Przyjaciele
Po tym wszystkim, Charlotte pożyczyła mi swój tusz do rzęs, bo ja swojego ze sobą oczywiście nie mam. Wyszłyśmy wszystkie razem z łazienki, a następnie ruszyłyśmy przez korytarz, w kierunku klasy. Całą drogę dziewczyny trzymały się blisko mnie i praktycznie nieodstępowały mnie na krok. Dodatkowo szłyśmy równym krokiem, tak jak kiedyś.
— Ej, Kaya... Co ty na to, żebyśmy tak jak kiedyś jeździły razem do szkoły? — Zapytała Marcy, której w oczach aż świeciły się iskierki radości.
— Nie przeszkadza mi to, że jestem pierwszą uczennicą w szkole... — Powiedziałam rozglądając się po korytarzu, gdzie wszyscy się przyglądali naszej grupce
W sumie fakt, trochę dziwnie wyglądamy. Dziewczyna z tęczą na oczach, hipiska, ja, która wygląda jak żona grabarza, karzełek, czytaj nasza mała Riley i Scarlett, która dzień w dzień ma na sobie ogrodniczki. Dodatkowo wszystkie idziemy obok siebie i jeszcze równym krokiem. Wyglądamy trochę jak jakieś klony, ale każda wygląda inaczej.
— Tobie to może nie przeszkadza, ale twoim workom pod oczami już tak... — Odezwała się Riley.
— Dobra... Jutro o 7:05 jesteśmy po cie... — Weszłam jej w zdanie.
— Jutro jest konkurs matematyczny, więc mnie nie ma w szkole... — Powiedziałam odrazu.
— Oou... To w poniedziałek... — Westchnęłam na jej słowa.
Poczułam na sobie wzrok, dlatego podniosłam swoje spojrzenie. Isaac, któremu za moment wyjdą oczy z orbit, Ramon, który wygląda na równie zaskoczonego, ale nieco mniej to pokazuje i Bruce, który za moment będzie musiał zbierać szczękę z podłogi. Spojrzałam niepewnie na dziewczyny, a Marcy i Riley złapały mnie pod ręce, po czym zaciągnęły w ich kierunku.
— Dobra... Co nas ominęło? — Zapytał odrazu zielonooki.
— Hm? A! Tylko to, że Kaya przyznała, iż ma dość samotności... — Powiedziała Marcy.
— I całkiem długie uspokajanie jej, gdy płakała... — Dodała jeszcze Scarlett.
— Czekaj, płakałaś? — Zapytał mnie Bruce.
— Nie, tylko poziom wody w organizmie obniżałam... — Powiedziałam z całkowitym pokerfacem na swojej twarzy.
Usłyszałam jak Ramon się roześmiał. Tak samo Isaac i dziewczyny. Po chwili cała szóstka zwijała się ze śmiechu, a Bruce stał jak słup soli.
— Dobra... Tego jeszcze nie słyszałem... — Przyznał meksykanin.
— To było niezłe... — Dodał Isaac.
— Poczucie humoru, to ci się wogóle nie zmieniło... — Wydusiła Charlotte.
Wzruszyłam ramionami na ich słowa, jednocześnie odwracając wzrok.
— Idziemy usiąść w klasie? — Zapytała Riley, a wszyscy się zgodzili.
Dziewczyny zaciągnęły mnie do nich, kiedy to chciałam iść na swoje ukochane miejsce, dlatego teraz wylądowałam w jednej ławce z tym idiotom, którego za moment naprawdę zdzielę przez łeb. Ramon usiadł z Bruce'm, natomiast dziewczyny siedzą, jak siedziały.
— Dlaczego muszę siedzieć z tym imbecylem, który ma mózg wielkości bakterii? — Zapytałam.
— Ej, myślałem, że udało nam się znaleźć wspólny język... — Burknął na mnie.
— Ta... Wspólny język... Ale zauważ, że pokazuję się on tylko wtedy, kiedy musimy tańczyć, bo w przeciwnym razie wychodzi to, co było zanim zmusiłeś mnie, żebym ci zaufała... — Wywróciłam oczami.
— Muszę ci przypominać, że gdy jedziemy do szkoły tańca mojej mamy, to normalnie ze sobą rozmawiamy? — Zapytała.
— A muszę ci tłumaczyć, że nie dajesz mi najzwyczajniej w świecie wyboru i muszę odpowiadać, bo zadajesz od groma pytań jak jakiś przedszkolak? — Zgasiłam go, a reszta się zaśmiała z naszej wymiany zdań.
— Kłócicie się ze sobą, jakbyście byli małżeństwem... — Zaśmiała się Scarlett.
— Wypluj te słowa... — Powiedzieliśmy jednocześnie, po czym spojrzeliśmy na siebie zaskoczeni. — Nie mów ze mną równo! — Jeszcze bardziej się zdziwiliśmy. — Papuga! — Warknęłam cicho, na co reszta znowu się zaśmiała. — Za jakie grzechy muszę się z tobą użerać?! — Ponownie powiedzieliśmy to równo.
— Przestańcie, bo powietrza nie mogę złapać! — Powiedziała Riley, która siedziała zaraz za mną i się dusiła.
Wszyscy praktycznie zwijali się ze śmiechu, przy okazji leżąc na ławkach. W tym momencie usłyszeliśmy dzwonek na lekcję.
— Ja się wyłączam... — Po swoich słowach założyłam na uszy słuchawki.
Włączyłam sobie muzykę, po czym położyłam się na swoich przedramionach i zamknęłam oczy. Chyba przysnęłam, bo po jakimś czasie, ktoś zaczął mnie szturchać w ramię. Podniosłam głowę, a następnie spojrzałam na sprawcę, który wybudził mnie z mojego spokojnego snu. Isaac.
— Czego? — Zapytałam, przy okazji ściągając słuchawki.
— Lekcja się skończyła... Czyli na dzisiaj tutaj koniec, więc jedziemy na kolejną sekcję przygotowawczą... Chodź... — Wytłumaczył, kiedy to pakowałam książki.
Wstałam od ławki, a następnie poszłam za chłopakiem. Pożegnaliśmy się z resztą i poszliśmy do jego samochodu, aby w końcu ruszyć w kierunku szkoły tańca.
— Dlaczego w końcu postanowiłaś złamać swoją zasadę, aby ciągle być sama? — Zapytał nagle. Nie spodziewałam się takiego pytania.
— Przez jedno wspomnienie... — Odpowiedziałam.
— Wspomnienie? — Dopytywał. Kiedyś go zastrzelę...
— W wieku 15 lat miałam chłopaka... Rzucił mnie, kiedy się z nim przespałam... Moja mama mnie wtedy pocieszała... A przy tym powiedziała, że czasami lepiej jest z siebie wszystko wyrzucić... Brakowało mi kogoś, komu mogę się ze wszystkiego wygadać... — Ostatnie zdanie bardziej wyszeptałam.
— Teraz już masz takie osoby... — Powiedział, kiedy parkował pod szkołą.
— Co? — Spojrzałam na niego zaskoczona.
— Chyba się odzwycziłaś od tego, że mówisz praktycznie szeptem, bo teraz słychać wszystko co powiesz... A już tym bardziej, kiedy siedzimy obok siebie... — Wytłumaczył, po czym ruszyliśmy do budynku.
Jak zawsze przepuścił mnie w drzwiach, a następnie Diana zaznaczyła nam wejście. Dziwnie się czuję. Mam wrażenie, jakby wydarzyło się coś, co mogłoby zmienić to, kim się stałam w ciągu ostatnich dwóch lat. Może mi się uda. Zaczęłam się przebierać, kiedy tylko znalazłam się w szatni, a podczas tej czynności, cały czas myślałam o dzisiejszym dniu. Wróciła chyba ta ja, która chciałaby być blisko przyjaciół.
Po tym jak się przebrałam, wyszłam na korytarz, gdzie tym razem nie napotkałam Isaaca. Stanęłam przy wejściu do męskiej szatni, z której po chwili wyszedł. Chyba go wystraszyłam, bo wzdrygnął się i odskoczył kawałek.
— Czy to ma być jakiś akt zemsty na mnie, za te wszystkie razy, kiedy to ja ciebie wystraszyłem? — Spojrzał na mnie z wyrzutem.
— Interpretuj to sobie jak chcesz... — Wzruszyłam ramionami, po czym ruszyliśmy w kierunku wolnej sali.
Jak tak sobie teraz myślę, to Isaac wcale nie jest taki zły, jak na początku myślałam. Po tym wszystkim co mu wtedy wygarnęłam, zaskakiwał mnie na każdym kroku. Myśle, że nawet byłabym w stanie się z nim zaprzyjaźnić. Nie no, to jest chyba za duże słowo. Jak narazie spróbuję może zmniejszyć liczbę wyzwisk typu „idiota”, „debil”, „półmózg” i podobnego rodzaju określeń.
— Dzień dobry, Kaya! Witaj, Isaac! — Przywitała nas uśmiechnięta twarz pani Isabelle.
— Dzień dobry... — Powiedziałam cicho.
— Cześć, mamo... — Zawtórował mi czarnowłosy, a ja spojrzałam na niego kątem oka.
— Więc tak... Najpierw pokażcie mi, jak wam idą dotychczasowe kroki, a potem powiem wam co dalej... — Kiwnęliśmy głowami, po czym zabraliśmy się do roboty.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro