XVI. Spotkanie grupy Meteor
*kilka tygodni wcześniej u Ettera*
Otworzył oczy, jednak nie zobaczył wiele więcej poza niewyraźnymi cieniami. Przez pierwsze chwile nie mógł się poruszyć. Czuł zapach paliwa.
Przypomniał sobie, że znajdował się w autobusie. Razem z dziećmi jechał do winiarni.
Z tych dobrych rzeczy, był pewien co do jednej – wyspał się.
Poruszył rękami. Jedna chyba była złamana.
Na szczęście ból nie był tak silny, jak go zapamiętał z dziecięcych lat.
Krążąc wzrokiem po ciemności, w końcu wypatrzył jasny element.
Prawdopodobnie okno. Z jego pozycji wydawało się być na suficie. Nie widział nic poza ciemnym niebem.
Chcąc wstać, syknął, przez bolący bok.
Dotykając wrażliwe miejsce, dowiedział się, że w brzuch wbił się mu fragment szkła.
Wyjął go z łatwością, bo ten zatrzymał się płytko.
Dziwiła go złamana ręka. Siła uderzenia musiała być naprawdę duża, w końcu Papuzi wzmocniło jego ciało.
Właśnie. Powoli dochodziło do niego, co przeżył.
Poruszył się, co przyniosło ze sobą dźwięk potłuczonego szkła. Przypadkiem zahaczył też o dziecięcy plecak.
Wystraszył się z obawy o zobaczenie martwego dziecka.
Jak się okazało niepotrzebnie. Zdawał się być tutaj sam.
Uspokojony, wsunął rękę za płaszcz, do wewnętrznej kieszeni. Sięgnął stamtąd małą, żółtą tabletkę.
- Połknij, jeśli znajdziesz się w trudnej sytuacji.
Brał ją pierwszy raz, co mocno go zestresowało. Miała przyśpieszyć gojenie się rany.
Odważył się dotknąć bolącą rękę.
Wypuścił powietrze, w reakcji na dużego siniaka.
- Tylko ją obiłem. Nic wielkiego. Nie będę musiał jej nastawiać, ani szukać patyków, nic. Zagoi się samo. Całe szczęście.
Mówił szybko, na koniec wrzucił sobie niewielką tabletkę i przełknął ślinę.
Wyszedł na zewnątrz przez zbite okno.
Okolica była ponura, jeśli nie tragiczna.
Droga została zasypana piaskiem, przez meteoryt, który spadł nieopodal.
Poczuł zapach palonego drewna. Wiedział, co zobaczy za plecami i nie mylił się.
Las już dawno spłonął.
- Nie!
Krzyknął w zaskoczeniu na ciała dzieci.
- Nie, nie... - powtórzył kilkukrotnie.
Złapał się za głowę. - Co z tego, że się wyspałeś, głupcze!
Denerwował się na siebie.
Podszedł do każdego ciała z osobna, chcąc uzyskać pewność, co do stanu dzieci.
Żadne nie oddychało, co więcej większość z nich zostało przykryte gruzem.
W pierwszej chwili nie wiedział, co zrobić.
Zauważył wgniecenie w ziemi, wtedy też przypomniał sobie o Iśnie.
Uciekła?
*
Kilka dni później Etter dalej nie był w najlepszym stanie. Dni w sierocińcu nieco go uspokoiły. Sprawiały, że miał jeszcze nadzieje, co do tego, że nie jest kompletnie bezużyteczny.
Nie chciał iść na spotkanie. Właściwie mogliby go wyrzucić.
Wolał opiekować się potrzebującymi. Obawiał się otrzymać zadanie, które zmusi go do zostawienia nieletnich, samych z Isną.
Z drugiej strony ludzie z organizacji Meteoryt mogą być w stanie pomóc mu wyleczyć senność.
- Trzymasz się? - zapytał Bluff, widząc ziew u Ettera.
Nauczyciel kiwnął głową.
- Co ważniejsze, ile mamy czekać?
- Jeszcze z pięć minut. - odpowiedział Bluff.
Zauważył Cape'a. - Co robiłeś do tej pory? - zainteresował się.
- Wysłali mnie na lotnisko. Tam rozwaliło samolot. Nie polecam tego widoku. - opisał delikatnie. - Wyciągnąłem trzy osoby. Żyły jeszcze tylko parę godzin.
- Chociaż nie przespałeś akcji. - powiedział ironicznie Etter, wciąż zły na siebie.
Na środek pomieszczenia weszły dwie osoby. Każdy skupił na nich swoją uwagę. Przedstawiciele grupy Meteoryt streścili ostatnie zderzenia, pochwalili najwięcej od siebie dających. Skomentowali niepoważnych ludzi, pijących substancję z meteorytów. Aż w końcu ucichli, dając czas zebranym na ewentualne pytania.
- Kiedy zbierzemy wszystkich ocalałych w jedno miejsce? - zaczął Bluff.
- Szacowany czas to tydzień.
Otrzymał krótką odpowiedź.
- Przeszkadza mi mieszkanie wśród ludzi spoza organizacji.
Cape zauważył pewną niedogodność. - Nie mają o niczym pojęcia. To mi działa na nerwy.
- Kto, jeśli nie ty ich obroni? - założyciel zadał pytanie retoryczne.
- Co więcej być może za jakiś czas każdy z nas będzie miał w sobie Papuzi.
Bluffa zmroziło na usłyszane słowa. - Jest już po katastrofie. - powiedział podniesionym głosem.
- To prawda. Nam chodzi o reakcję ludzkiego organizmu na substancję wydostającą się z meteorytów. Kto wie może nie dadzą rady jej znieść?
Bluff wątpił w taką możliwość. - W takim wypadku lepiej zainwestować w maski z filtrem powietrza.
Założyciel spojrzał na Bluffa z pewnym zainteresowaniem. - Być może. - przyznał. - Masz rację, lepiej nie robić z nas jednej nacji. - dodał, uśmiechając się na koniec.
Kilku zebranych poczuło się nieprzyjemnie.
- Teraz muszę zmienić temat. - organizator klasnął w dłonie.
Z drzwi wyszła grupa ludzi trzymających białe bluzki z napisem 'Meteor'.
- Proszę założyć. Od dzisiaj będziemy czymś w rodzaju policji. Niech ludzie uczą się, że mogą nam ufać, że otrzymają od nas pomoc.
Organizator odczekał stosowny czas, po którym rozpoczął kolejny temat.
- Tych borykających się z niechcianymi skutkami ubocznymi Papuzi, zapraszam do biura. Bardzo mi przykro, że nie mogliśmy wspomnieć o nich wcześniej. Wierzę, że rozumiecie, iż w takiej sytuacji znaczna część z was nie zgodziłaby się dołączyć, a to poskutkowałoby katastrofą. Patrzcie na to z tej dobrej strony – teraz jesteście niemal nieśmiertelni.
Bluff nie mógł zaprzeczyć, jednak nie czuł się z tym swobodnie.
Nie życzył tego Iśnie. Liczył, że do końca pozostanie tą sobą, bez żadnych modyfikacji.
Sam zażył substancję w tajemnicy przed rodzicami, dlatego czuł się samotnie już jakiś czas. Ludzie w organizacji zmienili się. Brakło im ciepła, bądź tak, jak Etter mieli pewne trudności.
Jak po każdym zebraniu, członkowie dostali dawkę Papuzi. Mieli wybrać godną członkostwa osobę, jeśli nadarzy się taka sytuacja. Poza tym przydzielono im zadania.
- To ja idę do tego biura.
Bluff usłyszał Ettera. Zawahał się na moment, nim zaproponował:
- Pójdę z tobą.
Sam, jeśli chodzi o swoje samopoczucie obawiał się jedynie zaniku emocji, choć jak się niedawno dowiedział, na to lekarstwa nie mają.
Bądź trudno było im w to uwierzyć. Podobno o takim efekcie ubocznym słyszeli pierwszy raz.
'Być może borykasz się z masywnym szokiem.' usłyszał, jako wyjaśnienie.
Tymczasem znajdujący się w biurze Etter, otrzymał tabletkę, którą w stresie połknął, jeszcze nim usłyszał, z czego się składa.
- Mimo wszystko powiem - tabletka, którą dostałeś ma w sobie zaledwie dziesięć procent Papuzi. Składa się głównie z witamin.
- Rozumiem, że Papuzi w formie zastrzyku jest w większym stężeniu? - zapytał Etter, starając się pokazać, że mniej więcej wie o co chodzi.
- O tak, tak. Tam jest jej niemalże dziewięćdziesiąt pięć procent. Twoje objawy są dość często spotykane i łatwo im zaradzić. Twoje szczęście.
Organizator uśmiechnął się, jak dla Ettera – sztucznie.
Wychodząc na korytarz, zagadał do Bluffa:
- Mam wrażenie, że władza, jaką otrzymali mocno ich cieszy. - strząsł z siebie nieprzyjemne odczucie.
- Racja, choć wiesz. - Bluff sięgnął po papierosa. Dawno nie palił.
- Mają się z czego cieszyć. Pracowali nad tą substancją przeszło dwadzieścia lat. - tłumaczył, raz przerywając na zaciągnięcie się. - Słyszałem, że odbyli lot w przestrzeń.
Etter zrobił duże oczy. Sam poprosił o papierosa.
- Właściwie to chyba oczywiste, skądś musieli wziąć Papuzi.
Etter pokiwał głową.
- Masz szczęście, że jesteś w grupie zawieszonych w pracy. - Bluff skomentował przydzielanie stanowisk.
- Nie zaprzeczę. - zgodził się Etter. - Jakoś za dwa tygodnie mam przyjść na obserwacje.
- Nie jest źle. Za niedługo powinniśmy się spotkać. - powiedział Bluff, przed skręceniem w swoją stronę. Zmierzał do swojego obecnego mieszkania, gdzie chciał się umyć.
Etter zauważył podekscytowanie u swojego kumpla. Całkowicie je rozumiał, bo zapowiada się na to, że przynajmniej przez kilka dni będą się mogli z Isną spotykać.
- Zawsze jest to coś. - stwierdził ogólnie, sądząc, że taka sytuacja nie będzie długo trwać.
W drodze do sierocińca wykorzystał szybkość, jaką dawało mu Papuzi, dzięki czemu wrócił z prędkością samochodu.
Przed wejściem musiał poprawić włosy.
Brązowe pasemka weszły mu w oczy.
Zrobiły się dłuższe niż przywykł. Właściwie mógłby związać je w kucyk.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro