Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 53: Porwanie*

* Zabieraj łapy, Ways!

______________


Znowu strzelałam przed siebie. Za mną stali moi przyjaciele, którzy pomagali mi pozbyć się szkarad. Znów zostaliśmy intensywnie otoczeni. Tym razem jednak nie atakowali, a próbowali mnie złapać. Broniłam się, wyrywałam. Arsen starała się mi pomóc dźgając napastników, ale musiała bronić się przed tymi, którzy ją atakowali. Wbijałam nóż w zbliżających się do mnie sługusów Megatrona. Wszystko zdawało się być takie dziwne. Był jakby środek nocy, wszystko jednak widać było niemalże jak w dzień. Może to przez ogień, który opanował część lasu, a także przez osłonę, która chroniła domy? Patrząc tam raziło nas mocne, niebieskie światło, które pomagało nam widzieć to co jest wokół nas. Szkarady podchodziły do mnie od tyłu i popychały w stronę drugich. Byłam zmęczona ciągłym bronieniem się, ale wiedziałam, że jeżeli nie przestanę kontratakować to już po mnie. Strzelałam z pistoletu jeszcze tylko przez chwilę, potem wytrącili mi go z rąk. Widziałam jak broń lidera upada, ale nic nie mogłam zdziałać. Widma ciągnęły mnie w stronę lidera decepticonów, który ciągle walczył z Optimusem. Szkarad było już nie dużo. Dzięki temu mogłam dostrzec co z autobotami, a w zasadzie tylko z tymi, którzy byli w pobliżu. Hide oraz Ratchet wraz z Jazzem, którzy wykonali swoje wcześniejsze zadanie byli prawie cali zakryci przez mrok. Do nich światło nie docierało więc pochłonęła ich ciemność. Miałam jedynie nadzieję, że wszystko u nich gra. Nadal nie mogłam dostrzec Sidewaysa, być może walczył wraz z nimi w mroku. Wydawało mi się jednak, że już wcześniej zniknął, może uciekł? Nie miałam pomysłów, ale i nie chciałam sobie zawracać tym głowy. Właśnie wleką mnie do Megatrona. Co mi po tym, że będę wiedziała, gdzie jest jeden z jego żołnierzy? Lata mi to. Straciłam pistolet z oczu. Nożem dźgałam kogo popadnie. Moi przyjaciele stali daleko z tyłu. Byłam poza ich zasięgiem, a ostrze nie wystarczało. Starałam się rzucać granatami, które zostały mi w kieszeni. Pomogło tylko chwilowo. Kolejna grupka zaczęła mnie wlec w stronę ich wodza, a mi brakło amunicji oraz siły. Wymachiwanie nożem jest męczące jeśli nic innego się nie robi od ponad... a no właśnie. Ile czasu już minęło? Kilka godzin? Minut? Wiedziałam tylko, że nadal trwała noc, ale czy było bliżej czy dalej poranka? Cholera wie. Został mi ostatni granat, którego nie chciałam wykorzystywać teraz. Może to błąd? Wybuch i tak by nic nie dał. Poczułam jak wokół mnie zaczyna robić się luźniej. Goła przestrzeń. Poczułam się przez chwilę lepiej, gdy nie musiałam walczyć w okropnym tłoku. Ciasnota mnie dobijała. Przez chwile odetchnęłam świeżym, nocnym powietrzem. Nadal czuć było nieciekawy zapach dymu, ale było zupełnie inaczej niż na początku. Czyściej. Spojrzałam się na nocne niebo próbując jednocześnie wyrwać się z uścisku kilku szkarad, które nie miały rąk, ale blokowały mnie swoimi hakami. Nieprzyjemnie. Megatron zauważywszy mnie uśmiechnął się chytrze, a po chwili zbliżył swoją głowę. Nie był głupi, nie zostawił Optimusa bez zajęcia, by ten mógł go powalić. Mój chłopak musiał zmierzyć się z kolejną grupką decepticonów i Starscreamem, który co chwilę teleportował się w inne miejsce i nim lider zdążył się odwrócić w jego stronę, pocisk już trafiał go w plecy. Swoją uwagę skupiłam znowu na strasznym robocie. Mogłam policzyć niemal wszystkie jego kły. Nie nazwałabym tego zębami. A w życiu! To co miał w ustach wyglądało jak maszyna do tortur, lub łoże na którym sypiają niektórzy ludzie z Indii. Starałam się być odważna, ale nie wiem czy byłam wiarygodna. Przełknęłam z trudem ślinę. Słyszałam odgłosy walki. Zgrzyty metalu od których można było oszaleć, wybuchy granatów, strzały broni. Wszystko razem tworzyło okropny hałas i wielki galimatias. Miałam ochotę krzyczeć, by to się w końcu skończyło. Prawdopodobnie można było wyczuć moją słabość. Nic na to nie mogłam poradzić. Jak mogłam się nie bać? Takie zdarzenia rzadko rozgrywają się w życiu ledwo dorosłej dziewczyny.

- Znowu ty i ja razem, moja mała... - zaczął mrocznym głosem. Nasze spojrzenia się spotkały. Zrobiłam groźną minę, ale jedynie go rozśmieszyłam - a więc tak jak wcześniej, zapytam po dobroci czy oddasz mi All Spark?

Pokręciłam głową. Zastanawiałam kiedy zacznę żałować swojej decyzji.

- Nie? - zapytał upewniając się zupełnie łagodnie.

- Nie - starałam się zachować spokój. Mówiłam opanowanym głosem.

- A więc będę musiał poprosić nieco mniej grzecznie.

Wyjął działo i wymierzył w moją stronę. Zamarłam. Starałam się jednak nie pokazywać żadnych uczuć. Nie jemu, to nie było właściwe. Miałam dziwne wrażenie, takie małe dejavu. Po chwili poczułam lekkie ukucie na moim karku. Ostrożnie spojrzałam za siebie. Widmo przykładało mi hak do ciała. Nie miałam drogi ucieczki. Wsadziłam ręce do kieszeni.

- Upierdliwy dupek - warknęłam patrząc znów w stronę Megatrona. Nie myślałam specjalnie czy go obrażam czy nie. W lewej kieszeni złapałam granat, w drugiej All Spark. Dobra, Selen. To jest kurczę twoja cholerna próba odwagi rozumiesz? A także ostatnia szansa na ratunek.

Pomału wyjmowałam obie ręce z kieszeni. Robiłam to monotonnie i wolno. Może, by grać dużemu na nerwach? Lubiłam denerwować innych moim zachowaniem. Takie hobby.

- Mądra dziewczynka, a teraz oddawaj All Spark!

- Tak do wiadomości, wykonuję rozkazy tylko mojego lidera, śmieciu!

Te chwile pamiętam jak przez mgłę. Jak tylko szybko mogłam odblokowałam granat i cisnęłam nim w twarz lidera decepticonów jednocześnie obróciłam się i wrzeszcząc wbiłam odłamek w bark szkarady stojącej za mną. Nie czekałam na reakcję któregoś z nich. Pobiegłam prosto przed siebie ile sił miałam w nogach. Krzyk Megatrona był dla mnie satysfakcjonujący. Widma pomału znikały. Poczułam ulgę, zaraz po tym jednak zostałam powalona na ziemię. Z całych sił próbowałam się uwolnić. Popadałam w panikę. Nie widziałam, kto dokładnie na mnie siedział, ale zaczęłam mu ubliżać najgorzej jak tylko potrafiłam.

- Nie wiedziałem, że taka mała dziewczynka może znać tyle wulgaryzmów. Zaprawdę jestem pełen podziwu - głos Waysa nie poprawił mi samopoczucia. Wciąż wyrywałam się i wrzeszczałam, by ktoś mi pomógł. W odpowiedzi słyszałam też krzyki lidera, w których zapewniał mnie, że przyjął moją prośbę, ale Starscream co chwilę powalał go na ziemię. Byłam niemal cała umorusana w błocie. Tarzałam się w nim próbując uciec, ale Sideways siedział na moich plecach i co chwilę blokował mi ręce. W wolnej chwili przejechałam mu nożem po udzie. Tylko go drasnęłam na co syknął, lecz nie rozluźnił uścisku.

- Puszczaj! - krzyczałam. Zbierało mi się na płacz. Tak niewiele brakowało a byłabym bezpieczna. Moglibyśmy wtedy z Arturem i Arsen z ukrycia pomóc autobotom, ale jakiś cholerny decept znowu pokrzyżował mi plany. Błoto było okropnie lepkie. Poczułam uścisk jego dłoni na tyłku. Zebrał się we mnie gniew. Wrzeszczałam głośniej, by mnie zostawił. Ścisnęłam mocniej nóż i zamachnęłam się na decepticona. Było mi trudno się bronić będąc odwrócona do niego plecami. Z resztą za chwile zostałam bez broni. Sideways wyrwał mi nóż z ręki i przewrócił mnie na plecy. Widziałam teraz jego rozbawioną twarz, lekko umięśnione ramiona, krwawiącą nogę i brązowe włosy opadające na jego buzię. Jedną ręką blokował moje ręce, drugą wsadził pod moją ubłoconą koszulę. Wierciłam się i wyrywałam krzycząc, ale nic to nie dało. Jego kolano wbijało mi się w krok. Było mi niewygodnie i miałam ochotę ryczeć. Było ciemno. Tu nie docierało zbyt dużo światła.

- Sideways! Jak masz zamiar ją przelecieć, to zrób to dyskretnie, jakoś w ukryciu. To wojna nie burdel - Grindor w postaci robota stanął obok nas i zaczął strzelać w stronę autobotów.

- Tak, racja. Tam nam nikt nie przeszkodzi - Ways wsunął sobie mój nóż do sakiewki przy biodrze i zaciągnął mnie w stronę lasu. Wrzeszczałam jeszcze kilka razy, by ktoś mi pomógł, ale to na nic. Decepticony zajmowały autoboty jak tylko mogły. Nie było szans, by któryś z nich przyszedł mi z pomocą. Sideways zawlókł mnie do lasu, gdzie stał jego alt mode. Prosiłam, by mnie zostawił, ale nawet nie odpowiadał. W końcu wepchnął mnie do auta, a jego holoforma zniknęła. Momentalnie, gdy znalazłam się na siedzeniu, Ways oplótł mnie pasem bezpieczeństwa i zablokował drzwi. - Mam cię - po samochodzie rozległ się jego głos, po chwili na siedzeniu kierowcy pojawiła się jego holoforma. Spojrzałam w lusterko wiszące nad przednimi siedzeniami. Było tam moje odbicie, a także kawałek jego twarzy. Jego oczy kierowały się w to samo miejsce co i moje. Nasze spojrzenia się spotkały. Poczułam dreszcze. W lesie nie było w zasadzie żadnego światła prócz lampki w alt mode decepticona, która paląc się pozwoliła mi widzieć co jest dookoła. Telefon wrzynał mi się w nogę. Kieszeń była ciasna, ale i tak lubiłam te legginsy. Jedyne jakie miałam z kieszenią na prawej nogawce. Wyglądałam jak głupia. Moje włosy były mokre, pozlepiane i ubłocone, tak jak reszta ubrań. Miałam rozwiązane sznurówki w martensach, sine od zimna usta, podkrążone oczy jak jakieś widmo. Czułam się beznadziejnie, znowu chciało mi się pić, było mi zimno, chciałam spać, a na dobicie nie miałam czym się bronić. Zabij mnie, Ways. Zrób to szybko, by nie bolało, ale zakończ wreszcie moje cierpienia. Byłam bezbronna i miałam dosyć, ale nadal próbowałam się wydostać. Kopałam go od wewnątrz, ale to go jedynie wkurzyło, bo włączył gwałtownie silnik i ruszył. Nagły ruch z jego strony sprawił, że przycisnęło mi plecy do fotela. Masz związane ręce, więc się nie obronisz. Pozostały ci tylko nogi, które w końcu się zmęczą. Kicha, Selen. To koniec. No tak. Kocham mój pesymizm. Łzy popłynęły mi po policzkach. Nie miałam nawet jak ich wytrzeć.

- Ty przeciekasz... - usłyszałam.

- To jest płacz! - krzyknęłam z wyrzutem. Chyba się oplułam...

- Co za różnica... to wstrętne. Masz przestać.

- Nie rządzisz mną!

- Bądź grzeczna to nie stanie ci się krzywda. Słowo Decepticona.

Ways zaśmiał się wrednie.

- Tak... czyli słowo warte co nic...

- Prime i reszta nagadali ci bzdur - zaczął. Prychnęłam.

- Czyżby?

- Autoboty nie mają pojęcia, że mamy zamiar odbudować planetę i stworzyć nowe, lepsze życie.

- Lepsze? Dla kogo? Myślicie tylko o sobie i to jest wasz problem. Autoboty także chcą odbudować Cybertron, więc dlaczego nie współpracujecie?

- Skomplikowane... oni nie mają wizji lepszego życia. Uważają, że kiedyś było lepiej. Są w okrutnym błędzie. Zaiste energii życiowej było wystarczająco, ale roboty na naszej planecie z niczym się nie liczyły. Już od miliardów lat toczy się wojna. My mamy po kilkanaście, kilkadziesiąt milionów. Nasi przodkowie rywalizowali, bo także nie podobał im się system polityczny i wszystko inne. Autoboty uważały się za panów, w końcu zaczęły się bunty. Nastąpił podział na grupy. Powstały trzy, ale jedna to widocznie jakiś mały bubel, bo nic o nim nie słychać. Autoboty chciały ratować to co było, a decepticony chciały zmienić wszystko na lepsze. No, a my popieramy i kontynuujemy wizję przodków. Upadły jest naszym panem i zamierza rządzić. On wszystko zmieni.

- I uważasz, że będzie lepiej? Na serio w to wierzysz?

- A ty nigdy w nic nie wierzyłaś dziewczynko?

- Wierzyłam. Ale nie w coś tak szalonego. Na Ziemi mamy prawie te same problemy. Myślisz, że niema takich jak wy? Którzy chcą wszystko zmienić? Ale nie wiadomo czy będzie lepiej. Będziesz robił wszystko co ci zagrają, a i tak będą cię mieli gdzieś. Nic nie będziesz znaczył dla swojego Pana. Ani dla Megatrona ani dla Upadłego.

- Zamknij się i przestań przeciekać! - wrzasnął. Miał zabawny akcent. Uśmiechnęłam się wrednie, a po chwili moja mokra twarz dotknęła siedzenia Sidewaysa. Wytarłam wszystko co miałam na buzi. A nie były to tylko łzy. Zrobiłam to celowo. Mina Waysa była moim wynagrodzeniem. Uśmiechnęłam się do niego i upajałam widokiem jak przerażony wyciera rękawem fotelik.

- Od razu lepiej - powiedziałam rozluźniona. Ways warknął na mnie, a po chwili wrócił do wycierania. Zaśmiałam się, ale całe te wygłupy za chwile się skończyły. Decepticon wytworzył hologram, który usiadł obok mnie. Dotknął ręką mojej twarzy. Przestraszyłam się i wkurzyłam jednocześnie.

- Zabieraj łapska.

- Moja mała ślicznotko... nie ujdzie ci to na sucho...

- Co ty chcesz ze mną zrobić?!

Ways zaśmiał się cicho. Nie odpowiedział. Może to i lepiej? Oparłam się o siedzenie auta i zamknęłam oczy. Miałam wrażenie, że jego wzrok nie odkleja się ode mnie. To mnie niepokoiło. Poczułam rękę na moim udzie. Przygryzłam wargę by nie powiedzieć mu czegoś zbyt ostrego, bo mogłam żałować. Otworzyłam oczy i zmierzyłam go lodowatym spojrzeniem. Wzrok go przeszył. Ściągnął rękę z mojej nogi.

- Czego ty do cholery chcesz?! Wypuść mnie!

- Jak sobie życzysz.

Decepticon uśmiechnął się i celowo bardzo przyśpieszył. Cieszyłam się, że nie było wokół nas drzew. Odpiął pas, który mnie unieruchamiał i otworzył drzwi. Widziałam tylko rozmazane smugi. Auto jechało bardzo szybko. Mocno chwyciłam się siedzenia, aby nie wypaść i zaczęłam krzyczeć. Decepticon usatysfakcjonowany zamknął drzwi i znowu mnie unieruchomił. Mogłam spokojnie odetchnąć, ponieważ już byłam bezpieczna. No w połowie. Dyszałam. To mogło skończyć się zupełnie inaczej.

- Terrorysta...

Ways uśmiechnął się szeroko i przygryzł wargę.

- Lubię to słyszeć od niewolnic.

- Zapewne jestem twoją pierwszą - prychnęłam na co odpowiedział mi wyzwiskiem.

Przemilczałam. Zawsze wpakuje się w tarapaty co nie? W końcu Selen już taka jest... Jest mi zimno. I nie wiem co dalej... Zaczęłam przeklinać ten dzień, to wszystko co teraz mnie spotkało ... co chwile padało coraz to lepsze słowo, które opisywało tę cholerną sytuację. Ways wyglądał na zmęczonego moim gadaniem. Włączył głośno muzykę. Wkurzyłam się jeszcze bardziej. Co za dupek! Znowu zaczęłam go kopać i do tego udało mi się wypuścić ręce z pasów. Rzuciłam się na jego hologram i zaczęłam bić, jak kobieta, trzepiąc go po prostu rękoma. Decepticon ochraniał się rękoma odsuwając się ode mnie, ale ja nie dawałam za wygraną biłam go mocniej i przysuwałam się bliżej.

- Zostaw mnie, kobieto!

- To ty mnie zostaw, idioto!

- Ja? Przecież to ty mnie napadłaś jak jakaś opętana!

- Ale ty mnie tu trzymasz!

Wymienialiśmy się słowami i wrzeszczeliśmy na siebie.

- Zabiję cię!

- Tak, a niby jak?

- Po prostu cię zabiję! - krzyczałam rozemocjonowana.

Byłam bardzo zdesperowana. Auto wpadło w poślizg i robiliśmy obroty. Kręciło mi się w głowie. W pisku przytuliłam do siebie hologram Sidewaysa, którego jeszcze przed chwilą chciałam zabić.

- No zrób coś, a nie siedzisz jak debil!

Ways spojrzał na mnie ze zdziwieniem, złością, a także z pretensjami. Ściskałam go ciągle z zamkniętymi oczami. Auto zaczęło gwałtownie hamować. W końcu się zatrzymał. Musiałam ochłonąć. Otworzyłam oczy. Spojrzałam na sakiewkę, którą Sideways miał przy biodrze. Były tam dwa noże. Były bardzo podobne. Wzięłam jeden z nich starając się robić to na tyle delikatnie, by nie zauważył. Ways trzymał mnie, a ja jego. Zacisnęłam nóż i wymierzyłam w plecy decepticona. Policzę do trzech. To będzie tylko chwila, Selen. Załatwisz go i będzie po sprawie. No dawaj. Raz... dwa... trzy... Ani drgnęłam. Coś nie pozwalało mi tego zrobić. Spróbowałam raz jeszcze. Nic. Ręka odmawiała posłuszeństwa. Rozluźniłam ją i zrezygnowana westchnęłam. Schowałam nóż do rękawa koszuli i wydostałam się z uścisku. Rozryczałam się. Miałam już dość wszystkiego. Skuliłam się w kłębek i dałam się ponieść emocjom. Ways przez chwile siedział cicho. Po chwili usłyszałam trzaśnięcie drzwiczek od auta. Potem przypływ świeżego powietrza i mocne ściśnięcie wokół moich nadgarstków. Otworzyłam załzawione oczy i popatrzyłam na twarz decepticona. Nie wyrażała już ani złości ani niczego podobnego. Było w niej znowu coś tajemniczego, przyjemnego. Wywlókł mnie z samochodu i po chwili spojrzał na mnie.

- Nie zapomnę ci tego - westchnął i jego holoforma zniknęła. Sideways zmienił się w robota i poszedł w głąb lasu. Stałam jak wryta przez chwile aż zrozumiałam, że dał mi spokój. Odetchnęłam z ulgą. Już po wszystkim mała, swoją drogą jestem zdziwiona, że udaje ci się to wszystko znieść. Byłam pewna, że umrzesz na pierwszej wojnie. Dzięki, grunt to wiara w siebie.

W okolicy nie było drzew. W zasadzie to wyglądało bardziej jak park. Bałam się. Nie znałam tej okolicy. Jak tylko ochłonęłam zadzwoniłam do lidera. Nie odbierał. Dzwoniłam jeszcze raz. Nadal nic. O boże... ile mnie nie było? Wojna się skończyła? Nie słychać odgłosów walki. Kto wygrał? Prime nie odbierał, to znaczy, że decepticony? Co teraz będzie? Znowu poczułam silny nacisk na żołądek i gardło. Odruch wymiotny był nie do zniesienia. Po ciele przeszedł mnie dreszcz, a potem jeszcze jeden. I znowu odruch wymiotny. Nie wytrzymałam. Schyliłam się i puściłam pawia. Czułam się okropnie. Wytarłam usta o rękaw i usiadłam na trawie z dala od miejsca, w którym zwróciłam to co jadłam niedawno. Wyjęłam nóż z rękawa i zaczęłam obracać go w rękach. Na rączce były chińskie znaczki. Mój takich nie miał. A więc to nie były chińskie znaki. Raczej Cybertrońskie. Nóż Sidewaysa. O co mu chodziło kiedy mówił, że mi tego nie zapomni? Czego? Zamknęłam oczy. Nim zdążyłam się zagłębić w przemyśleniach usłyszałam telefon. Natychmiast odebrałam. W odpowiedzi na moje "halo" uzyskałam głos mojego chłopaka. Kamień spadł mi z serca, gdy go słyszałam. Powiedział, że wojna się skończyła, bo decepticony uciekły, a on już po mnie idzie. Miałam po prostu zostać na miejscu. Nie wybierałam się nigdzie. Moje nogi odmawiały posłuszeństwa. Czułam się okropnie zmęczona w dodatku było mi słabo. Oparłam się o drzewo i momentalnie zasnęłam. Może to i dziwne, ale tym razem nie ucieszyłam się na sen o zombie. Naoglądałam się już beztwarzowych potworów tej nocy i wolałam śnić o polanie pełnej różowych amarylisów niż o armii nieumarłych zmierzających w moją stronę. Szkarady posuwały się w miarę szybko, kuśtykając. Wydawały przy tym jakieś odgłosy, ale wychodziły im gardła z wielką trudnością. Stałam naprzeciw nich, a w ręku trzymałam dwa duże kamienie. Po chwili owe kamulce rzuciłam w ich stronę. Pod wpływem uderzenia dwóch poległo. Ich przebrzydłe twarze były w stanie rozkładu, tak jak zapewne reszta ciała. Nie miałam broni. Nic mi nie zostało. Stałam i czekałam aż to wszystko się skończy. Gdy zombie były wystarczająco blisko zdecydowałam się ruszyć do ataku. Wpadłam pomiędzy nich i zaczęłam ich kopać. Mamrotałam coś pod nosem, ale nie potrafiłam skleić nic do kupy. Poczułam jak ktoś chwyta mnie za nadgarstek. Jedna ze szkarad. Złapałam go za podarte, postrzępione łachmany i zaczęłam go szarpać. Słyszałam mój głos. Był teraz płynny, czysty i pełen rozpaczy. Krzyczałam do ofiary, że jest ohydnym nic niewartym potworem, którego zabije jak ich wszystkich. Do mojej głowy dochodziły krzyki jeszcze innej osoby. Wołała mnie. Odpędziłam sen i otworzyłam szeroko oczy. Dostrzegłam holoformę lidera, którą szarpałam jeszcze przez chwilę. Oddychałam ciężko. Puściłam go i spojrzałam na swoje dłonie. Miałam na nich w połowie zaschnięte płaty błota. Czułam się okropnie brudna i potrzebowałam prysznica. Brud był wszędzie. Nawet pod paznokciami. Gdy doszłam do siebie spojrzałam znowu na Optimusa, który patrzył na mnie uważnie.

- To już na pewno koniec? - zapytałam.

- Uciekli. Widzieliśmy jak odlatują na Cybertron - westchnął. Był cały poraniony. Miał na sobie koszulkę, która była poplamiona krwią. Nie wiedziałam czy była jego, czy może jego ofiar. Moich ran nie było widać. Miałam lekko podartą koszulę, a wszelkie zadrapania były ukryte pod zaschniętym błotem. Przytuliłam mojego chłopaka czując ulgę. Miałam łzy w oczach, ale tym razem postanowiłam nie ryczeć. Już nie miałam siły i chyba nawet nie miałam czym. Ostatnio bardzo dużo płakałam.

- Czy któryś z nas ... wiesz - wymamrotałam, ale lider zaprzeczył.

- Są ranni, ale żyją. Nie udało nam się też zabić silniejszych decepticonów. Tylko te małe sługusy. Ale oni także mają rannych.

- Dlaczego się poddali?

- Użyłaś All Sparku. Najsłabsze decepticony poległy, a tych silniejszych osłabiło. Zrezygnowali z walki. Wyjęłam odłamek z kieszeni i przyjrzałam mu się uważnie. Wydawał się mniejszy niż zwykle. Pokazałam go liderowi.

- To normalne?

- Tak. Z każdym użyciem odłamek będzie mniejszy. Trzeba uważać, bo jest zbyt potężny, by za każdym razem go używać. Potem może być dużo gorzej, a nie będziemy go już mieć - ostrzegł. Przytaknęłam, a po chwili pocałowałam go lekko.

- A ty? Jak ty się czujesz, Selen? Co zrobił ci ten drań? - lider zadawał mnóstwo pytań. Próbowałam odpowiedzieć na każde z nich, ale stwierdziłam, że lepiej będzie jak po prostu opowiem co się działo.

- Wepchnął mnie do swojego alt mode i się do mnie przystawiał. Generalnie nic wielkiego się nie stało. Głównie mnie straszył, ale jest ok. Wypuścił mnie.

- Wypuścił? To do nich nie podobne.

- Może, ale i tak jestem mu wdzięczna. Wolę być tutaj niż z nim - stwierdziłam.

- Ja też. Po prostu się dziwię. Mówił dlaczego cię wypuścił?

- Powiedział tylko, że nigdy mi tego nie zapomni i poszedł.

- Czego?

- No nie wiem.

- Dobra, idziemy do reszty. Trzeba coś zrobić z miejscem bitwy - holoforma lidera zniknęła mi z oczu, tym czasem Optimus w wersji robota złapał mnie do ręki i ruszył w stronę pogorzeliska. Z daleka unosił się dym. Tam też stały autoboty. Lider stawiał ostrożne kroki. Starał się nie wyrządzać szkód większych niż te, które zostały po walce. Dlatego też omijał drzewa i kierował stopy na ścieżkę. Nad nami z dużą prędkością przeleciało kilka ognistych kul. Przeklęłam głośno. W oddali słychać też było syreny. Prawdopodobnie policji i straży pożarnej. Pięknie. - Prime, oni chyba wrócili - wyjąkałam. Miałam dość, na prawdę myślałam, że to koniec, że odpocznę i wszystko wróci do normy. Na tyle ile mogło, bo nic nie było dosłownie w normie.

- Musimy jak najszybciej pomóc autobotom! - krzyknął, a po chwili zmusił nogi do biegu. Położył mnie na swoim ramieniu, a ja musiałam trzymać się go najmocniej jak potrafiłam, by nie spaść. Przy reszcie przyjaciół znaleźliśmy się szybciej niż powracające decepticony. Optimus postawił mnie na ziemi i podszedł do zaniepokojonych autobotów. Podbiegłam do mojej przyjaciółki i wujka. Uścisnęłam ich resztkami siły.

- Wszystko gra? - zapytałam, a oni przytaknęli. Arsen poklepała mnie po ramieniu, a po chwili podała mi pistolet. Była to broń lidera, którą wcześniej upuściłam na ziemię. Całe szczęście. Podziękowałam. Cieszyłam się, że ją odzyskałam. To okropnie nieprzyjemne uczucie jak ma się odpowiedzialność za czyjąś rzecz i się ją gubi lub niszczy. Spojrzałam nerwowo na niebo. Ogniste kule wylądowały gdzieś w lesie. A uderzeniu o ziemię towarzyszył głośny huk.

- Decepticony ? - zapytał Artur.

- Bardzo możliwe, ale jest ich jakby mniej.

Z niecierpliwością oczekiwaliśmy nadejścia gości. Ledwo stałam na nogach, co będzie jak trzeba będzie znowu walczyć?

Każdy był zestresowany. Autoboty były świadkami ucieczki decepticonów. Czy to był ich wielki powrót? Jakaś strategia, którą obrali? Chodziło im może o kolejny atak z zaskoczenia? Gdyby wszystko było wiadome życie byłoby proste. Zbyt proste. Ochronna bariera otaczająca domy pozwalała nam lepiej widzieć las. Syreny policyjne słychać było bardzo wyraźnie. Były niedaleko. Las wciąż płonął. Gdy przez chwile miałam możliwość oddychania świeżym powietrzem, dym znów stał się nieznośny dla moich dróg oddechowych. Kaszlałam jednak lekko. Byłam tak zmęczona, że nie stać mnie było na mocne kaszlnięcie. Nie mogliśmy pozwolić sobie na rozluźnienie. Każdy nas był spięty i czujny. Miałam wielką ochotę położyć się na ziemię i zdrzemnąć choćby na pięć minut, ale nie mogłam pozwolić sobie na rozproszenie uwagi. Tego uczył mnie lider kiedy trening przeradzał się w teorię. Nie raz, gdy robiliśmy sobie gimnastykę i udawane walki dla polepszenia orientacji w prawdziwym starciu, byłam padnięta i chciało mi się spać. Wtedy lider objaśniał mi, że nie mogę pokazywać po sobie, że ledwie stoję na nogach. Miał oczywiście rację. Wtedy mimo zmęczenia starałam się pokazać, że wiem co mam robić i dam radę. Teraz było trudno. Byłam umęczona, nogi miałam jak z waty. Szukałam wzrokiem miejsca do spoczynku, ale wiedziałam, że jest to owoc zakazany. Okropne uczucie. Gdy usłyszeliśmy zbliżające się kroki przybraliśmy pozycje bojowe. Nie tylko ja padałam ze zmęczenia. Arsen wyglądała blado, cała była mokra, jak sądzę nie tylko od deszczu, ale i potu. To samo mogę powiedzieć o sobie. Śmierdziało ode mnie przepoconymi ubraniami, ale nie zwracałam na to wielkiej uwagi. Wystarczającym smrodem była siarka. Auta policyjne otoczyły nas z wszystkich stron. No może tylko nie z lasu, byłoby trochę dziwnie. Jednak ludzie nie byli tacy głupi. Nie zostawili nam drogi do ucieczki. Nad lasem pojawiły się helikoptery. Patrzyliśmy na to wszystko z niemal otwartymi ustami. Pomiędzy radiowozami znalazł się samochód przypominający niedoszłą limuzynę. Straż pożarna i pogotowie także pojawiło się na miejscu. Strażacy mimo ogromnego zdziwienia na widok robotów podjęli się pracy i zaczęli gasić pożar. Rozległy się błyski fleszy co totalnie nas rozproszyło. Byłam przerażona. Lider w wersji holoformy podszedł do mnie. Widziałam na jego twarzy zdenerwowanie a także strach. Przytulił mnie lekko. Po chwili trzymaliśmy się za ręce i patrzyliśmy na to co się działo. To nie był koniec zdarzeń. Z limuzyny wylazł jakiś człowiek. Był zbyt oddalony bym mogła dokładnie zobaczyć kto to. Z lasu natomiast wyszły roboty. Tylko jeden był wyższy od Optimusa. Pozostała piątka dorównywała wzrostem Ironhidea i Ratcheta. Nie mieli specyficznych barw jak nasi przyjaciele. Oni wszyscy mieli ten sam odcień zabrudzonej stali. Na ramieniu widniał znaczek autobota owinięty paskami. No proszę, pewnie jakaś elita. Obie postacie - wysoki robot i człowiek, który wyszedł z limuzyny, wypowiedzieli niemal jednym głosem nasze imiona. Zadrżałam. Nie wiedziałam w którą stronę patrzeć. W stronę człowieka, który powiedział moje imię? Czy może w stronę robota wzywającego Optimusa? Ścisnęłam dłoń lidera mocniej. Na twarzy zrobił się blady, jakby przerażony. Spojrzał się teraz w stronę ludzi.

- Kto to? - wymamrotał.

- Zdaję się, że mój prezydent. A tamten?

- To tak jakby mój prezydent...

- Aha. Spoko. Czego tu chce? - zapytałam szeptem przełykając ciążącą mi w gardle ślinę.

- Nie jestem pewien. Muszę z nim pogadać. Na razie się stąd nie ruszaj. Nie wolno ci wsiadać do żadnego auta. Autoboty brońcie Selen i jej przyjaciół. Idę pogadać z Ultra Magnusem - rzekł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro