Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1: Jak spotkać kosmitę i nie dać się zabić


- Selen, wyłaź na dwór!!

- Zaraz! Zajęta jestem!

- Widzę właśnie! Jesz kanapkę.

- To chyba jest zajęcie, nie?

- Tak, ale równie dobrze możesz to zrobić na dworze.

- Za dwadzieścia minut przyjdę. A ty w tym czasie przejdź się beze mnie.

- Niech ci będzie. Ale ani minuty dłużej! - krzyknęła. Uśmiechnęłam się do mojej przyjaciółki, a po chwili zamknęłam okno w pokoju i westchnęłam ciężko. Tak spędzamy niemal każdy dzień. Albo chodzimy po mieście bez konkretnego celu, albo jedna siedzi u drugiej próbując zabić wolny czas. Wakacje. Prawie nigdy nic się nie działo. Nie posiadam bogatych rodziców, więc nie stać nas na wielkie podróże zagraniczne. Zostaje nam siedzenie w tej dziurze. Jest to małe miasteczko, nie grzeszy ani bogatą historią, ani miejscami wypełnionymi rozrywką. Co najwyżej park, jezioro czy centrum handlowe. Okolica w której mieszkam jest bardzo spokojna. Niemal jak cała miejscowość. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Brak nam dreszczyku emocji. Tego mi właśnie brakowało. Rok szkolny to okres, kiedy trzeba spinać tyłek, by zdobywać dobre oceny. Szczególnie, gdy jest się w technikum. Szkoła licealna połączona z zawodówką. Więcej pracy, więcej egzaminów. Starałam się nie zlewać każdego przedmiotu, jak to robiłam w gimnazjum, a teraz skończyłam trzecią klasę i mogłam cieszyć się chwilową przerwą. Matura, która czekała mnie za rok zapowiada się ciężko. Dlatego też te dwa miesiące wolności chciała spędzić wyjątkowo. Nie coś typu otrzeć się o śmierć, gdy jakaś koparka o mało w ciebie nie wjedzie albo skończyć na sali intensywnej terapii w szpitalu po zbyt ostrej imprezie. Chodziło o coś co wywoła u nas dreszcz emocji, sprawi, że o tych wakacjach nie zapomnimy. Nie, żeby ucieczka cudem od śmierci przez maszynę robotniczą miała być czymś co się zapomni po chwili, ale myślę, że to dość normalne, że ludzie wolą jakieś lepsze rozrywki. Spokojna okolica nie pozwala nawet na takiego typu incydenty. Chyba, żeby połączyć grubą imprezę z akcją budowlaną, ale nie będę wnikać. W naszej okolicy znajdują się łąki i lasy. Samochody tu w sumie nie wjeżdżają. Są jedynie trzy auta sąsiadów, a dopiero kilkanaście metrów dalej obok lasu znajduje się przystanek autobusowy, który najpierw dociera do małego centrum handlowego połączonego z rynkiem, a potem dopiero do miasta.

Moje mieszkanie jest odizolowane od miasta. Taki był plan mamy. Nie przepadała za ruchem miejskim. Nie żeby był aż taki straszny, w końcu nie jest to metropolia... W każdym razie mieszkamy na zaciszu, obok lasu. A mówiąc "my", mam na myśli moją rodzinę, czyli mamę i brata, a także rodzinę mojej przyjaciółki i sąsiadów. Jednych wrednych, drugich spokojnych ,no i ... właściwie to nie wiem czy inni żyją. Mieszkamy w domkach szeregowych, które stoją na polanie obok lasu widzianego z okna. Domek Arsen jest pierwszy. Połączony ścianami z moim. Od drugiej strony łączę go z wrednymi sąsiadami, których moja mama polubiła. Dalej ciągnie się dom spokojnych sąsiadów. A wraz z nim kolejny i ostatni już w tej okolicy. Jest pusty i czasem przychodzili tam bezdomni. Nasze domki są dwu piętrowe. Na górze są dwa pokoje i łazienka połączona z toaletą. Jeden pokój należy do mnie, a drugi stoi pusty. Drzwi wszystkich pokoi prowadzą na hol. Oprócz dokładnie pomalowanych ścian i obrazów są tam już tylko schody prowadzące na dół. Czyli do przedpokoju. Schodząc ze schodów, ma się widok na drzwi wejściowe. Po lewej stronie jest kuchnia, a po prawej salon. Zostają jeszcze dwa pomieszczenia. Drzwi do nich zakrywają schody i trzeba je okrążyć, by dotrzeć do pokoju mamy i Jadena- mojego młodszego o sześć lat brata. Nie przepadamy za sobą. To mały kurdupel, któremu w głowie tylko Power Rangersi. Siedziałam aktualnie u siebie. Miałam tam lekki bałagan, jak z resztą zwykle, ale chyba jak każdy, nie przepadałam za sprzątaniem. Moje łóżko stało po lewej stronie ściany z drzwiami obklejonymi plakatami. Ściany miały odcień kremu. Obok łóżka stał stolik, gdzie zawsze kładłam klucze, telefon, słuchawki i temu podobne. Naprzeciwko łóżka, czyli po prawej stronie drzwi, stał telewizor ustawiony na półce. Półka była połączona z meblami stojącymi przy ścianie obok. Meble miały kolor ciemnego brązu. Naprzeciwko drzwi znajdowało się okno, a za nim spadzisty daszek, na którym uwielbiałam siedzieć w nocy. Obok okna stało biurko i krzesło obrotowe. Na podłodze leżały moje ciuchy i inne duperele. Kiedyś je posprzątam. Na bank. Gdy tylko skończyłam moje śniadanie, zeszłam na dół, oznajmiając mamie ,że wychodzę.

Otwierając drzwi, uzyskałam całkowity widok na okolicę. Dróżka wiodła w różne strony. Do lasu, za dom Arsen, daleko aż do przystanku bądź w stronę innych sąsiadów i dalej. Większość miejsca zajmowało pole. No i oczywiście las, który ciągnął się bardzo daleko. Wejście do niego z wyrobioną ścieżką ,która rozgałęziała się dopiero kilkanaście kroków dalej i była ozdobiona dużymi kamykami po lewej oraz prawej stronie. Tam można było iść gdzie tylko się chciało: wyznaczonym szlakiem lub po prostu, gdzie dusza zapragnęła. My zazwyczaj wybierałyśmy długą drogę ,której nikt nie znał. Dochodziło się do niewielkiej polany. Może nawet serca lasu. Płynęła tam malutka rzeczka. To właściwie nawet trudno nazwać rzeką. Woda ,która nie sięgała wyżej niż do łydek na szerokość ok. siedemdziesięciu centymetrów. To nic wielkiego. Jakiś strumyczek czy coś. Był tam duży, stary pień. Pozostałość po jakimś kilkusetletnim drzewie. Trawa na około drzewa. Niby nic wielkiego ,ale miło się siedzi, wiedząc, ze to dzieło natury, a nie wyrób człowieka. Spędziłyśmy czas w lesie, na rozmowie o tym, co będziemy robić przez wolny czas. Dyskusję przerwał nam sms od mojej mamy. Wychodziła do pracy i mogłam przyjść do domu wraz z Arsen. Tak też zrobiłyśmy, nie wiedząc, czym lepszym można by było się zająć. Po zrobieniu sobie przekąsek z entuzjazmem usiadłyśmy na kanapie w salonie i włączyłyśmy telewizor. Durne bajki, opery mydlane, no i wiadomości. Ale za namową mojej przyjaciółki postanowiłyśmy dowiedzieć się, co nowego słychać w wielkim świecie. Poza informacjami o kolejnym zastraszaniu, że ruscy odetną nam gaz, początkowo nie odnalazłyśmy nic ciekawego. Dopiero po jakichś paru minutach bezsensownego ględzenia o buntach w zachodniej części miasta zaczęło się robić interesująco. Idąc w stronę przystanku autobusowego, a nawet trochę dalej widać martwe jezioro. Cóż... nikt tam nie pływa, bo wszyscy wrzucają tam toksyny. Obok jeziora jest trochę piachu do posiedzenia. Nie wiem tylko dlaczego bo w pobliżu cuchnie wszystkim co może być najgorszego. Jest tam też bar. Siedzą tam przeważnie pijaczki, bo im smród nie przeszkadza. Idąc dalej, widać dwie stare kopalnie. Wydobywano z nich rudy miedzi. Teraz, gdy już pokradli wszystko, nie ma tam żadnych metali przemysłowych.

A jednak.

Okazało się, że w tych kopalniach można odkryć coś jeszcze. Jeden z górników znalazł jakieś dziwne sześciany. Podobno jest ich tam więcej. Gdy rozłupie się taki sześcian, wypływa z niego fioletowy płyn. Nikt nie ma pojęcia, co to jest. Jeden z takich sześcianów trafił do laboratorium. Tam rozpatrzą wszelkie możliwe wersje i ustalą, co to za tajemnicza kostka.

Spojrzałam na moją przyjaciółkę z lekkim uśmiechem. Arsen przytaknęła i wyruszyłyśmy do kopalni. To i tak możliwe najbardziej emocjonujący wypad tego dnia. Nie miałyśmy nic do stracenia, a chciałyśmy zobaczyć tajemniczy surowiec z bliska.

Droga wcale nie trwała długo. Codziennie pokonujemy takie kilometry ,dlatego też wyprawa nad martwe jezioro nie robi na nas wrażenia. Stanęłyśmy obok baru i rozejrzałyśmy się po okolicy. Wciągnęłam do ust powietrze. A przynajmniej jego namiastkę wymieszaną z odorem rozkładających się ryb w toksycznej wodzie. Mimo to szłyśmy dalej, próbując nie oddychać przez najgorszą część drogi, czyli obok jeziorka. Dotarłyśmy do pierwszej kopalni. Zaraz za nią stała druga. Ogromny, ciemny tunel z szynami na środku drogi ciągnął się, jakby w nieskończoność. Usłyszałyśmy głosy. Zaskoczone schowałyśmy się za krzewami, które rosły obok kopalni. Z ciemności wyłonił się umięśniony człowiek. Miał na sobie czarną pelerynę z kapturem na głowie. Do spodni poprzypinane miał łańcuchy, a na stopach starte martensy. Miodzio. Dopiero, gdy facet odwrócił się w naszą stronę w celu rozejrzenia się po okolicy zauważyłam, że miał nienaturalnie czerwone oczy. Momentalnie wstrzymałyśmy oddech. Widocznie jakiś metal, czy coś. Na szczęście nie zostałyśmy zauważone. Twarz miał bladą, szczupłą. Kozia bródka sprawiała, że broda mężczyzny wyglądała na szpiczastą. Wyraz buzi sprawiał wrażenie chłodnej. Miał czarne włosy do ramion. Przynajmniej tyle mogłam zobaczyć dopóki nie ściągnął kaptura. Gdy pozbawił się nakrycia głowy, jego twarz była całkowicie widoczna, tak samo jak postrzępione włosy, które układały się dopiero pod uszami. Wyglądał na dojrzałego mężczyznę. Spojrzał w stronę świecącego intensywnie słońca, po czym zmrużył wzrok lekko oślepiony jego blaskiem. - Dawno już nie czułem na sobie promieni słonecznych - mruknął do siebie. Miał lekko zachrypnięty głos. Niezwykle interesujący.

- Szefie, nie uda nam się wydobyć energonu nie rozwalając całej kopalni - usłyszałyśmy głos innego mężczyzny. Ten był bardzo gruby i nieprzyjemny. W dodatku jego właściciel też nie wyglądał do najchudszych. Jego wydęty brzuch wychodził spod spoconej szarej koszulki. Miała na sobie fioletowy znaczek przedstawiający... no cóż. Nie umiałam zdefiniować co przedstawiał. Był nieco... upiorny. Może było to logo jakiegoś zespołu rockowego? Nie byłam pewna. Oprócz szarej koszulki miał na sobie zielone rybaczki, a tego buty przypominające adidasy. Włosy czarne, króciutkie, a twarz tłusta i po prostu brzydka. W dodatku oczy... tak samo czerwone jak u drugiego. Mężczyzn było więcej. Jeden z nich stanął tuż przy nas. Patrzył się jednak w przeciwną stronę. Na jego twarz opadały włosy przypominające kolorem piasek pustyni. Chłopak nie był zbyt umięśniony, w przeciwieństwie do dwóch wcześniejszych kolesi. Nie mogłam zobaczyć jego twarzy, ale szczerze mówiąc bardzo się z tego cieszyłam. Gdyby spojrzał się w naszą stronę, byłybyśmy zdemaskowane. Miał na sobie brązową kurtkę z podciągniętymi rękawami. Dzięki temu wyraźnie widziałam jego tatuaże. Były to po prostu czarne znaczki wyglądające na jakieś chińskie litery. Na nogach miał te same napisy. Spodnie podobnie do kurtki były brązowe. Widocznie do kompletu. Na nogach miał glany. Nie wiem co to za jedni, ale mają niezły gust. No... może bez tego grubego. Ten wyglądał jak wieśniak. - To ją wysadzimy. Nic nie może zostać - odparł mężczyzna w pelerynie. Przyglądałyśmy się całej sytuacji w ciszy. Obie wystraszone. Kim byli ci kolesie? Czego tu chcieli i do czego potrzebne są im sześciany?

- Szefie, mamy tu szpiegów - usłyszałam za swoimi plecami. Zamarłam. Moja przyjaciółka także znieruchomiała. Mężczyzna w brązowym ubraniu spojrzał na nas zaciekawiony. Jego twarz wyglądała na mendowatego drania. Uśmiechnął się nieprzyjemnie, a po chwili chwycił moją przyjaciółkę za rękę i pociągnął ją do siebie. Ja za chwile także zostałam pociągnięta do góry. Trzymał mnie chłopak, który wyglądał na najmłodszego z całej tej dziwnej grupy. Jednak starszy ode mnie. Przyglądał mi się uważnie. Postanowiłam zrobić to samo. Obdarowałam go nieprzyjemnym wzrokiem, który mówił, że nie podoba mi się, że mnie trzyma. Nie dało to jednak żadnych rezultatów. Chłopak miał brązowe włosy. Jego wzrok był wręcz hipnotyzujący, tak jak inni miał czerwone oczy, ale te nie robiły tak samo przerażającego wrażenia, co u tamtych kolesi. Na palcu ręki, którą mnie ściskał, znajdował się pierścień mieniący się na jakiś specyficzny fiolet. Ubrany był w ciemne, wytarte jeansy, białą bluzkę z podobnymi znaczkami co tatuaże kolesia-mendy, na sobie dodatkowo czarną kurtkę skórzaną i trampki. Jakby był zwykłym chłopakiem. Tęczówki wszystko psuły. Nie mogłam uważać ich za normalnych facetów. Nie byli tacy. W żadnym wypadku. - Co tu robicie? -zapytał zainteresowany naszą obecnością mężczyzna w pelerynie.

- Spacer- odpowiedziałam niespokojnie - a wy? Nie wyglądacie raczej na tutejszych.

- Nie będziemy się wam tłumaczyć - warknął grubas - szefie, i co? zabić je?

- Może jednak je zostawimy... jesteśmy tu nowi, nie mamy żadnych rozrywek... - chłopak w brązowych ciuchach uśmiechnął się obrzydliwie. Dygnęłam wystraszona.

- Koleżanki zapewne zainteresowały się energonem - odpowiedział mu mężczyzna w pelerynie.

- Dynamit już gotowy, panie - chłopak, który mnie trzymał przerwał rozmowę.

- Co tu jest grane?! - moja przyjaciółka spojrzała się wrogo na czarnowłosego, który był ich liderem.

- To nie wasza sprawa! - Odezwał się gość w tatuażach. Jego głos był piskliwy.

- Dlaczego kradniecie ten surowiec? Odpowiadaj, albo zadzwonimy po policję! - zagroziłam. Wtedy odpowiedzieli nam głośnym śmiechem.

- Ludzka władza nic nam nie może zrobić - człowiek z tatuażami mówił to z wyraźną pogardą.

- Jak to ludzka? Przecież wy też jesteście ludźmi...

- Tak ci się wydaje. A teraz zmiatajcie stąd, bo zrobimy wam krzywdę - mężczyzna w pelerynie przewrócił wzrok, a po chwili wyjął zza pasa pistolet. Wbiłam w niego wystraszony wzrok.

- Nie zrobisz tego... - wyjąkałam. Rozejrzałam się po okolicy, a po chwili wpadłam na pomysł.

- Nie zrobię, jeśli zejdziecie nam z oczu - odpowiedział.

- Dobrze, nie ma sprawy - rzuciłam, a gdy tylko uścisk chłopaka się zwolnił, pobiegłam prosto do środka kopalni. Faceci próbowali mnie złapać, ale udało mi się ich wyminąć. Opłaca być się małą i zwinną. Koleś, który jeszcze kilka sekund temu mnie trzymał, rzucił się za mną w pogoń, więc przyspieszyłam. Skręcałam w różne alejki, ale nie miałam pojęcia, co zrobić potem. To jednak beznadziejny plan Selen... Tak. Teraz to wiem. W końcu zabrakło mi tchu, więc ustałam. Wraz ze mną ustał też gość, który mnie gonił. - I co teraz zrobisz? - zapytał mnie z drwiącym uśmieszkiem.

- A bo ja wiem? Może tu trochę posiedzę? Ciepło tutaj, miło... - droczyłam się.

- Wyjątkowo słuszna uwaga. Ale nie będzie już tak miło jak ten dynamit wybuchnie, co? - zapytał. Spojrzałam się na ładunek wybuchowy za mną. Cholera... zostało kilka minut. Zmierzyłam wzrokiem stojącego naprzeciwko mnie osobnika. - Ty także umrzesz - zaczęłam.

- Nie do końca, kochaniutka - uśmiechnął się, Zapytałam kim jest. Nie rozumiałam tego co się dzieje.

- Po co mam ci to mówić, skoro zaraz zginiesz?

- Chyba mam prawo wiedzieć, z kim mam do czynienia?

- Chyba miałaś... - szepnął. Mężczyzna uśmiechnął się lekko i zniknął. Tak... zwyczajnie straciłam go z oczu. Przerażona zaczęłam biec przed siebie z dala od dynamitu, ale pogubiłam drogi. To była porażka. Nie powinnaś wymyślać planów, Selen. Robisz to wybitnie nieumiejętnie. Tak. Nie mogłam pomyśleć o tym wcześniej?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro