Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Konfrontacja

Dobra, nie wierzę w to wszystko. Isaac Morton, ten, któremu dałam dzisiaj kosza, jest synem Pani Isabelle i moim partnerem do tańca. Wrzuciłam zdenerwowana swój top do torby, po czym złapałam się za skronie. Dziewczyny się dowiedziały, że tańcze, i coś wątpię, że odpuszczą rozmowę.

Znając je, to mogą siłą mnie gdzieś zaciągnąć, żebym im wszystko powiedziała. Dlaczego nagle dzisiaj wszyscy się na mnie uwzięli?! Muszę im jakoś się wywinąć. Autobus! Sprawdziłam godzinę na telefonie. 20 minut. Cholera! Muszę przeczekać, aż zostanie mi takie 8 minut, żebym mogła im uciec.

Założyłam na siebie samą koszulkę na krótki rękaw, moje jeansy i trampki. Całą resztę schowałam do torby sportowej, którą mam w szafce. Zostawiłam tylko buty do tańca. Ubrania muszę wziąć i je wyprać, bo nie będę miała w czym tańczyć. Spojrzałam na godzinę. Mam 10 minut do autobusu. Dobra, powoli mogę iść.

Przystanek jest praktycznie po drugiej stronie ulicy, więc powinnam dać radę jakoś im się wywinąć. Wyszłam z szatni, jednocześnie na kark zawieszając słuchawki, które już podłączyłam pod telefon. Wiedziałam. Będą na mnie czekać. Kaya, no już. Uspokój się. Wyjdź normalnie, jak gdyby nigdy nic.

Bez ani jednej emocji na twarzy. To nic trudnego. Przecież codziennie masz taką minę, przez co wszyscy cię uważają za gothkę. Chociaż nią nie jestem. Ja mam wieczną żałobę po rodzicach. Dlatego tak wyglądam. Wyjęłam z portfela kartę członkowską i autobusową, a następnie wyszłam.

Marcy odrazu spojrzała w moim kierunku, ale ja nie zwróciłam na nią uwagi. Tak samo jak na pozostałych. W sumie, to dlaczego oni są tu wszyscy razem? W końcu, raczej się nie kumplują. Podałam odpowiednią kartę Dianie, aby mogła odbić mi dzisiaj obecność, a następnie uchyliła drzwiczki.

— Do jutra, Kaya! — Powiedziała, gdy zaczęłam się kierować do drzwi, a ja tylko kiwnęłam głową.

Założyłam na uszy słuchawki, przez co całkowicie zignorowałam fakt, że ktoś, a raczej Marcy, zaczęła do mnie mówić. Wyszłam z budynku, po czym szybkim krokiem ruszyłam na przystanek autobusowy. Boli mnie to, że je ranię, ale nie chce, aby musiały targać taki ciężar na barkach.

Bez żadnych przeszkód przeszłam na przystanek. Spojrzałam na telefon, a w tej samej chwili podjechał mój autobus. Weszłam do środka, odbiłam kartę, po czym usiadłam na końcu, zaraz obok okna. Wzięłam swój plecak i torbę na kolana, aby się do nich przytulić, a następnie spojrzałam przez okno.

Zobaczyłam blondynkę, która stała przed szkołą tańca, i patrzyła w moim kierunku. Pozostali również wyszli za nią, a dziewczyny po kolei kładły jej dłonie na ramionach. Opuściłam wzrok, a autobus w tym momencie ruszył. 25 minut jazdy, jak nie więcej. Tym bardziej o tej godzinie.

Jest 15:40. Najgorsza godzina, żeby wracać do siebie. A już zwłaszcza komunikacją miejską. Oparłam się głową o szybę, a następnie wsłuchałam się w piosenkę która leciała w moich słuchawkach.

In a grave of the roses, while the night is closing in
My soul is so cold, but I want to live again
I know you'll come to me, I wait in misery
I want to fight for this, save me from this darkness
I reach for the light

I want to live my life
The choice is mine, I've made up my mind
Now, I'm free to start again
The way I want to live (to live) and breathe (and breathe)
The way I want that's right for me
I may not know nothing else
But I know this, I want to live

All I ever needed was a reason to believe
You help me hold on, you ignite the fire in me
You always come for me, you know just what I need
Don't make me wait for this, save me from this darkness
I reach for the light

I want to live my life
The choice is mine, I've made up my mind
Now, I'm free to start again
The way I want to live (to live) and breathe (and breathe)
The way I want that's right for me
I may not know nothing else
But I know this, I want to live

I'm breathing, still breathing
But I can't fight this fear alone
This feeling is killing slow
But now I know

I want to live my life
The choice is mine, I've made up my mind
Now, I'm free to start again
The way I want to live (to live) and breathe (and breathe)
The way I want that's right for me
I may not know nothing else
But I know this, I want to live
I want to live
I know this, I want to live

Isaac

Pojechaliśmy do mnie. Wjechaliśmi windą na ostatnie piętro, a następnie otworzyłem drzwi do mojego mieszkania. Od dwóch miesięcy nie mieszkam z rodzicami.

— Stary, kocham twoje mieszkanie... — Powiedział Bruce, który rozwalił się na jednej z kanap.

— Spore... — Szepnęła Riley.

Dziewczyny kiwnęły głowami, po czym ruszyły również usiąść. Położyłem swoją torbę na jednym z stołków barowym, który jest przy wyspie, która odchodzi od blatu kuchennego. Prawie całe to piętro jest zrobione szyb.

— Uwaga pod nogi... — Powiedział do dziewczyn Ramon, kiedy podeszły do małego schodka, z którego trzeba zejść, aby teoretycznie znaleźć się w salonie.

— Dzięki... — Odezwała się Marcy.

— Chcecie coś do picia? — Zapytałem, gdy znalazłem się za wyspą, czyli w kuchni.

— Nie będziemy ci robić problemu... — Machnęła ręką Scarlett.

Kiwnąłem głową, po czym ruszyłem w ich stronę. Zeszłem z podwyższenia, po czym obeszłem dwie, z trzech sof.

— Dobra, to co teraz? — Zacząłem zaraz po tym, gdy usiadłem na jednej.

— Skoro jest twoją partnerką do tańca, to raczej będziecie mieli ze sobą sporo kontaktu... — Powiedziała Charlotte który usiadła na kanapie po turecku.

— Fakt... Tym bardziej, że będziemy ćwiczyć raczej codziennie, bo zaraz po zakończeniu roku, zaczynają się konkursy taneczne... — Przypomniałem sobie, że za trochę ponad dwa miesiące kończy się szkoła.

— Co jest, Marcy? — Zapytał Ramon.

Wszyscy na nią spojrzeliśmy. Była bardziej przygaszona niż wcześniej. Podniosła na niego wzrok, po czym uniosła okulary.

— Nic, tylko... Cały dzień zastanawiam się, o co chodziło Kayi, kiedy mówiła, że z ciężarem jaki ma na barkach, musi borykać się sama... — Ponownie opuściła wzrok.

— Masz na myśli... — Zaczął Bruce.

— Prawdopodobnie chodzi o śmierć jej rodziców... — Złapała za materiałową bransoletkę, którą ma na nadgarstku.

Wszystkie mają takie same.

— Wiesz co się stało tamtego dnia? — Zapytałem, a ona odrazu pokręciła głową.

— Nie... Ale pamiętam, że Kaya się wtedy pokłóciła z rodzicami, a żeby odreagować, to całą naszą paczką pojechałyśmy na miasto... Najpierw połaziłyśmy po sklepach, zjadłyśmy coś w knajpie, a potem stwierdziłyśmy, że pójdziemy jeszcze do kina... Grali wtedy Tomb Ridera, a wszystkie chciałyśmy to obejrzeć... Jak wracałyśmy, to odwiozłam ją do domu, pożegnała się z nami, po czym poszła w kierunku drzwi... Po tamtym dniu, nie miałyśmy z nią kontaktu, przez praktycznie dwa tygodnie... A gdy wróciła do szkoły, to wyglądała i zachowywała się tak, jak teraz... Potem się okazało, że jej rodzice nie żyją... — Opowiedziała, a ja zacząłem się zastanawiać, co się musiało takiego stać.

— Kaya jest zawsze pierwszą uczennicą w szkole, prawda? — Zacząłem, a dziewczyny kiwnęły głowami. — Spróbujmy się jutro czegoś od niej dowiedzieć... Przyjedźmy wcześniej od niej... Złapiemy ją na parkingu... — Wszyscy się zgodzili na mój plan, dlatego zaczęliśmy obgadywać szczegóły.

Kaya

Kolejnego dnia, już od pobudki czułam, że ten dzień będzie do dupy. Czyli tak samo, jak każdy. 5:30 wstajemy, jemy śniadanie i szykujemy się do szkoły. Jeszcze bardziej się załamałam. Jest połowa kwietnia, a termometr pokazuje 20°. Ja dzisiaj umrę. Westchnęłam, po czym zaczęłam szukać sobie jakichś ubrań.

Dzisiaj wybrałam krótkie, czarne spodenki, pod które założyłam czarne rajstopy z rozdarciami na całej długości. Czarną bokserkę, na którą założyłam jeszcze szarą bluzkę, zrobioną z siatki o średnich oczkach. Na stopach zawiązałam czarne glany, a na plecy zostawiłam sobie jeszcze czarną bluzę z białym logiem zespołu metalowego i czerwonymi odznaczeniami.

Spakowałam swoją torbę sportową, a następnie zabrałam się za swój makijaż. Najpierw podstawa, czyli korektor, puder i zrobienie brwi. Dzisiaj cały makijaż zrobiłam bardziej w szarościach, ale zewnętrzny kącik i tak bardziej zaznaczyłam. Dolną powiekę pomalowałam na czarno. Na górnej narysowałam jeszcze grubą czarną kreskę, zaznaczyłam linie wodne na czarno i mocno wytuszowałam rzęsy.

Na usta nałożyłam balsam, bo czarnej szminki nie mam, po czym zaczęłam zbierać się do wyjścia. Nasłuchiwałam czy nikogo nie ma, zamknęłam drzwi na klucz, a następnie szybko zeszłam na dół i wyszłam z budynku sierocińca. Szybko znalazłam się na przystanku, gdzie jak zwykle nikogo nie było. Gdy tylko nadjechał autobus, weszłam do środka, odbiłam bilet i usiadłam na końcu.

W czasie drogi włączyłam sobie na słuchawkach muzykę, której znowu będę słuchać cały dzień. Tekst każdej piosenki na moim telefonie, znam chyba na pamięć. Jeden przystanek przed moim do autobusu wsiadła jakaś staruszka.

— Niech pani sobie usiądzie, ja za moment wysiadam... — Zeszłam jej z miejsca, a ona odrazu skorzystała.

— Bardzo miłe z ciebie dziecko... Ale byłabyś o wiele ładniejsza, bez tak mocnego makijażu... — Zwróciła uwagę.

— Cóż... Mam powód, aby się tak malować... — Powiedziałam nieco ciszej.

— Coś się stało? — Dopytywała, gdy zauważyła, że bardziej posmutniałam.

— Można powiedzieć, że mam żałobę... — Powiedziałam.

— Przykro mi... — Odezwała się zmartwiona staruszka.

— To nic takiego... Ah! Mój przystanek... Do widzenia... — Pożegnałam się.

— Do widzenia... — Odpowiedziała mi, a ja wyszłam z pojazdu.

Gdy autobusu odjechał, odrazu na głowę założyłam spowrotem słuchawki, a następnie kaptur bluzy, który zakrywał mi praktycznie całą twarz. Włożyłam dłonie do kieszeni, po czym ruszyłam z opuszczoną głową w kierunku szkoły. Szurałam po podłożu swoimi ciężkimi butami, a w pewnym momencie zaczęłam kopać kamyk.

Nawet nie zauważyłam, kiedy stanęłam na szkolnym parkingu. Dalej szłam i kopałam skałkę, kiedy zobaczyłam, że ktoś przede mną stoi. Brązowe botki z frędzelkami? Powoli podniosłam wzrok, a moim oczom ukazała się Marcy i pozostała szóstka. Mam wrażenie, że jakby na mój wygląd szerzej otworzyli oczy.

Blondynka wskazała słuchawki, a ja powoli do nich sięgnęłam, po czym zawiesiłam na karku. Dlaczego od wczoraj nie dają mi spokoju? O co im chodzi do cholery?

— Kaya... — Zaczęła.

— Wytłumaczycie mi, czego wy do cholery chcecie? — Zapytałam, a oni wszyscy szeroko otworzyli oczy.

— My... — Przerwałam jej.

— Nie potraficie zrozumieć, że chce być sama? Że chce cierpieć w samotności? — Już otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale jej przerwałam. — Marcy, zrozum... Tamta Kaya, już nie wróci... Umarła w momencie, kiedy zobaczyła ciała swoich rodziców, leżące w kałużach krwi... — Wszyscy jeszcze bardziej się zdziwili. — A później drugi raz, podczas identyfikacji... — Czuję łzy w oczach.

— Kaya... Ty... — Chciała podejść bliżej, ale się odsunęłam.

— Myślicie, że się zmieniłam, bo tego chciałam? Nie zrozumiecie, jakie to uczucie, kiedy nagle całe życie obraca się pył... Kiedy traci się wszystko, co było dla was ważne... — Chyba się popłakałam.

— Kaya, proszę... Daj mi dojść do słowa... — Ucichłam.

— Czego wy ode mnie chcecie, Marcy? — Zapytałam, starając się spowrotem przybrać spokojny ton.

— Chcemy odzyskać przyjaciółkę... — Już miałam coś powiedzieć, ale mi przerwała. — Kaya, którą znałam, nie odcięła by się nigdy od przyjaciół... Za dobrze cię znam, więc doskonale zdaję sobie sprawę, że musiałaś mieć jakiś powód... Dlaczego to zrobiłaś? Czemu się od nas odcięłaś? — Zapytała spokojnie.

— ... Bo nie chciałam, żebyście musiały znosić moje towarzystwo, podczas żałoby po rodzicach... — Odpowiedziałam po chwili.

— Myślisz, że byłaby to dla nas udręka? Kaya, ogarnij się do cholery... Jesteś moją najlepszą przyjaciółką... Znasz mnie nie od dzisiaj... Wiesz, że kocham cię jak siostrę i nigdy bym cię nie zostawiła... — Znowu próbowała do mnie podejść, a ja ponownie się odsunęłam. — Kaya, pro... — Dłużej już nie wytrzymałam i uciekłam. — KAYA! — Zawołała za mną, ale się nie odwróciłam.

— Kaya! — Pozostali również za mną krzyknęli, ale ja nie zwróciłam na nich uwagi i biegłam dalej.

Leciałam praktycznie sprintem na przystanek autobusowy, po drugiej stronie szkoły. Nie mogę dzisiaj zostać na lekcjach. Nie z takim stanem psychicznym. I napewno nie z takim wyglądem. Biegłam ile sił w nogach, gdy nagle na kogoś wpadłam i przewróciłam się na asfaltowe podłoże.

— Sterling? — Podniosłam wzrok na nauczyciela matematyki. — Co ci się stało? — Położył mi ręce na ramionach, a ja jeszcze bardziej się popłakałam. — Ej, no już... Spokojnie... — Pomógł mi wstać, a następnie nie wiedzieć czemu przytulił.

Czym jest... to dziwne uczucie niepokoju?

***

Jak wam się narazie podoba?
Dajcie znać koniecznie 😘😘

Pozdrawiam!
Harpia_rikitiki

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro