Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4.

Dotarli do miasta ledwie przed zapadnięciem zmierzchu. Później niż się spodziewał, bo i droga do miasta zmieniła się bardziej, niż to zapamiętał. Przez zniszczony most musieli nadkładać drogi. Był przez to zmęczony, jednak myśl o odpoczynku w wygodnych warunkach rekompensowała mu wszystkie trudy.

Pierwsza gospoda, na jaką się natknęli, wyglądała na bardzo zadbaną. Jan, mając w pamięci fakt, że jest bez grosza przy duszy, prawie ją ominął; nie wierzył w to, że ktokolwiek choćby wpuści go do takiego miejsca. O tym, że nie chciał zmuszać Hira do płacenia więcej, niż to konieczne, nie wspominając.

Całkowicie zapomniał, że miał towarzysza, który miał własną opinię na ten temat.

– Heja, a ty dokąd? – Odwrócił się i spojrzał na opartego o budynek Hieronima. Ten, swoim zwyczajem, szczerzył się radośnie. – Jesteśmy na miejscu, gdzie idziesz, Janie?

– To miejsce wygląda na drogie – wyjaśnił, rozkładając przepraszająco ręce. – Nocleg tutaj na pewno będzie sporo kosztował...

– To żaden problem. Chodź, chodź – odparł z werwą, po czym otworzył drzwi i wszedł do środka. Jan zrozumiał, że nie ma już wyboru. Westchnął więc i zawrócił, obrzucając spojrzeniem front budynku. Był czyściutki. Ściany starannie otynkowane, a drzwi wyglądały na woskowane, podobnie jak szyld z nazwą gospody. Ktoś musiał zadawać sobie naprawdę wiele trudu, żeby miejsce wyglądało porządnie i z pewnością nie robił tego dla przyjemności. Lokal prawdopodobnie był przeznaczony głównie dla ludzi na poziomie.

Przecież nawet go tu nie wpuszczą, był zaniedbany i cały w błocie...

Ale Hiro wszedł do środka, już za późno na jakiekolwiek obiekcje.

Z duszą na ramieniu Jan otworzył drzwi i przestąpił próg. Z miejsca zalała go fala ciepłego powietrza, która rozgrzała go wstępnie. Kusiła do pozostania tu na dłużej, zwłaszcza że nie niosła za sobą odoru typowego dla takich miejsc. Ocenił wzrokiem wytarte, choć czyste i wypolerowane meble w części dla gości. Pod barem dostrzegł nawet dywanik, który, choć czasy świetności miał już za sobą, nie wyblakł od piachu i brudu.

To miejsce było zdecydowanie zbyt porządne, jak na jego obecność tutaj...

– Załatwiłem wszystko, co trzeba! – Mężczyzna pojawił się niespodziewanie tuż obok niego; Jan wzdrygnął się z zaskoczenia, próbując przypomnieć sobie, kiedy właściwie Towarzysz do niego podszedł. – Kolację dostaniemy w pokoju. Chodźmy, pewnie jesteś zmęczony...

Nie mógł się z tym kłócić, faktycznie podróż pozbawiła go sił. Podążył więc niepewnie za stąpającym sprężyście mężczyzną, zerkając ukradkiem na człowieka za barem. Był niemal pewien, że jego wygląd nie umknie jego uwadze. Rozpęta się awantura. Będą musieli szukać czegoś nowego...

Gospodarz nagle podchwycił jego spojrzenie. Chciał umknąć wzrokiem, jednak zatrzymał go, gdy mężczyzna posłał mu życzliwy uśmiech.

Skinął nawet lekko głową.

– Niech będzie pochwalony. Miłego pobytu życzę szanownemu panu.

– Na wieki wieków – odpowiedział młodzieniec z lekkim oszołomieniem. Pierwszy raz w życiu ktokolwiek nazwał go "szanownym panem". Nie spodziewał się też, że stanie się to, gdy będzie wyglądał jak włóczęga... Wydało mu się to tak nierealne, że...

...Pewnie to przez to, że Hieronim wyglądał schludnie. Tak, po prostu gospodarz uznał, że skoro jest z nim, to i jemu ten tytuł się należy.

Nie ma rzeczy nierealnych. Wszystko dało się wytłumaczyć.

Przemknęła mu przez głowę myśl o buteleczce Towarzysza z tajemniczą zawartością. Jego dziwne zachowanie.

Ale czy na pewno wszystko?...

– Janie!

Chłopak ocknął się nagle, uświadamiając sobie, że właśnie stał w miejscu i bezwiednie wpatrywał się w gospodarza, który także na niego patrzył, wyraźnie czekając na jakąś reakcję. Spłonił się.

– Przepraszam – wymamrotał, po czym odwrócił się i szybkim krokiem starał się dogonić Hira, który czekał na niego w głębi korytarza prowadzącego do pokoi.

Uświadomił sobie, że jego próby wyjaśniania rzeczywistości coraz mniej zaczynają mu wystarczać.

***

– Odnoszę wrażenie, że coś ci przeszkadza w cieszeniu się posiłkiem. – Hiro przyjrzał mu się uważnie znad swojej lampki wina. Jan z wymuszonym uśmiechem pokręcił głową, obrzucając spojrzeniem stół. Od dawna nie miał przed sobą tak wykwintnego posiłku, jak ten pieczony drób pachnący od warzyw i ziół. Nie mógł też narzekać na smak żadnej z potraw; zarówno mięso jak i wino oraz przystawki były wyśmienite.

A jednak coraz więcej trudnych i niechcianych myśli kłębiło się w jego głowie.

– Przepraszam... To wcale nie tak, ja po prostu... – zamilkł, zwiesiwszy głowę. Czuł, że już nadto uzewnętrznił się tego dnia, nie był zresztą z tego zbyt dumny. Powinien cieszyć się posiłkiem, skoro dostał na to szansę. W dodatku wykorzystał okazję i umył się porządnie, był więc czysty i najedzony... Zadręczanie się czymkolwiek zakrawało na niewdzięczność.

A nawet i na głupotę, zważając na myśli, z którymi się mierzył.

– Tak?

Westchnął, starając się zebrać w głowie to, o czym myślał. Nawet nie był pewien, czy to wino, czy raczej wina tej niecodziennej chęci zwierzania się obcemu. Zaczęła go już irytować; nagle odniósł wrażenie, że wcale nie pochodzi od niego. Zupełnie, jakby ktoś go do tego zmuszał. A równocześnie wiedział, że to absurd, bo dlaczego miałoby tak być? Hiro nie nalegał, był aż do bólu uprzejmy. Gdyby Jan odmówił, być może nie miałby z tym problemu.

Być może.

Bo Jan nie odmawiał.

– Prawdopodobnie znasz dzieło Jeana Raefillioux "O prawdzie i logice rzeczy"?

– Czytałeś je? – Hieronim spojrzał na niego z podziwem. – Imponujące, naprawdę?

Jan ze skromnym śmiechem pokręcił głową.

– Skąd, nie znam francuskiego... Poznałem jednak kiedyś człowieka, którego życiowym pragnieniem było przełożenie tego utworu na polski. Andrzej Cieszyński.

– "Ten" Andrzej Cieszyński! – Towarzysz w dalszym ciągu wyglądał na zachwyconego. – Mój drogi Janie, jakim cudem cierpisz biedę, znając takie wysoko postawione osoby?

– Prawdopodobnie przez własną naturę... trudno osiąść mi w jednym miejscu, podróżowanie mam we krwi. Nie umiałbym zostać przy kimś, choćby nie wiem, jak mnie cenił i ile mi płacił. – Uśmiechnął się krzywo. – W dodatku moje dobre serce też sporo mnie kosztuje...

– No tak. – Hiro skinął lekko głową, jednak po chwili machnął ręką. – Przepraszam, że przerywam. Kontynuuj.

– Dobrze... a więc, nie przeczytałem go nigdy, ale dzięki znajomości z mością Cieszyńskim poznałem je dość dogłębnie i uznałem za bardzo wartościowe. – Jan upił łyk wina i zamyślił się. – Wiele prawd tam przedstawionych odnoszę do świata...

– No proszę, to wyjaśnia, czemu tak twardo stąpasz po ziemi! – Mężczyzna wygodniej ułożył się w fotelu. – Pozwól, że zgadnę, która z czołowych myśli najbardziej cię przekonała: wszystko ma swoją logikę?

– Zgadza się – podchwycił. Jedynie przez chwilę mignęła w jego głowie myśl, że nie przypominał sobie, kiedy właściwie dał Towarzyszowi powody, żeby twierdzić, że myśli zdroworozsądkowo. Sama jego obecność tutaj temu zaprzeczała. Nie miał jednak ochoty się w to zagłębiać. – Lubię tę zasadę, niejednokrotnie odkryłem, że posługiwanie się nią pozwala na lepsze poznanie świata. Nie zatrzymuję się na przeświadczeniu, że tak musi być, albo że stoi za tym magia, lecz szukam dalej. Jakiegoś powodu. Przyczyny.

– A czy wierzysz, Janie? – Towarzysz spojrzał na niego z zaciekawieniem. Młodzieniec uśmiechnął kącikiem ust.

– Naturalnie, że wierzę. Jakże miałbym nie wierzyć? – Jan odstawił kielich, z namysłem patrząc w czerwoną taflę. – Od zawsze pragnąłem poznania świata. A dzieje się na nim cudów tak wiele, że nie da się go w pełni zrozumieć bez wiary. – Spojrzał na Hira z krzywym uśmiechem. – Wiesz, co jest w tym wszystkim najzabawniejsze?

– Cóż?

– A toż, że nadal go nie rozumiem. Bo czasem trudno ocenić, co jest już cudem, a co ludzkim wynalazkiem.

Towarzysz pokiwał gorliwie głową.

– Prawda, Janie, to najprawdziwsza prawda...

– ... Zgadza się. I właśnie tu leży pies pogrzebany – Westchnął, odchylając się na oparcie i wbijając spojrzenie w boczną framugę sufitu. Miał wrażenie, że dostrzegł kątem oka, że Hiro drgnął jakoś dziwacznie, ale bardzo szybko wywietrzało mu to z głowy i przestał się tym interesować. – Przez to czuję się coraz bardziej rozdarty, już wcześniej byłem... – Ukrył twarz w dłoniach, przecierając ją przy tym. Czuł, że wino zaczęło robić swoje. – Ja po prostu... nie wiem, ja nawet... – Parsknął śmiechem. Uświadomił sobie, jak strasznie nachalny musiał być... – Zadręczam cię własnymi problemami od momentu, w którym się poznaliśmy, a zwykle jestem mniej kłopotliwy...

– Bardzo mi to schlebia, przyjacielu. Naprawdę, nie musisz się tym przejmować. – Hiro sięgnął do dzbana i dolał więcej wina do jego kielicha. Po chwili podał mu go z łotrzykowskim uśmiechem. – Pij. Na frasunek najlepszy trunek.

Jan zaśmiał się ponownie, sięgając po naczynie.

– Nieprawda. On sprawia, że jest jeszcze gorzej... – Mimo tego upił łyk. – Nigdy nie przyniósł mi niczego dobrego.

– Kiedyś musi być ten pierwszy raz. A szkoda, żeby się zmarnowało... – Mężczyzna zerknął na butelkę. – To dobre wino.

– Z pewnością mocne – zauważył młodzieniec, potrząsając lekko głową. Nie wypił aż tak wiele, a choć działało nieco wolno, dość mocno doszło do głosu. Jan ostatnimi trzeźwymi myślami ocenił to po swoim samopoczuciu i zachowaniu. A jednak miał wrażenie, że czuje się inaczej niż zwykle. – Wybacz, przyjacielu, nie piłem od bardzo dawna...

– A nie, nic nie szkodzi, Janie, nic nie szkodzi. – Głos Towarzysza dotarł do niego dziwnie stłumiony. Zamrugał, zaskoczony tym, że nagle obraz przed nim się rozmazał. Coś było nie tak, przecież nadal myślał dość przytomnie.

– Coś jest... coś z tym winem – wymamrotał głucho, próbując wstać. Nogi ugięły się pod nim szybko, a przez rozmazaną ścianę przed własnymi oczyma dostrzegł ruch.

– Szyeeeuu orzeesieueee? – usłyszał jedynie zniekształcony głos Hira. Poczuł ucisk na własnym ramieniu. Pokręcił lekko głową, jedynie domyślając się treści pytania i spróbował na nie odpowiedzieć...

Ale nagle poczuł dziwną jasność w umyśle. Było to absurdalne, zważając na jego stan, ale tak się właśnie poczuł. Jakby jego umysł nagle pozbył się dziwnej blokady, która utrudniała mu myślenie.

I wtedy zalała go potężna fala gniewu i frustracji. I nieufności. Trudnego do pojęcia uprzedzenia, które aż bolało. Pobudzało w nim kolejne emocje. Strach. Wręcz przerażenie.

Wszystkie te emocje pomknęły w kierunku myśli o winie, jednak prześlizgnęły się po niej lekceważąco. Bo przecież Jan doskonale wiedział, że to nie o wino chodzi.

Tylko o tego, kto go nim napoił.

Zaraz po winie skojarzenia doprowadziły go do ciemnozielonej butelki ze specyfikiem o cudownym zapachu. Przecież to był cud. Jak to w ogóle było możliwe?

Dlaczego nie chciał mu tego wytłumaczyć?

– Kim ty, do diabła, jesteś, i co mi zrobiłeś? – chciał powiedzieć ze złością, jednak był niemal pewien, że nie to wyszło z jego ust. Sam słyszał jedynie niewyraźne pomruki.

Ale nagle usłyszał coś wyraźnie. Zdawało mu się, że wcale nie poprzez uszy. Głos rozbrzmiał w jego umyśle.

"Przepraszam cię, Janie. Nie chciałem, żeby to tak wyglądało".

Nim zdołał zareagować, osunął się w mrok.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro