5.
Hiro schwycił osuwającego się na podłogę Jana, w tym samym momencie odsuwając butelkę z winem nieco dalej. Szkoda takiego ładnego dywanu, nie chciał, żeby się ubrudził, gdyby coś się wylało.
Próbował sam siebie przekonać, że to jest jego największy problem. Że ten cholerny, wyszywany brunatną nicią fioletowawy dywan powinien być czysty, bo ktoś się namęczy, żeby go potem wyprać. Dawało mu to złudzenie, że jego sytuacja nie jest tak beznadziejna, skoro ma czas na przejmowanie się takimi drobnostkami.
Ale tak naprawdę wcale tak nie było. A okłamywanie się w ten sposób nie przyniosło mu ani odrobiny ulgi.
Westchnął i zatargał Jana na jego łóżko, po lewej stronie. Drewno zaprotestowało cicho, gdy go na nim ułożył, ale mebel wyglądał stabilnie, więc Hiro postanowił mu zaufać. Zdjął chłopakowi buty, po czym z cichym westchnieniem przykrył go kołdrą.
– Och, mój biedny Janie – mruknął ponuro, opadając na własne łóżko po przeciwległej stronie. Akurat ono nie wydało z siebie ani jednego dźwięku. – I co ja mam z tobą począć...
Na początku Hiro nie do końca rozumiał, czemu się tutaj znalazł i na czym miała polegać trudność jego zadania, ponoć wręcz niemożliwego do wykonania. Nic nie wskazywało na to, że młodzieniec może mu sprawić problemy. Był wręcz przekonany, że nigdy nie spotkał człowieka tak sprawiedliwego i dobrego.
Nie wyobrażał sobie nikogo, kto bardziej zasługiwał na dostanie się do Nieba.
A jednak...
Mężczyzna wciągnął powietrze przez zęby, kiedy wróciło do niego wspomnienie ich rozmowy podczas postoju na polanie. Miał wrażenie, że zobaczył wtedy zupełnie innego człowieka. Cynicznego, pełnego nienawiści. Pozbawionego wiary. Niezdrowy błysk w jego oczach wydawał mu się wręcz diaboliczny. Opętańczy. Czuł chłód rozlewający się po całej jego duszy, gdy tylko ten obraz do niego wracał.
A jednak w całym tym szaleństwie widział ból. Niewyobrażalne cierpienie. I nie zaskoczyło go to ani trochę. Przecież sam znał życie. Szczęśliwy los rzadko kiedy był po stronie dobrych ludzi. Wiedział o tym doskonale.
Dlatego zawsze dbał o to, żeby przypadkiem do nich nie należeć. Nie, żeby mu to nie przeszkadzało, bo przecież miał sumienie. Był jednak przekonany, że to jedyne słuszne wyjście.
Właśnie dlatego bezsens tej sytuacji tak bardzo go frustrował... Widział, że nie on tutaj zasłużył na Niebo. A jednak to dla niego stało ono otworem. A dla człowieka, który przecież zasługiwał na nie jak nikt inny, zamykało się z okrutnym trzaskiem. Naprawdę tego nie pojmował.
Westchnął głęboko, przygładzając brodę, jednak po chwili zamarł, nasłuchując. Odniósł wrażenie, że blask świec jakby nieco przygasł, a niewielki, zadbany pokoik stał się ciemniejszy. Płomyk z lampki na stoliku szarpał się na wszystkie strony, choć nie było przeciągu. Powietrze wokół dziwnie zgęstniało.
Zaczęło się.
Czyli to rzeczywiście była prawda...
Rozluźnił się, próbując się w ten sposób uspokoić, ale i tak odruchowo sięgnął do torby. Zacisnął palce na butelce z wodą święconą – jedyną bronią, jaką miał pod ręką. Prawdopodobnie również jedyną skuteczną.
I czekał.
Cienie rosły z każdą kolejną chwilą, pochłaniając coraz więcej światła. Zmrużył oczy, próbując ich dostrzec. Wiedział, że tam są. Lada chwila powinny się ujawnić, wiedział o tym doskonale.
Dlatego też postanowił się wtrącić.
– Przepraszam bardzo, czy państwo do Jana? – rzucił lekko, podnosząc się leniwie z łóżka. Tak, jak się spodziewał, w ciemności rozległy się ciche chichoty.
– A któż pyta? – odpowiedział mu zaskakująco uprzejmy, melodyjny głos.
Hiro był zaintrygowany.
– Z pewnością znasz każde z moich imion, wybierz sobie którekolwiek z nich... Tylko nie Hieronim, byłbym szczerze zobowiązany – poprosił, po czym zdecydował, że lepiej będzie, jeśli przysunie się bliżej Jana. Usiadł więc na jego łóżku, po czym wytwornym gestem wskazał krzesła przy stoliku. – Może usiądziecie?
– Ja z chęcią, bardzo dziękuję... moi towarzysze postoją, nie będzie im to przeszkadzało.
Hiro nie zdążył nawet mrugnąć. Z cienia wyłoniła się nagle sylwetka, która niemal natychmiast przybrała ludzkie kształty. Światło nieco przybrało na sile, a świeca na stole zapłonęła jasnym, spokojnym płomieniem, dzięki czemu ocenienie wyglądu siedzącego na krześle nie sprawiło mu trudności. Zobaczył młodego mężczyznę o równych, choć łagodnych rysach; można wręcz powiedzieć, że nieco kobiecych. Twarz miał gładką i bladą, ale widniał na niej przyjazny, niebudzący podejrzeń uśmiech. Włosy miał tak jasne, że w ogniu zdawały się lśnić nienaturalnie, co było tym bardziej widowiskowe, że sięgały aż do podłogi. Z jakiegoś powodu miał na sobie długi, ciemny kożuch zwieńczony puszystym kołnierzem.
Słowem, nie tak, jak mężczyzna wyobrażał sobie diabła.
– Nie skuszę się na poczęstunek, zastrzegam z góry – dodał młodzieniec, odsuwając od siebie talerz Jana, żeby móc oprzeć w tym miejscu ramię o stół. – Nie musisz się więc kłopotać.
– Ach, to bardzo mi przykro... bo właśnie miałem ochotę zaproponować szklaneczkę czegoś mocniejszego. – Hiro wyciągnął z torby butelkę z wodą święconą i pomachał nią ostentacyjnie. Kątem oka zobaczył, że cienie wokół niego nieco się cofnęły. – Na pewno się nie skusisz?
Diabeł uśmiechnął się nieco szerzej, odsłaniając przy tym idealnie równe zęby. Dopiero wtedy Towarzysz dostrzegł w jego wizerunku coś, co oddawało choć trochę prawdy wszystkim tym pogłoskom, które mówiły o tym, jak bardzo jest przerażający.
Te oczy. Te czarne, pozbawione choć odrobiny ciepła, posępne oczy, których spojrzenie wręcz petryfikowało.
– Nie, nie sądzę. Z pewnością nie byłoby to dla mnie zdrowe, prawda, monsieur Carmin? – zauważył, wciąż tym samym miłym tonem. – Tak Bogiem a prawdą, wy, Młodsi, zdecydowanie za często pozwalacie mocnym podnietom omamiać wasze umysły. – Zmierzył wymownym spojrzeniem śpiącego Jana. Zmarszczył lekko brwi. – Ten oto Jan zdecydowanie nie wygląda zbyt zdrowo.
– Zmęczył się, biedak – Hiero niewinnie rozłożył ręce; przy okazji postarał się, żeby leciutko przechylić zieloną buteleczkę, tak, aby nieco jej zawartości skapnęło na podłogę. W powietrzu rozniósł cię cudowny zapach. Kątem oka widział, jak mokra plama zaskwierczała agresywnie, a ukryte w cieniu demony wycofały się jeszcze bardziej. – Z kim więc mam przyjemność? Bo przyznaję się bez bicia, że nie jestem pewien.
– Ty również znasz mnie pod wieloma imionami. Możesz używać któregokolwiek zechcesz, nie mam preferencji. – Tym razem w głosie młodzieńca dosłyszał nutę złośliwości. Jego oczy były jednak tak samo mroczne jak zawsze. – Które więc wybierzesz?
– Myślę, że Belzebub nada się idealnie.
Diabeł parsknął cichym śmiechem.
– Musisz mieć o mnie bardzo niskie mniemanie... Ale nie, Belzebub nie jest moim imieniem. Skoro jednak potrzebujesz wskazówki, to mogę zasugerować imię Lucyfer. Z pewnością je znasz, nie jestem podrzędnym demonem. Moja sława sięga dość daleko.
Hiro musiał przyznać, że zrobiło to na nim wrażenie. Czyżby sprawa naprawdę była na tyle istotna, że miał przed sobą właśnie Szatana?
– A jeśli można wiedzieć, to cóż ważnego się stało, że sam Lucyfer zechciał zaszczycić nasze małe lokum?
– A czyż musiało się coś stać? – Diabeł przechylił lekko głowę. – Ja raczej zadałbym sobie pytanie, cóż takiego stało się w Niebie, skoro do ratowania dusz wysyłają niewiele znaczącą i bezsilną duszę czyśćcową zamiast aniołów stróżów. Czyżbyście tak bardzo się namnożyli, że już ich nie wystarcza?
Towarzysz uśmiechnął się szeroko. Urażony nie był w żadnym wypadku. Czuł raczej ekscytację.
Nareszcie trafił mu się godny przeciwnik.
– Myślę, że to przez to, że nikt nie spodziewa się z waszej strony wielkiego zagrożenia. Poza tym... czy rzeczywiście jestem tak słabą i nieporadną duszą, skoro aż sam Władca Piekieł musiał się fatygować?
Ku własnemu zaskoczeniu, Hiro dostrzegł w źrenicach Lucyfera nikły błysk. Chyba po raz pierwszy dostrzegł u niego jakieś żywe, spontaniczne emocje; poprzednie uśmiechy były wyraźnie sztuczne i wystudiowane.
– A tak, przyznaję, to bardzo trafna uwaga. – Młodzieniec skinął głową, po raz kolejny olśniewając go bielą swoich idealnych zębów. – Jeśli więc mam być szczery, nie przyszedłem tutaj po duszę tego... Jana. – Diabeł zerknął na śpiącego chłopaka z wyraźnym znudzeniem. – Nie... on sam do mnie przyjdzie, ja nie muszę nawet... jak wy to mówicie?... kiwać palcem? – Zmarszczył przez chwilę brwi, jakby rzeczywiście go to interesowało. Szybko jednak jego twarz złagodniała. – Nie, w żadnym razie... Otóż jestem tutaj tylko i wyłącznie dla ciebie.
Mężczyzna zamarł ze zdziwienia, jednak szybko skarcił się za tę chwilę nieuwagi. Nie powinien był dawać po sobie znaków, że słowa Szatana choć trochę na niego oddziałują. W końcu wiedział doskonale, że właśnie do tego ta podstępna szuja dąży. Żeby zbić go z pantałyku.
A był pewien, że ta nagła zmiana tematu nie prowadziła do niczego dobrego. Musiał więc coś z tym zrobić.
– To naprawdę rozkoszne, że sam diabeł zatroszczył się o to, żebym nie czuł się samotny tego wieczoru, ale jednak...
– ...I rzeczywiście, też uważam, że to powód do dumy. – Lucyfer musiał przejrzeć próbę zmiany tematu. Ta świadomość wcale mu nie poprawiała nastroju. – A ja bardzo się cieszę, że dane nam było się spotkać, bo, co tu kryć... jestem naprawdę wielkim wielbicielem. Studiowanie twojego życia przysparza mi naprawdę sporo rozrywki. Wręcz zdumiewa mnie fakt, że buteleczka, którą trzymasz tak pewnie, jeszcze nie wypaliła ci palców.
Teraz już był pewien, do czego to zmierza.
Zimno ogarnęło go od końcowek włosów aż po czubki palców.
– Bardzo mi miło... Ja osobiście nie jestem nim zachwycony.
– Och, a to dlaczego? Zupełnie tego nie rozumiem, przecież... życie nie jest takie łatwe – zauważył rzeczowo, tonem kogoś, kto tłumaczy oczywistości. – Takie są jego prawa, przetrwać mogą tylko najsilniejsi lub najsprytniejsi. Chyba nie ma w tym nic złego, że korzystałeś z zalet własnego charakteru, którymi przecież osobiście obdarował cię Ojciec? Mało tego, finezja, z jaką ich używałeś, szczerze zachwyca. Śmiało mogę nazwać cię pod tym względem wirtuozem, a przecież niejednego Młodszego widziałem już na oczy.
Hiro uśmiechnął się blado. Czy mu się to podobało, czy nie, komplement mile połechtał jego ego. Szybko jednak dano mu do zrozumienia, że nie powinien go przyjmować; opuszki palców, którymi trzymał wodę święconą, zamrowiły nieprzyjemnie.
Co za podstępna, złotousta szuja...
– Obecnie jestem zdania, że mogłem wykorzystać je o wiele lepiej – odparł spokojnie, skupiając się na tym, że naprawdę w to wierzy. Pomogło, buteleczka od razu stała się łatwiejsza do utrzymania. – Nie wszystko, co robiłem, rzeczywiście było dla mnie tak dobre, jak sądziłem. Dziś jestem znacznie mądrzejszy i rozważniejszy. Muszę więc cię rozczarować... – Urwał na chwilę, gdy kątem oka zauważył, że Jan skrzywił się we śnie. Zerknął szybko w jego stronę i spostrzegł niepokojąco dużą ciemną plamę na ścianie, tuż przy wezgłowia. Chlusnął w nią porządnie i z satysfakcją usłyszał, jak skwierczenie miesza się z przeraźliwymi wrzaskami. Jan drgnął leciutko, kiedy woda święcona go musnęła, jednak szybko na jego twarzy zapanował spokój. Nie obudził się. – ...Jestem już zupełnie innym człowiekiem. Z czymkolwiek więc do mnie przychodzisz, jest to mocno nieaktualne. – Spojrzał na Lucyfera z dumą. – Nawiasem mówiąc, byłbym wdzięczny, gdybyś nauczył swoich przyjaciół kultury. Nie mam zamiaru tolerować ich zachowania, więc jeśli sytuacja sprzed chwili jeszcze raz się powtórzy, będziemy zmuszeni przerwać tę rozmowę.
Diabeł przez chwilę mierzył go spojrzeniem bez słowa. I kłamstwem byłoby, gdyby powiedzieć, że nie zrobiło to na Towarzyszu żadnego wrażenia. Wyraźnie dano mu do zrozumienia, że przekroczył granicę; w ciemnej otchłani spojrzenia Szatana czaiła się groźba. Mrowienie strachu rozeszło się po jego duszy, jednak szybko zmusił się do opanowania.
Nie miał się czego bać. Łaska Boża była po jego stronie.
Milczał więc, cierpliwie czekając na reakcję.
– No cóż... nigdy nie odmawiam zabawy swoim przyjaciołom. Rozumiem więc, że będziemy musieli się pożegnać – stwierdził Lucyfer w końcu, prostując się w krześle. Co zastanawiające, nie było w jego głosie gniewu, a twarz wyraźnie złagodniała. Mało tego, zdawało mu się, że widział w jego oczach coś na kształt aprobaty. – Zanim jednak odejdę, muszę ci zniszczyć tę idyllę, którą sobie stworzyłeś. Nie byłbym sobą, gdybym tego nie zrobił. – Młodzieniec uśmiechnął się przepraszająco. – Ja uważam, że sprawa, w jakiej przyszedłem, nadal jest aktualna. Nic a nic się nie zmieniłeś, monsieur Carmin, nie musisz mnie okłamywać. Wierz mi, ja jestem bardzo spostrzegawczy. A nawet i tego nie potrzebowałem, żeby zobaczyć, jak wiele radości sprawiły ci nowe moce.
Hiro przeszył dreszcz.
– Zauważyłem, że darami od Boga od zawsze bawisz się niczym dziecko. Tak było za twojego życia i tak też jest obecnie. Wszystko musisz wypróbować. Przetestować. Bawisz się przy tym wybornie. Wspaniała jest ta cudowna aura, dzięki której ludzie ci bezgranicznie ufają, prawda? I to poczucie, że mógłbyś wmówić innym dosłownie wszystko... – Lucyfer zaśmiał się i spojrzał na śpiącego młodzieńca z pobłażaniem. – Biedny Jan... przejrzał cię, on nawet mimo presji potrafi myśleć krytycznie... Czekam, aż doprowadzisz go tym do szaleństwa. To byłby ciekawy zwrot akcji, a miałbym was u siebie prędzej niż się spodziewałem.
Mężczyzna poczuł, że się rumieni. To była prawda. Sam zbyt późno to zrozumiał, że nadużywanie tych zdolności nie przyniesie mu nic dobrego. Nie miał nic na swoją obronę. Nie odpowiedział.
Widać jednak Szatan wcale tego od niego nie oczekiwał.
– I jeszcze jedna rzecz... bardzo jestem ciekaw, kiedy w końcu dojdziesz do tego, dlaczego tutaj jesteś. Bo nie wiesz tego, prawda? – Diabeł zmarszczył brwi z udawanym namysłem. – Cudowny człowiek, gotów poświęcić wszystko co ma, w dodatku wierzy w Boga... cóż więc poszło nie tak? Czemu więc nie chcą go w Niebie? W czym tkwi haczyk? – Młodzieniec wstał z krzesła i otrzepał ostentacyjnie swój kożuch. – Mogę dać ci wskazówkę, jeśli tego potrzebujesz. Zastanów się, kiedy dobry uczynek nie jest dobrym uczynkiem. Jeżeli znajdziesz odpowiedź na to pytanie... nie pozostanie mi nic innego niż zaprosić cię w moje skromne progi. Przydałby mi się ktoś taki jak ty. Wy, Młodsi, z reguły jesteście strasznie głupi, więc zawsze to będzie jakaś odmiana – oznajmił, po czym znów zalśnił swoimi idealnymi siekaczami. – Au revoir, monsieur Carmin! – zawołał radośnie, po czym jego postać nagle rozpłynęła się.
A światło nagle zgasło.
Towarzysz zerwał się, gdy tysiące drwiących głosów w jednej chwili wybuchnęło śmiechem. Nim przerażony Hiro zdążył zareagować, poczuł na sobie milion oślizgłych, zimnych palców, przez które strach zmroził jego duszę aż do samych głębi. Oplatały go z każdą sekundą coraz bardziej. Nie widział nic. Nie mógł się ruszyć. Nie mógł nawet krzyknąć, miał wrażenie, że się dusi...
Zacisnął dłonie na butelce, po czym szarpnął się gwałtownie, w nadziei, że uda mu się coś wylać.
Z satysfakcją usłyszał przeraźliwe, potępieńcze wrzaski.
Gdy oswobodził rękę, wylał na siebie dużą porcję wody, po czym natychmiast posłał kolejne litry w kierunku Jana. Demony jęczały agonalnie, z każdą kolejną chwilą coraz głośniej. Szybko również druga rękę odzyskała wolność, więc wyciągnął ją błagalnie w stronę stołu.
Świeca na blacie rozbłysła łagodnie. Płomyk zatańczył radośnie, oświetlając cały pokoik. Po Lucyferze nie było ani śladu, a nienaturalne, niepokojące cienie zniknęły całkowicie. Zerknął z obawą na Jana, jednak ten nadal spał kamiennym snem. Na jego młodej, zgrabnej twarzy nadal widniał całkowity spokój.
Hiro odetchnął z ulgą, po czym opadł z powrotem na łóżko. Ukrył twarz w dłoniach, czując, jak silnie drżą.
Nigdy wcześniej nie czuł się tak słaby i bezradny, jak tej jednej, strasznej nocy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro