Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.

Wstał razem z nadejściem świtu, całe szczęście jeszcze przed obrzędami. Wymknął się z kaplicy, odmówiwszy przedtem "Wieczny Odpoczynek" w intencji swojego gospodarza, po czym stanął przed decyzją, co powinien teraz zrobić. Rozsądnym wyjściem byłoby wrócić do centrum i zarobić choć trochę pieniędzy na jedzenie, jednak to miasto budziło w nim same negatywne uczucia i wolał nieco poczekać, zanim tam wróci. Poza tym, z tego co pamiętał, jego następny cel znajdował się niecałe sześć godzin dalej pieszo. To wcale nie tak dużo, znał to z doświadczenia. Był w stanie tyle wytrzymać, niejeden już raz przychodziło mu zmierzyć się z czymś takim.

W decyzji pomogła mu pewna obca kobieta, którą spytał o pomoc. Nie tylko pokazała drogę, ale też ofiarowała mu dwie, świeżo upieczone bułki. Dlatego też zadowolony Jan od razu wyruszył w drogę, nawet się nie wahając. Szedł przez dobre trzy godziny słoneczne, pochrupując smakowite pieczywo i zachwycając się tym, że udało mu się spotkać kogoś tak dobrego. Kontakt z życzliwymi ludźmi zawsze poprawiał mu nastrój, zresztą, miał znacznie więcej powodów do radości. Był najedzony, względnie wypoczęty. Otaczały go piękne krajobrazy; bezkresne łąki pokryte wysoką, gdzieniegdzie pożółkłą trawą, falującą malowniczo pod naporem lekkiego wiatru. Od czasu do czasu mignął mu pośród traw zając, którego mógł wypatrzeć tylko po wystających uszach, widział też stadko saren przemierzających ten rozległy, roślinny ocean. Nawet pogoda się uspokoiła, zza chmur wyjrzało słońce, pozłacając przy tym smugi chmur, więc było zdecydowanie cieplej niż wczoraj. Nadal jego ciało rezonowało bólem po wczorajszych wydarzeniach, jednak mimo to miał wrażenie, że nagle wszystko zaczęło się układać...

– Przyjacielu, dokąd zmierzamy?

Jan wzdrygnął się, oglądając się za siebie. Był przekonany, że idzie całkiem sam, tymczasem za jego plecami nagle pojawił się obcy mężczyzna. Nie miał prawa kogokolwiek tu spotkać, szedł przecież przez całkowite pustkowie... 

Nim w ogóle zdążył odpowiedzieć, zlustrował nieznajomego spojrzeniem i z lekka osłupiał. Wyglądał dość ekscentrycznie. Wysoki i wręcz nienaturalnie szczupły. Ostro zarysowaną twarz zdobiły podkręcone wąsy, krótka kozia bródka i bystre, czarne oczy. Brązowe włosy mężczyzny były długie, zaczesane do tyłu, dodatkowo w ryzach trzymał je ciemnoczerwony kapelusz z szerokim rondem. Widoku dopełniał długi płaszcz z wysokim kołnierzem o tym samym kolorze i olbrzymia, skórzana torba.

Dopiero po chwili Jan zorientował się, że obcesowo wgapiał się w obcego, podczas gdy ten z pogodnym uśmiechem czekał na odpowiedź. Zreflektował się natychmiast.

– Ciężko powiedzieć... gdzie nogi poniosą. – Rozłożył ręce z krzywym uśmiechem. Reakcja mężczyzny go zaskoczyła; rozpromienił się jeszcze bardziej.

– Ha! Cudownie. – Natychmiast zrównał się z Janem. – Tak się szczęśliwie składa, że idę w tę samą stronę, nie masz nic przeciwko, abym ci towarzyszył? Zawsze uważam, że wśród przyjaciół zawsze raźniej, podróż mija szybciej...

Przez dłuższą chwilę młodzieniec był zbyt zdezorientowany, żeby odpowiedzieć. Odpowiedź tak dziwaczna, że aż budziła podejrzenia... Z drugiej strony, facet nie wyglądał groźnie. Było w nim nawet coś, co budziło sympatię. Sprawiał raczej wrażenie pogodnego ekscentryka niż niebezpiecznego wariata.

Poza tym – czy miał jakieś wyjście? Tu nie było innej drogi. I tak musiał iść tędy.

A ograbić go i tak nie było z czego. Nie musiał się więc tego obawiać.

– Oczywiście, jeśli zechcesz... choć uprzedzam, że nie jestem zbyt dobrym rozmówcą – oznajmił, wzruszając lekko ramionami. – Nie mówię zbyt wiele.

Obcy wybuchnął serdecznym śmiechem.

– A nie szkodzi, nie szkodzi, ja za to mówię tak wiele, że starczy za nas obu. Taką mam przywarę, że lubię mówić i mówię bardzo często... niestety czasami nie ma w tym sensu i nie zawsze umiem nad tym panować, więc mam nadzieję, że mi to wybaczysz. – Spoważniał jednak, lustrując Jana spojrzeniem. W jednej chwili na jego twarzy odmalowała się troska. – Och, przyjacielu, czy mi się zdaje, czy masz złamany nos?

Jan zmieszał się. Uciekł wzrokiem w kierunku swoich zabłoconych butów.

– Zostałem pobity – wyjaśnił z zakłopotaniem. Po chwili, ku swojemu zdumieniu, poczuł chłodny dotyk na swojej brodzie i stanowcze uniesienie jej w górę. Cofnął się, skonsternowany, widząc, że obcy znajduje się pół łokcia od niego.

– Spokojnie! – Mężczyzna machnął uspokajająco dłońmi. – Nie obawiaj się, chcę tylko to zobaczyć! Mogę ci pomóc!

Jan zawahał się.

– Pomóc?

– Zaufaj mi – poprosił przybysz łagodnie; jego szczupłe palce zacisnęły się na zamknięciu torby. – Tego nie można tak po prostu zostawić, zrośnie się krzywo, albo wda się zakażenie. Nie chcesz tego. Wiem, jak ci pomóc, tylko mi na to pozwól.

Jan nadal nie był przekonany.

– Nie mam ani grosza...

– Niczego od ciebie nie chcę. Słowo.

Jeszcze przez dłuższą chwilę bił się z myślami. Argumenty jego nowego towarzysza zdążyły go przekonać. Z drugiej strony wizja, w której jakiś obcy człowiek, co do którego umiejętności lekarskich nie miał pewności, nastawia mu nos, nie zachęcała. Wręcz przeciwnie, była przerażająca i pełna bólu. Nieznajomy jednak nie próbował go popędzać, wyczekiwał jego odpowiedzi nie odrywając od niego wzroku. Chociaż trudno nie przyznać, że ten fakt jeszcze bardziej chłopaka rozpraszał...

Ale jakimś niewyjaśnionym cudem ten człowiek budził zaufanie. Trudno było Janowi nawet określić, dlaczego. Po prostu, ot tak. I nieco go to drażniło, bo miał poczucie, że wcale nie powinno tak być.

Nie miał jednak siły z tym walczyć i w końcu się poddał.

– Dobrze – mruknął z wyraźnym zdenerwowaniem. Towarzysz rozpromienił się.

– Fantastycznie! – oznajmił radośnie, po czym zaczął szperać we własnej torbie. Musiał dostrzec niepokój Jana, bo chwilę później dodał: – Nie masz się czym przejmować, nie będzie bolało. Zajmie tylko chwilkę.

To stwierdzenie w żadnej mierze chłopaka nie uspokoiło, bo i nie miało prawa go uspokoić. Z doświadczenia wiedział, że zwykle było najokrutniejszym kłamstwem, jakim tylko można było obdarzyć drugiego człowieka. Dlatego też jedynie westchnął głęboko i starał się jak mógł, byle tylko o tym nie myśleć.

Nie wychodziło mu. Powoli zaczynał żałować, że się zgodził.

Do jego nozdrzy dotarła nagle delikatna woń. Słodka i przyjemna, kojarzyła mu się z pewnym gatunkiem kwiatu. Nie rósł jednak w dzikich warunkach, tego był pewien.

Zaskoczyło go to, do tej pory miał problem z powonieniem przez rozbity nos...

Uniósł głowę, a zapach stał się bardziej intensywny. W dłoni mężczyzny dostrzegł rozkorkowaną buteleczkę z zielonego szkła; uświadomił sobie, że to właśnie z niej wydobywa się aromat.

– Co to jest?

– Coś, dzięki czemu mogę cię zapewnić, że nie będzie bolało – odparł Towarzysz wesoło, po czym znów odwrócił twarz chłopaka w swoją stronę. Nie było to zbyt uprzejme, jednak Jan miał wrażenie, że nieznajomy nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Poza tym, chciał mu pomóc, więc uznał, że najzwyczajniej w świecie to przemilczy. – Będzie bolało jeszcze mniej, gdy zamkniesz oczy.

Młodzieniec posłuchał rady; czuł, że i tak nie dałby rady na to patrzeć. Woń jeszcze bardziej nabrała mocy, choć jakimś cudem nie była przez to nieznośna. Wręcz przeciwnie, zapach zachwycał nawet pomimo tego.

Poczuł delikatne łaskotanie u samej góry nosa; coś lekkiego i delikatnego lądowało na jego skórze. Po chwili łagodnie spłynęło po nozdrzach, wypełniając je kolejną, tym razem najsilniejszą dawką pięknej woni. Dopiero wtedy zapragnął kichnąć, jednak zdawał sobie sprawę, że w tym momencie nie będzie to dobrym pomysłem. Zmusił się więc, żeby się powstrzymać.

Zaraz po tym poczuł też chłód. Łagodny, kojący. Sprawiał, że ból mijał natychmiast, napawając chłopaka ulgą. To była jedna z najprzyjemniejszych rzeczy, jaką przeżył w życiu.

Ale pewnie nastawianie nosa nie będzie takie...

– Już – usłyszał. Zdumiony otworzył oczy, bo obcy go nawet nie dotknął; nieznajomy wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego. – Zupełnie jak nowy.

Niedowierzając, sięgnął do twarzy i delikatnie dotknął nasady nosa. Była sucha.

I idealnie prosta. A jej dotyk nie sprawiał mu bólu.

Nadal jeszcze nie wierząc, przesunął palcem po mostku. Wszystko było w porządku. Jakby nigdy nic się nie stało.

– Jak... – wymamrotał, odnotowując przy okazji, że nie brzmi już jak chory. Brzmiał normalnie. Przez to był w jeszcze większym szoku.

Mężczyzna nie tyle nastawił mu nos.

On go całkowicie wyleczył.

W kilka chwil.

– ...Jak to zrobiłeś? – wyjąkał z niedowierzaniem. Gdyby Jan wierzył w magię, prawdopodobnie zacząłby podejrzewać obcego o czary. Doskonale wiedział jednak, że czary nie istniały. Ale skoro to się wydarzyło, musiało mieć jakieś uzasadnienie. Strasznie był ciekaw, co sprawiło, że coś takiego stało się możliwe. Może to cudowny specyfik zza granicy? Coś, o czym jeszcze nigdy nie słyszał?

Nieznajomy wzruszył skromnie ramionami.

– Nie podoba ci się?

– Nie, skąd! – zaprotestował, jakby się bał, że Towarzysz zaraz wszystko cofnie. Ten, widząc taką reakcję, zaśmiał się serdecznie. – Ale... jak ci się to udało?

– To nie było takie trudne, choć nie wiem, czy będę ci to umiał wytłumaczyć, przyjacielu. – Rozłożył ręce z przepraszającym uśmiechem. – Mógłbyś więc nie pytać?

Jan otworzył usta, żeby zaprotestować, jednak natychmiast je zamknął i spuścił wzrok. Chciał wiedzieć, ale równocześnie... pragnął mu zaufać. Było coś bardzo osobliwego w tym człowieku. Nawet pomimo tego, że zachowywał się dziwnie, budził sympatię, a podejrzewanie go o niecne zamiary budziło w Janie wyrzuty sumienia.

Równocześnie było to zupełnie bezpodstawne i czuł, że nie powinien tak myśleć. Nigdy nie ufał obcym, a tego człowieka znał od kilkunastu minut. Nie miał prawa bezgranicznie mu zawierzać. To zakrawało na głupotę i brak instynktu samozachowawczego.

To było tak strasznie irytujące.

Co miał zrobić?...

Usłyszał ciche westchnienie.

– Przepraszam. – Uniósł wzrok. Jego towarzysz nadal się uśmiechał, jednak było w tym wyrazie twarzy coś posępnego i pełnego rezygnacji. – To moja wina... Obiecuję, że kiedyś ci to wytłumaczę. Tylko proszę cię, bądź cierpliwy – poprosił cicho. Jan zmieszał się nieco, nie do końca wiedząc, co na to odpowiedzieć; nadal ścierały się w nim dwa, zupełnie różne fronty. Szybko okazało się, że wcale nie musiał. Towarzysz natychmiast zmienił temat. – To może zacznijmy od początku, co ty na to? – zaproponował rześko, wznawiając marsz. Młodzieniec, chcąc nie chcąc, podążył za nim. – W końcu nawet się sobie nie przedstawiliśmy, prawda? Jak masz na imię, Janie?

Chłopakowi zrobiło się nagle słabo.

– Skąd wiesz, jak mam na imię?

Towarzysz spojrzał na niego z uniesionymi brwiami.

– Wiem?

Przez chwilę obaj patrzyli na siebie w milczeniu; młodzieniec w szoku, mężczyzna z wyraźnym niezrozumieniem.

– Powiedziałeś... wymówiłeś moje imię. Zwracając się do mnie. – Jan zaczynał się wahać, czy na pewno dobrze robi. Nie wiedział, czy nie lepiej byłoby uciec jak najdalej od tego dziwnego człowieka. Kim on jest i skąd go zna?...

– Jakie imię?

Zlustrował mężczyznę spojrzeniem. To było dziwne. Jego pewność w jednej chwili osłabła. Zdumienie nieznajomego wypadało tak przekonująco, że naprawdę chciał mu uwierzyć. Ale przecież... chyba się nie przesłyszał, prawda?...

– Jan. Mam na imię Jan.

Obcy rozpromienił się.

– Ach, Jan! – zawołał tonem, jakby odkrył nową krainę za morzem. – Pewnie to dlatego, że znam pełno Janów, to naprawdę popularne imię... Pamiętam, że jeden z nich ukradł mi kiedyś zegarek. – Skrzywił się. – Szuja jedna... całe szczęście gnije teraz w piekle, bardzo mu tak dobrze. – Uśmiech na jego twarzy znów powrócił, gdy zerknął na skonsternowanego chłopaka. – Ale ty jesteś dobrym człowiekiem, całe szczęście... Tobie piekło raczej nie grozi. Bardzo mnie to cieszy, nie chciałbym, żebyś tam trafił...

– To... miłe – mruknął młodzieniec, nadal oszołomiony. Nic z tego nie rozumiał. Postanowił uznać, dla świętego spokoju, że się pomylił. Nie mógł wtedy usłyszeć własnego imienia, to było po prostu niemożliwe. Mimo tego nie umknęło mu jedno – nieznajomy nadal się nie przedstawił. – A ty, jak się nazywasz?

Mężczyzna nagle spoważniał. Milczał przez dłuższą chwilę, wpatrzony w drogę przed nimi, podkręcając palcami swojego wąsa. Jan z każdą kolejną chwilą ciszy nabierał przeświadczenia, że obcy wcale nie zamierza podać mu własnego imienia i szuka ku temu jakiegoś wytłumaczenia. Był tego niemal pewien.

W końcu Towarzysz zerknął na niego przelotnie i zaśmiał się cicho.

– Wybacz mi, ja po prostu... – Pokręcił głową z pełnym politowania uśmiechem. – Zapomniałem. Szczerze, nie pamiętam jak mam na imię.

Jan zaczynał już tracić cierpliwość. Przewidział, że nieznajomy nie zechce się przedstawić. Tym razem jednak nie da mu się wykręcić, nie zrobi z siebie błazna. Nie wierzył, że naprawdę chciał go zbyć tak niewiarygodną wymówką.

– Jak można zapomnieć własnego imienia? – rzucił z rozdrażnieniem. Mężczyzna rzucił mu szybkie spojrzenie... i zaczerwienił się. W jakiś sposób ten fakt niezwykle Jana zdziwił. Nie takiej reakcji się spodziewał.

– Przepraszam – wymamrotał obcy z wyraźnym zakłopotaniem. Przymknął oczy, wzdychając głęboko. – Domyślam się, jak to może wyglądać... ale wcale nie próbuję się wyłgać. Po prostu... zwracano się do mnie tak wieloma imionami, a prawdziwego używam tak rzadko... – Palce towarzysza przeniosły się na bródkę. Przesuwał po niej przez chwilę z namysłem. Zmarszczył brwi. – Jestem pewien, że jakieś miałem, ale za żadne skarby nie jestem w stanie sobie przypomnieć, jakie...

– Może zdradź chociaż te, które słyszałeś najczęściej? – podsunął młodzieniec delikatnie; natychmiast zalało go poczucie winy. Zawstydzenie nieznajomego naprawdę wyglądało na szczere. Ten jednak pokręcił ponuro głową.

– Nie jestem pewien, czy było takie... – W pewnej chwili strzelił palcami. – Już wiem, jak mam na imię. Hieronim – oznajmił z triumfem. Zerknął na Jana z uśmiechem. – Paskudnie, prawda? Nie dość, że długie i niepraktyczne, to jeszcze bardziej pasuje mnichowi, niż komuś takiemu, jak ja. – Rozłożył bezradnie ramiona. – Ale że nie mamy większego wyboru, możesz mi mówić Hiro. Tylko, rozumiesz, nie w towarzystwie. Bo wstyd trochę.

– W... porządku – wymamrotał. Odpowiedź wyraźnie zadowoliła Towarzysza, bo rozpromienił się po raz kolejny. Janowi przyszła myśl, że nie było niczego, co mogłoby mężczyznę zasmucić. Wyraźnie nie przeszkadzało mu, że odpowiedzi młodzieńca nie kipiały entuzjazmem, zresztą gdy mówił o swoim imieniu, którego widać nie lubił, także nie wyglądał na jakoś szczególnie rozczarowanego.

O ile mówił prawdę.

Jan sam już nie wiedział, w co ma wierzyć, a w co nie. I dotarło do niego, że jeśli nie przejmie inicjatywy, niczego się o swoim nowym znajomym nie dowie.

– A właściwie... – zaczął, choć w tej samej chwili i Towarzysz otworzył usta, więc urwał natychmiast. Ten jednak uśmiechnął się, bo jakżeby inaczej, i wytwornym gestem zachęcił go do kontynuowania. Jan więc ciągnął dalej: – Właściwie, to czemu podróżujesz?

Pogodny wyraz twarzy Hira nieco zbladł. Ale tylko nieco. Znów sięgnął do swojej brody i pogładził ją w zadumie.

– To jest prawdziwie ciekawa historia... otóż mam przyjaciela. Dobry, młody człowiek, u którego jestem, niestety, mocno zadłużony... – Westchnął głęboko. – No i cóż... szukam sposobu, żeby ten dług spłacić.

Młodzieniec nadal walczył ze sobą. Pokusa zaufania obcemu była naprawdę silna, a ta opowieść jeszcze bardziej sprawiła, że czuł do niego coraz więcej sympatii. W końcu nie codziennie trafiał mu się ktoś tak honorowy...

– Chodzi o pieniądze? – spytał z lekkim roztargnieniem. Hiro zaśmiał się.

– Gdyby chodziło o pieniądze, to byłoby zdecydowanie prostsze... problem w tym, że nie do końca. To dość skomplikowana sprawa...

– Może to nawet lepiej. – Postanowił. Jego towarzysz nie zrobił mu krzywdy, wręcz przeciwnie – wyciągnął do niego pomocną dłoń. Nie powinien oceniać go pochopnie, zwłaszcza że jedyne, co miał mu do zarzucenia, to ekscentryczne zachowanie. To nie było z jego strony w porządku. – Gdyby chodziło o pieniądze, nie mógłbym ci pomóc, bo jestem bez grosza przy duszy. – Dla dowodu wywrócił kieszenie na lewą stronę. Mężczyzna pokiwał głową ze smętnym uśmiechem. – Ale że nie chodzi o pieniądze, zawsze mogę cię jakoś wesprzeć. Pieniędzy nie mam, ale umiem to i owo – zaproponował wesoło, chcąc choć trochę zatrzeć to złe wrażenie, które musiał wywrzeć. – Oczywiście, jeśli sobie tego zażyczysz.

Ku zaskoczeniu chłopaka, Hiro parsknął śmiechem.

– Jesteś naprawdę dobrym człowiekiem, Janie – westchnął, przekrzywiając głowę; jego kapelusz niebezpiecznie odchylił się w bok, jednak wyraźnie nie planował spadać. – Zgoda. Chętnie przyjmę twoją pomoc. Myślę, że każda mi się przyda.

– Świetnie – skomentował młodzieniec pogodnie. Od razu poczuł się o wiele lepiej i swobodniej. – Więc na czym polega twój problem?

– Prawdę mówiąc... rozważania na ten temat i tak nie miałyby sensu. Nie uciecze nam to, a jestem zdania, że jest mnóstwo ciekawszych tematów rozmów. 

Mężczyzna zanurkował własną ręką do torby i wyciągnął z niej płócienne zawiniątko. Chłopak drgnął i powiódł za nim spojrzeniem. Unosił się z niego nęcący, smakowity zapach wędzonki. Boleśnie uzmysłowił mu, że te dwie bułki, które jadł podczas podróży, były niewystarczającym posiłkiem. 

– Co powiesz na postój? Tak się składa, że nie jadłem jeszcze śniadania i niesamowicie zgłodniałem. – Hiro rozwiązał supeł i z uśmiechem podsunął zaskoczonemu chłopakowi tobołek pod nos. Tak jak się spodziewał, były tam pokaźne kawałki wędliny, znalazł się nawet ser i dwie porcje chleba... – Poczęstujesz się?

Jan sądził, że ten dzień nie może być lepszy. Wtedy jednak miał wrażenie, że umarł.

I znalazł się w raju.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro