Rozdział 17: Zróbmy sobie łuk
Trudno zdać sobie sprawę jak bardzo ucieszyłam się na widok autobotów i mojej przyjaciółki siedzącej obok nich. Świadomość, że mogłam zostać zabita przez widmo zmotywowała mnie do uściśnięcia moich przyjaciół. Na szczęście udało mi się wrócić do nich w całym kawałku. Ręka była naruszona, jednak to i tak niska cena jaką przyszło mi zapłacić walcząc z decepticonem. Przeżyję jakoś kolejną bliznę. Ratchet widząc krew na mojej ręce podszedł zaniepokojony.
- Co jest? – zapytał.
- Na Selen napadł decepticon – wyjaśnił lider. W końcu wyszło na to, że wszystkich zainteresowała moja rana. Nie czułam się najlepiej czując wzrok kilku facetów oglądających moje zakrwawione ramię. Lider zaczął snuć historię, którą wcześniej mu opowiedziałam. Hide potargał mi włosy, a po chwili pochwalił mnie z dumą w głosie. Czułam, że jestem mu coś winna.
- Dziękuje, nadal mnie wkurzasz, ale gdyby nie ty i twój konkretny trening...
- Nie ma za co, przecież po to są przyjaciele – jego głos wreszcie nie brzmiał złośliwie co było dla mnie lekkim szokiem. Ale dałam sobie spokój z tą uwagą. Nie chciałam psuć miłej chwili.
- Dobra gówniaro, nim zaczniesz tworzyć broń, ja opatrzę twoją ranę. Chodź ze mną – Ratchet machnął ręką, po czym zaczął iść w stronę swojego alt mode. Pożegnałam Optimusa uśmiechem, a po chwili udałam się w stronę medyka. Rana od czasu do czasu piekła mnie dość intensywnie, ale nie było to na szczęście nic poważnego, z tego co mówił Ratchet. Usiadłam na leżaku, który był w ambulansie. Medyk kazał mi podnieść rękę do góry. Obejrzał ją kilka razy i zaczął szperać w apteczce. Nie wiem czemu miałam lekkie poczucie niepokoju. Z jednej strony byłam w dobrych rękach, bo w końcu jest to lekarz, ale z drugiej strony, to jest lekarz robotów. Czy on wie cokolwiek o anatomii człowieka lub czymkolwiek innym dotyczącym ludzi? Odpowiedź „Tak, z Internetu" nie była satysfakcjonująca. Jednak nic innego mi nie pozostało. Nie pójdę z taką ręką do mamy, by zaprowadziła mnie do lekarza, bo co ja jej powiem? „Widmo z hakiem zamiast ręki rozpruło mi kawałek skóry, ale nie bój się, bo kolega, który jest robotem z kosmosu powiedział, że to nie jest nic poważnego"? Trochę nie na miejscu, zwłaszcza, że o naszych nowych przyjaciołach nikt nie może się dowiedzieć. Ratchet podszedł do mnie z gazikiem nasączonym wodą utlenioną. Zaczął przemywać mi ranę. Gdy pozbyłam się znacznej ilości krwi z ręki, medyk wyjął z czerwonej apteczki tubkę, prawdopodobnie z maścią. Wycisnął na palec fioletowy krem i przyłożył mi do rany. Styczność mazidła z moją skórą nie była przyjemna. Czułam chłód, a także pieczenie. Niestety musiałam wytrzymać. W krótkim czasie cała moja rana była umorusana fioletową maścią. Pieczenie z czasem ustało i mogłam odetchnąć.
- Teraz nałożymy bandaż. Będziemy go zmieniać dwa razy dziennie i po ranie zostanie tylko strup – medyk przerwał milczenie.
-To wszystko? Nie będę musiała mieć szwów albo czegoś tam?
- Nie ma takiej potrzeby. Na szczęście drań nie dobrał się głębiej, bo miałabyś poważny problem z ręką. Twoja skóra jest tylko lekko nacięta, ale krwawienie, przyznam, było silne.
- To dobrze, że nic mi nie będzie – odetchnęłam z ulgą. Brakowało mi jeszcze wizyt u chirurga lub nie wiadomo kogo, bo sama nie wiem co by było z moją ręką. Nienawidzę tych stworów. Ratchet zaczął wiązać opatrunek na mojej ręce, a gdy skończył, poklepał mnie po plecach mówiąc bym zmykała do reszty. Tak też postanowiłam.
Pomachałam moim przyjaciołom zdrową ręką po czym podeszłam do nich.
- Czyli co, teraz wyrabiamy bronie? – zapytałam z zadowoleniem.
- Jeżeli dasz rade, to nie ma sprawy. Jazz zajmij się naszą nową łuczniczką. Ja nauczę Arsen używać miecza – rozkazał lider.
- Na serio? Ale czad! – moja przyjaciółka wyglądała na szczęśliwą. Ja również byłam zadowolona. Będę tworzyła broń. Jazz podszedł do mnie i ukłonił się. Postanowiłam zrobić to samo, ale zrezygnowałam, gdy schylając się coś strzeliło mi w kolanie. Z uśmiechem poszłam za Jazzem, który pokazywał mi z jakiego drzewa najprawdopodobniej będziemy tworzyć łuk. Ciekawiło mnie jak to jest z naszym hipisem, że tak bardzo kocha przyrodę, a jednak decyduje się ścinać drzewo na broń. Podzieliłam się z nim tą myślą, gdy zagłębiliśmy się w lesie. Po jego krótkim zamyśle uzyskałam odpowiedź.
- Nie zawsze można chronić przyrodę mój kwiatuszku – westchnął ciężko jakby te słowa przychodziły mu z trudem – Czasem trzeba zabijać lub niszczyć, aby żyć. Drzewo jest bardzo ważne, ale trzeba czerpać z niego wszelkie dobra. Ciężko jest czasem używać samego metalu do wyrobu broni. Czasem trzeba poświęcić piękne drzewo, aby broń była dobra.
- I tylko o to tu chodzi? O broń?
- Nie, ale czy to naprawdę istotne? Cokolwiek by to nie było, życia takiemu drzewu nie zwrócimy. Mogło się z nim stać cokolwiek, ale na to już nie mamy wpływu.
- To kiepski z ciebie hipis – westchnęłam.
- Możliwe. Hipis chce żyć wspólnie z przyrodą, ale nie tylko ona jest dla niego ważna. Tu chodzi o brak wojen i przemocy, a także wolną miłość.
- No, ale walczysz.
- Słuszna uwaga. A co mi pozostało? Jeżeli mam wybór walczyć o lepszy świat, w którym już nie będzie wojen, albo zrezygnować i patrzyć jak rozpętuje się chaos, wolę walczyć. A co do drzew i innych roślin to, kocham je i nie pozwolę by ktoś je maltretował. Broń, pożywienie, schronienie, to jestem w stanie zrozumieć, zniosę nawet przemysł, ale nie wandalizm wobec roślin i zwierząt.
- Z jakiego drzewa będzie mój łuk? - zapytałam dając spokój zbyt skomplikowanym tematom rozmów.
- Najlepsze będzie cis. Chodź za mną – rozkazał, a ja wykonałam polecenie. Podeszliśmy do pobliskiego drzewa. Nie było ono zbyt wysokie, ani też potężne. Wśród tak dużej ilości drzew, to wyglądało na pospolite. Wśród liści zauważyłam małe, niedojrzałe orzechy. Zbliżało się lato, a one dojrzewają zazwyczaj na jesień.
- Leszczyna – stwierdziłam z przekonaniem.
- Bardzo ładnie. Orientujesz się w rodzajach drzew, a to bardzo ważne w roli łucznika. Pamiętaj. Wybiera się zazwyczaj w cisie, leszczynie, dębie, a nawet klonie. To najlepsze drzewa do wyrobu broni - powiedział. Tę wiedzę także czerpał z Internetu? Nie sądzę, by na Cybertronie rosły drzewa... bo nie rosną, prawda?
- Co dalej?
- Nic, szukamy cisu – odparł po czym z uśmiechem na twarzy ruszył przed siebie. Droga trwała w granicy piętnastu minut. Stanęliśmy obok wysokiego drzewa iglastego. Jak na mój gust było obficie ugałęzione. Obeszłam je dookoła.
- Czy to cis? –zapytałam, a Jazz przytaknął.
- Ironhide zaraz tu przyjdzie i pomoże nam ściąć drzewo – oznajmił.
- A czy przypadkiem cis nie jest pod ochroną?
- Z tego co piszą w Internecie to tak. Ale my nic nie poradzimy. Wydaje mi się nawet, że w świetle prawa, pozwolą nam wyciąć jeden cis w zamian za ocalenie świata co? – Hipis uśmiechnął się, a ja musiałam się z nim zgodzić. Po kilku minutach zauważyłam, że czarny Jeep podjeżdża w naszą stronę. Niedługo potem stał przed nami uzbrojony robot. - Witaj Hide – powiedziałam skacząc i machając w jego stronę. Musiałam głupio wyglądać z jego punktu widzenia. Jakaś mała pchła skacze obok niego i woła piskliwym głosem. Mniejsza o to. Jazz wyjaśnił Ironhideowi co dokładnie ma zrobić z drzewem. Po jego ścięciu, umięśniony robot poćwiartował nasz pień na długie paski. Schyliłam się aby obejrzeć je z bliska. Przecięte drewno, czad.
- Co teraz robimy? – zapytałam oglądając słoje na pniu.
- Jedyną rzeczą jaką jeszcze porobisz przy tym drewnie, będzie zdzieranie z niego kory. Resztą zajmie się Hide – odparł Jazz. Dogadaliśmy się i gdy tylko nasz umięśniony przyjaciel zmienił się z powrotem w auto, załadowaliśmy do niego paski pnia, a potem wsiedliśmy do niego i pojechaliśmy do reszty autobotów. Tam panowała spokojna atmosfera. Bumblebee bawił się z bliźniakami w postaci robotów. Byli niscy, więc nie widać ich było wśród koron drzew. Ratchet stał w wersji alt mode, a Optimus uczył moją przyjaciółkę walczyć mieczem. Hide zabrał się za szlifowanie metalu na miecz Arsen, a ja wraz z Jazzem obieraliśmy drewno z kory. Było to bowiem moje ostatnie zajęcie przy wyrobie łuku. Musiałam uważać by obdzierając korę, nie uszkodzić części drzewa, było to bardzo ważne więc zajęło mi dużo czasu dokładne obserwowanie i powolne cięcie scyzorykiem. Na szczęście dałam radę w czterdzieści minut. I wtedy właśnie zaburczało mi w brzuchu. To był znak, że powinnam przejść się do domu i sprawdzić czy obiad nie jest gotowy. Jazz wyraził na to zgodę, więc długo nie musiałam się zastanawiać. Założyłam na siebie bluzę, sięgnęłam do alt mode Optimusa i wyjęłam z niego moją torbę. Pobiegłam do domu nasłuchując symfonii burczenia mojego żołądka. Gdy tylko weszłam do domu poczułam zapach mięsa i niczym głodne zwierze rzuciłam się w stronę kuchni. Mama spojrzała na mnie z ukosa, a ja natychmiast wstałam z kolan i schowałam język. Żartuje. Stałam na nogach, a ślina tylko trochę kapała mi z ust. Kaszlnęłam jakby nigdy nic i usiadłam na krześle przy stole oczekując na talerz z ciepłym posiłkiem.
- Masz już dziewiętnaście lat, a nadal nie wiesz co się mówi, gdy się wchodzi do domu? – mama zaczęła swoje marudzenie, a ja dopiero teraz zrozumiałam, że wtedy w lesie, niewiele brakowało, a już bym tego nie usłyszała. - Witaj matko – odpowiedziałam uroczystym tonem – co dzisiaj dasz mi do spożycia?
- Ty chyba nigdy nie będziesz poważna. Dzisiaj kotlet i ziemniaki. Nie mam czasu wymyślać wam delikatesów, jadę dzisiaj do pracy wcześniej.
- Znowu?
- Nie narzekaj, wrócę za to wcześniej. Jak ci się udało spotkanie, spokojnie było?
- Owszem, było wesoło i nikomu nic się nie stało – pominęłam opowieść o porwaniu mnie przez decepticony, a także o tym, że mało nie zabił mnie jeden z ich armii. Gdy dostałam talerz pełen pokarmu zabrałam się za jego konsumowanie.
- Za pięć dni będzie zakończenie roku szkolnego – ostrzegła mnie mama.
- Rany, już za pięć ? Kompletnie straciłam poczucie czasu – westchnęłam na co mama skinęła głową.
- Mam jeszcze jedną wiadomość. Jaden już wie, powiedziałam mu wcześniej. Za tydzień przyjeżdża do nas wasz wujek. Studiował aktorstwo, a teraz wyjeżdża z rodzinnego miasta, aby dostać tu pracę w teatrze.
- Super, na ile? –zapytałam, próbując jednocześnie przypomnieć sobie twarz Artura. Dawno go nie widziałam. W zasadzie ostatni raz był chyba w siódmym roku mojego życia. Wcześniej nie pamiętam niczego (Może to jakiś objaw sklerozy? To u mnie musi być już bardzo źle...).
- Cóż, trudno mi stwierdzić. Będzie wynajmował pokój. No wiesz, ten pusty obok twojego. Przytaknęłam. Nie wyglądało to źle, nareszcie będzie jakiś mężczyzna w domu. Co prawda nie ojciec, ale zawsze ktoś. Pusty talerz położyłam do zlewu. Podziękowałam za obiad i poszłam rozpakowywać torbę. Po schodach na górę weszłam bardzo szybko. Otworzyłam drzwi do mojej siedziby i usiadłam na łóżku. Delikatnie na nie opadłam. Wiedziałam, że nie pora na lenistwo. Musiałam zabrać się za wyjęcie brudnych ciuchów z torby i segregacji wszystkiego. Przymknęłam oczy. Poczułam straszne zmęczenie. Postanowiłam więc zdrzemnąć się przez chwilę, gdy tylko posprzątam. Półprzytomna wstałam i rozpięłam torbę. Wyjęłam z niej puste puszki, papiery, resztki bułki, a także brudną bieliznę. To drugie wrzuciłam do kosza na brudy, a resztę do zwykłego kosza. W środku torby pozostało kilka rzeczy łącznie z prezerwatywami, które były wepchnięte na sam dół. Wyjęłam je i wrzuciłam do szafki. Nie sądzę by mi się przydały. Nie w najbliższym czasie. Zdjęłam bluzę i spodnie po czym położyłam je na krześle. Zostałam w podkoszulce i majtkach. Rękę miałam zabandażowaną. Przez jakiś czas będę ją ukrywała. Wolę nie opowiadać mamie o szczegółach nabycia tego draństwa. Tymczasem uchyliłam okno i wskoczyłam pod kołdrę. Cudownie było leżeć z powrotem na swoim łóżku. Nie, że narzekałam na fotel w Optimusie, ale jednak dwie osoby leżące na siedzeniu nie mogą myśleć o luksusie. Zwłaszcza, że lider ciągle mnie przygniatał, kładł na mnie swoją ciężką rękę, a czasem nawet chrapał. To było nie do zniesienia. Leżąc tutaj czułam zupełną swobodę ruchu. Nie musiałam bać się, że, gdy tylko przekręcę się na drugi bok upadnę. Miałam dużo miejsca na wierzganie, rzucanie się i kręcenie się po łóżku. Okryłam się solidnie kołdrą i przymknęłam oczy. Po wszelkich wrażeniach i solidnym wycisku na treningu musiałam odpocząć. Wyobraziłam sobie uśmiechającego się Optimusa i od razu poczułam się bezpieczniej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro