Rozdział 11: Zmiana otoczenia
Leżeliśmy wtuleni w siebie. Patrzyliśmy na jakiś punkt na suficie. Prime delikatnie dotykał moich stóp swoimi. Był delikatny i czuły przez cały czas, gdy przy mnie był. Uśmiechnęłam się do niego i okryłam kołdrą po dekolt. Moja dłoń wędrowała po jego klatce piersiowej. Druga była spleciona z jego dłonią. Oddychał spokojnie co sprawiało, że i ja się tak czułam.
- Nie było cię przy mnie maksymalnie kilkanaście godzin, a ja czuję się jakbym wytęskniła się za wszystkie czasy - szepnęłam.
- Zgodzę się z tym. Czułem to samo. Może to nasze wyobrażenie przyszłości bez siebie sprawiało takie wrażenie ? - zamyślił się również szepcząc. Przyznałam mu, że może się nie mylić.
- No zobacz, nie możemy się od siebie oddalać - mruknęłam zadowolona - to mi idzie nawet na rękę. Wole mieć cię przy sobie.
- No pewnie, że tak. Przecież jestem super - zaśmiał się, a ja nie byłam w stanie odmówić mu całusa. Wstałam nie ukrywając swojej nagości. Pozbierałam ciuchy i wskoczyłam w bieliznę. Lider podniósł się z leżącej pozycji na siedzącą. Pochwycił swoje bokserki i nałożył je na siebie. Jego wzrok skierował się na szafkę. Był tam pistolet i nożyk potocznie zwany sztyletem.
- Wzięłam sobie twój pistolet - wyjaśniłam - skoro jednak jesteś już z powrotem to znów należy do ciebie.
- Ja nie patrzę na pistolet, Selen.
Lider wziął do ręki nożyk i przyjrzał mu się - nóż Waysa - warknął.
- Skąd wiesz, że jego - zapytałam zdumiona.
- Wyrył tu swoje imię po Cybertrońsku. Dlaczego masz jego sztylet?! - zapytał ostro. Nie było w jego głosie ani trochę czułości jak jeszcze do niedawna.
- Opowiadałam ci, że gdy mnie zawlókł do swojego alt mode podczas walki to przez nieuwagę zabrałam nie ten co trzeba - podrapałam się po głowie zmieszana. Nie sądziłam, że tak go zaintryguje głupie ostrze. Co to za różnica czy należy do mnie czy Waysa. Nadal jest narzędziem walki i do tego zamierzam je wykorzystać - wszystko gra?
- Nie. Masz jego rzecz przy swoim łóżku. To wcale nie gra, Selen. Skąd mam wiedzieć czy nie czujesz czegoś do tego decepticona? - zapytał zdenerwowany.
- A więc tu cię boli, skarbie? - zapytałam roześmiana. Przykucnęłam przy nim i położyłam głowę na jego kolanach - A więc nie. Nie czuję nic do tego decepticona. Jest miły i tego się trzymam mimo, że wiem jakie jest twoje zdanie. Nawet przez chwile nie przyszło mi do głowy, że mógłby coś dla mnie znaczyć, poza zwykłą sympatią - powiedziałam. Słowa były prawdą. Nie kocham Sidewaysa. Jak mogłabym, mając przy sobie lidera? Okazał mi swoją dobroć i pomógł mi. Ja tę pomoc przyjęłam. Nic poza tym. Lider wciąż patrzył z gniewem na sztylet. Odebrałam mu go i położyłam na szafce z powrotem.
- Nie przejmuj się tym - westchnęłam, ale on nie dawał się przekonać. Wstał gwałtownie i podszedł do okna. Stanęłam tuż za nim. Złapałam go za rękę i zmusiłam, by się do mnie odwrócił. Gdy to zrobił, przekręciłam się do niego plecami i pociągnęłam do siebie.
- Przecież wiem, że i tak mnie nie oddasz. Nikomu - uśmiechnęłam się z satysfakcji ciągnąc go do siebie jeszcze bardziej. W końcu poczułam, że do mnie przylega. Nie opierał się. Trzymałam ręce w jego dłoniach, a głowę położyłam na jego barku. Czule mnie pocałował, ale dłonie zacisnął mocniej, niemal szarpnął. Nie raz tak robił, gdy Hide specjalnie nam dokuczał.
Przebrałam się. Brudne rzeczy jak zwykle poszły do prania, a ja tymczasem założyłam spodnie do kolan i granatową koszulkę. Nałożywszy na siebie białe skarpetki zeszłam na dół z moim ukochanym. Mama krzątała się w kuchni. Myła blaty, wkładała naczynia do zmywarki. Co chwile odwracała głowę w naszą stronę, by zobaczyć czy np. Skids nie połyka szklanki. Przykład wzięłam z bieżącej sytuacji. Mudflap wpychał swojemu bratu przeźroczyste naczynie do gardła. Dziwne, że nikt nie zwrócił na to szczególnej uwagi. Podeszłam do bliźniaków i kazałam oddać przedmiot, który jednak jest stosowany jako szklanka na picie a nie jako pokarm czy Bóg wie co. Usiadłam na miękkim dywanie niedaleko hipisa zapatrzonego w okno. Nie wiedziałam czy mam zagadać, czy jednak nie przeszkadzać mu w wykonywanej czynności. Lider nie pozwolił mi jednak spędzić czasu na odpoczynku. Stanął przede mną w swoich białych, niesamowicie czystych skarpetkach. Spojrzałam na jego poważną twarz i zapytałam o co chodzi.
- Nie mamy bazy Selen, a nie możemy przecież mieszkać u ciebie w domu. Obawiam się, że musimy jednak pojechać do prezydenta. Chcę usłyszeć co ma nam do powiedzenia, a potem ustalić gdzie będziemy mieszkać - wyjaśnił. Przytaknęłam podnosząc się z miejsca. Stanęłam naprzeciw niego.
- Jechać z tobą, Prime? - zapytał się Ratchet grzebiący coś w telefonie Arsen.
- Nie. Jeżeli to nie kłopot, zostańcie tutaj. Tę noc, za pozwoleniem mamy Selen, spędzimy tu. Nie mam jednak na tyle śmiałości by zajmować wasz dom dłużej - stwierdził. Autoboty posusznie pokiwały głowami. Podeszłam do drzwi wyjściowych i poczekałam aż dołączył do mnie lider. Wspólnie wsiedliśmy do jego alt mode. Zapięłam pasy i popatrzyłam się na spalony las. Rzeczywiście, autoboty nie miały gdzie mieszkać. Mama nie byłaby przekonana co do trzymania tylu facetów w domu. Zwłaszcza Hidea, który je więcej niż Optimus i Artur razem wzięci. Holoforma Optimusa pojawiła się na siedzeniu obok. Samochód ruszył i gdy tylko wyminęliśmy spalony las, mój dobry humor powrócił. Klęski żywiołowe nie należą do moich ulubionych widoków. Ogień wygląda pięknie, ale jest niebezpieczny i potrafi spowodować wiele szkód. Odebrał dom moim przyjaciołom. Był to co prawda skrawek lasu, ale jednak dawał im schronienie. Pokręciłam głową, by wybić sobie z głowy pogorzelisko. Poczułam ciepły dotyk lidera na swojej nodze. Trzymał swoją rękę na moim udzie i patrzył na mnie zatroskany. Widocznie miałam smutną minę więc się zmartwił. Uśmiechnęłam się do niego szczerze by pokazać, że wszystko gra.
- O czym myślałaś? - zapytał podejrzliwie. Zapewne nadal gryzła go sprawa z Sidewaysem. Niepotrzebnie, bo wcale mnie nie obchodzi. Jestem mu winna przysługę, to wiem, ale nic poza tym.
- O tym co teraz będzie, Prime. Boję się o tym myśleć - stwierdziłam odgarniając włosy z twarzy. Lider zacisnął rękę na moim udzie.
- Cokolwiek będzie jestem z tobą - szepnął uśmiechnięty.
Wysiedliśmy na parkingu obok pałacu prezydenckiego. Już raz tutaj byłam. Dokładniej wczoraj. Teraz byłam pewniejsza. Miałam obok siebie lidera. Nie byłam już wystraszoną małą dziewczynką. Prime rozejrzał się po okolicy.
- Ładny budynek. I tu jest ten wasz cały prezydent? - zapytał. Przytaknęłam. Wraz z towarzyszem podeszłam do ochroniarzy. Po wyjaśnieniu w jakim celu przybywamy jeden z nich zabrał nas do gabinetu do którego zmierzaliśmy. Podczas przechadzki po korytarzach mogliśmy podziwiać wystrój i malowidła jakie tylko nasunęły nam się na oczy. Niektóre były dziwne, niezrozumiałe, inne zaś proste i nie wymagające ruszenia głową. Od razu wiadome było co przedstawiają. Najwięcej było portretów, a także tutejszych zdjęć. Okolicy, ludzi, naszego miasta. Ściany w korytarzu były mniej atrakcyjne niż w poszczególnych pokojach do których udało mi się zajrzeć poprzez uchylone drzwi. Biel pobladła, ściana popękała w okolicach sufitu. W rogach roiło się od kurzu i pajęczyn. Widać nie zależy im na dobrym wrażeniu przychodzących tutaj gości. Pewnie sprząta się tutaj tylko na zapowiedziane spotkania z szychami lub na konieczne odwiedziny sanepidu. Aż wstyd pomyśleć, że to budynek należący do najważniejszych osób w mieście. Pokręciłam głową z rozczarowania. Panowała niezręczna cisza. Ochroniarz zdążył już pewnie zauważyć, że nie piejemy z zachwytu nad wystrojem, dlatego też milczał i tylko co jakiś czas zerkał na nasze twarze. W końcu zatrzymał się i wskazał nam drzwi do których zmierzaliśmy - To tutaj - powiedział i odwrócił się do nas plecami. Nim zdążyłam podziękować był już daleko od nas. Nie chciałam wydzierać się na cały korytarz, więc stwierdziłam, że jeszcze będę miała okazję powiedzieć dziękuje. Spojrzałam się na lidera. Zapewne przygotowywał się do spotkania myślami, ponieważ robił bardzo dziwne miny. Uśmiechnęłam się powstrzymując śmiech i popchnęłam delikatnie uchylone drzwi. Lekkie skrzypienie skupiło na nas wzrok prezydenta. Pomachałam mu trochę nieśmiało, tłumacząc, że przyprowadziłam lidera autobotów. Człowiek za biurkiem zdziwił się niezmiernie, ale po chwili przywołał nas do siebie. Podniósł się na chwilę, by podać dodatkowe krzesło. Usiadłam na nim i oparłam ręce o biurko. Obok mnie usiadł lider, lekko zestresowany. Oboje spojrzeliśmy na człowieka, który nalewał Optimusowi jakiejś nalewki.
- A więc udało ci się, dziecko. Szczerze to trochę w ciebie zwątpiłem - stwierdził chowając do kredensu butle z czerwonym alkoholem - no, ale dosyć o tym. Optimusie, Selen zdradziła mi bardzo dużo szczegółów dotyczących twojej drużyny, a także zamiary wroga. Teraz muszę usłyszeć coś od ciebie.
Prime przytaknął. Chwyciwszy swój kieliszek upił z niego trzy łyki i zaczął odpowiadać, że jego drużyna jest bardzo odpowiedzialna. Jeśli zmrużyć oko to prawie nie skłamał. Dodatkowo opowiedział o wojnach, o tym czego spodziewa się od wrogów, a także o zniszczeniu jakie może czekać Ziemię. Wiele z tych kwestii zdążyłam już wczoraj wyjaśnić. Prezydent jednak bacznie słuchał.
- Rozumiem, że chcecie nam pomóc. To naprawdę bardzo wielki czyn i poświęcenie z waszej strony - stwierdził.
- Naszym obowiązkiem jest teraz chronić tę planetę i jej mieszkańców. Oddziały autobotów są w ukryciu na całym świecie. Każdy kraj to inny oddział autobotów. Szukamy energonu, bronimy też terenu przed decepticonami. Podejmiemy walkę z wrogiem gdy będzie taka potrzeba.
- Jedna już nastała z tego co widziałem - stwierdził prezydent.
- Owszem, pierwsza walka wybuchła, ale to nie koniec wojny. To początek. Prawdziwa wojna trwa nawet kilkanaście lat z chwilowymi zawieszeniami broni. Dopóki decepticony nie zginą nic się nie zakończy - wyjaśnił lider.
- A więc rozumiem, że zdecydowaliście się dobrowolnie walczyć dla tego miasta? - zapytał zaintrygowany.
- Można to tak nazwać.
- Jest tylko jeden problem - wtrąciłam się - podczas walki baza autobotów, znana także jako skrawek lasu przy moim domu, została spalona. Moi przyjaciele nie mają gdzie się podziać.
- O to nie musisz się martwić. Jeżeli tylko zgodzicie się służyć temu miastu, zamieszkacie wśród naszych żołnierzy - oznajmił. Spojrzałam niepewnie na mojego chłopaka. Prime oddał równie niepewny wzrok.
- Nie wiemy co mamy powiedzieć - stwierdziłam zakłopotana.
- Decyzja należy do was. Będziecie traktowani jak wojsko. Zyskacie obywatelstwo służąc oficjalnie temu miastu. Jeszcze dzisiaj poznacie swój nowy dom.
- Myślę, że możemy się zgodzić jednak potrzeba nam więcej szczegółów. Mamy dołączyć do jakiejś armii i mam oddać swoją posadę, czy jednak zachowamy ten szyk?
- Naturalnie, że pozostaniecie tak jak teraz. W twoim plutonie wszystko pozostanie tak jak jest, może poza ubiorem. Oddział Optimusa, brzmi to dosyć nieźle, prawda?
Prime uśmiechnął się usatysfakcjonowany.
- A co z lasem? Będzie martwy do końca życia? - zapytałam.
- Nie, zajmiemy się odbudową lasu jeszcze w tym roku. Mam dużo spraw na głowie, a wizja końca świata spowodowanego atakiem obcych dostarczyła mi dodatkowych problemów. Nie wszystko uda mi się załatwić od razu. Na razie proponuję wam schronienie w zamian za służbę. Czekam tylko na odpowiedź - wyjaśnił.
- Powiedzmy, że się zgodziłem, ale muszę to uzgodnić z moimi żołnierzami. Oni także muszą mieć prawo do głosu.
- Naturalnie.
- Czy ja też będę w armii? - zapytałam nakręcona.
- Jeśli twój lider wyrazi na to zgodę, to tak - stwierdził. Powiercił się na krześle i po chwili zaczął grzebać w szufladzie. Mruknął coś do siebie kilka razy po czym wręczył nam ulotki z kwaterą wojska. - jeżeli chodzi o ludzi, to starajcie się nie przykuwać ich uwagi. Może być ciężko, ale przyzwyczają się do waszego widoku, gdy zrozumieją, że jesteście z nami. Najważniejsze informacje znajdziecie w tych ulotkach, więcej pytań proszę kierować osobiście do generała. A teraz jeżeli mogę was prosić... muszę skontaktować się z agentem nieruchomości. Do zobaczenia, miło było poznać tak niezwykłą osobę.
- Mi również miło. Dziękuję za wszystko - lider pożegnał sie i wyszedł, a ja zaraz za nim.
W domu było dosyć cicho. Byłam z tego faktu niesamowicie zadowolona. Autoboty leżały plackiem na dywanie, co niektórzy siedzieli na kanapie. Zajrzałam do kuchni w celu zlokalizowania mamy. Zamiast niej zastałam mojego wujka w białym fartuchu. Wyjaśnił, że mama poszła do sklepu po zapasy, które wyjadł Hide. Zaśmiałam się cicho i wróciłam do salonu, gdzie Optimus opowiadał o spotkaniu. Podał jedną z ulotek, które dostaliśmy Jazzowi, a drugą trzymał i czytał. Zaciekawiona usiadłam mu na kolanach i dołączyłam do czynności. Warunki były dobre, pokoje były wyposażone w podstawowe meble czyli łóżko, szafa, nocny stolik z lampką. Dodatkowo był też dywan i firana na oknie. Ściany miały kolor kremu. Na obrazkach oczywiście pokoje mogły wyglądać nieco zbyt perfekcyjnie, ale autobotom nie potrzeba więcej. Dotychczas mieli do dyspozycji gołe niebo, trawę i drzewa wokół siebie. Nie będą wybrzydzać jak sądzę. Podstawowe posiłki w stołówce, sala treningowa, siłownia. Mają tam też pokój rozrywkowy, w którego skład wchodzą piłkarzyki, telewizja, automat do gier. Raj dla facetów. Treningi odbywają się od ósmej do dziesiątej. Później powtórka z rozrywki od piętnastej do osiemnastej. - Ile nas to będzie kosztowało? - zapytał Hide podejrzanie.
- Z tego co wiemy, nic. Mieszkanie w zamian za służbę - wyjaśnił lider.
- Wchodzę w to. Są piłkarzyki - stwierdził bez namysłu. Podejrzewam, że nawet nie wiedział co to za gra.
- Czy są tam też miejsca dla medyków?
- Tak. Każdy pluton ma swojego speca-medyka. A poza tym jest też kilka lecznic - stwierdziłam patrząc na kartkę.
- No więc i ja nie mam nic przeciwko.
- A więc zgadzacie się, by wstąpić do wojska? - upewnił się Prime. Autoboty przytaknęły. Było ustalone. Przyjrzałam się ulotce jeszcze raz. Koszary znajdowały się niedaleko ulicy przy której mieszkamy. Zdziwiłam się. W naszej okolicy nigdy nie było wojska. Poszłam do Artura pokazując mu pożądany adres.
- O ile pamiętam wojsko jest gdzieś w środku lasu. Jakąś niecałą godzinę drogi. Można też pojechać okrężną drogą. Gdy jechałem do was widziałem, że jest tam specjalnie wyrobiona uliczka - wyjaśnił - trzeba tylko okrążyć las. Rozumiem, że autoboty zdecydowały się, żeby wstąpić w szeregi?
- Nie tylko oni. My też - westchnęłam z zadowoleniem.
- Jak to sobie wyobrażasz? Masz przecież szkołę do skończenia.
- Mam. Dam sobie radę. Wracając uzgodniłam z Optimusem, że będzie po nas przyjeżdżał, a potem nas odwoził - wyjaśniłam.
- Jesteś uparta - stwierdził wujek wycierając mokre ręce o ręcznik.
- Wiem - oznajmiłam po czym wróciłam do salonu. Autoboty wstały i podeszły do drzwi. - Gdzie idziecie? - zapytałam zaciekawiona.
- Zobaczyć nasz nowy dom - wyjaśnił lider. Po chwili pocałował mnie i złapał za rękę - a ty idziesz z nami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro