Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XV. Wyczekiwane spotkanie

Bluff od początku katastrofy znajdował się po przeciwnej niż Isna, części miasta. Wziął na siebie okolicę, w której pozostał prąd. To tutaj gromadziło się najwięcej niebezpiecznych osobników, których razem z resztą ekipy Meteoryt uspokajał.

W dużej mierze rozchodziło się o przedawkowywanie substancji, nazwanej Papuzi.

Ludzie mają do niej łatwy dostęp przez tą ciecz.

Bluff spojrzał na leżący meteoryt. Nieopodal doszedł go czyiś kaszel.

Substancja musiała się nie przyjąć.

To bardziej niż niepoważne, brać ją nie zmodyfikowaną, prosto z meteorytu.

Mężczyzna kasłał krwią.

Bluff zadzwonił po pogotowie.

Nie mogli obiecać natychmiastowego przybycia...

Póki co, jeszcze przed oficjalnym spotkaniem w organizacji, kazano mu pouczyć o konsekwencjach spożywania cieczy z meteorytów.

Wyszedł z miasta z torbą, w której trzymał kilkanaście tabliczek informujących o zakazie dotykania świecącej się substancji.

Pierwszą wbił tutaj, zaledwie sto metrów za miastem.

Pobiegł dalej. Wolny od ciągłego czuwania nad bezpieczeństwem w mieście, zaczął myśleć o Iśnie.

Tylko, że tym razem po raz pierwszy nie sprawiło mu to radości. Odkrył, że nie zależało mu na spotkaniu tak bardzo.

Jak mogło do tego dojść?

Jednego dnia budził się stęskniony, pełny stresu, innego obojętny. 

- Mogę prosić na chwilkę?

Podbiegł do niego pewien chłopiec.

- Nagrywam odcinek na platformę Yuutro. W skrócie YT, jeśli pan by nie kojarzył, bo nie zawsze wszyscy wiedzą.

- Czego potrzebujesz? - Bluff przeszedł do konkretów.

- Kilka słów. Parę informacji. - chłopak włączył kamerę. - Wydaje się pan wiedzieć co nieco odnośnie odbywającej się właśnie katastrofy. Czy możemy dowiedzieć się czegoś więcej o stojącej za panem tabliczce?

Bluff wciągnął powietrze. W pierwszej chwili oblała go fala irytacji, jednak po przemyśleniu sytuacji, w jakiej się znalazł, zmienił podejście.

- Proszę pana, będę miał wiele do przycinania, jeśli tak długo będzie pan myślał nad odpowiedzią. - chłopak szeptał zza kamery.

- Tabliczki informują o zakazie dotykania świecącej się substancji. - Bluff zaczął rzeczowo.

Powiedział jeszcze kilka słów o efektach ubocznych.

- Specjalistów niezwiązanych ze sprawą, proszę nie bawić się w cudotwórców i nie próbować modyfikować tej substancji. - zrobił krótką pauzę. - To tyle. Czas na mnie.

- Dziękuję za materiał! - chłopak krzyknął za Bluffem.

Gwizdnął, zdumiony jego szybkością.

Zerknął na meteoryt. Z jednej strony temat mocno go zaciekawił, a przynajmniej myślał tak, nim zobaczył leżącego pod drzewem człowieka.

- Substancja musiała uszkodzić mu narządy. Dlaczego ludzie są nią aż tak zainteresowani? Przecież nie weszliby do lasu i randomowo nie zjedli jakiegoś grzyba.

Usłyszał słowa rozgoryczonego ratownika, po których czym prędzej wrócił do pokoju, gdzie zaczął edytować materiał.

Bluff w tym czasie miał za sobą spory odcinek drogi. Powoli zbliżał się do sierocińca.

Dziwnie się czuł, na myśl o spotkaniu z Isną. Chyba chciał sobie tego oszczędzić.

Jeśli widząc ją poczuje się jeszcze bardziej pusto?

Dzisiejszy dzień nie jest dobry... 

Chciał zawrócić, jednak wcześniej zauważył znaną mu sylwetkę.

- Etter.

Kolega wyszedł za zakrętu.

- Nie było cię na żadnym spotkaniu. Chcą cię wyrzucić. Właściwie zrobiliby to już dawno, gdyby nie to, że mają tak niewielu przeszkolonych ludzi.

Etter zmieszał się. - Ta substancja dalej ma na mnie zły wpływ...

- Idziesz ze mną. - Bluff stwierdził. - Za parę godzin będzie spotkanie. Powiemy co i jak, zapewne dadzą ci jakiś lek.

- Bluff? - pojawił się nowy, znany głos.

Mężczyzna podniósł wzrok.

Stała tam, pośrodku ulicy.

- Gdzie byłeś przez ten czas? - przybiegła, cała roztrzęsiona. - Nikomu nie powiedziałam, jak źle się czułam ostatni raz widząc ojca. - mówiła szybko i bez wcześniejszego przemyślenia tego.

Objęła chłopaka, a to dało jej upragniony spokój.

Bluff pogładził jej włosy.

- Tęskniłem. - powiedział, coś czego się po sobie nie spodziewał.

Na pewno nie dzisiaj.

Zalała go fala ulgi. Cieszył się z własnej reakcji.

Zwiększył ścisk na ciele Isny.

Nie pachniała tak dobrze, jak to zapamiętał.

- Śmiejesz się? - Isna klepnęła Bluffa w plecy. - To nie jest czas na żarty. - skomentowała.

- Myślałem, że na naszym spotkaniu będziesz pachnieć lasem i różami, jak to było do tej pory. To niedorzeczne. - wytłumaczył się. Ponownie opanował go śmiech.

- Musiałabym być niepoważna, by w takiej sytuacji myć się codziennie i perfumować. - skomentowała Isna. - Z resztą perfumy zostawiłam w domu, a tam nie mam ochoty iść.

W czasie, gdy Bluff opanowywał emocje, ona przylgnęła do niego trochę mocniej.

Miał racje, nie dało się pachnieć tak dobrze, jak przed katastrofą, mimo to zapach wody kolońskiej, połączony z zapachem węgla nie przeszkadzał jej.

Pocałowała go w szyję.

- Lubię cię. - wyznała cicho.

Chciałam powiedzieć to wcześniej, bo pomagasz mi i czuję się przy tobie bezpiecznie...

Bluff w jednej chwili spoważniał. Uniósł twarz Isny wyżej, tak aby mógł dobrze się jej przyjrzeć.

Wytarł brudny ślad na policzku.

Lubi mnie.

Powtórzył w myślach.

- Ja ciebie też. - powiedział z radością.

Przyglądający się im Leo skrzywił się. Nova zaklaskała, zadowolona z tej sceny.

Zamiast w usta, Bluff pocałował Isnę w policzek.

- Za dużo gapiów. - wyjaśnił.

- Dziękuję za to, że wtedy na siłowni, dałeś popalić temu oblechowi. - pogładziła go po dłoni. - I dziękuję za pomoc mojemu ojcu.

- Jak się czuje? - zapytał Bluff, szczerze zainteresowany.

Zdawał się nie zarejestrować wcześniejszych słów Isny. Cała ta scena wydawała się mu być nieprawdopodobna. Przede wszystkim dawno nie czuł tak silnych emocji.

- Nie przeżył, przecież już o tym mówiła. - obok pojawił się Leo. - Długo będziecie tutaj tak stać? I tak nie wiecie, co do siebie mówicie.

Usłyszał łkanie, przez co spojrzał na Isnę. - Zadajesz tak głupie pytania, że aż doprowadziłeś Isnę do płaczu. - zauważył z irytacją. 

Przyciągnął Isnę ku sobie. Ona potrzebuje teraz dużo wsparcia, nie rozkojarzonego typa.

Bluff uśmiechnął się przyjaźnie. Nie spodziewał się po Leo takiego zachowania. Zawsze był w stosunku do niego przyjazny, wręcz umożliwiał mu spotkania z Isną.

- Masz rację, przepraszam. - zareagował spokojnie.

- Nie musisz, przestań. - Isna pociągnęła go za rękaw bluzy.

Leo pożałował, że nie stanął dalej.

Bluff nachylił się ku niej. - Jest jeszcze młody, dlatego.

- Powinienem już iść i zabieram ze sobą Ettera. Mamy trochę do pogadania. Bez obaw, niedługo do was wróci.

Po tych słowach pożegnania, Isna została na ulicy z Novą i Leo.

Nie zauważyła kiedy dwójka podopiecznych wszczęła kłótnię.

- Po co im przerwałeś? Przecież tak rzadko się widują. Jesteś okropny. - Nova trąciła chłopaka w ramię.

- Nic ci do tego. - Leo poruszył olewczo barkami.

- Wracajmy. - Isna wcięła się. - Słońce powoli zaczyna zachodzić.

W rękach trzymali parę bułek, masło i kaszę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro