Rozdział 52: The beginning of the end
Starting a fire
'Cause all you really wanted
Was just to watch the world burn
So watch it burn...
Klergy
_____________________
Nie wiem która była godzina. Gdzieś po północy. Obudziły mnie okropne grzmoty i odgłos kropel deszczu z dużą siłą uderzającą o dach. Hałas wytrącił mnie ze snu. Podniosłam się z ciepłego łóżka i spojrzałam przez okno. Ogień. Mnóstwo ognia. Rozprzestrzeniał się w okolicy lasu. Nie pamiętam kiedy dokładnie postanowiłam zejść na dół. Ocknęłam się z totalnego szoku, gdy byłam już ubrana i schodziłam po schodach chowając do kieszeni All Spark i komórkę. Nie zważałam co na siebie nakładałam. Kto w momentach grozy myśli co będzie do czego pasować? To była zwykła koszula moro i czarne legginsy. Miały czadową kieszonkę na telefon. Nie szukałam ubrań długo, akurat komplet był pierwszy z brzegu. Niezdarnie nałożyłam martensy na nogi. Nie zawiązywałam ich po prostu naciągnęłam je by nie tracić czasu. Piorun musiał uderzyć w drzewo. Autoboty są w tarapatach. Ścisnęłam klamkę i już zamierzałam otworzyć drzwi, gdy poczułam jak coś ciągnie mnie do tyłu. Odwróciłam się gwałtownie i zauważyłam Artura. Jego oczy były zaspane, ale czujne.
- Selen, to nie jest dobry pomysł.
- Musze ich ostrzec!
- Trzeba wezwać straż pożarną. Autoboty sobie poradzą - stwierdził, ale ja nie chciałam tego słuchać.
- Ale wraz ze strażakami zjawią się też policjanci. Zawsze tak jest. A ja jestem ścigana, tak samo jak Arsen i autoboty. Deszcz może ugasić ogień. W szczególności, jak mu nieco pomożemy.
- Pożar jest za duży. Ukryj się. Autoboty dadzą radę, zobaczysz.
- Nie ma mowy - nie chciałam przyjąć do wiadomości, że to wszystko ma się tak skończyć. Nie. Wyrwałam się z uścisku i wybiegłam na zewnątrz. Artur za mną wrzeszcząc bym wracała. Nie, nie ma takiej opcji. Selen robi to co jej się podoba. Zapach spalenizny był okropny. Strasznie drapał w gardle, a poza za tym mój przełyk przechodził teraz męczarnie. Bardzo chciało mi się pić, nawet język miałam suchy, a w dodatku ta siarka. Okropieństwo. Artur był tuż obok mnie, a ja nie miałam zamiaru dać się złapać. Przeskoczyłam nad niewysokim płomieniem i pobiegłam w stronę bazy. Ogień pomału mnie otaczał, ale nie mogłam się zatrzymać. Wtedy znalazłabym się w pułapce. Z resztą może już w niej byłam? Czułam się prawie tak samo jak w kopalni, gdzie zaczęła się moja przygoda. Utknęłam tam i pewnie bym zginęła, gdyby nie lider, który mnie ocalił. No proszę, jednak nie wyciągnęłam z tamtego zdarzenia lekcji, bo wciąż pcham się w niebezpieczne miejsca.
Ogień rozprzestrzeniał się dalej, ale przy bazie było czysto. Czuć było tylko nieprzyjemny zapach i tyle. Autoboty w postaci aut stały obok siebie. Zauważyłam siedzącego na pniu hipisa, który najwidoczniej musiał znowu się dziwnie wyciszyć, bo nie reagował na moje wołania, ani na to, że deszcz moczy jego ciało. Postanowiłam go obudzić, więc zaczęłam go szturchać. Autobot ocknął się i uśmiechnął na mój widok. Ani trochę nie zdziwił się, że tu jestem. W nocy, gdy powinnam spać. Cały Jazz, on już tak ma. Pomachał mi i znowu próbował wrócić do poprzedniego zajęcia, ale zaczęłam krzyczeć, że ogień się zbliża i jesteśmy w niebezpieczeństwie. Jazz przytaknął i wraz z moją pomocą zaczął rozbudzać innych. Optimus zbliżył się do ścieżki z której wybiegłam i rozejrzał się po okolicy. Po chwili przybiegł do nas i stwierdził, że ogień jest bardzo blisko. Mówił to niewyraźnym głosem powstrzymując się od ziewania. Deszcz nadal lał intensywnie, burza także była obecna. Nie czułam się pewnie siedząc w sercu lasu podczas burzy z robotami z kosmosu, ale trzeba było zaryzykować.
- Trzeba coś zrobić bo ogień strawi wszystko - wrzasnęłam próbując zagłuszyć grzmot pioruna. Odgarnęłam z twarzy mokre włosy. Buty ugrzęzły mi w błocie. Czułam, że wszystko mi przemaka, ale nie było na to rady.
W przerwie pomiędzy błyskiem a kolejnym grzmotem usłyszeliśmy okropny wrzask. Bardzo nam niestety znany.
- To nie jest nasz jedyny problem jak sądzę - stwierdził mięśniak podchodząc do magazynku z bronią. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Wybrali moment... a może ten ogień nie był wcale spowodowany piorunem?
- Musimy uciekać z lasu - stwierdziłam szybko.
- Nie, Selen. Szykuje się wojna, której nie możemy przenieść do miasta - westchnął lider.
- Ale zostanie tutaj będzie zbyt niebezpieczne. Ogień nadchodzi. W dodatku zbliża się także wróg. Będziemy otoczeni.
- Młoda ma racje, Prime. Wpakujemy się w pułapkę - dodał Ironhide.
Nastąpiła krótka cisza po której lider musiał wygłosić swoje ostatnie słowa w kwestii miejsca walki. Spojrzał na mnie i przytaknął.
- Musimy jak najszybciej stąd wyjść. Selen wskakuj mi na ramię. - Lider zmienił się w robota i wyciągnął do mnie rękę. Gdy stanęłam na jego dłoni lekko mnie ścisnął i położył na ramieniu. Przytrzymałam się boku jego metalowego policzka z którego wystawała krótka, srebrna ścianka. Miał taką samą na drugim policzku. Z obu ścianek wysuwała się maska, którą zakładał do walki. Chroniła jego usta i nos. Lider był bardzo wysoki. Najwyższy z całej siódemki autobotów. Wzrostem doganiał go Ratchet. Zaraz po nich był Hide. Najniższe były bliźniaki. Bee był najmłodszy, ale wzrost miał po tacie. Gdy urośnie pewnie będzie tak duży jak Optimus. Stojąc na ramieniu lidera widziałam niemal całą okolice. Światła w moim domu były zapalone. W innych domkach także. Z okna wyglądali sąsiedzi. Arsen stała przerażona obok Artura niedaleko lasku. Ogień mimo obficie spadającego deszczu nie chciał zgasnąć. Lider szedł powoli, by nie zrzucić mnie z siebie. Kilka jego kroków to jak z kilkadziesiąt moich, a więc wystarczyło tylko pięć, by natychmiast znaleźć się w okolicy mojego domu. Było tam całkiem sporo przestrzeni, nawet jak na walkę. Lider postawił mnie na ziemi, więc mogłam pobiec do mojego wujka i przyjaciółki i poinformować ich o nadchodzącej wojnie. Nikomu to nie było na rękę. W dodatku nie mogłam używać łuku, bo przemoknięty jest bezużyteczny. Musiał zostać w domu, a ja miałam problem. Czym będę walczyła?
- Jazz, Ratchet, natychmiast zabierzcie stąd ludzi. Muszą być bezpieczni z dala od bitwy. Ochrońcie domy, nie chcemy szkód, zrozumiano?! - lider próbował zorientować się w sytuacji najlepiej jak może. Autoboty przytaknęły i zaczęły na siłę wyciągać moich sąsiadów z domu. Spojrzałam się z żalem na przerażoną mamę, którą Jazz wpakowywał do swojego alt mode. Spojrzała na mnie ze łzami w oczach, nie wiedziała co się dzieje. A kto mógł wiedzieć? Wojna. To się dzieje. Nigdy jednak nie wiadomo co ze sobą przyniesie. Jaden przyglądał się robotom z otwartymi ustami, potem wszedł do auta. Podobnie stało się z rodzicami Arsen, którzy nadaremno protestując zostali zamknięci w ambulansie. Pozostało jeszcze kilku sąsiadów, którzy nie odmawiali ewakuacji, ale zaczęli robić problemy przy przenoszeniu zwierząt i cennych przedmiotów. Zapewnianie, że wszystko przetrwa było dla nich niezrozumiałe. Sama nie bardzo potrafiłam w to wierzyć. Poprosiłam więc Jazza, by zabrał jeszcze moją mysz. Na szczęście hipis zgodził się bez problemów. Po chwili ich alt mody pełne ludzi z sąsiedztwa zniknęły za zakrętem. Odetchnęłam z ulgą. Chociaż moja rodzina będzie bezpieczna. My niekoniecznie.
- Hide, pomóż mi osłonić domy - lider wydał polecenie, a po chwili zbliżył się do domków szeregowych. Czarny robot dołączył do niego i wystawili ręce w stronę mieszkań. Wyglądało to trochę niezrozumiale i trudno mi było to wszystko wyjaśnić, ale domy zaczęły pokrywać się niebieską powłoką, która wkrótce otoczyła wszystko co moi sąsiedzi tak bardzo chcieli ocalić. Nie tylko oni. Nie wiem co by się stało, gdyby mój dom spłonął. Wszystko co w nim było poszłoby w cholerę. Autoboty zaprzestały wykonywanie czynności uznawszy ją za skończoną i powrócili do grupki utworzonej z bliźniaków, syna lidera, a także Arsen, Artura i mnie.
- Przynajmniej ochronę mamy z głowy - westchnął ciężko Prime - szykuje się długa noc.
- Nie mam broni - stwierdziłam z żalem. Musiałam wyglądać prześmiesznie. Może właśnie dlatego lider się uśmiechnął. Mała przemoczona do suchej nitki dziewczynka patrząca na niego ze smutkiem, żaląc się, że nie ma czym walczyć. Może dla niego było to zabawne. Ja wcale nie czułam powodu do śmiechu. Było mi zimno, mokro i czułam niemal paraliżujący mnie strach. O pragnieniu nie mówiłam już nic. Zdążyłam napić się brudnego deszczu i to mi wystarczyło. Pozbyłam się suchości w gardle, pozostał jedynie podrażniający zapach spalenizny z którym jednak nic nie dało się zrobić. Głośne wrzaski słychać było już niedaleko. Nie czułam się za dobrze. Właściwie to bardzo chciało mi się rzygać. Spojrzałam na lidera, który pocałował mnie w usta. Koleś, nie radzę. Jeszcze chwila, a ze mnie chluśnie, co podejrzewam, nie byłoby miłe. Pozwoliłam mu jednak na ten gest i obyło się bez pawia. Ochłonęłam chwilę i mi przeszło. Nie do końca, ale było lepiej.
- Będę cię osłaniał. A jeżeli chodzi o broń... - lider sięgnął do kieszeni spodni i podał mi swój pistolet. Spojrzałam na niego wystraszona - umiesz go obsługiwać, więc powinno być ci łatwo. Ja mam miecz i zapasową spluwę w magazynku u Hidea. A właśnie Ironhide, podaj Selen zestaw naboi.
Mięśniak wyjął z małej przyczepy kilka pasów z nabojami. Kazał mi je założyć. Popatrzyłam na niego zdziwiona, a po chwili zostałam popędzona, by założyć je na swoje biodra. Wyglądałam jak zmoczony żołnierz i czułam się co najmniej dziwnie. Spojrzałam na pistolet Optimusa.
- Jest naładowany. Pokażę ci szybko jak ładować - westchnął lider pouczając mnie co robić. Przyglądałam się i starałam zapamiętać. To wyglądało na łatwe. Przytaknęłam, gdy zapytał czy rozumiem. Wciągnęłam mocno powietrze i zamknęłam oczy. Zbliżają się.
Nie musiałam nawet liczyć do dziesięciu. Widma pojawiły się na całą szerokość lasu. Niektóre płonęły, zapalone przez ogień. Jednak była to mniejszość, która w zasadzie sama się załatwiła. Ścisnęłam pistolet mocniej. Czułam jak wzrasta we mnie uczucie podekscytowania, a także strachu. Było też coś co mimo trudnych do powstrzymania emocji trzymało mnie przy myśleniu i czujności. Dzięki temu mogłam się skupić, kontrolować się. Starałam się wyluzować jeżeli w ogóle było to możliwe. Oj no dalej, Selen. Przetrzepiesz im karki, zagrasz ich głowami jak piłkami do nożnej, którą tak bardzo lubisz na w-fie. Nigdy nie lubiłam nożnej. Nie kłam. Kurde, po prostu weź się w garść idiotko. Myśl o tym jak o grze. Uwielbiałaś rozwalać zombie autami jak w Dying light albo rzucać w nie nożami. Pomyśl, że grasz teraz w swoje ulubione gry. Niech będzie. W sumie co mi tam. O, ale pamiętaj, że tu nie możesz resetować gry. Nie możesz też ładować amunicji shiftem, a jak przegrasz i umrzesz to już nie będzie "Do you want to restart game?". Nie pomagasz. Ani trochę, serio. Zamknij się już. Ostatni raz ścisnęłam dłoń lidera. Oddał uścisk jeszcze mocniejszy od mojego. Czyli on też się boi. Przynajmniej nie jestem sama.
Oprócz beztwarzowych szkarad z lasu wyszła grupka znanych mi wcześniej decepticonów. Był tam Sideways, koleś w tatuażach zwany Starscream, chłopak w kitce czyli Grindor oraz na ich czele, Megatron uderzająco podobny do Optimusa. Teraz dopiero zauważyłam: dokładnie ten sam kształt oczu, lekko zadarty nos i podobne rysy twarzy. Do tego obaj mieli zarost mniej więcej tej samej długości. Tak zwana kozia bródka. Gdybym nie wiedziała, że są braćmi na pewno bym o tym pomyślała w tej chwili. Lider Decepticonów uśmiechnął się do Primea, ale w uśmiechu było zbyt wiele złości, nienawiści i szyderstwa bym stwierdziła, że robi to szczerze.
- I co? Zdziwiony, Prime? - zapytał pełen jadu w głosie.
- Nie. Wiedziałem, że kiedyś nadejdzie ten dzień, kiedy to trzeba pokazać gdzie wasze miejsce.
Megatron zaśmiał się, aż jego głos rozniósł się echem.
- To raczej my mamy zamiar coś udowodnić. Pouczyć cię, że nie można z nas drwić.
- O czym ty do cholery mówisz?
- Rzeka, energon, może już nie pamiętasz? Myślisz, że możesz sobie pozwalać na takie żarty? Nie ze mnie bracie...
- Nadal nie rozumiem.
- Prime, mu chyba chodzi o ten energon. Zostawiliśmy jeden sześcian, pamiętasz? - Arsen odważyła się zabrać głos. Lider popatrzył na nią przez chwilę, a po chwili wydał z siebie pojedynczą samogłoskę "a" ogłaszając jednocześnie, że już wie.
- To nie były drwiny. Selen miała ostatnią kostkę w rękach, ale tonęła. Poświęciliśmy sześcian, by ją ratować. Nie mieliśmy zamiaru zostawiać wam ani kropli energonu.
- A nie to spoko, chodź, Megsy, wracamy do domu - stwierdził Grindor z sarkazmem. Po chwili został uciszony przez swojego wodza.
- To jeden z wielu powodów do walki jakie mamy. Nadszedł czas sprawdzić, która drużyna jest lepsza. Trzeba unicestwić przeciwników, gdyż niweczą cały nasz plan. Nie myśl sobie, jednak, Prime, że będę walczył w tej plugawej skórze człowieka. Urodziłem się robotem i zamierzam stoczyć z tobą wojnę w postaci robota. Albo będzie uczciwie, albo zdepczę cię jak mrówkę.
- Ty i uczciwość? No proszę... - lider spojrzał na mnie niepewnie. Przytaknęłam. Niech walczą, pomogę im z dołu.
A więc się zaczęło.
Ich holoformy zniknęły, natomiast pojawiły się roboty. Spore i nieco straszne - mówiąc oczywiście o decepticonach. Wszystkie miały jednakowy, brudno-srebrny kolor. Ich przerażające czerwone oczy i twarze mogłyby mi się przyśnić jako potwory. Zapewne, gdy miałam pięć lat, wyobrażałam tak sobie różne zmory. Niestety nie pamiętam niczego co było poniżej szóstego roku życia. Dziwne, ale też smutne. Chciałabym mieć więcej wspomnień. Może poznałabym ojca? Do teraz nie wiem kim on jest. Pewnie był to równy gość.
Widma nie zmieniły postaci. Czułam się lekko podłamana. Trochę ich było, a nas tylko troje. Nie fajnie. Magazynek mogliśmy opróżniać kiedy chcemy, nie mogliśmy jednak dopuszczać do niego tych szkarad. Na szczęście pojemnik z bronią stał nieco dalej za nami, a zamierzaliśmy trzymać decepticony na odległość. Niedługo został wydany rozkaz ataku i wszystko ruszyło do przodu.
Przytrzymałam pistolet na równi z głową potwora. Lekko trzęsłam rękoma, więc mogłam chybić, ale mimo to strzeliłam. Pocisk trafił inną szkaradę. Zachwiałam się, a po chwili usłyszałam wycie z bólu ofiary, która osunęła się na ziemię, a po chwili wybuchła. Wciągnęłam mocno powietrze. Tym razem mostek nie zabolał. Kolejna ofiara poległa. I kolejna, i kolejna. Widma trzymały się z daleka. Artur strzelał z karabinu, Arsen na początek rzucała granatami. Wiedząc, że będą potrzebne, napakowałam ich kilka do kieszeni. Miałam tam też All Spark, który zawsze noszę przy sobie. Strzały z broni i w dodatku odgłos wybuchu granatów sprawiały, że można było ogłuchnąć. Moje buty zapadały się w kałuży błota. Czułam się niekomfortowo, ale nie miałam czasu na szukanie najlepszej pozycji do walki. Wybijałam wrogów, którzy zbliżali się do naszej amunicji. Autoboty starały się nie dopuszczać do nas decepticonów. Wychodziło im dobrze, do czasu aż niektóre ze szkarad zmieniły się w roboty i zaatakowały naszych przyjaciół od tyłu. Nie widziałam wszystkich wrogów. Tylko Megatrona, Starscreama i Grindora, którzy pomału zbliżali się w naszą stronę jednocześnie strzelając w autoboty. Megatron spojrzał na mnie i przez chwilę przestałam strzelać. Wybił mnie z rytmu. Stałam przez chwilę zdezorientowana, a po chwili znowu spojrzałam na lidera decepticonów. Wymierzył we mnie broń, ale nie zdążył strzelić bowiem Optimus popchnął go w bok i sam rzucił się na niego z pięściami. Przyglądałam się jak się okładają, a po chwili usłyszałam ponury, rozchodzący się po okolicy jęk dochodzący zza moich pleców. Gwałtownie odwróciłam się w stronę głosu i natychmiast zareagowałam. Obok mnie stało widmo i próbowało uderzyć mnie swoim ostrym hakiem. Schyliłam się i zrobiłam unik. Ślizgałam się po błocie i nie było to dla mnie korzystne. Miałam trudności ze wstaniem. Obok mnie stał magazynek. Arsen zatrzymywała potwory z lewej. Artur strzelał w drugą stronę. Nie mogli mi pomóc. Sięgnęłam ręką do skrzynki z bronią unikając jednocześnie uderzenia ostrym hakiem. Chwyciłam coś co przypominało mi nóż. Wyciągnęłam go i nie patrząc nawet czy jest to rzecz o której myślałam, wbiłam go w szkaradę. Gdy upadała wyciągnęłam ostrze z powrotem. Był to elegancki, srebrny nóż z ozdobioną w rozmaite wzorki rączką. W jednej ręce trzymałam pistolet, w drugiej ostre narzędzie. Postanowiłam posługiwać się jedną i drugą bronią. Udało mi się wstać. Chlapało mi pod nogami, gdy tylko robiłam krok. Byłam brudna i mokra. Nie miałam okazji schnąć, ponieważ deszcz nie zamierzał odpuścić. Postrzeliłam jeszcze kilka wrogów, a potem musiałam naładować pistolet. Arsen jednym uderzeniem miecza po skosie zmiatała po dwa, trzy stwory. Ciężar miecza dawał się jej we znaki bo oddychała ciężko i czasem z trudem go podnosiła. Nie dziwiłam się jej. Miała dziewiętnaście lat, więc jej masa ciała nie była przystosowana do pięciokilogramowego miecza. To i tak jeden z najlżejszych. W magazynku były także półtoraki. One potrafiły ważyć nawet osiem kilo. W zależności jeszcze z czego były wykonane. Uczyłam się tego na historii średniowiecza. Stalowe, toporne, pełno ich było. Zależy jeszcze do kogo należały. Szlachcice mogli mieć nawet miecze wysadzane klejnotami. Dodatki również ważyły. Arsen mimo ciężaru dawała radę. Artur także. Porozrzucał kilka granatów w dal, a najbliższych wrogów rozstrzelał. Zabrałam się za walkę. Niektóre szkarady były tuż obok mnie, więc musiałam uważać i robić uniki. Na szczęście łatwo było ich pozabijać. Widma, które stały najbliżej obrywały nożem, a oddalone ode mnie o kilka metrów postrzeliłam dwoma kulkami w łeb czy klatkę piersiową. Skids i Mudflap pomagali nam wybić potwory, ale musieli też pomóc reszcie. Beztwarzowcy zbliżali się do magazynku, co było niedopuszczalne, więc razem z Arturem musieliśmy go obronić. A z lasu wychodziła kolejna fala widm. Otaczali nas, a granaty wybijały tylko małą grupkę skubańców. Nawet rzucanie całej masy amunicji nie dawałoby dużej pomocy. Strzały z broni zabierały nam z oczu najbliższą grupkę szkarad. Było oczywiste, że nie pokonamy takiej masy wrogów we trójkę. W dodatku już dawno straciłam Arsen z oczu. Ją także otoczyły podwładni Megatrona. Nie byłam nawet do końca przekonana czy... Nie. Ona musi żyć. Wezbrała się we mnie nienawiść. Jeżeli zrobili coś Arsen... pozabijam. Ich wszystkich. Zacisnęłam palec na spuście. Potem nie chciałam już puszczać. Leciała seria pocisków, która po kolei zabierała każdego. Szkarady padały niczym muchy. Sprawiało mi to satysfakcję.
- Podobało się?! - wrzeszczałam będąc jak w amoku. Rzucałam odblokowane granaty przed siebie szydząc z martwych widm. Bumblebee przyszedł nam z pomocą, gdy tylko wyciągnął Arsen z lawiny widm. Postawił ją obok nas depcząc pobliskie szkarady. Arsen lekko zakręciło się w głowie, ale była cała. Miała kilka zadrapań z których sączyła się krew, ale nie wyglądały na poważne. Szybkim ruchem uścisnęłam swoją przyjaciółkę i wspólnie wróciliśmy do gry. Trudno mi było ocenić sytuację autobotów. Ledwie widziałam coś poza otaczającymi nas wrogami, więc nie mogłam dowiedzieć się co z resztą przyjaciół. Mały autobot znacząco nam pomógł. Miał dużo lepsze, dużo silniejsze bronie. Z każdym wystrzałem polegało kilkanaście, nawet kilkadziesiąt widm. Arsen ledwo wybijała trzech za jednym zamachem, przynajmniej teraz, gdy była wymęczona machaniem ciężkim mieczem w prawo i lewo. Artur i ja nie mogliśmy postrzelić dwóch naraz. Jedynie jednego po drugim. Przy sile pocisku autobota nasza sytuacja wyglądała znacznie lepiej. Deszcz przestawał padać. Z jednej strony był to plus, z drugiej jednak minus, bo teraz już nic nie będzie gasiło pożaru. Był co prawda mniejszy niż wcześniej, jednak to wciąż niebezpieczeństwo dla zwierząt i roślin. Sięgnęłam po naboje umocowane na pasku wiszącym na moich biodrach i naładowałam broń. Dłonie miałam mokre, więc musiałam mocniej trzymać pistolet, by nie osunął mi się z rąk. Kilka razy miałam z tym problem.
- Nadal jest ich bardzo dużo. Chyba nie damy rady - krzyczała Arsen. Doskonale o tym wiedziałam. Mimo wielkiej pomocy autobota, byliśmy na straconej pozycji.
- Selen, może użyj All Sparku?! - Artur krzyknął te słowa za głośno. Lider decepticonów podniósł się z ziemi i namierzył nas wzrokiem. Znowu udało mi się nawiązać z nim, niekoniecznie chciany, kontakt wzrokowy. Usłyszał o odłamku, więc teraz prócz zemsty mają jeszcze jeden cel.
- Decepticony, złapcie tą małą z All Sparkiem izaprowadzić do mnie! - krzyknął, a mnie ogarnęła panika.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro