Rozdział 48: Agresywna koparka
Świt dał się we znaki. Między innymi poczułam ciepło promieni słonecznych na mojej skórze. Światło próbowało za wszelką cenę dostać się pod powieki. Jeszcze spałam, ale nie był to sen głęboki, który chwyta w środku nocy. Każdy dźwięk był wyraźny, przed oczami miałam kolorowe pejzaże, łąkę z pachnącymi kwiatami i chmury przesuwające się po niebie dzięki lekkiemu wietrzykowi. Dźwięki, które słychać było w rzeczywistym świecie, przenosiły się do mojego barwnego snu, tworząc dodatkowy nastrój. Śpiew ptaków, najprawdopodobniej kosów, delikatnie pieścił moje ucho. Ciszy i spokoju natury towarzyszył głośny ryk silnika. Wyrwałam się ze snu i rozejrzałam dookoła. Leżałam na trawie, przykryta bluzą. Po mojej nodze łaziła mrówka, za mną znajdował się las. Wiatr sprawiał, że drzewa kołysały się wydając charakterystyczny szum. Szelest liści był przyjemny, delikatny. Słońce wystawało zza koron drzew i świeciło dużo bardziej odważnie. Potarłam oczy, by pozbyć się ostatniej oznaki snu. Odwróciłam głowę w drugą stronę i zauważyłam żółte camaro. Dwa czarne pasy przeprowadzone przez maskę aż po tylny zderzak wydały się w blasku słońca dużo bardziej wyraźne. Uśmiechnęłam się rozweselona. No proszę, chciałam znaleźć Bee, a tym czasem to on znalazł mnie. Podniosłam się z ziemi otrzepując nogi z trawy i mrówek, którym widocznie spodobał się zapach kremu migdałowego, który miałam na ciele. Pociągnęłam drzwi od auta i wsiadłam na przednie siedzenie.
- Bee, tak się cieszę, że cię widzę - westchnęłam z wyraźną ulgą w głosie.
- Mamy mały problem - westchnął ponurym głosem. Pierwszy raz od naszego spotkania widziałam go takiego. Młody siedział na miejscu kierowcy. Delikatne włosy koloru blond opadały mu na twarz lekko pochyloną w dół - wiesz co to znaczy totalna zagłada?
- Tak, wiem co to znaczy - jęknęłam nie rozumiejąc o co chodzi mojemu przyjacielowi, a zarazem popadając w lekką panikę.
- No... co do tej zagłady... właśnie stoi tuż za nami - westchnął zaciskając dłoń na sprzęgle. Spojrzałam się w tylną szybę, a Bee ruszył przed siebie w bardzo szybkim tempie. Ledwie zauważyłam koparkę jadącą tuż za nami, bo straciłam równowagę. Usiadłam z powrotem przodem i zapięłam pas. Nie potrafiłam pojąć o co chodzi, nawet nie próbowałam. Siedziałam skulona na fotelu i chciałam jak najszybciej stąd uciec.
- Bee? - mlasnęłam niespokojnie i oblizałam przyschnięte wargi - czego on od nas chce?
Młodzieniec spojrzał na mnie z lekko przymkniętymi oczami i uśmiechnął się odkrywając połowę swojego uzębienia. Mogłam teraz wyraźnie zobaczyć podobieństwo Primea i Bee.
- Gdybym ja to wiedział - westchnął bezradnie, a jednak nadal zachował swoją radosną minę. Spuściłam wzrok i pokręciłam głową. Znowu cholerny strach. Wychyliłam się zza fotela i zobaczyłam, że koparka zaczyna zmieniać się w robota. Spojrzałam na mojego przyjaciela, by przekazać mu złe wieści, ale okazało się to zbędne. On również patrzył na nasz koniec.
Przyśpieszaliśmy, ale nadal nie mogliśmy zgubić wroga. Był brązowy i zamiast lewej ręki miał łopatę. No tak. Normalka. Każdy decept na jakiego się natykam ma jakieś dziwne narzędzie zamiast ręki? Spoko. Ten tutaj co chwile powtarzał "przygotujcie się na eliminację" swoim przerażającym głosem przypominającym dźwięk tłuczonego się szkła.
- Mam All Spark - jęknęłam.
- Fantastycznie. Najpierw trzeba go osłabić. Wiesz jaką broń posiada?
- Nie za bardzo się w tym orientuję. A ty?
- Coś tam wiem - westchnął.
- Jak to nam pomoże go załatwić?
- Znajomość jego broni jest bardzo ważna. Jeżeli chcesz dobrze walczyć musisz o tym wiedzieć. Poznanie uzbrojenia i analizowanie sił przeciwnika jest potrzebne - wyjaśnił pouczającym tonem. On jest młodszy niż ja? Lider miał rację, Bumblebee wbrew pozorom potrafił być dojrzały.
- Dobra. A więc co on posiada?
Zauważyłam, że robot wysunął miotacz z prawej ręki. Od razu poinformowałam Bee, że znamy jego pierwszą broń.
- Miotacz - stwierdziłam.
- To nie zwykły miotacz. To miotacz wiązki laserowej - poprawił.
- No oczywiście, bo dziewiętnastolatka z technikum turystycznego ma o tym pojęcie! Musisz utrudniać?
Usłyszeliśmy strzały, a po chwili w drzewo obok nas uderzył pocisk. Zacisnęłam powieki i skuliłam się na siedzeniu. Strach sparaliżował moje ciało i chyba wpłynął też na moje myśli bo nie potrafiłam się skupić. Moje przerażenie było chyba bardzo widoczne, bo Bumblebee położył swoją rękę na moim kolanie i spojrzał na mnie wzrokiem, który zapewnie oznaczał, że wszystko będzie dobrze. Tak trudno czasem uwierzyć w te słowa.
- Selen, muszę się zmienić. Kiedy cię wypuszczę masz uciekać. Będę go męczyć, a w dogodnej chwili zlikwidujesz go All Sparkiem - powiedział. Przytaknęłam zbierając się do kupy. Zamknęłam oczy i poczułam, że metalowa dłoń zaciska się wokół mojego pasa. Poczułam także nagły powiew wiatru. Niedługo mogłam delikatnie otworzyć oczy. Bee chronił mnie przed pociskami przykrywając dłonią. Omijał strzały, które leciały w naszą stronę, a te których nie dało się ominąć kierował na plecy. Być może najmniej go tam bolało.
- Kto to do cholery jest, Bee?! - krzyczałam. Potem przełknęłam ślinę, która utkwiła mi w gardle i zatrzymałam łzy zbierające się w moich oczach - kto?!
- Bonecrusher - westchnął mój przyjaciel wiedząc, że odpowiedź wcale nie pomaga - ktoś kogo jeszcze nikomu nie udało się pokonać...
Zamarłam. Nikomu do cholery? Nikomu ... acha, fajnie! To rzeczywiście mamy farta. Wydałam z siebie cichy szloch. A po chwili zauważyłam, że jakaś czarno-zielona kulka przykleja się do drzewa. Co? Co to ma znowu być? Byłam podirytowana, było mi zimno, chciałam być w ciepłym domu. Przepraszam mamo, dzwonię tylko po to byś nie gotowała dla mnie obiadu, przyszło mi umrzeć z rąk kogoś kto ma łopatę zamiast ręki i niszczył każdego, kogo napotkał. Pozdrów babcię, cześć.
Przeklinanie nikomu nie przeszkadzało. Maluch nawet nie pytał się co oznaczają te wszystkie słowa. W ogóle się nie odzywał. Chyba rozumiał, że muszę się wyżyć. Przyczepiona do drzewa kulka wybuchła zabierając ze sobą spory fragment drzewa.
- Bee co to było? - zapytałam zaciskając dłoń na jego palcu wskazującym, który tak jak reszta dłoni oplatał moją talię. Nie mogłam powstrzymać ciągłych pytań. Jego to jednak nie irytowało. Przynajmniej nie wyglądał na zdenerwowanego.
- Lepkie granaty. Trzeba na nie uważać. Czasem nie czuć, że się nimi obrywa. Uderzenie nie jest aż takie ciężkie jak miotacza wiązki laserowej, ale człowieka zmiecie z powierzchni ziemi, a robota nieźle uszkodzi.
Wcale mnie to nie pocieszyło. Nie. Ani trochę.
- Selen, słuchaj, coraz szybciej tracę siły. Przydadzą nam się nasi przyjaciele.
- Kicha... Jeżeli Optimus mnie zobaczy chyba mnie zabije.
- On nie krzywdzi ludzi.
- Wiem, tak się czasem mówi. Ale kazał mi zostać, a ja go nie posłuchałam. Jak myślisz, co mi zrobi?
- Kiepsko. Prime nie lubi jak ktoś nie wykonuje jego poleceń. Ale jeżeli oboje chcemy żyć to lepiej zawiadomię resztę. A do czasu nim przybędą trzeba będzie dalej walczyć. Oby się udało.
Przytaknęłam i zacisnęłam pięści. Boje się – wyszeptałam.
- Ja też. Ale trzeba być silnym.
Żółto-czarny autobot robił różne manewry, by zgubić naszego wroga, a oprócz tego zawiadamiał resztę o naszej sytuacji. Optimus nie był zadowolony, gdy usłyszał, że jestem razem z Bee. Ale ostatecznie oznajmił, że zaraz do nas przyjadą. Zerknęłam szybko na komórkę. Było już po czwartej rano. Dodatkowo dostałam dwie wiadomości. Jedna dotyczyła upomnienia, że niedługo stracę środki na konie co głośno skomentowałam, gdyż parę dni temu mama doładowała mi konto. Druga wiadomość był od Optimusa. „Zawiodłem się na tobie". Nie no trochę ostro. Westchnęłam cicho z żalem. Ja po prostu musiałam... musiałam poszukać mojego przyjaciela. Robiłam to dla Bee, dla Optimusa i dla siebie samej.
Autobot odwrócił się w stronę wroga, który nadal wlókł się za nami. Wymierzył w niego i wystrzelił. Byłam skulona w jego dłoni, ale widziałam wszystko poprzez szparę pomiędzy palcami Bee. Pociski trafiły w brzuch Bonecrushera. Uderzony upadł kilka metrów dalej, a po chwili powstał jak oparzony i ze wściekłością biegł w naszą stronę. Z jego broni wyleciały trzy małe rakiety, a za nimi ciągnął się niebieski dym.
- Rakietki samo naprowadzające. Wystarczy obrać cel i cokolwiek, by się nie działo strzały uderzą w ciebie - wytłumaczył Bee, a po chwili ominął je sprawnie i pstryknął palcami chwaląc samego siebie. Spojrzałam na niego przerażona.
- Samonaprowadzające? To znaczy, że...
Bumblebee upadł w wyniku strzału z tych cholernych rakietek. Trzymał mnie w ręku, ale nadal był w szoku po ataku i nie mógł wstać. Krzyczałam, by się podnosił, ale to na nic. Decepticon szedł w nasza stronę. Robi się coraz gorzej - pomyślałam. Wydostałam się z uchwytu mojego przyjaciela.
- Namierzam cel. Przygotuj się do eliminacji - z decepticona znów wydobył się dźwięk tłuczonego szkła. Po chwili wymierzył na mnie swoją broń.
- Uciekaj stąd. Schroń się. Spróbuje wstać, ale musisz uciec! - krzyczał mały. Stałam jak wryta tylko przez chwilę. W moich oczach wszystko działo się w zwolnionym tempie.
Ta broń, która wystrzeliła obok mnie. Dym, kurz, mnóstwo kurzu, odgłos eksplozji, a w dodatku okropnie intensywny zapach spalenizny. I moment kiedy czułam jak wszystko we mnie drży. Ten upadek, ból nogi, posmak błota zmieszanego z wszystkimi świństwami, może robakiem? Wkrótce odzyskałam możliwość widzenia. Cała umorusana brudem. To był mój najmniejszy problem. Wstałam utrzymując równowagę. Słyszałam jak Bee krzyczy abym się chowała. Tym razem przyspieszyłam z reakcją i pobiegłam w stronę nie kończącej się ścieżki drzew. Ukryłam się niedaleko abym mogła obserwować dalszy przebieg walki. Mój przyjaciel podniósł się z ziemi. Przybrał pozycję bojową. Bee i Bonecrusher przystąpili do walki wręcz. Wszędzie latały iskry. Co chwile któryś z nich lądował na ziemi. Niestety zbyt często był to Bumblebee. Usłyszałam nadchodzące kroki i głosy moich przyjaciół. Ucieszyłam się. Otarłam dłonie z kamyków i kurzu, a po chwili odgarnęłam z twarzy brudne od błota włosy. Czego chce ten decepticon? Czyżby kolejny napad na All Spark? On krzywdzi twojego przyjaciel, Selen. Pozwolisz mu na to? Uśmiechnęłam się. Nie, na to nie pozwolę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro