Rozdzial 2 „Nie mowię po hiszpańsku"
#cincraiiss
Kiedy tylko wyszłam na ulicę przed budynkiem z loftami, miałam wrażenie, że cały wszechświat spiskował przeciwko mnie, a przynajmniej jego oddział w Londynie, ponieważ jak na złość, kiedy tylko wychyliłam nos za drzwi, rozpadało się jeszcze bardziej.
Westchnęłam, wyobrażając sobie, jak miło byłoby teraz wrócić do mieszkania, zatrzasnąć się na cztery spusty i nie wychylać z niego nosa przez najbliższy czas, ale skoro przezwyciężyłam upokorzenie i zdecydowałam się z niego wyjść i w dodatku przejść koło nieszczęsnego loftu z piątką na drzwiach, nie byłam pewna, czy dałabym radę powtórzyć ten wyczyn w tak szybkim czasie.
Chyba już wolałam moknąć, niż jeszcze raz spojrzeć w oczy tego chłopaka.
Ruszyłam powoli przed siebie, rozkładając parasolkę w pandy, która jako jedyna zmieściła mi się do walizki dzięki małemu rozmiarowi. W końcu należała do dziesięcioletniej siostry mojej przyjaciółki, a historia, jak trafiła do moich rąk wydawała się banalnie prosta i niewinna.
Kiedy zorientowałam się, że moja się nie zmieści, zabrałam ją, gdy nikt nie patrzył.
No może przesadziłam z tą niewinnością.
Gdy materiał w te słodkie czarno-białe stworzonka rozłożył się nade mną dość słabo chroniąc mnie przed deszczem, spojrzałam jeszcze raz na telefon, aby sprawdzić, w którą stronę powinnam pójść, mając nadzieję, że nie skończy się to tak samo, jak na feralnej wymianie do Francji kilka lat temu w liceum, kiedy ta szatańska aplikacja wywiodła mnie w pole.
Do pierwszego sklepu osiedlowego o nazwie Sainsbury's local udało mi się dotrzeć w dziesięć minut i był to mój zdecydowany rekord w przejściu jednego kilometra, odkąd zawsze zajmowało mi to około piętnastu, plus trzeba by do tego doliczyć jeszcze kilka, które zleciałyby mi na narzekaniu. Przed wejściem do środka otrzepałam się niczym pies naszych sąsiadów z Polski i od razu udałam się na poszukiwanie sprzętów elektronicznych, pomijając większość półek z jedzeniem, nie spojrzawszy na nie choćby przez chwilę. Od zawsze byłam smakoszem różnych dobroci, przez co miałam na myśli głównie słodkości, więc wiedziałam, że gdybym tylko rzuciła tam okiem, nigdy bym stamtąd nie wyszła. I pewnie zbankrutowała. Najpierw musiałam znaleźć sobie pracę, aby planować jakiekolwiek jedzeniowe podboje. W sumie to żeby planować cokolwiek, bo mój budżet wynosił teraz jakieś dwadzieścia funtów. Miałam z nimi przetrwać tylko tydzień, czyli do przyjazdu mojej przyjaciółki. Ta kwota mogłaby się wydawać śmiesznie mała, ale miałam wrażenie, że Natalia dobrze wiedziała, że nie wyjdę z naszego loftu do jej przyjazdu. I w sumie miała rację. Mój plan byłby świetny, gdyby nie był do dupy od samego początku. Mogłam przewidzieć, że zawsze znajdzie się coś, co spróbuje utrudnić mi życie.
Znalazłam półkę ze sprzętem elektronicznym i zgarnęłam pierwszy lepszy czajnik, który kosztował mnie większą część moich pieniędzy. Mogłam wziąć coś tańszego, ale miałam nadzieję, że cena znaczy jakość i nie będę musiała kupować kolejnego za tydzień.
Podeszłam szybko do kasy i na całe szczęście przy całej procedurze płacenia odbyło się bez żadnych rozmów, bo może nagiego jegomościa, którego uprzejmie odwiedziłam zrozumiałam bez przeszkód, ale przecież mówił do mnie wolno, jakbym była jakaś upośledzona (co było po części prawdą, zważywszy na to, że wpakowałam się mu do mieszkania), więc pewnie był to tylko łut szczęścia. Szóstka, czy nie z angielskiego, to wciąż miałam wrażenie, że może mi się on przydać jedynie do zamawiania w McDonaldzie.
Przy kasie samoobsługowej.
Uśmiechnęłam się więc najmilej jak potrafiłam w tamtym momencie do kasjerki i w pośpiechu opuściłam sklep, wychodząc na ulewny deszcz, który wydawał się być jeszcze bardziej ulewny niż przed chwilą.
Po wyjściu odetchnęłam głęboko i wyciągnęłam telefon, aby przypatrzeć się, w którą stronę powinnam pójść, aby wrócić do loftu, bo moja orientacja w terenie była jeszcze gorsza niż mój angielski. Przesuwając palcem po ekranie i sprawdzając najbliższe ulice na mapie, kawałek dalej zobaczyłam znaczek Starbucksa i stwierdziłam, że jak wydawać kasę, to całą, a jeszcze nigdy nie miałam okazji wypić czegoś z tej jakże renomowanej wśród innych kawiarni. Droga zajęła mi mniej niż trzy minuty i zanim się obejrzałam, już wchodziłam do środka małego budynku z charakterystycznym logiem. Rozejrzałam się dokładnie po wnętrzu, ale przez wydarzenia z tamtego dnia, które wciąż siedziały mi gdzieś głęboko w głowie, nie mogłam się na niczym skupić, choć pewnie normalnie już bym uchwyciła większość rzeczy swoim okiem artystki. W tamtym momencie jednak jedyne, co kołatało się w mojej głowie, to wspomnienie widoku blondyna o jasnobrązowych oczach i jego... bezczelnego uśmiechu, który niesamowicie działał mi na nerwy. Ciekawe, jak się nazywa i, co gorsza, czy chodzi na ten sam uniwersytet co ja. To było niebywale prawdopodobne, skoro w tym budynku mieszkali praktycznie sami studenci.
Okej, to było p e w n e.
Przełykając wzbierające gdzieś głęboko we mnie zażenowanie spojrzałam nad kontuar, gdzie stali pracownicy i zaczęłam przeglądać różne kawy i inne napoje, decydując się w końcu na jeden z najtańszych, bo na żaden inny nie było mnie stać.
Podeszłam bliżej lady i gdy zobaczyłam za nią chłopaka, miałam ochotę tylko umrzeć, bo oczywiście nie mogła być to żadna dziewczyna, przy której czułabym się pewniej. Nie, to musiał być chłopak, w dodatku miło było na niego patrzeć, co przypomniało mi o innym chłopaku, na którego dzisiaj mogłam się już napatrzeć. Czułam jak mój poziom nieśmiałości przekracza normę, bo będę musiała się do niego odezwać. Przemówić po angielsku do kogoś tak przystojnego i pewnie całkowicie się upokorzyć, bo całe moje życie składa się z ciągu większych lub ogromnych upokorzeń.
Stanęłam przed nim, kiedy nadeszła moja kolej i nie mogłam już tego dłużej przesuwać w czasie, a jednak chęć napicia się czegoś dobrego była o jeden milimetr większa niż moja świadomość bycia klasyczną ofermą. Odchrząknęłam więc cicho i spojrzałam na niego dokładnie wtedy, kiedy ten również utkwił we mnie spojrzenie swoich zielonych oczu, bo kolor tęczówek był pierwszą rzeczą na którą najczęściej zwracałam uwagę. (Spotkanie z blondynem się nie liczy). Nagle wszystkie myśli uciekły mi z głowy i kompletnie nie wiedziałam, co powiedzieć. Odchrząknęłam więc jeszcze raz, aż chłopakowi najwyraźniej znudziło się utrzymywanie zaciekawionego i nieco miłego spojrzenia, które było pewnie wymagane od niego jako pracownika i zmarszczył brwi, przyglądając mi się nieco dziwnie.
– Co byś chciała zamówić? – spytał w końcu po krótkiej chwili, gdy wciąż milczałam, nachylając się do mnie lekko, aby móc usłyszeć odpowiedź, bo do środka weszło nagle więcej osób i zrobił się gwar.
Hałas otrzeźwił mnie dość brutalnie, bo zdałam sobie sprawę, że robię z siebie konkursową idiotkę. Potrząsnęłam głową, chcąc się w końcu należycie skupić. Mój ruch musiał wyglądać zabawnie, bo chłopak parsknął lekko, a kąciki jego ust podniosły się jeszcze wyżej, niż były do tej pory. Wyglądał tak, jakby cała ta sytuacja była dla niego zabawna, ba, jakby ogólnie całe życie i wszystko go bawiło. I widziałam go za krótko, żeby wyciągać takie wnioski, ale to chyba była jedyna rzecz, w której byłam dobra.
Czasami byłam po prostu suką.
Oceniałam za szybko, kalkulowałam za wcześnie, w mig wyciągałam wnioski, nie znając dokładnej sytuacji. Lubiłam czasami się porównywać do bohaterów romantycznych. Czułam, że zmierzam w tym samym kierunku, co oni. Wrażliwa jak oni, tak samo samowystarczalna, nieszczęśliwie zakochana (akurat), jednak czułam, że o wiele bardziej pasują mi bohaterowie antyczni. Przecież byłam przekonana, że nie muszę ściągać na siebie zagłady, bo ona i tak była nade mną i tylko czekać, aż runie na mnie z całą swoją potęgą. Ale chyba każdy ma swoją osobistą zagładę, która jest gdzieś koło niego i tylko od nas zależy jaką ją pokierujemy. Czy o niej zdecydujemy, czy jednak przyjdzie do nas sama. Antyk czy Romantyzm? Edyp, który za wszelką cenę chciał uniknąć swojego przeznaczenia i zawiódł, czy może Werter, który sam zdecydował o swoim marnym losie. Wybór czy jego brak? Czy ktokolwiek w tych czasach ma jeszcze jakikolwiek wybór?
– Wiesz, że powinnaś teraz coś zamówić? Tak to na ogół działa – zagadnął po raz kolejny chłopak, wyglądając na jeszcze bardziej rozbawionego. Podskoczyłam orientując się, że jeżeli wcześniej byłam idiotką, to wtedy było to co najmniej martwiące. Zebrałam się w sobie i spojrzałam na czarnowłosego sprzedawcę, który niespodziewanie wychylił się przez kontuar i założył mi kosmyk włosów za ucho. – Lubimy się wyłączać, co? – niby spytał, ale nigdy nie dał mi szansy odpowiedzieć. – Słodka jesteś, wiesz? Myślę, że wiem, co będzie najlepsze dla twojej małej, rozkojarzonej główki. Karmelowe Frappucciono będzie okej, prawda? – znowu brak czasu na odpowiedź – Wspaniale. Nazywam się Ethan tak w ogóle, a teraz proszę o twoje imię, żebym mógł je napisać na kubku – zakończył i uśmiechnął się tak promiennie, że rozświetliłby najciemniejszą noc, chociaż wciąż wyglądał, jakby nieźle się bawił.
Byłam tak zszokowana jego bezpośredniością i ogólnie całym jego zachowaniem (i trochę tym, że zrozumiałam go bez żadnych przeszkód, mimo że nadawał w niesamowicie szybkim tempie), aż automatycznie odpowiedziałam na jego prośbę, zanim całkowicie do mnie to dotarło.
– Ola – rzuciłam automatycznie i od razu dałam sobie mentalnie w piszczel, bo zanim przyjechałam do Anglii tysiąc razy powtarzałam sobie, że będę podawać angielską wersję tego imienia, aby uniknąć dziwnych spojrzeń.
Chłopak podniósł brwi i nawet, ku mojemu zdziwieniu, przestał wyglądać na niebywale rozbawionego, a bardziej na zmieszanego.
– Hola? Przepraszam, ale nie mówię po hiszpańsku. – Przymknął oczy, jakby zrobiło mu się niesamowicie głupio, po czym kontynuował, tym razem jakieś pięć razy wolniej, pewnie chcąc, żebym go dobrze zrozumiała. – Poczekaj chwilę, pójdę po szefa, jestem pewien, że ma jakieś hiszpańskie korzenie, pewnie on cię obsłuży.
Już zaczął się wycofywać, kiedy przetworzyłam w głowie jego słowa i od razu zaczęłam je sprostowywać. Ostatnie czego chciałam, to zamieszanie z powodu mojego głupiego imienia.
– Nie! Nie idź, moje imię brzmi Ola, nawet nie znam hiszpańskiego.
W sumie nie wiedziałam, po co dodałam to ostatnie, ale słowa wyleciały z moich ust, zanim zdążyłam się powstrzymać. Najczęściej nie mówiłam więcej niż to konieczne w obecności obcych osób.
Pracownik z powrotem odwrócił się z moją stronę, a na jego twarzy znowu pojawił się rozbawiony uśmieszek, jakby cała sytuacja była jedynie dobrą komedią, którą przyszło mu oglądać.
Cóż, ja nie umiałam być taka beztroska w chwilach największego upokorzenia.
– Tak? Cudownie! – Nawet zaklaskał dla wzmocnienia efektu, co mogło wylądować na liście najdziwniejszych rzeczy, które zdarzyły mi się tamtego dnia. Co prawda na pierwszym miejscu figurowało już pewne spotkanie, ale drugie miejsce było jego. – W takim razie poczekaj dwie minuty i zamówienie będzie zaraz gotowe.
I już. Koniec. Tak, jak cała jego uwaga była skupiona na mnie, tak nagle nie było jej już w ogóle, kiedy zwrócił się do osoby stojącej za mną, na nowo rozpoczynając jakąś niezobowiązującą rozmowę.
Odsunęłam się od lady i stanęłam po boku, wciąż w miarę dyskretnie go obserwując. Był taki... inny. Gdybym miała rysować go na jakimkolwiek tle, z jakąkolwiek osobą, to wszystko byłoby zamazane, a on jako jedyny stałby wyraźny, żywy i pełen kolorów. Patrząc na jego ruchy, mowę ciała, to jak wciąż gestykulował i się uśmiechał, łatwo było stwierdzić, że był tak różny ode mnie. Wiecznie wesoły na pograniczu z rozbawieniem, jakby widział coś, czego nie dostrzegał nikt inny. Wszędzie było go pełno. Pewny siebie, nie przejmujący się zdaniem innych, trochę roztargniony, pewnie też pozytywnie szalony. Gdybym stanęła koło niego, całkowicie bym zanikła, bo zapełniłby sobą całą przestrzeń. Był jedną z tych osób, które się nienawidziło, z prostego powodu. Z zazdrości. Ja może i chciałbym dołączyć do tego grona, ale nie mogłam. W Ethanie było po prostu coś intrygującego. Jego rozbawiony uśmiech oczywiście sprawiał, że się peszyłam, ale chciałam wiedzieć, co się za nim kryje. O czym nie wie nikt inny?
Kiedy z zaangażowaniem odpowiadał na jakieś pytanie kolejnej klientce, nie mogłam nie zauważyć, jak bardzo czarne były jego włosy. Niczym najprawdziwszy węgiel, nawet smoła, tak bardzo czarne, że wydawały się pochłaniać światło, a jednak wciąż idealnie pasowały do jego iskrzących, lekko rozbieganych oczu w kolorze zieleni morskiej. I musiałam przyznać, że to połączenie było nierealnie pasujące do siebie. Wręcz proszące się o namalowanie.
W całym tym zafrasowaniu nowo spotkanym chłopakiem, nawet nie zauważyłam, kiedy moja kawa była gotowa, a kiedy podeszłam, żeby ją odebrać (już od innego pracownika), czułam lekkie rozczarowanie, że najprawdopodobniej nigdy już nie spotkam tego chłopaka. Ale znając moje szczęście, trafię jeszcze na wielu dobrze wyglądających chłopców, aby mieć równie wiele szans na zrobienie z siebie świruski.
– Ethan za ciebie zapłacił. Miłego dnia! – rzucił jeszcze inny chłopak, podając mi napój i nie poświęcając mi ani minuty więcej, bo w środku był już naprawdę spory ruch i wiele innych osób czekało na swoje zamówienie.
Popatrzyłam za nim z rozszerzonymi oczami, bo to, co powiedział było dla mnie czymś nowym. Nigdy nikt za mnie nie płacił, nigdy nie zgadł jaką kawę lubię, patrząc na mnie po raz pierwszy w życiu i przede wszystkim nikt nigdy nie mówił mi, że jestem słodka! A Ethan zrobił wszystkie te trzy rzeczy, w ogóle mnie nie znając. Gdzieś w głębi serca miałam myśl, że zachował się jak rasowy podrywacz, a ja jak głupia się na to nabrałam, ale nic nie mogłam poradzić na to, że moja samotna duszyczka i serce topiły się na takie miłe gesty.
I były bardzo zmieszane.
Od razu przeniosłam wzrok na sprawcę tych wszystkich sprzecznych emocji, a on już patrzył na mnie. Widząc jego kolejne czyny, speszyłam się i chcąc jak najszybciej wyjść, obróciłam się szybko i to właśnie ten ruch doprowadził do wypadku, który będę pamiętać już zawsze, chociaż wtedy miałam wrażenie, że to po prostu moje kolejne ośmieszenie się, które mogę dodać do swojej listy.
Otóż, gdy tylko gwałtownie zmieniłam pozycję, wpadłam wprost na osobę stojącą za mną, którą okazała się kobieta, chyba po trzydziestce, i zanim zdążyłam odpowiednio wyhamować, wylałam na nią część swojego długo oczekiwanego napoju, bo reszta (na szczęście) wylądowała na ziemi.
W tamtym momencie myślałam tylko o tym, żeby jak najszybciej wrócić do mieszkania i nigdy z niego nie wychodzić, bo to było wręcz nieprawdopodobne, jak wielkie nieszczęście trzeba mieć, żeby odwalać takie akcje jak ja.
W każdym razie kobieta krzyknęła tylko, bardziej z zaskoczenia niż bólu, po czym minęła mnie, trącając przy tym ramieniem i fukając głośno. Chyba nie była w nastroju na kłótnie, za co byłam wdzięczna, bo miałabym traumę do końca życia, ale nie umknęło mi pogardliwe spojrzenie, które mi posłała. Całe zdarzenie przyciągnęło uwagę kilku osób, jednak gdy w szybkim tempie wychodziłam z budynku, aby jak najszybciej zakopać się pod kocami i w końcu mieć święty spokój i może dać ochłonąć moim policzkom, które od dłuższego czasu były barwy soczystych pomidorów, jedyne, co widziałam, to niezmiennie rozbawiony uśmieszek na twarzy Ethana i jego niesamowicie zielone i żywe, żywe oczy.
Będąc już z powrotem w lofcie z herbatą na stoliku i laptopem na kolanach, przeglądając różnorakie social media, wciąż myślałam o całej tej sytuacji. Niejednokrotnie później również to robiłam, bo zawsze trudno było mi określić ten moment, w którym wszystko się zaczęło. Czy zapoczątkował to sam przylot, czy właśnie to spotkanie w Starbucksie, czy może jedno z tych wydarzeń, które dopiero miały się wydarzyć. Właśnie to jest trudne w procesie samodestrukcji. Nawet nie wiesz jaki proces wywołał ten efekt. Trudno kogokolwiek obwiniać, kiedy tak właściwie wszystko było twoją własną winą. Czy rzeczy, które miały się wydarzyć, wydarzyłyby się, gdybym była bardziej spostrzegawcza? Doinformowana? Mniej zapatrzona w siebie? Czy było coś, co mogło sprawić, że koniec historii byłby inny? Łatwo było mi to mówić później, krzyczeć sobie w twarz, że byłam po prostu głupia, że sama do tego doprowadziłam.
Bo taka była prawda. Twierdziłam, że czasami byłam suką, ale tak naprawdę byłam niebywale głupia. Głupia i naiwna.
Ale tamtego wieczoru, nie poświęciłam ani chwili dłużej, żeby się nad tym zastanowić. Mogłam myśleć tylko o zawadiackim uśmiechu czarnowłosego chłopaka, a tym jak jego oczy rozbłysły, gdy spojrzałam na niego, po tym jak dowiedziałam się, że za mnie zapłacił. O typowym znaku ręką oznaczającym „zadzwoń do mnie" i o kubeczku z zapisanym numerem telefonu, który został na podłodze kawiarni razem z rozlaną kawą. Na jego powiedzianym bezgłośnie „nie ma za co" w moją stronę i o dołeczkach w policzkach.
Mogłam myśleć tylko o tym, chociaż w głębi serca, coś krzyczało do mnie; głupia! Naiwna i głupia!
A może już wtedy wiedziałam? Może już wtedy zauważyłam, ale postanowiłam to zignorować. Najprościej jest wyprzeć to, czego nie chcemy widzieć.
Może najzwyczajniej w świecie jednak miałam w sobie więcej z bohatera romantycznego, niż chciałabym przyznać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro