Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Trzynasty

Jasiek wiedział, że decydując się na odwiezienie ciała przyjaciela do domu naraża się dowódcy, ale był gotów zaryzykować. Za dużo chłopców wsiąknęło w gęstwinę lasu, by już nigdy z niej nie powrócić, jak Gienek czy Romek, których ciał nigdy nie mieli zobaczyć bliscy, że Andrzeja nie mógł tak zostawić. Pani Wysocka, Cela i Irena zasługiwały na to, żeby go jeszcze raz zobaczyć i godnie pochować.

Nie miał wyrzutów sumienia, by znaleźć kogoś jadącego w stronę Grochowa i poprosić o zabranie jego i przyjaciela na wozie do domu. Wmówił woźnicy, że przyjaciel jest ciężko chory, ale jeszcze żywy, ułożył go wśród sterty siana i sam usiadł obok, ściągając swoją powstańczą kurtkę, by czasem nikt jej nie przyuważył i nie narobił z tego powodu problemów. Bo tych nikt nie chciał.

Sławka odesłał do obozu z wiadomością dla Potockiego. Ktoś musiał mu o wszystkim powiedzieć, a poza tym gdyby do Grochowa pojechali we dwóch, posądzono by ich zapewne o dezercję. Tego żaden z nich nie chciał, ba, nawet przez myśl im nie przyszło, żeby zbiec, choć obaj mieli dość. Ale nie należeli do tych, którzy łatwo się poddają. Trzeba było dokończyć to, co raz się zaczęło, pomścić przyjaciół, którzy za sprawę oddali życie. Tu nie szło nawet o honor, a o pomstę za druhów. Co by pomyślała Cela, wiedząc, że jej brat oddał życie za Polskę, a ukochany wymigał się od walki? Na pewno nie myślałaby o nim ani trochę dobrze.

Tylko jak miał im wszystkim o tym powiedzieć? Tego momentu nie potrafił sobie wyobrazić. Co by nie powiedział, i tak sprawiłby trzem kobietom ból tak ogromny, że być może nigdy już by ich nie opuścił, który nikt nie mógł ukoić.

On sam potrzebował zresztą pociechy, lecz nie miał mu jej kto dać. To on widział, jak jego przyjaciel umiera. Ten Jędruś, który od dzieciństwa bawił się z nim na podwórku, z którym chodził razem do szkoły i siedział w jednej ławce, z którym uczył się zalecać do panien, pierwszy raz pił alkohol i zdawał egzaminy końcowe. Związał z nim całą swą młodość, tak brutalnie przerwaną przez powstanie, tylko jemu powierzał największe sekrety, niedostępne nawet dla matki. A teraz on nie żył. Nie było go. I już nigdy nie miał się z nim śmiać ani się bawić. I nie mógł go już poprosić o rękę siostry. A jeszcze kilka miesięcy temu wyobrażał sobie to tak pięknie... On i Cela oraz Andrzej i Irena odwiedzający się co niedzielę na rodzinnych obiadach, dzielący się doświadczeniami z życia z dziećmi, zabierający piękne małżonki na potańcówki i przyjęcia wyprawiane w sąsiedztwie albo do Warszawy, na spektakle do opery czy teatru.

Koniec. Wszystko przepadło.

Te słowa uderzyły w niego z potężną mocą, kiedy stanął na progu domu Wysockich, Z wielkim trudem ułożył ciało przyjaciela przed domem, w miejscu, gdzie krewne nie ujrzałyby go od razu, i zapukał. Nie minęła minuta, gdy mu otworzono, a na szyi uwiesiła się mu Cela. Całowała jego blade policzki swoimi ciepłymi ustami, śmiejąc się rozkosznie. Myśl, że zaraz miał zabić tę radość, przyprawiała go o dreszcze.

— Janku, dostałeś jakieś wolne, kochany mój? — zapytała, gładząc go po policzku.

Ciepłą ręką, tak miłą w dotyku...

— Powiedzmy... — wyszeptał, wsuwając nos w jej miękkie włosy.

Jeszcze chwila, jeszcze krótki moment, nim zburzy to szczęście, niech się nią tylko przez chwilę nasyci...

— Och, kochany mój... Mamusiu, chodź tu! Jasiek przyjechał!

Głos miała niezwykle radosny. Dziwiło go, że jeszcze nie zapytała o brata. Pewnie jej to nie interesowało, bo uznała, że tak szybko nie dostałby kolejnego wolnego. A może po prostu tak się ucieszyła na widok ukochanego, że brat poszedł w niepamięć. W jakiś dziwny sposób go to cieszyło.

— Celinko moja... — Przesunął dłonią po jej plecach i przycisnął dziewczynę mocniej do siebie.

Gdyby mógł, nigdy by jej już nie wypuścił ze swych objęć, uciekł z nią na koniec świata i nie wracał do piekła, które nań czekało. Chciałby zostać tutaj, we wciąż spokojnej wiosce, pełnej tego, co znane i kochane, z ukochaną dziewczyną, tak pełną życia i radości, której jemu już brakowało. To jednak była tylko sfera marzeń, niemal tak nierealnych jak te o baśniowych krainach snute w dzieciństwie. Prawdziwe życie było brudne, zatęchłe i okrutne. I musiał się z tym pogodzić, jeśli chciał jakoś dalej żyć.

— A co z Jędrusiem? — Rozległo się to pytanie, którego tak bardzo nie chciał usłyszeć.

Zamarł, nie wiedząc, co jej odpowiedzieć. Celina patrzyła na niego dużymi, zielonymi oczyma, patrzyła z czułością, ale przy tym jakoś tak oskarżycielsko, z żądaniem, by natychmiast jej wszystko powiedział.

— Celinko, czy Irka u was jest? — zapytał, zbijając dziewczynę z tropu.

— No jest...

— To przyprowadź ją tutaj z mamusią. Proszę.

Celina skinęła mu głową, nic nie mówiąc, i zniknęła we wnętrzu domu, dając Jaśkowi czas, by przygotował się na sądną chwilę. Sekundy zdawały mu się godzinami, które nie chcą przeminąć, pełnymi udręki i cierpienia. W myślach układał, co powie, kiedy wszystkie trzy panie Wysockie się przed nim zjawią, lecz słowa nie chciały się skomponować w całość, która brzmi odpowiednio. W całość, którą nie złamałby ich serc. To chyba było niemożliwe.

Kiedy Celina w końcu wyszła z domu w towarzystwie matki i bratowej, Jasiek poczuł, jak opuszczają go wszystkie siły życiowe. Nastąpiła chwila próby, jeszcze straszniejsza niż wszystkie straszne momenty na polu bitwy. Tam szło tylko o niego, tu o trzy tęskniące za swym ukochanym serca, które miały zostać złamane.

Nie powiedział im nic. Wziął tylko Celę za rękę i zaczął ją prowadzić do ogrodu. Za nimi szły matka i Irena. Chyba wiedziały już, co się święci, lecz nie dopuszczały do siebie strasznych myśli, wierząc do końca, że wszystko jest dobrze.

Kiedy więc doprowadził je do miejsca, w którym leżało ciało, odszedł na bok. By nie musieć patrzeć na ich rozpacz. Widział tylko, jak wszystkie trzy upadają na ziemię i płaczą, tuląc do siebie Andrzeja. Tego było już dla niego za wiele. Wbiegł szybko do domu i upadł na kanapę w salonie, nad którą wisiały portrety dziadka i ojca Andrzeja, jak i on polegli za Polskę. Teraz miał do nich dołączyć.

*

Było już popołudnie, kiedy Celina w końcu do niego podeszła. Twarz miała całą we łzach, jej drobne ciało drżało w kolejnych falach spazmów, tak że nie przypominała już ani trochę tej chwackiej panny, która niczego się nie boi i każdemu jest w stanie nawymyślać. Teraz była tylko zrozpaczonym dzieckiem, które szuka matki, ale nie potrafi jej znaleźć. Jasiek otoczył ją ramionami i przycisnął mocno do siebie. Łkała cicho, ale nic nie mówiła. Jej łzy moczyły mu koszulę, dłonie mocno łapały za plecy. Wczepiła się w niego tak mocno, jakby była jego częścią. Nie przeszkadzało mu to, że jej paznokcie wbijają się w jego plecy. Siedział wraz z nią, aż i jemu zaczęły spływać po policzkach tłumione dotąd łzy. Siedzieli i płakali, świeży pęd miłości zgnieciony ciężkim kamieniem tragedii, złączeni w swym cierpieniu, poszukujący ulgi, która nie nadchodziła.

— Ożeń się ze mną, proszę cię — szepnęła nagle, odrywając głowę od jego piersi. — Proszę, jeszcze dzisiaj. Ja nie chcę, żebyś mi tak umarł... Nie chcę, Janku...

— Widzisz przecież, że ślub nas od tego nie uchroni. Jeśli taki mój los, to i ja zginę.

— Och, jak ty nic nie rozumiesz! — Uderzyła drobną piąstką w jego pierś. — Nic a nic, głupi! Irka chociaż zaznała małżeństwa, chociaż może się nazywać wdową po nim, a ja co zrobię, jak ciebie mi zabiorą? Nawet zaręczyn nie było, ale serce będzie złamane tak samo, jeśli nie bardziej, jak tylko coś ci się stanie...

Jasiek doskonale rozumiał, co nią kierowało. To samo, co powiodło Andrzeja i Irenę przed ołtarz. Ta sama desperacja, by chociaż na krótko zaznać tego cudownego małżeńskiego szczęścia, by w oczach Boga uświęcić swój związek. Ale nie chciał robić tego w ten sposób.

— Ale jak ty chcesz ślub brać, skoro ja z rana najpóźniej muszę wyjechać. Kto ci go da... Poza tym ja nie chcę, żeby nasz ślub tak wyglądał, na szybko, w cieniu tragedii, w żałobie... Nawet sukni nie masz...

— Ja też nie chcę takiego ślubu, ale to jedyny, jaki możemy mieć.

Gdy to mówiła, jej głos stał się tak grobowy, tak zimny, że aż przeszył go dreszcz. Miała rację. Tylko taki ślub mogli wziąć, bo nie wiedzieli, czy jeszcze kiedyś się ujrzą. Ale nawet nie mieli obrączek... Ale co im z nich, skoro to nie złoto ich spajało, a serca, splotem mocniejszym niż jakikolwiek metal.

— Dobrze, Celinko, jeśli taką masz wolę... To zapytaj mamy, co o tym sądzi, czy ci pozwoli, skoro Jędrek...

— Przecież my nie będziemy mieli ani tańców, ani nawet tortu, Janku, żałoba tu nic do rzeczy nie ma, bo przecież ślubu nam nie zabroni... No bo jak, skoro my tylko sakramentu chcemy.

— Dobrze, pójdę zaraz do księdza porozmawiać, ale może... Może i twoja mama by poszła, to by od razu...

— Nie wymawiaj tego słowa, błagam cię! — pisnęła Celina.

Jasiek pokiwał głową i przycisnął ją mocniej do siebie, chcąc się nacieszyć ukochaną, póki ją miał. Albo raczej póki ona miała jego...

*

Cela wyprawiła Jaśka do księdza samego. Żadna z nich trzech nie była jeszcze gotowa, żeby pomówić o pochowaniu Andrzeja. Dla nich on wciąż żył, może i był daleko, walczył Bóg wie gdzie, ale żył. Przed domem zawinięty w prześcieradła wcale nie leżał ich ukochany Jędruś... Jędruś, któremu dziadek Krajewski pojechał już szukać trumny, bo żadna z jego najbliższych nie była w stanie, by się tym zająć.

Cela i tak trzymała się najdzielniej. Matka i Irka miały większe prawo do rozpaczy, to jej przypadała rola pocieszycielki dającej ulgę od bólu. Ona pocieszała się u Jaśka, zbierała wszystkie siły dzięki jego objęciom, a potem szła do biednej matki i zdręczonej bólem bratowej. One, dwie najważniejsze kobiety w jego życiu, ta, która dała mu życie, i ta, z którą to życie chciał spędzić, musiały odczuwać to dużo silniej. Ona była tylko małą Celą, której Jędruś od kołyski bronił, której dokuczał, kiedy tylko się dało, a którą kochał najmniej z nich trzech, bo taki to już był porządek świata.

Wkroczyła do salonu niepewnym krokiem, ledwo łapiąc oddech ze strachu. Wiedziała, że będzie trudno, ale nie widziała innego wyjścia. To sobą i Jaśkiem musiała się w tej chwili przejmować.

— Mamusiu, Irko — zaczęła, na co obie uniosły głowy i popatrzyły na nią nieprzytomnie — ja i Jasiek... zdecydowaliśmy, że weźmiemy dzisiaj ślub. On już poszedł do księdza, żeby się z nim umówić...

— Dziecko, czemu tak nagle? — zapytała matka. — Nie bierz mi tego za złe, ale dlaczego tak szybko? Nie chcecie jeszcze się trochę lepiej poznać?

— Mamuś, co ja mam go poznawać, jak całe życie go znam i wiem, że nie znajdę lepszego chłopaka. A poza tym... Och, Irka powinna zrozumieć mnie najlepiej... Ja nie wiem, czy ja go jeszcze zobaczę! A ja go tak bardzo kocham...

Matka wstała z sofy i podeszła do córki. Przez chwilę przyglądała się Celi uważnie, jakby dziwiła się, że jej dziecko jest już dorosłe, po czym przycisnęła ją mocno do piersi. Celina przytknęła policzek do lica matki, aż poczuła wilgoć jej policzków zroszonych łzami. Łzami żałości, ale i szczęścia, o ile w ogóle można było go jeszcze zaznać w tych strasznych czasach.

— Celusiu moja, moja dziewczynko... Tak bardzo chciałabym dać ci pewność, że on wróci i pobierzecie się w normalnych okolicznościach... Tylko tego bym dla was pragnęła... Moje biedne dziewczynki, obie pannami młodymi w pośpiechu, jedna już wdową, drugą za chwilę może czekać to samo... Idź za niego, idź... Rację masz, że lepszego nie znajdziesz, bo tylko ten ma serce z tak szczerego złota...

Nie zauważyły nawet, że Irka w międzyczasie wyszła z pokoju i zanosiła się płaczem w kuchni.

*

Jeszcze tego wieczoru odbyła się pośpieszna ceremonia wybłagana na kolanach u księdza proboszcza, który zgodzić się nie chciał na ślub bez zapowiedzi i wszystkim towarzyszących mu obrzędów. Lista gości prezentowała się jeszcze skromniej niż na poprzedniej uroczystości, bo nawet siostry Sławka i rodzina Gienka nie zaszczycili młodych swą obecnością. Również Irka, rozgniewana i pełna żalu na szwagierkę, nie chciała zjawić się na uroczystości. Jasiek i Cela rozumieli, że udział w ich ślubie byłby dla niej zbyt trudnym przeżyciem. Tak więc wśród gości znalazły się tylko ich matki i dziadek Krajewski, cały w skowronkach, że widzi wnuka przed ołtarzem.

Jasiek nie mógł powstrzymać się od myślenia o przyjacielu, którego ciało złożono już do trumny i wystawiono w pokoju gościnnym, zgodnie ze zwyczajem. Czy kiedy stał w tym samym miejscu dwa miesiące temu czuł to samo niewysłowione szczęście i trwogę, że zaraz dobiegnie ono końca? Czy nie mógł powstrzymać uśmiechu cisnącego się na usta, kiedy patrzył na śliczne lico oblubienicy w pięknej sukni? Czy czuł na karku oddech śmierci? Czy nie mógł się doczekać, aż włoży na palec ukochanej obrączkę, a potem zostanie z nią sam na zawsze?

„Jak dobrze, że mama dała nam obrączki swoje i taty... Choć może to jednak źle, bo im nie przyniosły szczęścia..." — pomyślał z trwogą. Kiedy jednak spojrzał na uśmiechnięte lico Celiny, zapomniał o wszystkich lękach. Chociaż ta noc będzie pełna piękna. A potem niech się dzieje, co chce.

Nie miała białej sukni, a różową w kwiatki, najładniejszą, tę samą, którą miała na sobie tamtego dnia, gdy zdał sobie sprawę z tego, że Cela jest przede wszystkim śliczną, mądrą i dobrą dziewczyną, a nie tylko młodszą siostrą Jędrka, z której całe życie stroił sobie żarty. Nawet najpiękniejsze belgijskie koronki nie byłyby wspanialsze na ten dzień.

A potem, kiedy już została mu oddana przed Bogiem, pocałował ją czule i poprowadził do wyjścia z kościoła, trzymając mocno za rękę. To było jego największe szczęścia, cała jego nadzieja na przyszłość, i nie zamierzał tego wszystkiego tak łatwo oddać. Nie da się śmierci tak łatwo. 



Zastanawiam się, czy w przyszłości nie rozpisać sceny ślubu, na razie wolałam ją zostawić taką skromną, żeby nie uniknąć powtórki z Irki i Andrzeja, bo mam ich wciąż na świeżo, a ten ślub właściwie nie miał się tu znaleźć, ale jakoś tak mi fabuła popłynęła XD Mam jeszcze jeden rozdział dla Was i skończymy...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro