VIII. Eksperci się nie pomylili - spadły
Isna nagle zatrzymała się na jezdni. Zdawało się jej, że na niebie widzi coś podejrzanego. Poleciła dzieciom by czym prędzej opuściły autokar. Na zewnątrz doliczyła się ich czterdziestu. Wszystko się zgadzało.
Przejeżdżający samochodem człowiek zatrąbił.
- To nie jest dobre miejsce na postój. - skomentował. - Droga jest wąska, jeśli tego nie zauważyliście. - mówił przy otwartym oknie. Zwolnił, zmuszony wjechać na trawę.
- Proszę spojrzeć w górę. - twarz Isny nie wyrażała emocji.
- Tato. - z tyłu auta doszedł do niej głos dziecka.
- Proszę gdzieś wyjść. Jeśli meteoryt uderzy w pana auto, na pewno nie przeżyjecie. - mówiła spokojnie.
Przez głowę przeleciały jej zabawy, w jakie bawiła się z rodzicami, gdy była jeszcze w podstawówce.
Wtedy dowiedziała się, że nazwa meteorytu, po którym otrzymała imię pochodzi z Egiptu.
Rodzice nic o tym nie wiedzieli. Kilka lat temu ludzie spontanicznie zdecydowali się na nowy trend w imionach swoich dzieci.
- Wyśmiewali to. - powiedziała Isna, z głową uniesioną w górę. Skomentowała spadające meteoryty.
- Specjaliści pomylili się, jeśli chodzi o czas nadejścia katastrofy. To dzieje się teraz, o trzy lata później niż było zapowiadane.
Dzieci rozpłakały się.
- Co mamy zrobić? - mężczyzna z dzieckiem pojawił się obok Isny.
- Nie wiem. - odpowiedziała. - Chyba nie możemy nic zrobić.
Słysząc to mężczyzna wrócił do samochodu. - Zapnij pasy. - zwrócił się do swojego syna. - Już wolę zamknąć się w piwnicy, niż tak stać i czekać! - warknął do Isny.
Odpalił silnik i zawrócił.
Dzieci będące pod opieką Isny z płaczem zaczęły wchodzić do autobusu.
- Niech pani nas stąd zabierze. - dziewczynka poprosiła.
Przez tych kilka minut meteoryt znalazł się bliżej ziemi. Zaczął rozpadać się na mniejsze części.
- Jeśli spadnie na nas, gdy będziemy w środku... - Isna wzięła twarz dziewczynki w ręce. Pokręciła głową. - Zginiemy.
Zrobiło się głośniej. Meteoryty zaczęły przecinać niebo w zastraszającym tempie.
- Wejdźmy do lasu. - rozkazała Isna. - Nie zdążymy wrócić do miasta...
Tak naprawdę wątpiła w to, że w jakikolwiek sposób mają szansę to przeżyć.
Przy spadnięciu, meteoryt nie tylko zniszczy duży kawałek ziemi ale i spowoduje impakt.
Ziemia zacznie się trząść.
W lesie będziemy mogli zamknąć oczy, korony drzew zasłonią nam niebo, usłyszymy trzask i być może nic się nam nie stanie.
- Nauczyciel nie chce wstać. - chłopiec dał znać.
Isna spojrzała na autobus.
Nim zdążyła zdecydować co zrobić, wcześniej zatrzęsła się ziemia. Razem z dziećmi upadła na ziemię.
Zaraz po pierwszym meteorycie spadł drugi. Trzeci pojawił się w lesie.
Isna poczuła gorąc. Przez moment chciała wstać, spróbować gdzieś uciec, jednak poddała się co do tej myśli. Zamiast tego z całych sił zacisnęła oczy. Skuliła się w kulkę, zasłoniła uszy. Liczyła na to, że zaraz będzie już po wszystkim.
Słyszała łamiące się drzewa. Nastąpił też trzask upadającego autokaru.
- Leci tutaj!
Słysząc to popłakała się. Powietrze robiło się tylko gorętsze. Trudno było jej oddychać. Bała się poruszyć.
Kilka lat temu śmiała się udając, że chowa się przed meteorytami pod kołdrą. Rodzice wchodzili do pokoju mówiąc, że przyszli ją uratować.
Czuła swoje walące serce, przez które nie mogła się zmusić do wstania. Czas mijał, a ona dalej trwała w bezruchu.
W końcu słyszała jedynie żarzące się drzewa, krzyki ucichły.
Otworzyła oczy, było ciemno. Niepewnie poruszyła palcami, pod nimi czuła suchą ziemię.
Wyciągnęła rękę przed siebie, tam napotkała opór.
Wisiał nad nią Bluff.
Otworzyła usta, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
- Wszystko dobrze? - zapytał Bluff.
Isna poruszyła głową w bok.
- Nie rozglądaj się. - Bluff dotknął jej policzka. - Nie zobaczysz niczego dobrego. - głos się mu załamywał.
Isna zeszła wzrokiem niżej.
Bluff miał podartą koszulę, z oderwanymi guzikami. Na rękawie zobaczyła krew.
Sięgnęła ku jego ręce, jednak nie było na niej rany.
Bała się zobaczyć jego nogi.
Jeśli obronił ją i teraz ich tam nie ma?
Ze łzami w oczach zrobiła co musiała.
Popłakała się widząc całe nogi.
- Nic ci się nie stało? - zapytała.
Bluff pokręcił głową. Isna objęła go.
- Zginęłam. - wyrzuciła z siebie. - Myślałam, że już nie żyję. - pociągnęła nosem.- A dzieci? - zapytała jednocześnie chcąc spojrzeć w bok.
- Nie rozglądaj się. - Bluff powtórzył. - Jest dobrze. Zabiorę cię z powrotem do miasta. Spotkamy się z rodzicami.
Isna przełknęła ślinę. - Nie żyją? - zapytała łamiącym się głosem.
- Isna. - wypowiedział z naciskiem Bluff.
- Pomogłeś mi, nie im? - kontynuowała Isna. - Nie chcę być jedyną, która przeżyła. - znów próbowała zerknąć w bok. Nie mogła. Widok zasłaniała jej ręka Bluffa.
- Skąd się tutaj wziąłeś? - zapytała z wyrzutem. - Przecież nie było cię z nami.
- Wracałem z pracy. Umawiałem się z inną winiarnią na zajęcia dla dzieci. - tłumaczył Bluff, uważnie obserwując twarz Isny.
Nie chciał by zobaczyła to co on musiał. Zaczął biec zaraz po zobaczeniu meteorytu na niebie.
Zostawił auto, uznał że sam jest w stanie wrócić równie szybko.
Ostrzegł właściciela winiarni, choć nie wie, czy przeżył.
- Dlaczego osłoniłeś właśnie mnie? - Isna z trudem oddychała.
Bluff nie odpowiedział.
- Puść mnie i daj mi to zobaczyć. - rozkazała.
Bluff zaczął ją podnosić, jednak przez jej szarpanie się nie dał rady.
- Nie będę w stanie iść dalej, nie wiedząc co tutaj się stało. - Isna powiedziała z pełną powagą.
W okolicy brakło choćby jednego zielonego listka. Cały las właśnie się palił.
Duży na wielkość bloku meteoryt leżał w jego środku. Na drodze znajdował się autokar.
Isna przypomniała sobie o Eterze, który prawdopodobnie zginął w środku.
Bała się zejść wzrokiem niżej, w miejsce gdzie ostatni raz widziała przerażone dzieci.
- Nie musisz tego robić. - przypomniał Bluff.
- Nie byłam w stanie ruszyć się, by im pomóc. - Isna wgapiła się w autokar.
- Już dobrze. - powiedział czule Bluff. Pogłaskał ją po głowie.
- Nie jest. - Isna pokręciła głowa. Była o krok od ponownego rozryczenia się.
- Gdybym wzięła do siebie choć jedno, byłoby tutaj z nami. - zacisnęła szczękę.
- Proszę nie patrz tam. - Bluff twardo trzymał przy swoim.
Uznał psychikę Isny za już wystarczająco zniszczoną.
- Na prawdę mogę? - Isna powoli zamknęła oczy. - Ani jedno nie oddycha?
- Tak, leżą nieruchome.
Isna wpadła w płacz, który rozrywał ją od środka. Bluff czekał cierpliwie.
W pewnym momencie pocałował ją w czoło. - Już dobrze. - powtarzał wielokrotnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro