Rozdział 22: Sweet Apologies
Nie mogliśmy urządzić prawdziwego pogrzebu. Trzeba było mniej więcej trzech dni aby wszystko zorganizować. Urządziliśmy małą ceremonię w jednostce, a na prawdziwy pogrzeb udamy się za kilka dni. Ciała znajdowały się w kostnicy. Generał musiał zawiadomić rodziny zmarłych, a oni wszystko zorganizować - wszystko wiązało się z czasem.
Staliśmy wszyscy. Nawet Margaret, stara kucharka postanowiła przyjść. Z magnetofonu leciała pogrzebowa, smętna melodia, która dodatkowo zmuszała do łez. Generał stał na środku sali. Obok niego był stolik okryty białym obrusem, na którym opierały się zdjęcia poległych. Blisko generała znajdowali się Optimus i Roger, liderzy plutonu, do którego należeli zmarli. Gdy tylko dźwięki melodii ucichły generał zaczął przemawiać. Wspominał zmarłych, dziękował im za służbę, życzył im spokojnego odpoczynku. Potem przekazał mikrofon Rogerowi, który mógł się pochwalić bliższą znajomością Sanjeya i reszty żołnierzy. Podczas przemowy staliśmy na baczność salutując. Uroczystość zakończyła się posiłkiem w stołówce. Trafiliśmy na grochówkę. Ale dobre i to. Dochodziła jedenasta w nocy. Robiłam się senna. Lider pomagał mi chodzić. Siedział blisko mnie i pocieszał. Widziałam, że chciałby zaradzić mojemu smutkowi, ale nie wie jak. Miał to wypisane na twarzy. A ja dobrze już znałam tę jego troskę. Pogłaskałam go po policzku i oparłam głowę o jego ramię. Odsunęłam od siebie pusty talerz i spojrzałam na twarze moich przyjaciół. Skull nie był obecny na kolacji. Wrócił do izby przyjęć, gdy tylko skończyła się ceremonia. Jego rana okazała się mało szkodliwa. Jedynym poważnym problemem była strata sporej ilości krwi. Mnie też to dotyczyło. Byłam zmęczona bardziej niż zwykle. Wiedziałam, że muszę wziąć sobie do serca słowa Ratcheta i odpocząć. To zamierzałam zrobić w najbliższym czasie. Nasza grupa nie była zbyt rozmowna. Ogółem w stołówce było bardziej cicho niż zazwyczaj - każdy żołnierz mimo, że może nie znał poległych - miał do nich szacunek. Podobało mi się to zachowanie. Bumblebee powynosił talerze. Zaczęliśmy się zbierać. Lider wziął mnie na ręce i zaniósł do swojego alt mode. Podczas drogi ściskaliśmy swoje dłonie. Odezwaliśmy się do siebie dopiero pod moim domem.
- Co cię tak wtedy martwiło, gdy jechaliśmy w stronę kopalni? - zapytałam przypominając sobie jego wcześniejsze zmartwienie.
- Po prostu to miejsce kojarzyło mi się z tym, jak się topiłaś. To była ta okolica i jak widać zła passa nadal trwa - westchnął, a po chwili złapał moją twarz w dłonie, tak jak dzisiaj robił to Sideways - kocham cię. Cieszę się, że jesteś cała. I wiem, że wszystko jest teraz dla ciebie trudne. Widziałaś śmierć naszych kompanów i tą okrutną śmierć Sanjeya. Dodatkowo dostałaś obrażeń. Wiem. Pomogę ci się z tym wszystkim oswoić. Widziałem wiele i wielu straciłem. Ale zobacz, trzymam się. Potrzebowałem dużo czasu, ale się udało. Chcę ci pomóc. Masz we mnie wsparcie i nie tylko we mnie, bo także we wszystkich autobotach.
- Dziękuję ci za te słowa. Są dla mnie bardzo ważne - powiedziałam z uśmiechem. Dotknęłam jego policzka - po prostu jestem przybita. Wszystkim. Nawet tym, że zabiłam tego decepticona. To chore, ale gdy zabiłam Bonecrushera nie myślałam o winie. Nie współczułam mu. Ale ja zabiłam jakby człowieka. Holoforma jest żywą osobą. Może jeść, pić, spać, oddychać, można ją zranić. Zabiłam żywą osobę..
- Z tym też pomożemy ci się oswoić. Nikt nie lubi zabijać, ale gdy trzeba, to trzeba - powiedział, a po chwili przytoczył istotną sprawę - pamiętasz w jakich okolicznościach go zabiłaś? Ten sukinkot celował do Ironhidea. Gdybyś nie pociągnęła za spust, nasz przyjaciel by zginął. Bardzo dobrze, że znalazłaś w sobie odwagę i zdecydowałaś się strzelić. Ktoś musiał zginąć w tej walce - a chyba lepiej, że był to twój wróg, a nie przyjaciel, prawda?
Przytaknęłam. Miał rację. Zupełną. Spojrzałam mu w oczy. Po chwili ziewnęłam mrużąc powieki. Lider otworzył drzwi od swojego alt mode i wysiadł. Potem wziął mnie na ręce i zaniósł mnie do domu. Cóż, mogłam się poczuć jak księżniczka. Za chwilę pod domem pojawił się Hide, który przywiózł Arsen i Artura, który cały dzień spędził z nami, mimo iż zadeklarował, że wojsko go nie interesuje.
Optimus pomógł mi się rozebrać. Zostałam w bieliźnie. Przykrył mnie kołdrą i usiadł obok mnie. Przez chwilę głaskał moje włosy. Potem schylił się by mnie pocałować. Wyciągnęłam ręce, by go uścisnąć. Przez chwilę pieściliśmy się delikatnie. Potem lider zszedł nieco niżej, by muskać mnie swoimi ustami po dekolcie. Bawiłam się jego włosami podczas, gdy Prime zajmował się moją szyją. Trzymaliśmy się za ręce do momentu, gdy do pokoju wszedł Hide. Oderwaliśmy się od siebie, gdy mięśniak usiadł obok nas. Prime zakłopotany podrapał się po głowie, natomiast Hide nie wyglądał na zawstydzonego.
- Chciałem ci mała podziękować. Gdyby nie ty, pewnie by mnie nie było. I nie przejmuj się niczym. Wszystko będzie dobrze, ja ci to mówię - powiedział, a ja uśmiechnęłam się szczerze.
- Dziękuje, Hide. Cieszę się, że jesteś tu z nami. Mam nadzieję, że szybko stanę na obie nogi i wezmę się w garść.
- My też mamy taką nadzieję. Szefciu, chodź, dzisiaj musimy obgadać wszystko. Jutro będziesz mógł sobie poruchać.
- Hide... - zaczął zawstydzony.
- No nie wmawiaj mi, że nie - zaśmiał się po czym klepnął lidera po plecach - trzymaj się młoda. Zdrowiej.
- Dobranoc Hide - powiedziałam kręcąc głową, rozbawiona całą tą sytuacją. Optimus pozwolił sobie na jeszcze jednego buziaka i oboje wyszli gasząc światło. Rano będę musiała powiedzieć mamie co się stało. Albo zdąży to powiedzieć mój wujek. Mama pewnie się wkurzy i będzie chciała bym zrezygnowała z wojska, a Jaden zacznie się śmiać i powie, że na to zasłużyłam. Znam już dobrze te scenariusze. Nie raz tak było. No... może nie koniecznie w tych konkretnych okolicznościach. Kiedyś, gdy złamałam nos na biwaku, mama zabrała mnie z niego nim się skończył. Pobiłam się z kolegą o grę, mama mu ją oddała i nie pozwoliła grać w nawalanki. Standard.
Przymknęłam oczy. Ratchet dał mi silne tabletki na ból nogi. Nie czułam więc bólu, do momentów, w których przez przypadek dotykałam nogi. Ból jednak przechodził, a przypadków było mało. Starałam się nie myśleć o dzisiejszym dniu. Po prostu zamknęłam oczy i czekałam na sen.
Obudziło mnie pukanie w szybę. Optimus? Przecież wiesz, że nie mogę wstawać, głuptasie - pomyślałam. Po omacku znalazłam pstryczek od lampki na stoliku nocnym i zapaliłam światło. W oknie zauważyłam sylwetkę chłopaka bez koszulki. Potarłam oczy, by pozbyć się tej chorej wizji, lecz on nadal tam był. Wstałam w miarę moich możliwości uważając na nogę. Ból stóp nie równał się z bólem mięśnia, który na szczęście oszczędził mi wrażeń. Podeszłam do okna ciągnąc chorą nogę po dywanie. Otworzyłam widząc Waysa.
- Porąbało cię? - zapytałam na powitanie. Miałam zachrypnięty głos. Sporo się nakrzyczałam tego dnia. A właściwie to wczoraj. Zegar pokazywał pierwszą w nocy.
- Niespodzianka - uśmiechnął się, a po chwili wszedł do pokoju. Złapał mnie za rękę i pocałował ją w powitalnym geście. Pokiwałam głową. A po chwili zapytałam co go sprowadza.
- Chciałem porozmawiać. Wcześniej nie mieliśmy okazji tego wszystkiego wyjaśnić.
- Czego? Ways, wiem, że nie zrobiłeś tego specjalnie.
- WSZYSTKO wyjaśnić. Chciałem cie jeszcze raz przeprosić. Po prostu pogadać. Mogę usiąść? - zapytał wskazując palcem łóżko. Pozwoliłam kierując się za decepticonem.
- Po co była ta pułapka? Czemu tam byłeś?
- Megatron chciał zaatakować. Czułem, że możesz być w to zaangażowana, wolałem się udać wraz z Blackoutem. Gdyby ktoś inny był na moim miejscu, mogłoby cię tu nie być - wyjaśnił.
- Dobrze, że tam byłeś.
- Jak się czujesz? - zapytał - bardzo cię boli?
- Teraz działają leki. Bez nich ryczałabym z bólu.
- Nie chciałem...
- Wiem.
- A co z twoimi stopami? Opowiedz mi co się stało. Chcę się trochę o tobie dowiedzieć, dziewojo.
- Oh, błagam. Obiecałeś, że już nie użyjesz tego zwrotu - zaśmiałam się, a on wraz ze mną. Widziałam, że ulżyło mu, gdy zobaczył mój uśmiech. Opowiedziałam mu o Patricku i jego znęcaniu się. Ways albo na prawdę mi współczuł, albo wyuczył się aktorsko ukazywać empatię. Po chwili sięgnął do kieszeni spodni. Z zaciekawieniem patrzyłam jak wyciąga z niej pudełeczko.
- Co to? - zapytałam.
- Pozwól mi madame - uśmiechnął się tajemniczo po czym uklęknął przed łóżkiem, gdzie znajdowały się moje stopy. Patrzyłam zdziwiona jak nakłada fioletową mazie na moje nogi i wsmarowuje ją delikatnie jakby robił masarz. Nie wiedziałam co powiedzieć. Jest oto sobie pierwsza w nocy, gość w samych spodniach puka w moje okno, a niedługo potem wsmarowuje jakąś maść w moje stopy, a ja jestem w bieliźnie. Brzmi jak początek dziwnego filmu dla dorosłych, albo jakiejś wizji na haju. Powtórzyłam pytanie, na które dopiero po chwili dostałam odpowiedź.
- Maść, którą mój dobry znajomy sam tworzył. Jest alchemikiem. Lek działa niemal natychmiastowo i daje ulgę. Jest co prawda dla robotów, ale może zadziała i na ciebie.
- Czuję się dziwnie... - jęknęłam zawstydzona.
- Czemu? - zapytał rozbawiony - niech zgadnę, rzadko klęczy przy tobie półnagi facet i wciera ci maść w stopy?
Zaśmiałam się. TAK! WŁAŚNIE TAK! WYJĄŁEŚ MI TO Z UST KOLEŚ!
- Powiedzmy... - uśmiechnęłam się. Po chwili spoważniałam. Spojrzałam w okno - Ways... ten cały Blackout tak po prostu leży tam przy jeziorze?
- Nie przejmuj się. Waz z jego bratem pochowaliśmy go na Cybertronie.
- Dobrze.
- Martwisz się o decepticona, który zabił twojego przyjaciela? - zapytał zaciekawiony. Zabrał się za wcieranie maści w drugą stopę. w sumie to dość miłe uczucie. Choć mieszało się z bólem, ponieważ moje stopy są nadal mocno wrażliwe.
- To też była żywa istota. Nawet jeżeli zasługiwał na śmierć, to mam wyrzuty sumienia.
- Jesteś naprawdę dobrą osobą, Selen. Lepszą od jakiegokolwiek autobota, którego znam. Może jest to spowodowane brakiem doświadczenia w zabijaniu, albo twoim zbyt miękkim sercem. Mimo to na prawdę cię podziwiam.
- Ty też potrafisz być dobry. Tylko nie chcesz zejść na dobrą ścieżkę.
- Tą dobrą ścieżką są autoboty? - zapytał z podniesioną brwią i lekką drwiną w głosie.
- Miałbyś rodzinę... - jęknęłam, a on podniósł się i wszedł na łóżko.
- Jaką rodzinę? Twój rycerzyk mnie nie znosi, a reszta widzi we mnie zbira. Gdy złożę prośbę o dołączenie, co jest nierealne, albo mnie wyśmieją albo zabiją, bo pomyślą, że to jakiś spisek.
- Mogłabym wyjaśnić...
- Nic to nie da. Proszę cię, nie wygłupiaj się. Wybrałem sobie drogę.
- Owszem, taką, która do ciebie nie pasuje, z której przy każdej okazji uciekasz. Po co to? Powiedz mi.
- Jestem decepticonem, ponieważ był nim mój brat. Czuł to na serio. Ja się nie odnajduje w jego drodze, ale chciałbym być jak on. Udowodnić mu, że też potrafię zajść daleko - powiedział gorliwie. Z jego ust zniknął igrający uśmieszek.
- Twój brat pozwala ci się męczyć na drodze, do której nie pasujesz? - zapytałam.
- Brat nie żyje. Zmarł walcząc o nasze racje. Jako decepticon. Był moim wzorem. Chciałem iść jego śladami.
- A teraz nadal tego chcesz?
- Nie wiem. Mam mętlik w głowie.
- To tak samo jak ja. Niby nie jestem winna śmierci Sanjeya, ale się obwiniam.
- Co ty, przecież to nie jest twoja wina. Nic nie mogłaś zrobić...
- A ty niczego nie musisz udowadniać, Ways. I co z tego, posłuchasz mnie? No powiedz. Twój brat czuł, że jest decepticonem, ty jesteś inny. Nie wierzę, że chciał byś był kopią jego osoby. Jestem pewna, że bardzo cię kochał i chciałby byś szedł swoją drogą. Wybraną przez twoją iskrę. Nie chcę na ciebie wpływać, ale chciałabym, byś zrozumiał dokąd należysz.
- Twoje słowa są bardzo ładne - powiedział patrząc na mnie z uśmiechem - na pewno wezmę je sobie do iskry, ale nie jestem chętny dołączenia do waszej rodzinki. Oni się do mnie nie przekonają.
- Obiecuję...
- Nie. Nie obiecuj - powiedział miękko - Bardzo się cieszę, że mogłem tutaj przyjść.
- Miło cię było spotkać. Mam nadzieję, że nie widzę cię ostatni raz, ale lepiej, byś pojawiał się w milszych okolicznościach niż walka.
- Postaram się - odparł z uśmiechem - Jak tam stopy?
- Nie wiem, ogólnie nie bolą mnie, gdy leżą bezruchu.
- To wstań proszę. Bardzo mi zależy na tym, by poznać efekt.
Wedle jego prośby podniosłam się z łóżka. Stanęłam na stopach przygotowując się do niemiłego uczucia bólu, który jednak nie nastał. Zdziwiona spojrzałam na moje nogi.
- I jak?
- Nie bolą... to dziwne...
- Cud. Lek działa też na ludzi - powiedział również zaskoczony. Po chwili zamyślił się - weź sobie ten krem. Na wypadek bólu. Działa też dobrze na gojenie się ran.
- Dziękuje - powiedziałam stawiając krem na szafce. Przyjrzałam się chłopakowi stojącemu obok mnie. Uścisnęłam go lekko. Nie byłam zbyt szczęśliwa z faktu, że miałam na sobie jedynie bieliznę, ale już raz miałam z nim taką styczność - Pamiętaj o moich słowach, Ways.
- Będę na pewno - westchnął. Po chwili zauważyłam na jego twarzy rumieniec. Spojrzał na mnie raz jeszcze - swoją drogą ładnie wyglądasz.
- Spadaj - zaśmiałam się. Wtedy poczułam jak chłopak się przybliża. Sparaliżowało mnie. Niemal tak samo jak wtedy, gdy Hide próbował mnie pocałować. Oczy otworzyłam szerzej, a chłopak złapał mnie za policzek i cmoknął w okolicy ust. Potem się poprawił. Delikatnie musnął moje usta i oderwał się po chwili.
- Ways - jęknęłam przygryzając wargę - co ty...
- Spokojnie mała. Nie zrobiłaś nic niesłusznego. Twój rycerzyk nie musi wiedzieć. Chciałem sobie przypomnieć jak smakują twoje usta. Wczoraj, w tym całym galimatiasie zapomniałem się wczuć... - jego głos znów stał się wesoły, a w jego oczach malowała się radość.
Stałam w bezruchu wciąż nie mogąc dojść do siebie. Sideways przesłał mi całusa i wyszedł oknem - Do zobaczenia moja miła! - krzyknął, a potem skoczył. Zostawił mnie zdziwioną, z dziwnym uczuciem w wewnątrz. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Zamknęłam okno, wciąż uważając na nogę. Kładąc się do łóżka zgasiłam światło i zamknęłam oczy. Próbowałam pozbyć się wizji tego denerwującego uśmieszku Sidewaysa, a gdy tylko mi się to udało, zasnęłam. W końcu mogłam zapomnieć i uciec od okropnej rzeczywistości. Poczułam ulgę.
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
Rozdział pojawił się szybciej, chyba z radości, że zadałam maturę i są to dobre wyniki!! :D
Dziękuję każdemu, kto życzył mi powodzenia - udało się kochani!
Do następnego razu! :* :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro