Rozdział 49: Things get back to normal
Nie pamiętam kiedy zdecydowałam się biec. Kiedy uświadomiłam sobie, że stoję obok decepticona pochylonego nad nieprzytomnym malcem. Dopiero, gdy znalazłam się powyżej kolana wroga załapałam, że zdecydowałam się podjąć ryzyko. Trzymałam się jego nogi i wchodziłam wyżej jak po skałkach w jakimś parku rozrywki. Mimo strachu i drętwiejącej nogi nadal pięłam się wyżej. Byłam delikatna, robot nie czuł, że zmierzałam do jego karku. Przeczekałam jego ruchy trzymając się kurczowo opony na plecach. Dopiero, gdy noga osunęła mi się ze śliskiej powierzchni i uderzyłam nią o jedną z części decepticona wyczuł to i zaczął się wiercić. Mimo jego trzepania nie straciłam równowagi. Wetknęłam buty w szpary pomiędzy oponą i obejmowałam ją bardzo mocno. Do ataku dołączyła ręka. Zapewne czuł się tak samo jak większość ludzi na których siedzi jakiś robak. Nie miałam wyboru, musiałam uciekać z tego miejsca. Nie zeskoczę. Znajdowałam się za daleko od gruntu. Odmówiłam szybką modlitwę i brnęłam do góry. Przemieszczałam się po powierzchni jego pleców. Nie szłam tylko po jednej stronie, bo miałby mnie jak na tacy. Starałam się robić slalomy na ile pozwalały mi śliskie podeszwy butów. Udało mi się. Wdrapałam się na kark Bonecrushera i rozejrzałam się dookoła. Ręka zbliżała się w moją stronę więc musiałam działać szybko. Chwyciłam dwa kable przyczepione do jego karku i najmocniej jak się dało ciągnęłam za nie. Decepticon wydał głośny wrzask podobny nieco do krzyku tych deceptów bez twarzowy, ale znacznie mniej denerwujący i kujący w uszy. Kable lekko odczepiły się od ciała, ale nie dało to oczekiwanego przeze mnie efektu. Spróbowałam, więc po raz drugi. Zaparłam się nogami o jego lekko wystający koniuszek odcinka szyjnego kręgosłupa i z całej siły ciągnęłam kolorowe kable do siebie. Usłyszałam przeraźliwe chrupnięcie niczym łamanie kości i odgłos zbliżony do wyłączania pracującego odkurzacza. Bonecrusher zastygł przez chwilę w miejscu, a po chwili zaczął przewracać się na plecy. Był tylko mały problem...
Straciłam równowagę. W ostatniej chwili złapałam się kabli, które przeze mnie wyciągnięte zwisały bezwładnie z karku decepticona. Piszcząc i wrzeszcząc jednocześnie leciałam w dół w duecie z nieaktywnym robotem. Zamknęłam oczy które załzawiły się od mocnego uderzenia wiatru. Byłam gotowa na śmierć. Co mi pozostało? Próbowałam się przygotować do upadku jak najlepiej, ale on ciągle nie następował. Spadaliśmy wolno. Ja wciąż trzymałam się kabli, ale mój los został policzony. To była kwestia czasu. Poczułam ścisk wokół talii i głośny huk. Odczucie, że spadam zniknęło, a upadek nie nastał. Gdy odczekałam kilka sekund postanowiłam otworzyć oczy. Siedziałam na ręku Jazza. Próbowałam się uspokoić i oddychać nieco spokojniej, ale przez chwilę jeszcze nie potrafiłam. Rozglądałam się dookoła i próbowałam uświadomić sobie co się dzieje. Hide i Ratchet oglądali Bee, który leżał na ziemi. Bonecrusher leżał bez ruchu, a reszta przyjaciół otoczyła mnie i sprawdzała jak się czuje. Wtedy skuliłam się w kłębek i zaczęłam wyć. Znowu. Przeklęte to wszystko. Jazz poklepał mnie palcem po głowie i próbował pocieszyć mnie tym swoim sławnym "Będzie dobrze, kwiatuszku". Przytakiwałam, ale to nadal nie pomagało. To wszystko co się działo... to nie moje życie, to jakiś obłęd, coś niemożliwego. Czy tego chciałam angażując się w przyjaźń z robotami? Za jaki koszt my to wszystko robimy? A jednak nie umiałam zrezygnować.
Autoboty dały mi czas na dojście do siebie. Chwile potem oprócz zaczerwienionej twarzy i lekko zmienionego głosu nie było widać mojego płaczu.
- Bee dostał w głowę, dlatego był nieprzytomny, teraz się wybudza. Będzie dobrze. A ty gówniaro wypij jakieś zioła na uspokojenie. Ciśnienie ci opadnie i znowu zaczniesz brykać jak kózka - Ratchet zaśmiał się ze swojego żarciku, który swoją drogą z chęcią wymazałabym z pamięci, a po chwili znowu wrócił do poszkodowanego malucha.
- Bone ciągle żyje... - westchnął Hide - Selen odwaliła dobrą robotę bo przerwała jego główne kable. Ale to nie wystarczy. Tacy jak oni oprócz normalnych czynników życiowych mają także zasilacze. Wystarczy, że go znajdą i trochę podrasują. Będzie jak nowy, może lepszy.
- To go dobijmy - stwierdziła Arsen, a po chwili przytuliła mnie. Odwzajemniłam uścisk. Podałam mojej przyjaciółce odłamek All Sparku. Najpierw się zdziwiła, a po chwili zrozumiała jaki był mój cel. Wraz z Ironhidem podeszła do nieaktywnego robota i cisnęła w niego odłamek. Decepticonowi znowu zaświeciły się oczy, ale dosłownie na kilka sekund. Uniesiony przez moment znowu opadł bezwładnie na ziemię. Po chwili mieliśmy pewność, że już po nim. Moja przyjaciółka oddała mi All Spark, a ja ścisnęłam go w dłoni i schowałam do kieszeni. Westchnęłam cicho próbując wstać. Noga odmówiła mi posłuszeństwa i zaczęłam kuleć. Spojrzałam się z wyrzutem na kończynę, a po chwili z powrotem usiadłam.
- Miałaś więcej szczęścia niż rozumu gówniaro - stwierdził Ratchet. Przytaknęłam.
- Ja tylko chciałam...
- Zachowałaś sie cholernie nieodpowiedzialnie! - wrzask lidera zniechęcił mnie do dalszej dyskusji. Spuściłam wzrok i znowu się skuliłam. Wiedziałam, że nabroiłam, ale ja musiałam...
Arsen trzymała mnie i pomagała iść. Ratchet powiedział, że jak dojdziemy do bazy opatrzy mi nogę. Podobno to tylko lekko uszkodzony mięsień. Całe szczęście nic poważnego. Nie miałam czasu i chęci siedzieć i odpoczywać, a już na pewno nie miałam ochoty tłumaczyć się mamie co znowu się stało. Dość wrażeń. Optimus milcząc szedł przodem. Reszta obok mnie, lub za mną. Udaliśmy się do bazy.
Siedziałam na trawie, a medyk oglądał moją nogę. Bolała. Ratchet zdecydował się najpierw dać mi zimny okład. To nawet nie było naciągnięcie mięśnia. Po prostu coś w rodzaju skurczu... czasem się zdarza. Przecież jestem chodzącym nieszczęściem, ciągle coś mi się dzieje. Pech.
Musiałam trochę odpocząć. Oparłam się o drzewo i przymknęłam oczy. Było tak wygodnie. Wiatr był chłodnawy, a ja czułam się okropnie brudna. Całe włosy były umorusane w błocie, ciuchy także. Wyobrażam sobie stan kabiny prysznicowej, gdy do niej wejdę. Dygnęłam. Byłam okropnie zmęczona, potrzebowałam masażu pleców, ciepłej herbaty, miękkiego, wygodnego łóżka, ciszy i spokoju. A w zamian miałam wrzaski Skidsa i Mudflapa, bolącą nogę, twarde drzewo po którym łażą mrówki i rozzłoszczonego chłopaka siedzącego samotnie nieco dalej od nas. Każdy wiedział, że lider w takim humorze nie jest zainteresowany rozmowami. Toteż nikt do niego nie podchodził. A jednak nie potrafiłam ich zostawić. Tyle okazji do zwiania, a ja siedziałam twardo przy nich. Po co? Nie mam pojęcia, może więź, którą ze sobą mamy? To nie to samo co było na początku. Sprawdzaliśmy swoją wytrzymałość, swoje słabości, dobre, moce, złe strony. Wady, zalety - analiza SWOT czy jakoś tak. No dobra, to był słaby żart. Przepraszam. W każdym razie: wszystko było próbą. Pytaniem czy warto? Mogłyśmy wtedy zrezygnować, oni mogli poszukać innych przewodników, ale nikt tego nie zrobił. Każdy z nas był niepewny, może nawet nadal trochę jest, ale oddalibyśmy za siebie życie. Już nie raz to pokazywaliśmy. Walczyliśmy wspólnie o nasz główny cel - wolność. Każdy na swój sposób. Mocniej, mniej. Bez znaczenia. Byliśmy drużyną, przyjaciółmi, kompanami, jednością. Już teraz to czułam. Nie wiem co będzie kiedyś, ale wiem, że się nie poddamy.
Noga nie bolała już tak nieznośnie. Najgorszy ból przeminął w ciągu dwudziestu minut od nałożenia okładu. Teraz było to niczym zakwas. Poczekałam jeszcze trochę aż przestanę czuć nogę i podniosłam się z miejsca. Zużyty okład wsadziłam do worka, który ostatnio przyniosła Arsen. Robił za kosz na śmieci. Nie chcieliśmy śmiecić w lesie, zwłaszcza, że nie widzi nam się życie we własnym brudzie. Poszłam w stronę lidera odwróconego do mnie plecami. Głowę miał skierowaną przed siebie. Nie był w postaci robota, każdy z autobotów starał się nie używać teraz swojej prawdziwej postaci. Musieliśmy podjąć jakieś środki ostrożności w związku z tym, że jesteśmy ścigani. Podeszłam do lidera i dotknęłam jego ramienia. Spojrzał na mnie, a po chwili odwrócił się w moją stronę. Nie spodziewałam się uścisku, ale tym właśnie mnie obdarzył. Oddałam mu gest. Schowałam twarz w jego kark i przez chwilę trwałam tak przy nim w milczeniu.
- To... jaką karę dla mnie wymyślisz za to, że cię nie posłuchałam ?
Lider Autobotów syknął mi do ucha i przyparł do drzewa. Moje uda oparłam o jego biodra i podciągnęłam się wyżej do niego. Optimus trzymał mnie za plecy. Zaczął delikatnie muskać moje wargi. Ręką dotykałam jego policzka, który robił się co raz cieplejszy. W końcu lider autobotów puścił mnie z objęć. Nadal jednak trzymał mnie za rękę. Patrzył na mnie już nie tym czułym wzrokiem lecz bardziej surowym.
- Prosiłem cię abyś się nie wtrącała...
- Wiem to. Ale Bee to mój przyjaciel. Nie chciałam go zostawiać. Może by nie wrócił?
- Rozumiem. Ale sama naraziłaś się na śmierć. Nie wiesz co czułem, gdy widziałem jak upadasz. Myślałem, że cię stracę. A nie mogę. Nie chcę. Tego chciałem uniknąć.
- Gdybym była taka jak ty. Gdybym była robotem. Mogłabym walczyć, a nie chować się i narażać was na śmierć za mnie.
- Ale taką cię kocham i będę cię chronił do końca mojego życia.
- Chciałabym móc powiedzieć to samo. Ale nie mam jak cię chronić.
Lider autobotów ścisnął moją rękę mocniej.
- Nie musisz. Naprawdę... nie musisz.
Uśmiechnęłam się lekko, ale nie był to normalny, wesoły śmiech. Bardziej grymas.
- No a poza tym... umiesz walczyć, strzelać z łuku, z pistoletu, walczyć w ręcz, poradziłabyś sobie. A w dodatku udało ci się pokonać Bonecrushera - uśmiechnął się. Oddałam uśmiech, tym razem szczery. Wróciliśmy do reszty. Noga prawie w ogóle nie bolała - jakby kogoś interesował mój aktualny stan zdrowia. Nie? No trudno. I tak już to przeczytaliście. Ha!
Bumblebee wkrótce odzyskał siły. Podszedł do nas i mogłam go uścisnąć informując jednocześnie, że już wszystko gra.
- Synu... - zaczął niepewnie lider, ale młody autobot przerwał mu szybko.
- Już dobrze... tato... choć dziwnie to brzmi. Będzie jeszcze czas na wyjaśnienia. Najważniejsze, że wszyscy są cali i zdrowi, no i że wraz z Selen stanowimy niezły duet. Prawie pokonaliśmy Bonea.
Optimus uśmiechnął się. Zerknęłam na godzinę. Niedługo nadchodziła pora śniadania. Muszę wracać – oznajmiłam. Optimus złapał mnie za rękę i przybliżył się do mnie.
- Chcę iść z tobą - westchnął.
- W porządku. Mama zapewne się ucieszy - odparłam.
- Ej młoda... powiedz matce, by mi też zrobiła coś do żarcia - odezwał się Hide, który podsłuchał naszą rozmowę.
- Zobaczymy - odkrzyknęłam będąc już kawałek dalej od bazy.
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
W domu panowała spokojna atmosfera. Mama odpoczywała na kanapie, a Artur krzątał się w kuchni. Ściągnęłam buty i próbowałam po cichu udać się z liderem do mojego pokoju. Niestety zostaliśmy nakryci.
- Selen? A ty co tu robisz? Czemu jesteś cała w błocie? Twój pokój jest zamknięty, a ty dopiero wchodzisz do domu? - mama zadała kilka pytań, a ja podrapałam się po głowie. Lider przywitał się i ściągnął swoje ciężkie buty ukazując mi się w nieskazitelnie białych skarpetkach.
- No bo rano chciałam pójść na spacer, a że nie chciałam was budzić to ... spuściłam się z dachu no i wpadłam w kałużę błota - uśmiechnęłam się niewinnie. Mama zmierzyła mnie wzrokiem.
- Czy ty jesteś normalna? Masz szczęście, że Jaden niedawno wyszedł i zostawił otwarte drzwi. Jak byś weszła do domu?
- No... tak jak wyszłam - westchnęłam. Mama przestała mnie męczyć tylko przewróciła oczami. Artur stanął obok nas. Miał na sobie biały fartuch i był pobrudzony mąką.
- Hej mała, masz ochotę coś przekąsić? - zapytał uśmiechając się swoim charakterystycznym uśmiechem.
- Zawsze - odparłam bez namysłu. Wujek przywołał nas do kuchni. Złapałam Optimusa za rękę i pociągnęłam za sobą. Do domu wparowała Arsen. Spojrzeliśmy na nią zaskoczeni. Dziewczyna usiadła na krześle obok okna i ciężko westchnęła.
- Ostatni raz grałam z nimi w "rzuć śliwką w". Oni są sadystami! - krzyknęła. Zaśmiałam się widząc, że na jej koszulce widać odcisk fioletowego owocu.
- Oni nigdy się w to przy mnie nie bawili - stwierdził Prime kręcąc głową.
- Bo wiedzą, że byś ich ochrzanił! Wystarczyło, że się oddaliłeś. Zrób coś z nimi bo inaczej ja wkroczę do akcji! - wrzasnęła, a po chwili umoczyła palec w rzadkim cieście umieszczonym na blaszce do pieczenia. Artur skarcił ją uderzając ścierką o jej rękę. Moja przyjaciółka wystawiła mu język i oblizała palec do połowy oblany ciastem.
- Co to za ciasto? - zapytałam Artura, a w odpowiedzi dowiedziałam się, że będzie to truskawkowy biszkopt. Mój wujek wstawił blachę z surowym ciastem do piekarnika i nastawił na określony czas. Potem wziął osiem bułek z chlebaka, a po rozkrojeniu zaczął smarować je masłem. Arsen położyła na swojej bułce ser i szynkę. Całość upaćkała majonezem. Cóż jak kto woli. Optimus podszedł do mnie i patrzył na to co mam w lodówce.
- Z czym zjesz? - zapytałam.
- Nie jestem pewien... Co to jest, to zielone?
- Emm, to stary ser. Jaden miał wyrzucić... trzy miesiące temu - westchnęłam.
- A ty z czym zjesz? - Lider zaczął całować mnie w szyję. Uśmiechałam się. Chwyciłam go za rękę i przybliżyłam się do niego.
-Ej gołąbeczki, my tu czekamy na jedzenie - stwierdziła lekko znudzona Arsen.
- Jak już macie zamiar przejść do konkretów to chociaż zamknijcie lodówkę. Ja nie będę płacił za prąd - burknął Artur.
Wystawiłam im język i całując Optimusa wyjęłam tackę z jakąś zawartością. Optimus oderwał się ode mnie.
- Skarbie, wzięłaś nie ten serek.
Spojrzawszy na zielony, spleśniały ser, który trzymałam w ręku z piskiem i obrzydzeniem rzuciłam go przed siebie. Zgniłek leciał wprost na Artura, który w krzyku rzucił się po kosz na śmieci stojący obok niego. Podniósł go do góry ochraniając przy tym swoją twarz. Zielona ohyda wleciała prosto do kosza. W dumie i z podziwem spojrzeliśmy na Artura, który ukłonił się z uśmiechem. Umyłam ręce. Miałam wrażenie, że ten mechowaty, śmierdzący ser dostaje się pod moją skórę i ... otrząsnęłam się niczym mokry pies, a po chwili wytarłam dłonie o ręcznik. Lider podał mi świeży ser topiony, pomidory i pietruszkę. Kroiłam warzywo, a Optimus smarował serkiem nasze kanapki. Artur swoją część bułek posmarował majonezem i posypał solą. Na kanapki moje i Primea położyłam plastry pomidora i dałam mu do ręki natkę pietruszki. Zaczęłam siekać cebulę i trochę szynki. Prime bacznie się przyglądał.
- A to do czego ? - zapytał.
- Zrobimy jeszcze jajecznice - stwierdziłam.
- Nie męcz się tak - Artur uśmiechnął się do mnie i wstał z krzesła. Sięgnął po jajka i wbił je na patelnie, podziękowałam mu za pomoc całusem w policzek, a po chwili szturchnęłam go tyłkiem, by się przesunął. Jajka przybierały złoty kolor. Do jajecznicy wsypałam posiekaną szynkę i cebulę. Patelnia podziękowała mi głośnym sykiem. Usiedliśmy do stołu jedząc nasze kanapki. Od czasu do czasu mieszałam smażącą się jajecznicę. Optimus jadł już trzecią bułkę. Artur dopiero drugą. Ja i Arsen zaczynałyśmy pierwszą i nam zdecydowanie wystarczy. Gdy jajecznica była już gotowa podałam ją każdemu na talerz. Zabraliśmy się do posiłku. Wręczyłam mamie talerz z jedzeniem i usiadłam z powrotem w kuchni. Lider nie odrywał ode mnie wzroku. W jego oczach widziałam ciepło. Był zapatrzony we mnie i to sprawiało mi radość. Zjedliśmy i położyłam brudne naczynia w zlewie. Wiedząc co chodzi po jego głowie, gdy tylko skończyliśmy jeść złapałam go za rękę i zaprowadziłam na górę. Weszliśmy do mojego pokoju. Otworzyłam okno, by przewietrzyć pomieszczenie. Prime położył się na łóżku i zaczął zdejmować ubranie. Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem - W końcu się uzależnisz, wiesz? - zaśmiałam się ściągając bluzkę.
- Trudno. Dzisiaj cię potrzebuję. Mogę nocować u ciebie?
Przytaknęłam.
- Ale misiek, jest dopiero pora śniadania. Trzeba wymyślić coś na cały dzień - westchnęłam.
- Jak na razie mamy plany co do tej godziny.
Uśmiechnęłam się, a po chwili rzuciłam się w jego ramiona.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro