Rozdział 1: Jak przywrócić autoboty i nie dać się zabić
- Selen Howard! Proszę udać się do prezydenta.
- Selen Howard prezydent wyczekuje panienki w samochodzie.
- Selen Howard! Nie będę powtarzał sto razy!
Dźwięk megafonu dochodził do mnie nieco niewyraźnie. Otarłam łzy brudnym rękawem i dałam krok do przodu. Nie byłam obecna. Coś we mnie umarło. Jakaś część mnie właśnie pożegnała się z życiem, więc trudno mi było reagować na odgłosy próbujące dobić się do moich myśli. Głos wzywał mnie do lipnej limuzyny. Wiedziałam, że prędzej czy później muszę przejść przez taką chwilę. Poczułam mocne szarpnięcie za rękę. Odwróciłam się i spojrzałam na moją przyjaciółkę, która również miała łzy na policzkach.
- Co chcesz zrobić? - zapytała retorycznie. Przecież wiedziała.
- Wiesz. Jeśli tam do nich nie pójdę, oni i tak będą mnie ścigać. To tylko kwestia czasu - tym argumentem nasza rozmowa się zakończyła. Położyłam nóż i pistolet Optimusa na trawie. Ruszyłam w stronę radiowozów. Przyśpieszyłam kroku i wkrótce znalazłam się przy aucie. Jeden z policjantów wepchnął mnie na tylne siedzenie. Naprzeciwko mnie siedział prezydent wraz z ochroniarzem. Wow. Czułam się jakbym była jakąś niebezpieczną jednostką. Przewróciłam oczami i oparłam się o siedzenie. Nikt się nie odzywał. Silnik ruszył. Zamknęłam oczy, by na chwile odpocząć. Nie zauważyłam jak szybko udało mi się zasnąć.
Nic konkretnego mi się nie śniło. Wszystko było trochę zamazane. Nic nie znaczące obrazki przewijały się przed moimi oczami do czasu aż musiałam otworzyć powieki. Znalazłam się w gabinecie. Przez chwile poczułam się niczym na krzesełku u dyrektora. Gabinet ze skórzanym fotelem, a przed nim biurko pod kolor. A na biurku jak to zawsze sterta dokumentów, puszka z długopisami w różnych kolorach. Dominował kolor czarny i niebieski. Znalazł się tam też czerwony, zielony i pióro. Ściany były koloru beżowego co nie dodawało uroku całemu pokoju. Leżałam na kanapie oddalonej o dwa metry od biurka. Miała podobny kolor co fotel. Byłam obolała, ale chociaż udało mi się pospać. Drzwi od pokoju uchyliły się z dobrze znanym mi zgrzytem, a w przejściu ukazał się prezydent. Uśmiechnął się łaskawie i powiedział coś do osób zapewne stojących za nim. Mężczyzna usiadł na swoim fotelu i przywołał mnie do siebie. Wstałam niechętnie z miękkiej kanapy i podeszłam do prezydenta. Nakazał mi usiąść na krześle naprzeciwko. Zrobiłam to niepewnie. Chciało mi się siku i byłam umorusana błotem, więc dobrze byłoby skorzystać z prysznica. Niestety te dwie czynności to odległe marzenia. Facet w garniturze, który wszedł do gabinetu trzymał dwa kubki z których unosiła się para. Poczułam woń malin i od razu do ust napłynęła mi ślina. Mężczyzna, który położył na biurku kubki z herbatą miał gęste wąsy oraz mega dziadkowaty strój. Prezydent podziękował mu i odprowadził go wzrokiem do wyjścia. Po chwili wyjął paczkę z cygaro. Pokręciłam się chwilę na krześle i po chwili spojrzałam prezydentowi w oczy. To milczenie stawało się okropnie irytujące. Na szczęście za chwile zostało zastąpione dialogiem.
- Selen Howard - westchnął patrząc raz to na mnie raz na jakiś punkt w pokoju.
- To ja - odparłam nie wiedząc za bardzo jak skomentować jego wypowiedź.
- Ostatnio w naszym mieście dzieje się dużo dziwnych rzeczy. A ty jesteś w to zamieszana. Potrzeba nam wyjaśnień. I po to tutaj jesteś. No więc słucham.
- Nie wiem co chce Pan wiedzieć.
- Najlepiej wszystko. Dlaczego roboty wybrały sobie miejsce do walk akurat na naszej planecie?
- Może najpierw zacznę od tego kim oni w ogóle są?
- Bardzo proszę.
No więc opowiedziałam mu o tym co nam się przytrafiło. Co innego miałam zrobić? Już po wszystkim, nie ważne co powiem skoro nie wrócą. Zaczęłam od tego jak ich spotkałam, potem o opowieści moich przyjaciół, o decepticonach, o sytuacji ich planety - Cybertronu. Starałam się wytłumaczyć mu, że autoboty, z którymi się zadaję, są po naszej stronie i nie mają na celu nas skrzywdzić. Ukrywaliśmy się w lesie, bo nie chcieliśmy by nasza tajemnica wyszła na jaw. Zwalczaliśmy złą działalność decepticonów. Prezydent potakiwał coraz bardziej zaskoczony opowieściami. Pewnie uznałby to za bzdury, gdyby sam nie był świadkiem jednego ze zdarzeń.
- Rozumiem. Ale mówisz, że odeszli. Nie wrócą już?
- Ich szef zakazał powrotu. Prawdopodobnie już ich tu nie zobaczymy.
- A więc wszystko już wróci do poprzedniego stanu?
- Tego nie powiedziałam.
- Ale przed chwilą mówiłaś, że ich już nie zobaczymy.
- Tak. Autobotów nie. Decepticony mogą wrócić w każdej chwili. Oni nie odejdą za autobotami bo nie mają na celu dorwania ich lecz zniszczenie Ziemi. Znaczy dorwać ich pewnie też by chcieli. Ale nie sądzę, by był to ich nadrzędny cel.
- To nie wydobyli całego energonu z tych kopalni i rzek? - zapytał popijając herbatę. Ja również upiłam łyk. Cudownie było mieć coś mokrego w ustach. Od razu czuło się lepiej. Wcześniejsza Sahara była nie do zniesienia.
- Większość energonu została wydobyta przez nas. Ale nie w tym rzecz. Szukanie energonu po Ziemi to jedynie początek tego co zamierzają.
- A więc słucham?
- Zamierzają wysadzić Ziemię. Jakkolwiek to brzmi to właśnie ich cel. Mają do tego specjalną maszynę, dzięki której mają zamiar zamienić naszą planetę w pył i oczywiście energon.
- Bez autobotów nie damy rady - stwierdził.
- Wiem.
- To trzeba jakoś ich wezwać.
- Nie rozumie pan, że to już nie jest wykonalne?
- Rozumiem, że sam nie mam jak tego dokonać. Jednak mam przed sobą odważną dziewczynę, która może więcej niż jej się wydaje.
- Niezła gadka. Nawet wiarygodna.
- Trzeba przyzwać tu autoboty. To fakt oczywisty. Nie jestem zachwycony dzieleniem naszej planety z robotami z kosmosu, jednak świadomość zagłady łagodzi moje zdanie. Muszę tylko przenegocjować swoje zdanie z prezydentem kraju. Nie mogę od tak sprowadzać tu kosmitów. Sama rozumiesz.
- Z całym szacunkiem, ale Pan chyba nie rozumie, że autoboty nie mogą tu przybyć. Ponadto nie mam nic co mogłoby posłużyć jako "sygnał wezwania".
- Trzeba wymyślić jakieś rozwiązanie, nie mamy czasu do stracenia. Może nasi sprzymierzeńcy, władze Stanów Zjednoczonych będą posiadali rakietę, która...
- Albo ... - zamyśliłam się na chwile, jednocześnie przerywając prezydentowi próbę wymyślenia dobrego pomysłu. Na serio, Selen? Będziesz aż tak głupia i nierozważna by zrobić coś takiego? Czasem nie ma wyjścia. - Przyzwiemy kogoś innego - stwierdziłam.
- Nie masz chyba na myśli...
- Decepticony chcą nie tylko energonu. All Spark także jest im potrzebny. A mam go ja. Może uda mi się ich zwabić.
- Ale co to da? Jedynie narazisz się na śmierć.
- Może dać naprawdę wiele. Decepticony mogą spróbować pojmać mnie na Cybertron, do swojego pana, a wtedy mogę skontaktować się z autobotami. To jedyne wyjście.
- I przekonać ich, by wrócili? -zapytał.
- Może być ciężko. Rozkaz kontra prośba. Jednak zrobię co w mojej mocy. W końcu mi też jest na rękę odzyskać moich przyjaciół - westchnęłam i dopiłam resztę herbaty. Prezydent kazał zawieźć mnie do domu jednemu z ochroniarzy.
Przy wejściu do siedziby rządu stał mój wujek i Arsen. Przytuliłam ich i gestem stwierdziłam, że wszystko ok. Nie wiem czy tak faktycznie było. Wcale tego nie czułam. Wszystko się pomału waliło. Zyskaliśmy przyjaciół, potem ich straciliśmy. Ziemi groziło niebezpieczeństwo, a naszą ostatnią deską ratunku była pomoc decepticonów w dojściu do autobotów. Igranie z ogniem. Wsiedliśmy do radiowozu i odjechaliśmy. W środku pachniało porzeczkami. Był to przyjemny zapach. Była szósta rano. Sporo czasu musiałam spać u prezydenta. Lub nie. Może to walka zajęła nam tyle czasu? Przymknęłam oczy, po chwili zwróciłam je na kierownice wozu. Widniał na niej znaczek decepticona. Ten widok niemal wbił mnie w fotel. Starałam się nie robić nic nienaturalnego. Myśli jednak nie dawały mi spokoju. Kierowca wyglądał znajomo. Miał okulary, więc zakrywały najważniejszą część twarzy- oczy. Policjant wyglądał na maksymalnie dwadzieścia parę lat. Czarne, zmierzwione włosy. Był jakiś bardzo znajomy. Czułam na sobie jego wzrok co bardzo mnie krępowało. Jakby mnie kojarzył. Skąd ja go znam? No skąd? Już wiem! Natknęłam się na niego w parku. Skonfiskował mój łuk, który zrobił mi Jazz. Zbieg okoliczności? Sama nie wiem. Za dużo myśli wdzierało się na raz do mojej głowy. Nic z tego nie wychodziło oprócz wielkiego galimatiasu. Wzrok skierowałam na szybę. A właściwie na przestrzeń, która była za nią. Nasz dom. Wysiedliśmy pospiesznie i radiowóz odjechał. Całkiem niewinnie. Może ten znaczek to tylko wytwór wyobraźni? Przez chwilę patrzyliśmy jak okropnie wygląda las i droga wiodąca do niego. Większość była spalona. Ogień był ugaszony, a to co po nim zostało to zwęglone resztki drzew i krzaków. Wydałam z siebie szloch żałości. Przed domem stała moja mama, rodzice Arsen i kilku sąsiadów rozmawiających ze sobą o zaistniałej sytuacji. Moja rodzicielka uścisnęła mnie i mojego wujka. Arsen zniknęła w objęciu swojej rodziny. Weszliśmy do domu w milczeniu. Zaklepałam łazienkę. Załatwiłam ciążącą mi potrzebę oddania moczu, a po chwili weszłam pod upragniony prysznic.
Cały brud zmył się ze mnie i mogłam odetchnąć z ulgą. Jeden problem rozwiązany. Pozostała cała masa innych, które nie wiem jak rozwiązać. Być może to nie koniec wszystkiego? Jeżeli tylko decepticony połkną haczyk... Gorzej jak to się nie uda. Cóż, zrobię to na własną odpowiedzialność. Wyszłam spod prysznica i od razu owinęłam się ręcznikiem. Chłód był nieprzyjemny, ale wytrzymałam najgorsze chwile zimna. Wytarłam się z wody i po nałożeniu luźnych ciuchów mogłam udać się do mojego pokoju. Było trochę duszno więc otworzyłam okno. Popatrzyłam na brudne ubrania, które leżały na dywanie. Zostawiłam je tu przed pójściem pod prysznic. Legginsy były nienaruszone jednak moja ulubiona koszula moro miała postrzępiony materiał na plecach. Przeklęłam te cholerne decepticony, ale tak naprawdę to jeszcze bardziej nie znosiłam tego całego Ultra Magnusa. Miałam ochotę na niego napluć, a gdybym miała psa, kazałabym mu go oszczać. Należało mu się. Co to w ogóle za frajer? I Optimus był mu za coś wdzięczny? Nim się połapałam, że płaczę, dywan był już mokry od moich łez. Nie wiem co będzie, ale nie mogę pozwolić by tak pozostało. Świadomość, że ich już nie ma tam w lesie okropnie mnie dołowała. Wyjrzałam za okno. Tak. Część lasu nadal była zniszczona. Nic się nie zmieniło od dwudziestu minut, Selen. Nawet nie wiem, czy nasza baza była w całości. Może zostało z niej już tylko pogorzelisko? Gdy tylko wyjęłam z kieszeni All Spark, wrzuciłam legginsy do prania, koszulę zaś do kosza na śmieci. Mam oszczędności, kupie sobie drugą. Umyłam też ubłocone martensy. Minie trochę czasu zanim wyschną toteż przez kilka dni ponoszę sobie trampki. Wróciłam do pokoju jak tylko nakarmiłam mysz. Bardzo się cieszyłam, że nic jej nie jest. To tyczy się także mojej rodziny. Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się po pokoju. Łuk stał oparty o szafę. Bardzo dobrze, że nie zmókł bo byłby do kitu. Przynajmniej przez czas wysychania. Źle by się nim strzelało. Na szafce obok odłamka leżały też nóż Sidewaysa i broń Optimusa. Wzięłam pistolet do ręki i potarłam jego uchwyt. Po chwili przyłożyłam go sobie do ust(nie, nie miałam ochoty się zabić to tylko taki odruch). Brakowało mi Primea i to bardzo. Gdyby tu był, przytulałby mnie pewnie i pytał o słone ciastka, które tak lubił. Zablokowałam pistolet i odłożyłam go na stolik. Od teraz był mój. Może mi się przydać, gdy decepticony przyjdą po więcej. A na pewno się to stanie prędzej czy później. Zakręcone jest to życie. Bardziej niż to można sobie wyobrazić. Arsen dała mi sygnał abym weszła na spadzisty daszek. Nie widziałam przeszkód. Wgramoliłam się na parapet i po chwili zsunęłam się lekko na dach. Moja przyjaciółka siedziała tuż obok, na swoim daszku. Kochałyśmy te domy także za to, że mogłyśmy wysiadywać w tym miejscu czasem niemal całą noc. Najlepsze było, gdy jedna z nas miała szlaban. Niewolno nam się było spotykać w domu, ani wychodzić poza niego. Wtedy siadałyśmy na dachu, każda na swoim, i rozmawiałyśmy ile wlezie. Nie spotykałyśmy się ani w domu, ani poza nim. Każda siedziała na swojej "posesji", więc żadne prawo nie zostawało złamane. Arsen ubrana była w krótką, przewiewną piżamę. Opierała się o ścianę domu, a nogi miała wyciągnięte. Spojrzała na mnie i odmachnęła leniwie. Przybrałam podobną pozycję i zapytałam czy chce czegoś konkretnego, czy pogadać o bzdurach jak to było zazwyczaj. Wtedy uśmiechnęła się i stwierdziła, że trochę tego, trochę tamtego. Przytaknęłam i przez chwile milczałyśmy nie wiedząc od czego zacząć.
- To, co chcieli od ciebie ci od rządu? - zapytała w końcu, lekko ściszając głos.
- Powiem, jak tylko powiesz mi czemu jesteś w piżamie, skoro mamy dziewiątą rano?
- Może to dość dziwne, ale nie potrafię zasnąć w innych ciuchach. Musiałam odespać walkę. Mam zakwasy.
- Tak, ja też. Prawie ich nie czuję, ale dają się we znaki. A co do twojego pytania... chcieli wiedzieć wszystko.
- A ty im powiedziałaś?- moja przyjaciółka podniosła brew.
- A co miałam zrobić? - rozłożyłam bezradnie ręce - to już mniej więcej koniec. Nie łudzę się, że wrócą. Wolałam im wyjaśnić zaistniałą sytuację. Prezydent wie teraz czego można się spodziewać, a mianowicie wszelkich odpowiedzi decepticonów. Może zbierać wojsko do walki, czy coś tam. Wiesz.
- Wiem. W sumie, nic innego nie mogłaś zrobić. Zgadzam się z tobą. Prawdopodobnie nie daliby ci spokoju. Może autoboty nie byłyby zachwycone, ale teraz jest to nie istotne.
- Hide na ciebie leciał.
- Co?!
- Wiem, że to odbiega od tematu, ale widać, że wpadłaś mu w oko, Arsen.
- Ble.
- No.
- Co cię naszło?
- Bo ja wiem? Przypomniałam sobie jak cię całował.
- To było ohydne.
- Wiem. To tak jakby teraz nagle Ratchet...
- Błagam, nie kończ!
Obie wybuchłyśmy śmiechem.
- A ty i Optimus? Jak myślisz dacię rade w takiej odległości? - zapytała już bardziej poważnie.
- Nie wiem. Pisanie do siebie nie wchodzi w grę.
- SMSy do osoby na innej planecie? No fakt. Nie wchodzi w grę.
- No, a innej formy kontaktu nie ma. Więc pewnie kiedy minie najgorsza tęsknota trzeba będzie zacząć zapominać.
- Może jeszcze nie wszystko stracone? Wiesz, Prime mógłby złamać zakaz.
- Oj nie. W to nie wierzę. On ma dług u tego Magnusa czy kogoś tam. Wygląda na to, że jego szef ma na niego haka i teraz go szantażuje.
- Szuja - Arsen westchnęła ciężko.
- Nawet gorzej - stwierdziłam. W głowie miałam wymyślone parę soczystych słów na jego temat.
- Jeżeli nie wrócą, a decepticony i owszem, to mamy przesrane.
- Jakbym nie wiedziała.
- I co wtedy? Poddamy się? Przyjmiemy do wiadomości, że rozwalą nam planetę? Zawsze chciałam polecieć do Japonii. Trochę ssie, że nigdy mi się nie uda, bo Ziemia przestanie istnieć.
- Mam plan jak dostać się do autobotów, ale wymaga sporego poświęcenia.
- Nawijaj! - Arsen usiadła po turecku wykonując gest ręką, bym zaczęła mówić. Westchnęłam ciężko pociągnąwszy się za rękaw koszulki spojrzałam w stronę spalonego lasu. Tylko mała część była pogorzeliskiem. Ogień nie dotarł zbyt daleko. Aż dziwne.
- To nie jest jeszcze do końca przemyślany plan. Zamierzam się oddać w ręce decepticonów - stwierdziłam bez większych emocji.
- Że co?! - moja przyjaciółka zaczęła wymachiwać rękoma jak to często mają w zwyczaju robić postacie z anime, które Arsen od jakiegoś czasu ciągle maniaczy. Przewróciłam oczami, a po chwili odparłam, że to jedyny pomysł.
- No, ale... to jest...
- Wymagające poświęcenia, wiem. Jeżeli się uda, sprowadzę autoboty. No a jeśli nie, to przynajmniej podjęliśmy jakąś próbę, nie? Wolę już zginąć w taki sposób niż umrzeć przez eksplozję Ziemi jaką zgotują nam wrogowie, gdy czegoś nie zrobimy.
- A co ze mną i Arturem? Co mamy robić?
- Nie wiem. Po prostu czekać.
- Musisz pchać tyłek zawsze tam gdzie jest niebezpiecznie? - zapytała lekko podirytowana.
- Tak. Przecież mnie znasz.
- To prawda. To... kiedy masz zamiar to wszystko zrobić?
- Tak jakoś po śniadaniu.
- Już?
- Po co czekać? - zapytałam nie czekając na odpowiedź. Dobrze wiedziałam, że Arsen się ze mną zgodzi. Te kwestie są oczywiste. - Jeśli nie wrócę, weź mój łuk. Jest zajebisty. Dam ci znać kiedy rozpocznę "misję". Teraz idę jeszcze trochę pospać. Nie wiem czemu, ale znowu jestem zmęczona. Do zobaczenia.
Arsen pomachała mi i weszła do domu. Ja również wróciłam do pokoju, by przez chwile podrzemać. Spojrzałam na zegarek. Śniadanie będzie gotowe już niedługo, ale zdążę do tego czasu wypocząć. Przygotowywanie do sjesty zajęło mi trochę dużo czasu. Musiałam poprawić poduszkę, rozłożyć prześcieradło i wytrzepać kołdrę. W końcu jednak udało mi się wskoczyć do przyszykowanego łóżka i mogłam cieszyć się krótkim, błogim lecz dziwnym snem. Nie był znowu aż tak dziwny, znowu śnił ci się Tony Stark Uh! Zamknij się. Gość jest ekstra, ale nie zakochuję się od tak w postaciach z filmów. Błagam! Tak, tak. Już ci wierzę. Spadaj! No dobra, dobra tylko żartowałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro