Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3: This is how we roll


*Hollywood Undead - How we roll

________________________


To wszystko, co się wydarzyło w ostatnich parunastu minutach, było bardzo dziwną sytuacją. Uratował mnie jakiś mężczyzna, tamci sobie poszli. W dodatku przybyło paru innych, poranionych mężczyzn. Obejrzałam ich z bliska. Każdy z nich miał niebieskie oczy. Westchnęłam patrząc na swoje ciało. Było lekko draśnięte i wysmolone. Dobra tam. Jakoś się tego pozbędę. Gorszy problem był z pokaleczonymi osobnikami stojącymi obok. Jeden miał pokrwawioną kurtkę. Widocznie od strzału z pistoletu. Moja przyjaciółka przytuliła mnie. Bohater podniósł swoją bluzę z podłogi i założył ją na swoją czarną koszulkę. -Wszystko w porządku? Wiesz co to za jedni? - zapytałam, szepcząc. Wolałam, by reszta nie słyszała. Niestety, Arsen pokręciła głową.

- Ten w pelerynie dziwnie uśmiechnął się na to, kiedy wykrzyczałam twoje imię... To było chore. Pedofil czy co? -bąknęła.

- Mówicie o Megatronie? - odezwał się facet za mną z grubym męskim głos. Odwróciłam się. Głos należał do starszego mężczyzny w stroju lekarskim.

- O kim? Jakim tronie? - powtórzyłam.

- Megatronie! - ubrany na czarno, umięśniony mężczyzna zirytował się. Widocznie nie był towarzyski.

- Nie wiem. Był dziwny. A wy ich znacie ? - moja przyjaciółka, mówiąc, nie odstępowała wzrokiem draśniętego w policzek dzieciaka stojącego za lekarzem. Przyglądał się nam z uwagą. Wyglądał na bardzo młodziutkiego. Wiekiem w granicy Jadena.

- Można powiedzieć, że to nasi odwieczni wrogowie. Szukają energonu - wyjaśnił mój wybawca.

- Energonu? Megatron? Zaraz... co tu jest grane? - nie byłam w stanie tego wszystkiego zrozumieć. Taki mindblow, czy coś.

- Wyjaśnimy wam, ale tylko dlatego, że potrzebni nam przewodnicy. Najpierw jednak wydobędziemy te kostki z kopalni - odpowiedział bohater.

- A jak zamierzacie to zrobić? - odezwała się moja przyjaciółka.

- Dynamitem.

- Oni już próbowali...

- Ale my nie wysadzimy środka kopalni jak kretyni - rzekł mięśniak z ironią w głosie. Przytaknęłam. Mój wybawca złapał mnie za rękę i zaciągnął dużo dalej. Arsen poszła za nami wraz z młodzikiem i ubranym w hipisowskie ciuchy kolesiem. Lekarz i mięśniak podłożyli dynamit pod centrum kopalni, a po chwili podrzucili jeszcze kilka granatów, które po chwili wybuchły, pozostawiając za sobą okropny, czarny dym. Mój bohater zakrył nasze twarze swoją klatką piersiową i sam położył twarz na nasze głowy. Mały przytulił się do mojej nogi. Lekarz i mięśniak za chwilę wyłonili się z dymu, który pomału ustawał. Mężczyzna w końcu puścił nas z objęcia. Spojrzałam przed siebie. Kopalnia była zrujnowana. Miała dziury z wielu stron i nie przypominała już tunelu. Ale można było się do niej prosto dostać. Podeszliśmy do ruin. Bohater wraz z lekarzem weszli do środka i zaczęli wydobywać duże sześciany. Pomogłyśmy od czasu do czasu przenieść je na trawę. Gdy wszystkie zostały już wydobyte, nagle wszyscy zniknęli. Rozejrzałyśmy się po okolicy. To było nienormalne. W końcu zostawili to, po co przyszli...

- Selen, mam dosyć wrażeń jak na dzisiaj.

- Nie martw się, nie tylko ty.

Przełknęłam ślinę. Usłyszałam gwałtowny ryk silnika, który dochodził z lasu zza kopalni. Nie minęło kilka minut, a obok nas znalazło się pięć samochodów. Z ciężarowego auta odezwał się głos mojego wybawcy. Był cały niebieski, pokryty czerwonymi płomieniami. Kazał załadować sześciany do czarnego jeepa i wsiąść do jednego z aut. Posłusznie wykonałyśmy polecenie.

Gdy tylko wsadziłyśmy kostki do bagażnika czarnego wozu wsiadłyśmy do ciężarówki. Auta ruszyły.

- Gdzie możemy spokojnie porozmawiać? Tak by żadna forma życia nas nie widziała? - usłyszałyśmy ponownie głos mojego wybawcy.

Po krótkim zastanowieniu się doszłam do wniosku, że nasza kryjówka w lesie byłaby idealna. Przedstawiłam swój pomysł i okazało się, że przypadł mu do gustu. A właściwie to chyba... temu samochodowi. Wszystko robiło się coraz bardziej pokręcone. Nie kryłam tego. Wręcz przeciwnie. Mówiłam o tym na głos. W odpowiedzi dostałam ,że wyjaśnimy sobie wszystko na miejscu. Tak więc moja przyjaciółka podała współrzędne naszego miejsca i w milczeniu tam dojechaliśmy. Auta zatrzymały się na trawie. Otworzyłam drzwi ciężarówki i wyskoczyłam z niej. Moja przyjaciółka za mną. Usiadłyśmy na starym pieńku. Z aut wyszli mężczyźni.

- No wiec nam opowiedzcie. Kim wy jesteście? Co tu robicie? Cokolwiek.

- Najlepiej od samego początku - podsumowała Arsen.

No i się zaczęło. Mój wybawca rozpoczął monolog, który był wręcz nie do uwierzenia. Jednak w powadze sytuacji postanowiłam nie wybuchać śmiechem. To by było nie w porządku.

A więc wychodzi na to, że obie grupki jakie spotkałyśmy przy kopalni nie pochodzą z tej planety. Nie są ludźmi, są robotami. W dodatku jak dodał lekarzyk są bardzo inteligentną rasą robotów, która nie dość, że potrafi zabijać, zmieniać się w dowolne pojazdy i wytwarzać ludzkie hologramy, to jeszcze ma uczucia. Generalnie to tak jakby ludzie, ale w ciele supernowoczesnych robotów. Przylecieli tutaj z planety zwanej Cybertron, która znajduje się w innej galaktyce, ale jak wyjaśnili ich sprzęt pozwala podróżować z ogromną prędkością dostając się z galaktyki do galaktyki w niecałe kilka minut. Posiadają swój własny język oraz własną kulturę, zwyczaje. Tak jak ludzie potrzebują jedzenia i picia, oni potrzebują oleju. Tak jak ludzie potrzebują tlenu do życia, oni potrzebują energonu. Czyli fioletowego płynu zamkniętego w sześcianach. Gdy na ich planecie wybuchła wojna autoboty i decepticony zaczęły ścigać się by zdobywać znajdujący się tam energon. Jednak planeta przez liczne wojny zaczęła zmieniać się w pogorzelisko. Energonu zaczęło brakować. Bez niego powymierało potomstwo robotów, a także całe legiony ich armii. Okazało się, że na ziemi, w kopalniach, pod ziemią, pod wodą i w wielu innych miejscach znajdują się sześciany z płynem, którego tak bardzo potrzebują. Dlatego teraz toczy się kolejna wojna i kolejny wyścig, który pozwoli zadecydować kto przetrwa ,a kto nie.

- Dobra... a my? Do czego my wam jesteśmy dokładnie potrzebne? - próbowałam otrząsnąć się z szoku po usłyszanej historii.

- Już mówiłem. Do przewodnictwa. Nie znamy tej planety, a wy owszem, poza tym możecie nam pomóc - odezwał się bohater.

- Okej, a niby w czym? I kim wy dokładnie jesteście? Bo to dopiero część informacji jak mi się zdaje - stwierdziłam.

- Jesteśmy autobotami. Dobrą rasą robotów. A was chcemy do pomocy w wyciąganiu sześcianów - wyjaśnił lekarz.

- No dobra, niech będzie... w końcu wakacje dopiero się zaczęły ,a już robiło się nudno- zauważyłam ironicznie.

- Skoro mamy pobyć z wami dłużej to chyba wypadałoby się przedstawić. Arsen jestem.

Moja przyjaciółka wyciągnęła dłoń do mojego wybawcy. Mężczyzna uścisnął jej dłoń i przedstawił się jako Optimus Prime. Lider autobotów. Po chwili zrobiłam to samo co moja przyjaciółka. Zaczęłam podawać dłoń wszystkim tutaj zebranym i mówić swoje imię w zamian za ich. A więc lekarz miał na imię Ratchet. Było to zapewne rzadko spotykane imię. Jednak usprawiedliwiał to fakt, że ci mężczyźni są z innej planety. Lekarz był już w starszym wieku. Miał siwiejące włosy i parę zmarszczek. Jednak nie wyglądał na więcej niż pięćdziesiąt parę lat. Miał na sobie biały, rozpięty fartuch lekarski poplamiony krwią na lewym boku. Z pod niego wysuwała się niebieska koszulka w kratkę. Na nogach miał zwykłe wytarte adidasy. Wyglądał na strasznego zrzędę. Ale możliwe, że to po prostu moje dziwne wrażenie. Podeszłam do mojego wybawcy. Miał poważną minę jak to na lidera przystaje. Tak myślę, ale co ja tam wiem o przywództwie... Mój wzrok przykuł lekki rudy zarost na jego brodzie co bardziej przypominało mi kozią bródkę. Wyglądał dzięki temu słodko. Włosy miał prosto ułożone i dosyć krótkie, w każdym razie za uszy. Były rude z czterema niebieskimi pasemkami na grzbiecie. Posiadał srebrnego kolczyka w brwi. Na szyi miał czarną obrożę z kolcami oddalonymi od siebie o jakieś trzy centymetry. Jego oczy były błękitne, ale miał w nich mieszankę ciemnego niebieskiego. Przez to był wyjątkowy. Chociaż... w sumie nie tylko przez to. Twarz była miła. Usta wąskie i cienkie. Miały kolor blado różowy. Wyglądał bardzo przystojnie. Miał na sobie czarne wytarte spodnie przypominające trochę rurki i czerwoną bluzę z niebieskimi płomieniami. Tak samo jak jego samochód. Jego buty wyglądały jak glany, ale prawdopodobnie nimi nie były. Wyglądem przypominał mi nieco tego kolesia w pelerynie, który był tu wcześniej. Uśmiechnęłam się do mojego wybawcy. Potem podeszłam do reszty. Jako pierwszy nasunął mi się młodzik. Nazywał się Bumblebee. Wyglądał na dziesięciolatka. Coś w stylu wieku Jadena. Może by się zakolegowali? Eh... zaraz, wróć! Wolę nie skazywać Bee na głupotę mojego brata. To beznadziejny pomysł. Wróciłam do obserwacji. Bumblebee był blondynem. Z tyłu głowy miał czarne końcówki włosów. Fryzurę miał podobną do swojego lidera, tylko bardziej bujną. Miał na sobie bluzę w żółto-czarne pasy z narysowaną pszczółką i krótkie, niebieskie szorty. Na nogach miał czarne trampki. Oczy miał niebieskie. Jak z resztą każdy autobot. Jednak nie były one takie mieszane i niezwykłe jak oczy Optimusa. Rysy twarzy Bee miał bardzo podobne do lidera. On również był szczupły. Następny w kolejce do poznania był hipis. Jazz, bo tak miał na imię, był trochę ciemniejszej karnacji. Miał czarne dredy i luźny hipisowski strój. Czyli długa czerwona koszula w kolorowe kwiatki i spodenki o zabawnych, jasnych barwach. Na nogach miał japonki. Na oczach nasunięte niebieskie okulary, które zakrywały mu sporą część twarzy. Na ręku miał chyba z pięćdziesiąt bransoletek wykonanych z gumy i sznurków, a na szyi wisiorek w kształcie pacyfki. Ostatnim, którego przywitałam był mięśniak. Nazywał się Ironhide.

Był on dosyć masywny, ale chodzi mi mniej o grubość ciała, a o jego mięśnie. Były spore, ale nie robiły na mnie wielkiego wrażenia. Był ubrany w czarną koszulkę z jakimś niewyraźnym napisem i jeansy. Miał brązowe martensy. Włosy bardzo krótkie koloru czarnego. Na umięśnionych rękach miał blizny rozmaitych wielkości. Na twarzy również widniały ślady po zadrapaniach. Największe wrażenie robiła ta blizna, która była przeciągnięta pionowo na oku. Rozpoczynała się na czole przy brwi, a kończyła na wysokości połowy nosa. Teraz nabawił się nowych ran. Szarpnięcia nożem zamieszczone były na ramieniu i przedramieniu. Trudno mi było określić wygląd jego twarzy. Była pociągła, ale nie aż tak bardzo by przypominała bakłażana czy coś w tym stylu. Wyglądał naturalnie, nie biorąc pod uwagę jego poharatanego ciała. Widać, że kiedy trwała wojna, to on uczestniczył w niej najbardziej.

Po chwili Optimus zaczął opowiadać czym każdy z tu zebranych się zajmuje. Po wyglądzie Ratcheta nie było trudno się domyślić, że jest lekarzem. Dowiedziałyśmy się za to, że na swojej planecie wraz ze swoją żoną Arcee mają klinikę, a nawet szpital, który cieszy się powodzeniem ostatnimi laty. Ironhide zajmuje się budową broni i urozmaicaniem jej. Jazz jest zastępcą lidera. Spojrzałam na młodzika stojącego obok lekarza i ściskającego go za fartuch.

-A Bumblebee? Jest mały, uczestniczy w walkach? - zapytałam wykazując zainteresowanie młodziutkim chłopcem.

- Bee zabieramy głównie na misje zwiadowcze. Ale należy do mojej grupy i musiałem wziąć go ze sobą. Niech was nie zmyli jego pozorny charakter i wygląd dzieciaka. Walcząc Bee potrafi być odważniejszy niż wam się wydaje. Niestety w życiu jest inaczej. Czasem zachowuje się jak dzieciak - wyjaśnił lider.

Przytaknęłam podchodząc do małego. Ukucnęłam przed nim i uśmiechnęłam się.

- Mogę ci mówić Bee?

Młody przytaknął. Od naszego spotkania nie wydał ani jednego dźwięku.

- A gdzie są twoi rodzice? - Arsen zapytała wstając z pieńka, na którego widocznie chciał usiąść hipis zwany Jazzem.

- Umarli... - mały w końcu odpowiedział półszeptem. Zatkało mnie. Spojrzałam na Ironhidea, który przytaknął tylko głową. Posmutniałam i oznajmiłam, że mi przykro. To przerażająca sytuacja. Chłopak został osierocony w tak młodym wieku.

- Opiekujemy się nim w grupie. Nauczyliśmy mówić, chodzić, walczyć - Ratchet zaczął niepewnie widząc, że Bee widocznie posmutniał.

- Nie znałem ich... nawet nie wiem jak się nazywali... - mały szepnął. Aby choć na chwile poprawić mu humor uniosłam do góry. Westchnięciem pokazałam, że młodzik wcale nie jest taki leciutki jak myślałam. To jednak dziesięciolatek. A przynajmniej na takiego wygląda. Przez chwile, mimo jego wyraźnie odczuwalnej wagi, trzymałam go w ramionach i pokręciłam się kilka razy wokół własnej osi powodując śmiech mojego nowego kolegi - trochę też zawstydzenie. Kręciłam dziesięciolatkiem niczym małym dzieckiem wierząc, że poprawię mu tym humor. Dziwne. W końcu gdy postawiłam go na ziemi, pogłaskałam go po głowie. Lider uśmiechnął się lekko widząc całe zdarzenie.

- Myślę, że znajdziemy wspólne hobby i jakoś się zaprzyjaźnimy. W końcu jesteście zdani na nas - odezwała się Arsen by przerwać cisze.

- Też tak uważam. Teraz musimy znaleźć nocleg, bo trochę tutaj zostaniemy - odparł lider.

- Idąc w drugą stronę lasu jest kilka magazynów. Prawdopodobnie pustych. Jednak idzie się tam ponad dwadzieścia minut i można się zgubić- zaproponowała Arsen.

- To może być za daleko. A jest tu jakieś inne miejsce?

- Możliwe, że ten opuszczony dom obok sąsiadów... tylko ,że wtedy musielibyście być jako ludzie. Wiecie o tym? - zapytałam.

- Myślę, że to nie miałoby sensu. Chyba zostaniemy tutaj- wyjaśnił Optimus.

- A jak ktoś was zobaczy?

- Nie mamy wyjścia. Nie jesteśmy z drugiej strony aż tak wysocy by ktoś zobaczył nas zza drzew, gorzej jak ktoś tu przyjdzie - powiedział Ironhide.

- Wtedy już nic nie poradzimy. I tak musimy żyć w ukryciu.

- No dobra, a więc tu będziecie spali. Jednak teraz trzeba coś zrobić z waszymi obrażeniami. Póki mojej mamy nie ma, możecie na chwile do mnie przyjść. Mam apteczkę - zaproponowałam.

- Byłoby dobrze. Dziękuje.

Zaprowadziłam moich nowych znajomych do domu. Byliśmy sami więc pozwoliliśmy sobie na głośne rozmowy. Wyjęłam apteczkę z górnej szafki w kuchni podczas, gdy autoboty usadowiły się na dywanie w salonie. Wacikami nasączonymi wodą utlenioną zaczęłyśmy przemywać krwawe rany naszych nowo poznanych przyjaciół. Zajęłam się najpierw Optimusem. Po zdjęciu jego bluzy zauważyłam draśnięcia na przedramieniu. Przyłożyłam mokry wacik do rany na co lider odpowiedział syknięciem. Uspokoiłam go mówiąc, że tak musi być, bo rana się teraz odkaża. Nie wiem czy coś z tego zrozumiał, ale przytaknął. Siedziałam mu na kolanach, bo musiałam dotrzeć do obu ramion, a nie bardzo widziało mi się chodzić dookoła niego. Czułam się trochę nie komfortowo wiedząc, że lider bacznie przygląda się moim piersiom przykrytym bluzką z u-kształtnym dekoltem. Chcąc choć trochę skrócić milczenie zaczęłam z nim urządzać krótką pogawędkę.

-Niezłe te wasze rany -zagadałam.

- To tylko kilka zadrapań. Zazwyczaj bywa gorzej - wyjaśnił przywódca nie spuszczając wzroku z moich piersi. O rany, czy on może przestać? Mega niezręcznie.

Przytaknęłam zmywając krew z jego ramienia, która zdążyła już zakrzepnąć. Po przemyciu ran nasmarowałam je maścią. Pozostawiłam na chwile zadrapania i rysy na jego ciele odkryte. Zdążyłam akurat wziąć prysznic zmywając z siebie brud i kurz z kopalni. Wychodząc spod prysznica owinęłam się zielonym ręcznikiem i zaczęłam wycierać włosy. Gdy moje ciało wyschło, nałożyłam koszulkę i krótkie spodenki i zabrałam się za suszenie włosów. Po kilku minutach wyszłam z łazienki i skierowałam się do salonu, gdzie siedzieli nowopoznani koledzy i moja przyjaciółka smarująca nogę małego autobota maścią. Podeszłam do Optimusa i zakryłam jego rany bandażem.

- Do wesela się zagoi - oznajmiłam wesoło.

- Czyjego wesela? Ktoś się żeni? -zdziwiony lider popatrzył się na mnie odgarniając z twarzy niebieskie pasemko.

- To tylko takie powiedzonko. Nie zrozumiałeś? - zapytałam rozbawiona jego zdziwioną miną. Na moje ostatnie słowa Prime pokręcił głową z lekkim zażenowaniem.

- Nic nie szkodzi. Zapewne jesteście głodni co? Zaraz wrzucę coś na ruszt - zaśmiałam się widząc, że tego też jak widać większość nie zrozumiała. Jedynie Jazz uśmiechnął się robiąc wrażenie, że wie o czym mówię doskonale. Poszłam do kuchni i otworzyłam lodówkę na roścież. Przyglądałam się rozmaitym szynką, paczce sera i innym smakołykom jakie znajdowały się w chłodziarce. Ujrzałam przed sobą małe trampki i zabandażowaną nogę. Resztę przykrywały uchylone drzwiczki lodówki, ale nie musiałam zgadywać kto do mnie przyszedł. Wychylając się zza drzwi ujrzałam uśmiechniętą buzię młodziutkiego chłopaka. Dotknęłam jego nosa palcem wskazującym po czym zapytałam co by zjadł. Młody rozejrzał się po artykułach spożywczych i wskazał na słoik z kremem czekoladowym stojący na dolnej półce. Nawet nie miał za dużego wyboru. Sięgał ledwie do tej półki więc nie widział co jest dalej. Uśmiechnąwszy się wyjęłam słoik z wyznaczonym przez Bee pokarmem i za chwile zrobiłam mu dwie kanapki z czekoladą. Mały udał się do salonu pokazując z entuzjazmem liderowi co dobrego mu przyszykowałam. Rozbawiło mnie to. Przystąpiłam do wyjmowania większości produktów z lodówki i smarowania kanapek masłem nucąc sobie kawałek, który akurat leciał w radiu. Sprawnie nadawałam kanapką kolor. Każda miała serek, sałatę lub szynkę. Dodatkowo urozmaicałam je pomidorem lub innymi warzywami na przykład rzodkiewką lub ogórkiem z działki mojej babci. Talerz pełen kanapek postawiłam na dywanie. Każdy sięgnął po swoją. I tak w ciszy każdy skupił się na jedzeniu. Momentalnie z talerza znikała coraz większa ilość kanapek.

- Cieszę się, że wam smakują.

- A zrobisz więcej? - Ironhide uśmiechnął się trzymając w ustach ostatni kęs chleba. Po chwili został szturchnięty ramieniem przez Optimusa.

- Nie bądź natarczywy, Selen się napracowała, dajmy jej odpocząć - upomniał go nie kryjąc oburzenia zachowaniem swojego żołnierza.

- Daj spokój. Przecież to nie kłopot -powiedziałam uśmiechając się. Podniosłam się i udałam z powrotem do kuchni. Za mną poszedł mój wybawca.

- Selen, zapracujesz się przy nas.

- W końcu mam szansę się wykazać - odparłam uśmiechnięta.

- Jesteś pewna, że to nie kłopot? - zapytał patrząc mi w oczy. Odwzajemniłam gest.

-Nie, ani trochę.

Lider usiadł na krześle przy stole i układał składniki na chlebie posmarowanym masłem. Ja umyłam kilka liści sałaty. Wspólnie przygotowaliśmy jeszcze kilka kanapek i zanieśliśmy do reszty. One także cieszyły się dużym powodzeniem.

Na talerzu pozostała ostatnia kromka, którą podałam Bumblebeemu. Młodzik zjadł ją ze smakiem. Chwile jeszcze posiedzieliśmy w domu. Potem przenieśliśmy się do nowej bazy autobotów, czyli poprzedniej kryjówki mojej i Arsen. W końcu pokazali nam się w swojej prawdziwej postaci, czyli jako roboty. Trochę im zajęło zmienienie się z auta w dużą maszynę. Gdybym nie wiedziała, że są pokojowo nastawieni pewnie bym doznała kompletnego szoku, ale skończyło się tylko na paru przekleństwach i okrzykach podziwu. Dotarliśmy do tak zwanego serca lasu. Tam opowiedzieli nam o walkach jakie przeżyli. I tak aż do wieczora.

- To... Optimusie. Oprócz walk i pościgów za naszymi wrogami co mamy robić? - zapytałam.

- Jeśli uda nam się przeżyć to wszystko to co robimy na co dzień - wyjaśnił duży czerwono niebieski robot.

- No, ale co wy robicie na co dzień?

- To co wy. Lenimy się, pijemy olej i odpoczywamy - Optimus odpowiedział ironicznie.

- No dobra, a co z wyjazdami plenerowymi? Kusi mnie pokazanie wam plaży - Arsen zapytała z uśmiechem.

- Możemy? Brzmi fajnie, cokolwiek to jest - Bee odezwał się po raz pierwszy od jakiejś godziny.

- Miejsce do odpoczywania, tak zwanej rekreacji. Leżysz na piasku i opalasz się, albo pływasz w wodzie. Można tam praktycznie wszystko - wyjaśniła moja przyjaciółka.

- Nawet bąka możesz walnąć - czarny robot zaśmiał się ze swojego żartu mimo, że jak podejrzewam... nie wiedział o czym mówi.

- Tak, możesz, ale zazwyczaj tego się nie robi bo jesteśmy kulturalni.

- Ja nie jestem kulturalny - odpowiedział Hide.

- Widać właśnie - Arsen przewróciła oczami.

- To co Optimus? Możemy jechać na plażę w najbliższym czasie?

- Jak będzie czas. Poza tym, na co nam to? - zapytał.

- To takie małe zwiedzanie, odpoczynek i zabawa w jednym. Z resztą, sam mówiłeś, że jesteśmy waszymi przewodniczkami. Powinniście zobaczyć kilka miejsc - wyjaśniłam.

- A więc niech będzie. Tylko na pewno nie w najbliższym czasie.

Poklepałam lidera po jego metalowej stopie, a po chwili usiadłam na niej. Było to zdecydowanie jedno z najdziwniejszych rzeczy na których siedziałam.

- A jeżeli wasze istnienie wyjdzie na jaw? -zaczęła niepewnie Arsen.

- Nie może wyjść na jaw -medyk odpowiedział jakby to było oczywiste, ale nie było.

- Przecież to nie normalne! Jeżeli będą wyścigi po energon i inne walki to chyba oczywiste, że ludzie się dowiedzą. Bo co, nie zauważą wielkich robotów bijących się lub zamachów i strzelaniny? - powiedziałam jednym tchem.

- Wtedy będziemy musieli odejść. Wrócić na Cybertron - odparł Optimus.

-Tylko, że tam nie ma energonu. Wszyscy umrzecie.

- Nasze życie zależy od losu. Najważniejsze byście wy byli cali. Widzicie... na początku nie dotarliśmy na ziemię. Szukaliśmy energonu na niezamieszkanych planetach, ale go nie było, a jeśli jakiś się zdarzał, to był we wnętrzu tej planety. Trzeba ją było zniszczyć - tłumaczył lider.

- Na waszej planecie znajduje się najwięcej energonu. Począwszy od zwykłych kopalni i rzek aż do jej wnętrza, a także jej Słońca. - powiedział Ratchet.

- Zaraz, więc decepticony chcą...-nie dokończyłam widząc przytaknięcia naszych nowych przyjaciół.

- Chcą zdobyć wszystko. Nie cofną się przed niczym - westchnął Optimus.

- Ale jak oni mogą zniszczyć ziemię? Mają taką broń? - zapytałam z niedowierzaniem.

- Tak. I najlepsze jest to, że mają ją tu, na Ziemi.

- Co? Ale mówiłeś, że nigdy nie byliście na tej planecie!

- My nie, ale nasi przodkowie owszem. Zapewne chcecie poznać i tę historię co?

-Przydałoby się - przytaknęłam.

- To się działo kiedy my, byliśmy młodzi, a niektórych z nas nawet nie było na świecie - lider spojrzał na Bee. - Mój ojciec, Wielki Sentinel Prime należał do siedmiu wspaniałych Primeów. Czyli jednych z najważniejszych robotów na świecie. Należał do nich jeszcze jeden, który, gdy tylko cała siódemka wyruszyła na ziemię po energon, zdradził swoich braci, łamiąc zasadę „nie niszczyć zamieszkanych planet". Przed jego zdradą siedmiu wspaniałych skonstruowało maszynę, która miała zniszczyć ziemię. Była ona dość skomplikowana, ale potrzebowała dwóch rzeczy do zadziałania. Całej części All Sparku i matrycy.

- Co to All Spark i matryca? - zapytałam drapiąc się po głowie.

- All Spark czyli coś co ma ogromną siłę. Potrafi zniszczyć, lub odbudować planetę. W jednej z licznych wojen All Spark został zniszczony. Rozproszony na kilkanaście kawałków. Decepticony znalazły prawie wszystkie.

- A więc jeżeli cały All Spark może zniszczyć planetę, to jego fragment? - zapytała moja przyjaciółka.

- Potrafi zabić robota - wyjaśnił Ratchet.

- Matryca jest to część żniwiarza, czyli tej maszyny. Ale nie tylko. Można jej użyć, gdy robot umiera, lub coś mu jest. Dodaje wtedy siły, lub może w części odbudować Cybertron. Trochę to może nie zrozumiałe. Nasze życie jest pełne zagadek i wojen od których zmienia się wiele rzeczy - wyjaśnił lider - niektórych sami nie znamy...

- A więc co dalej? - zapytałam.

- Potrzeba było tych dwóch rzeczy do uruchomienia destrukcyjnej maszyny. All Spark się rozproszył, a matrycę ukryło Sześciu Wspaniałych poświęcając swoje życie by chronić ziemię. Teraz, gdzieś na ziemi jest ukryty ich grobowiec ,a w nim matryca. Upadły ,czyli zdradziecki Prime nie wiedział, że matryca w ogóle jest potrzebna. Ale i tak nie mógł uruchomić maszyny, bo nie miał All Sparku. Potem, gdy wrócił na Cybertron zaczął zbierać armię złych robotów i szukać All Sparku mszcząc się na większości z naszej rasy. Zaprzysiągł wojnę. Tak więc maszyna nadal jest. Ukryta pod jakąś piramidą. Tak, by człowiek jej nie znalazł. Grobowca także. Wszystko czego się o nas dowiedziałyście jest tajemnicą, o której żaden człowiek nie ma prawa się dowiedzieć.

-A więc to już koniec opowieści ? -zapytałam.

- Raczej tak. Gdy Upadły odnajdzie wszystkie odłamki będzie źle. Mimo wszystko pozostaje jeszcze matryca, której miejmy nadzieję, że nie znajdzie.

- Ale mówiliście, że All Spark sam potrafi zniszczyć planetę. Więc co ma do tego maszyna? - moja przyjaciółka skrzywiła się nie rozumiejąc.

- Tak, masz racje. Jednak All Spark nie zniszczy ziemi od środka. On jedynie spowoduje wymarcie wszystkiego. Będzie mniej więcej tak jak jest teraz na Cybertronie. Żniwiarz zamieniłby ziemię w pył i energon. Nie byłoby po niej śladu.

- To nie fajnie - westchnęłam.

- Dlatego najpierw musimy walczyć o energon do wydobycia w miarę bezpiecznie dla mieszkańców. Potem trzeba będzie bronić Ziemi, by nie uległa zniszczeniu. Gdy będzie trzeba poświęcimy nawet życia - powiedział stanowczo lider.

- Tak się staracie i troszczycie o zwykłą, cudzą planetę na której jesteście pierwszy raz. Czemu? - zapytałam.

- Bo Ziemia nie może podzielić losu Cybertronu, albo nawet stać się zupełnie gorszym chaosem. Życie trzeba chronić. Skoro naszej planecie się nie udało, niech chociaż wasza przeżyje.

- A więc gdy już zdobędziecie ten energon i wszystko wróci do normy...odejdziecie od nas? -zapytała Arsen.

- Tak. Wtedy będziemy odbudowywać swoją planetę - powiedział Ironhide.

- Jak?

- Gdy uda nam się zdobyć cały All Spark lub matrycę.

- A jeżeli się do siebie przywiążemy? Nie zostaniecie z nami? - zapytałam.

- Na razie nie możemy podejmować dużych decyzji. Naszym celem jest odbudowanie Cybertronu, a także ochrona Ziemi - oznajmił Optimus.

Przytaknęłam. Zaczęło robić się coraz później, mama oznajmiła mi poprzez sms-a, że jest już w domu.

Po paru minutach pożegnałyśmy się z nowymi przyjaciółmi i wróciłyśmy do siebie. Usiadłam na łóżku i odetchnęłam. To naprawdę niesamowite przeżycie. I pomyśleć, że spotkało to dwie przeciętne nastolatki. Po paru minutach przeżywania dzisiejszego dnia dopadł mnie sen, który odszedł dopiero o siódmej rano.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro