysadził całą część Cybertronu w powietrze. I tak powstały dwa robaki. Wyglądem przypominały dżdżownice, które można spotkać w ogrodach. Były jednak metalowe i sięgały do kolan. Łatwo było je oswoić, ale był mały szczegół. Gdy tak zwanemu The Drillerowi zwiększy się poziom energonu na maksymalny, wybuchnie. Im robak stanie się większy tym większa siła wybuchu. Ojciec Quee nie wiedział co robi. Z dnia na dzień karmił swoje zwierzątko, aż nabrało właściwych rozmiarów. Podczas trwania wojny The Driller stał się własnością decepticonów. Drugi zaś robak został wypuszczony przez naukowca nim osiągnął jakikolwiek niebezpieczny etap. Głos w procesorze ojca naszego kolegi nękał go jeszcze przez kilka dni, do czasu, gdy zrozpaczony robot popełnił samobójstwo. Jego zwłok nie znaleziono.

- Dość przerażające - stwierdziłam gładząc rękę, na której pojawiła się gęsia skórka - a więc decepticony wykorzystały go i ...

- Zniszczyły prawie całą połówkę Cybertronu. Ze wszystkiego ocalały tylko dwie budowle, które były przygotowane na większe eksplozje. Nikt nie wie, co by się stało, gdyby ten robal był jeszcze bardziej utuczony. Aż strach pomyśleć - dokończył Jazz.

- Ten Cybertron to ciekawe miejsce. Złe duchy, robaki- dynamity... jestem pod wrażeniem - stwierdził Roger, ale w jego głosie nie było już wesołości.

- A no właśnie. Podobno były dwa robale...

- Tak. Do teraz nie wiadomo nam, co stało się z drugim. Być może umarł. Przy tak silnej eksplozji, nie powinno go już być.

- Miejmy nadzieję - stwierdziłam. Spojrzałam na okno zainteresowana nagłym szelestem. Deszcz lał jak z cebra. W pokoju zrobiło się ponuro i chłodno. Oparłam głowę o oparcie kanapy. Wszystko wydaje się jakimś snem. Wielki robal powodujący eksplozje nieco mnie zniesmaczył. A co dopiero jakiś opętujący zły duch? Przeżyłam roboty z kosmosu i wyprawę na ich planetę. Muszę przyznać, że to wydało mi się już dostatecznie dziwne i zaskakujące, ale nie! Jazz wyskakuje mi z destrukcyjną dżdżownicą i demonem. I nagle zapragnęłam być znów zwykłą nastolatką. Westchnęłam cicho. Bumblebee podbiegł do okna i przyglądał się jak krople uderzają o grunt. W pewnej chwili pojawił się mocny przebłysk światła i już wiedziałam co będzie jego następstwem. Do głośnego huku dołączyła silniejsza fala deszczu. Malec patrzył na burzę jak zaczarowany od czasu do czasu ukrywając się przed błyskiem. Postanowiliśmy nie włączać telewizji. Zeszłam na dół po schodach i rozejrzałam po okolicy. Po chwili weszłam do strzelnicy, gdzie aktualnie nikogo nie było. Dziwiło mnie, że sala jest pusta. Złapałam pistolet leżący na półce i stanęłam naprzeciwko celu. Wyprostowałam ręce, a stopami mocno przywarłam się do ziemi. Gdy wymierzyłam broń na środek tarczy nacisnęłam na spust. Odgłos wystrzału ogłuszył mnie, a zarazem odrzucił do tyłu. Powtórzyłam strzał kilkakrotnie. Otworzyłam oczy. Na tarczy były dodatkowe strzały. Nie trafiły jednak w środek. Podeszłam do drugiego celu. Powtórzyłam strzał. Prawidłowo trzymać pistolet nauczyłam się dzięki Optimusowi. Jednak nadal drżały mi ręce za każdym razem, gdy miałam nacisnąć na spust. Lider mówił mi, że to kwestia wprawy i przyzwyczajenia. On posługiwał się bronią przez kilka lat, ja zaczynałam od połowy miesiąca. Bałam się broni palnej mimo, że lubiłam nią walczyć. Gdy dochodziło do starć z decepticonami była przydatna. Myślę, że szybko się z nią oswoję. Popatrzyłam na czarny pistolet, który ciążył mi w dłoni. Wydawał się lekki, a w rzeczywistości ważył trochę więcej, niż mogłam się spodziewać. To tak jak kula do kręgli. Wydaje się zwyczajną kulką, którą można z wielką łatwością podnieść i rzucić. Nic nie jest takie, jakie się wydaje. Oswoiłam sie z ciężkością. Trzymałam broń w jednej ręce. Na początku wraz z ciężarem pistoletu ręka opadała mi na dół. Potem starałam się to przezwyciężyć. Udało mi się. Kątem oka dostrzegłam skrzynkę. Podeszłam do niej i poszperałam w zawartości. Były to słuchawki. Byłam niezadowolona, że nie zauważyłam ich wcześniej. Po chwili wybrałam jedne z nich i nałożyłam sobie na uszy. Podniosłam rękę, w której trzymałam broń i wystrzeliłam. Tym razem odrzut był mniejszy. Uśmiechnęłam się lekko widząc, że od środka tarczy dzieli mnie już tylko kilka milimetrów. Zsunęłam słuchawki z uszu i odetchnęłam.

- Nieźle, ale musisz pamiętać, by mieć otwarte oczy - zaskoczył mnie głos zza pleców. Odwróciłam się gwałtownie i ujrzałam Rogera. Uśmiechał się łagodnie. Podrapałam się po głowie zakłopotana.

- Nie jestem jeszcze doświadczona. Używałam broni palnej jedynie w dwóch bitwach. W jednej wyłącznie z impulsu - wytłumaczyłam, a on zaśmiał się cicho.

- Spokojnie, to nie spowiedź. Swojego czasu ja też bałem się broni. Ale ona ma się stać częścią ciebie , zobacz - powiedział po czym przejął mój pistolet i wystrzelił nim zdążył zobaczyć, gdzie celuje. Był to środek tarczy. Wytrzeszczyłam oczy, a on znowu śmiał się charakterystycznie - widzisz? Z czasem nie będziesz potrzebowała nawet wzroku. To wydaje się trudne, ale uwierz mi, lata praktyki zrobią cuda.

- Wierzę ci - westchnęłam, a po chwili dostałam pistolet z powrotem. Wymierzyłam w tarczę. Nim zdążyłam wystrzelić ręka Rogera spoczęła na mojej. Nie tylko mój, ale też jego palec dotknął spustu. Jego ręka przemieściła się wraz z moją troszkę w lewo i wtedy poczułam ucisk na palec wskazujący co było sygnałem do wystrzału. Huk wciąż zaskakiwał. Nie lubiłam hałasu. Roger zwolnił uścisk i przyjrzał się tarczy. Na jej środku wśród innych dziur, znajdowała się nasza. Jeszcze dwa razy zostałam przez niego naprowadzona. Potem kazał mi powtarzać atak dwanaście razy. Musiałam uzupełnić magazynek. Dał mi na to cztery sekundy. Wydając rozkazy robił się zupełnie inny. Trochę zimniejszy, bardziej poważny i stanowczy. Śmieszyło mnie to trochę, ale wykonywałam rozkazy. Ładując broń wyszłam trochę za dany mi czas. W tym przypadku kazał mi powtórzyć to zadanie jeszcze sześć razy pod rząd. Potem znowu zabrałam się za strzelanie. Osiem kul trafiło w sam środeczek.

- Oczy mają być otwarte, Howard! - krzyknął, a ja miałam wrażenie ,że zamienił się w Patricka. Jednak zerknąwszy w prawo nadal tam stał. Czarnowłosy, dość umięśniony dwudziestolatek. Następne strzały oddałam widząc jak kula wbija się w drewno. Na jego rozkaz biegłam do kolejnych tarczy. Zostawiałam tam dziury, obserwując tym razem jak pociski przedzierają się przez tarczę. W końcu dostałam rozkaz, by przestać. Chłopak podszedł do mnie i uśmiechnął się znowu.

- Widzisz? Od razu lepiej. Pamiętaj o oczach, one muszą widzieć do czego strzelasz -wyjaśnił.

- Ale mówiłeś, że z czasem nie będę już ich potrzebowała.

- To prawda. Jednak powinnaś patrzeć. Wzrok to bardzo ważny zmysł. Z czasem strzelanie będzie ci szło tak dobrze, że wyczujesz wroga nim go zobaczysz i oddasz strzał. Ale musisz widzieć by ocenić, gdzie celujesz. Zamykając oczy możesz mieć tylko nadzieje, że twój cel nie poruszy się, czy ty tego nie zrobisz. Każdy milimetr się liczy.

Przytaknęłam. Odłożyłam pistolet i słuchawki na miejsce. Nie były mi potrzebne. Wyszliśmy ze strzelnicy do sali treningowej.

- Roger, jak będą wyglądały treningi?

- Będą ciężkie. Mogę być waszym przyjacielem, ale na treningu mnie znienawidzisz - zaśmiał się.

- Serio? Bardziej niż po lekcji w strzelnicy ? - zapytałam złośliwie, a on znów się śmiał.

- O wiele - odparł. Szturchnęłam go ramieniem po czym stwierdziłam, że jest na prawdę spoko. Wyjaśnił mi, że będąc w plutonie muszę się wykazać odwagą i opanowaniem. Zdradził także, że jako kandydat do wojska powinnam wraz z moimi przyjaciółmi przejść testy psychologiczne, ale zważając na fakt, że jesteśmy, jak to określił, "ważnymi osobami, które potrzebuje wojsko" generał darował je sobie.

- A więc twoi przyjaciele niedługą dostaną wymarzony zawód - stwierdził optymistycznie.

- Jeśli dostaną - poprawiłam go - jeszcze nic nie wiadomo. Chyba, że to też jest ustawione?

- Ależ skąd. No weź, Selen. Nie gniewaj się. Jeżeli chcesz mogę ci urządzić twój prywatny test. Zero udawania, zero Patricka. Same korzyści.

Zaśmiałam się.

- Masz racje, same korzyści. Może lepiej tego nie rób. Pozwól mi znielubić Cię dopiero jutro.

- Niech będzie.

Do sali weszły autoboty, a za nimi generał. Przywitałam się z nimi machając ręką. Lider zawołał do siebie Jazza i Bee, którzy zapewne byli pochłonięci ponowną grą w piłkarzyki. Chłopcy natychmiastowo zeszli po schodach i dołączyli do szeregu jaki utworzyliśmy. Generał dał Rogerowi znaczące spojrzenie i chłopak wybiegł z sali. Z tego co widziałam przez skrawek uchylonych drzwi i sądząc też po suchych ubraniach moich przyjaciół deszcz przestał padać i wcale ich nie zmoczył.

- Roger przybędzie za chwilę. Do tego czasu możemy ustalić kilka rzeczy - zaczął generał - zebraliśmy się by uchwalić nowy oddział. Nazwany zostanie Pluton Optimusa. Za chwile będziecie ślubować przysięgę służenia w wojsku i nim panienka Howard bezczelnie mi przerwie, uprzedzam ją, że dwie nieobecne tutaj osoby, które mają zamiar dołączyć, jutro zostaną, bądź nie zostaną przyjęte. Zrozumiano? - te słowa skierował do mnie.

- Wcale nie zamierzałam o to pytać - mruknęłam cicho, a po chwili ugryzłam się w język, by nie powiedzieć złośliwie, że i tak zostaną przyjęci. Roger wbiegł z wielką, kremową siatką, spod której ledwo wystawał jego beret. Widziałam jak generał próbuje zwalczyć śmiech. Opanował się jednak i powrócił do wygłaszania mowy. Roger wyciągnął srebrne wisiory z worka i podszedł do nas. Gdy generał dopowiedział, że jako żołnierze nosić będziemy nieśmiertelniki i barwy naszego kraju, czarnowłosy wręczył każdemu z nas swój własny wisior. Cienki łańcuch, a na nim dwa metalowe prostokąty z zaokrąglonymi końcami, a na nich wypisane nasze dane: imię, nazwisko (w innym przypadku rasa), oddział, data urodzenia, miejscowość, kraj. Z dumą założyliśmy nieśmiertelniki i popatrzyliśmy przed siebie. Roger znów zaczął nas obdarowywać. Tym razem były to mundury. Nasze własne. Miałam ochotę rozpłakać się ze szczęścia tarzając się na podłodze, ale w związku z tym, że byłoby to niestosowne postanowiłam się tylko wyszczerzyć w uśmiechu. Na prawym ramieniu naszych mundurów widniała opaska z ojczystymi barwami a na jej środku znajdował się znaczek autobota. Strój miał kolor ciemnozielony, a do tego były ciężkie, długie buty w kolorze ciemnego brązu. Mundur składał się ze spodni i koszuli sięgającej do połowy tyłka. Miała kieszonki na piersiach, kołnierzyk i czarny pasek wokół tali. Góra była zapinana na guziki z orłem białym w koronie. Naszym godłem. Generał wydał rozkaz by zapanowała cisza. Odgłosy ekscytacji i uwag ucichły szybko. Roger stał z potężną flagą w ręku. Była biało-czerwona, a jej rączka była złota z trzema złączeniami na dole, środku i górze. Przez chwile wcześniej nie rozumiałam jak mógł zmieścić ją do worka, a potem dostrzegłam złączenia. Flaga była składana. Sprytne. Flaga pochyliła się tak by każdy z nas mógł jej dotknąć. Tak zrobiliśmy. Chwyciliśmy materiał flagi, a drugą rękę złożyliśmy do ślubowania. Przyrzekliśmy bronić ojczyzny, kochać ją, szanować, walczyć o nią i nie bluźnić z niej. Kilka minut później odśpiewaliśmy hymn. Autoboty dostały kartki z tekstem, którego później mieli się nauczyć. Śpiewanie nie poszło najgorzej, chociaż głosu fałszującego Ironhidea nie pozbędę się tak prędko. Generał powitał nas oficjalnie w szeregach i wręczył także klucze do pokoi. Bardzo szybko opuścił salę wracając do innych swoich obowiązków, a my mogliśmy cieszyć się do woli. Lider podobnie jak reszta zdał test zawodowy. Jakże inaczej. Roger uprzedzał mnie, że tak nie jest, ale jakoś nie chciało mi się wierzyć. Gryzło mnie to trochę. Nie zdobyłam tytułu szeregowej tak jakbym chciała. Starałam się o tym jednak nie myśleć. Byłam szczęśliwa. Ścisnęłam mundur leżący na podłodze i uśmiechnęłam się do lidera, który odwzajemnił uśmiech. Roger wyjął z worka jeszcze jeden mundur, który będzie należeć do Arsen. Żałowałam, że nie ma tutaj mojej przyjaciółki. W prawdzie nie podobało jej się wojsko, ale cieszyłaby się razem ze mną. Jutro czekał ją ten sam test co mnie. Byłam pewna, że sobie poradzi. Zawsze przewyższała mnie swoją sprawnością fizyczną. Poza tym nie tylko. Była bardzo dobrą uczennicą, żeby nie powiedzieć wzorową. Nie lubi, gdy ją tak określam, ale zdaje sobie sprawę ze swojej inteligencji. Cieszyłam się, że jest moja przyjaciółką z wielu powodów.

- Ej mała, wiesz kim teraz jestem? - zapytał Hide z dumą i nie czekając na moją odpowiedź sam zdradził - rusznikarzem. Czy to nie brzmi odjazdowo?

- Na pewno - stwierdziłam nie widząc różnicy pomiędzy rusznikarstwem, a specem od uzbrojenia, którym był wcześniej. Swoją drogą Spec brzmi lepiej niż rusznikarz, ale to tylko moja skromna opinia. Gdy wybiła godzina dziewiętnasta znowu znaleźliśmy się w stołówce. Widząc nas ubranych w mundury zaczęło się świdrowanie wzrokiem, machanie, pytania z ciekawości. Nie przeszkadzało mi to. Nie lubiłam się wywyższać, ale czułam się dobrze wiedząc, że ludzie interesują się mną i moimi przyjaciółmi. Na kolacje zjedliśmy kanapki z jajkiem sadzonym. W szklance znajdował się napój pomarańczowy. Po kolacji zjedzonej wśród moich przyjaciół, pożegnałam ich i wraz z liderem wróciłam do domu. Stanęliśmy na trawniku niedaleko mojego mieszkania. Światła były włączone. Mama i Artur prawdopodobnie wyczekiwali mnie w domu. Ścisnęłam w dłoni moje ubrania. Na sobie miałam mundur i czułam się w nim dziwnie, ale przyjemnie. Nowe doświadczenie, nowe życie. Spojrzałam na lidera, który miał identyczny strój. Pocałowaliśmy się kilkakrotnie i znów na siebie patrzyliśmy.

- Jutro śpisz u mnie - wyszeptał. Puściłam mu oczko i po wymianie słów "Dobranoc" Wyszłam z jego alt mode. Z domu unosił się zapach racuchów. Pachnęły jak zawsze cudownie. Smażone ciasto z jabłkami, a do tego bita śmietana, konfitura, polewa truskawkowa lub cukier puder. Siódme niebo. Weszłam do mieszkania po czym zostałam sparaliżowana widokiem Arsen w fartuszku. Okazało się jeszcze zabawniej, gdyż ona stanęła jak wryta widząc mnie w wojskowym mundurze. Wybuchłyśmy śmiechem po czym objęłyśmy się przyjacielsko. Mama i Artur pojawili się obok nas w kuchni. Moją mamę zatkało, Artur natomiast zaczął bić brawo tłumiąc śmiech.

- Brakuje ci karabinu - zaczął złośliwie, a po chwili objął mnie opiekuńczo i kazał mi opowiadać. Usiedliśmy przy stole, a moja przyjaciółka podała nam talerze pełne racuchów. W misce obok były truskawki ze śmietaną. Byłam pełna, ale nie dałam rady odmówić. Opowieść zajęła mi trochę czasu. Pokazałam nieśmiertelnik, opaskę. Opowiedziałam o moim teście, ślubowaniu, o naszym koledze Rogerze i o wstrętnym Patricku, a co za tym idzie, o jego wybryku z Penny. Potem poczułam, że powieki opadają mi ze zmęczenia. Włożyłam talerz do zlewu i oparłam się o blat kuchenny. Oznajmiłam, że jutro o siódmej musimy być w wojsku, więc idę spać. Arsen również zdecydowała się wrócić do siebie, by wyspać się odpowiednio. Wskoczyłam pod prysznic. Oczyściłam się, odświeżyłam, a także ociepliłam. Nie lubiłam zimna. Mundur złożyłam w kostkę w moim pokoju, a obok postawiłam buty. Nałożyłam na siebie piżamę i szlafrok, a także ulubione kapcie. Dałam jeść mojej myszy, a potem zmieniłam jej trociny i wymieniłam wodę. Potem usiadłam na łóżku i przyjrzałam się moim broniom. Z szafy wyciągnęłam pas na biodra, gdzie mogłam umieścić naboje, a także schować sztylet i pistolet. Położyłam go na mundur, a po chwili sięgnęłam po pistolet Optimusa. Nie chciał go z powrotem, więc stał się moją własnością. Upewniłam się, że broń jest zabezpieczona i uniosłam ją do góry. Położyłam palec na spuście i wymierzyłam pistolet na jakiś punkt w szafie.

- Drżyj przede mną, decepticonie. Rozwalę ci łeb jednym strzałem - wyszeptałam teatralną powagą, a po chwili wydałam z siebie dźwięk podobny do wystrzału pistoletu. Zaśmiałam się z własnej głupoty, a po chwili weszłam pod kołdrę. Schowałam pistolet pod poduszką. Czułam się bardziej bezpieczna niż wcześniej. Brakowało mi lidera, ale jakaś część wciąż tu ze mną była. Dotknęłam broni jeszcze raz, by upewnić się, że wciąż tam jest. Gdy poczułam chłód metalu pod palcami wycofałam rękę z pod poduszki. Otuliłam się cała białą pierzyną myśląc o moich ubraniach, które wrzuciłam do prania, o mojej dzisiejszej przygodzie, o tym jak udało mi się złapać granat wyczuwając go jedynie, lecz nie patrząc jak leci, o mojej walce z Patrickiem i treningu z Rogerem. O tym co mówił. O odwadze, byciu stanowczym, a potem odpłynęłam w śnie mając w głowie słowa, które wcale nie należały do czarnowłosego chłopaka:

Nie należysz tutaj, Selen. Ale nie bój się, już wkrótce staniemy się jednym...


xxxxxxxxxxxxxxxxx

Na dziś 2 rozdziały, ponieważ następny pojawi się  dopiero w następny piątek! :D

Pozdrawiam cieplutko! <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro