Dziwaczka
Obudziłam się o 5:30. Tylko i wyłącznie po to, aby nikogo nie spotkać. Tak. Jestem introwertykiem, ale co z tego. Inni ludzie mnie nie obchodzą. Wolę być sama. Zrobiłam sobie kanapki z pomidorem, a gdy je zjadłam wróciłam do swojego pokoju, którego, dzięki Bogu nie muszę z nikim dzielić. Zamknęłam drzwi, a następnie rozejrzałam się po pomieszczeniu.
Naprzeciwko wejścia jest ceglana ściana. Pozostałe ściany są pomalowane na ciemno szaro. Po prawej stronie pokoju znajduje się pojedyncze łóżko z czarną pościelą. Obok jest szafka, na której stoi lampka, która ma ciemno czerwony klosz. Zaraz przy niej jest zdjęcie z ostatnich wakacji, jakie spędziłam razem z rodzicami zanim... Nadal staram się o tym nie myślać.
Pod ścianą po lewej stronie stoi biurko, a obok mała biblioteczka, na której trzymam wszystkie rzeczy, które są mi potrzebne do szkoły. Po prawej stronie biurka jest jeszcze okno, z którego jest widok na ulicę. Zaraz przy wejściu, po prawej stronie stoi komoda z ubraniami, a na ścianie wisi lustro. Westchnęłam, a następnie podeszłam do komody.
Zaczęłam szukać jakichś czarnych ubrań, ponieważ kolorowych nie ubieram. Wszystkie kolorowe wyrzuciłam. Pierwsze lepsze co mi wpadło pod rękę zaczęłam ubierać. Założyłam czystą bieliznę, która również była czarna. Ubrałam na nią czarne rurki, które miały jaśniejsze przetarcia na całej długości nogawek, grafitową bluzkę na długi rękaw, a na nią wciągłam jeszcze czarną koszulkę, która miała nadruk w postaci napisu „Bang! ”.
Na stopy wciągnęłam czarne skarpetki stópki, a na nie czarne trampki. Wzięłam do ręki szczotkę do włosów, która kształtem przypomina czarne serce, a następnie rozczesałam swoje ciemne, brązowe włosy, które sięgają mi do ramion. Zrobiłam przedziałek na środku, a włosy które opadały mi na twarz założyłam za uszy. Spojrzałam na siebie w lustrze.
Dziewczyna. Metr siedemdziesiąt siedem. Prawie biała skóra. Szczupła szyja. Pociąga twarz. Lekko zaostrzony podbródek. Duża, pełna dolna warga. Mała górna warga, która ma mocno zarysowane serduszko przy łuku. Lekko wklęśnięte policzki. Mały, lekko zadarty, ale mimo wszystko prosty nos. Duże oczy, które kolorem imitują niebo.
Firanka czarnych, gęstych rzęs. I znak szczególny pod moim prawym okiem. Pieprzyk. Zjechałam wzrokiem nieco niżej. Chuda, a nawet lekko podchodząca pod anoreksję sylwetka. Bardzo chude ręce, tak samo jak i długie nogi. Delikatne zaokrąglenia na sylwetce w okolicach bioder. Smukłe dłonie, z długimi palcami. Paznokcie pomalowane na czarno.
Kościste nadgarstki, wystające knykcie. Po chwili gapienia się na siebie, podeszłam do biurka, przy którym usiadłam. Sięgnęłam po kosmetyki, które są w szufladzie, a następnie wzięłam małe lusterko stojące na parapecie okna.
Pod oczy nałożyłam korektor, a następnie zapudrowałam go grubą warstwą transparentnego pudru. Nie pudrowałam jednak powiek, ponieważ odrazu zaczęłam malować się czarnym cieniem. Cieniem nie dochodziłam do wewnętrznego kącika, a tylko i wyłącznie malowałam zewnętrzny i załamanie powieki. Gdy to skończyłam, wzięłam czarną kredkę do oczu, którą obrysowałam linię wodną. Zarówno dolną, jak i górną.
Zjechałam cieniem na dolną powiekę, aby nic mi się nie odcinało, a następnie zajęłam się swoimi brwiami. Przeczesałam je, a następnie pomalowałam pomadą w identycznym kolorze, co moje włosy. Gdy to miałam już zrobione, wróciłam do oczu, przy których następnie mocno wytuszowałam rzęsy. Ale tylko górne mocno. Dolne zrobiłam delikatnie. Na usta nałożyłam tylko balsam do ust, który ma smak jabłek.
Chyba skończyłam. A, nie! Strzepałam jeszcze nadmiar pudru, po czym odłożyłam wszystko na swoje miejsce, a następnie spojrzałam na swój telefon. 6:20, czyli moja normalna godzina, aby wyjść do szkoły. Co z tego, że będę jedynym uczniem w szkole. I tak nie mam tam znajomych, z którymi bym mogła pogadać. Zresztą, jestem introwertykiem i z nikim, nigdy nie gadam. Jak ktoś usłyszy mój głos w szkole, to wogóle jest cud.
Wzięłam plecak, który był zawieszony na krześle od biurka, a następnie ruszyłam do drzwi. Zanim jednak wyszłam, nasłuchiwałam, czy nikt jeszcze nie wstał. Gdy się upewniłam otworzyłam drzwi, które po zamknięciu, zamknęłam na klucz. Nie lubię, kiedy ktoś mi wchodzi do pokoju. To jest tylko, i wyłącznie moja przestrzeń prywatna. Nikt poza mną, nie ma prawa wchodzić do tego pokoju. Zeszłam po schodach, a następnie ruszyłam do drzwi.
— Kaya? Nic nie zjesz? — Zatrzymałam się jak tylko usłyszałam głos opiekunki sierocińca.
— Już jadłam... — Odpowiedziałam cicho, po czym szybko wyszłam z budynku.
Lisa, opiekunka sierocińca. Ma 38 lat i jest bezpłodna. Dlatego zajmuje się sierotami. Traktuje nas jak swoje dzieci. Już niedługo będzie miała jedno mniej do wykarmienia. Mianowicie mnie. Za dwa miesiące kończę 18 lat, więc w końcu będę mogła wynieść się z tego sierocińca.
Cały zapisany majątek rodzinny przejdzie na mnie, a ja po ukończeniu szkoły będę się mogła uwolnić od tego miasta. W końcu z Dover przeniosę się do wymarzonego Nowego Yorku. W tym momencie dotarłam na przystanek autobusowy. Stanęłam pod daszkiem i spojrzałam na rozkład. Wyciągnęłam telefon, aby sprawdzić godzinę. Mam jeszcze jakieś 5 minut.
Wyjęłam z plecaka słuchawki, a następnie włączyłam je i założyłam na uszy. Połączyłam się do nich przez Bluetooth'a, a następnie włączyłam piosenkę, do której ostatnio ćwiczę układ w szkole tanecznej. Oparłam się o barierkę i oczami wyobraźni przypomniałam sobie każdy ruch. Idealnie w momencie kiedy skończyła się piosenka, na przystanku zatrzymał się mój autobus.
Weszłam do środka, odbiłam bilet, a następnie usiadłam na samym końcu. Tak wcześnie nigdy nie ma ludzi w autobusach. Jedyny plus, bo przynajmniej jest miejsce. Dojazd do szkoły zajął mi około pół godziny, bo gdy wysiadłam z pojazu była 6:58. Ruszyłam w kierunku budynku Dover High School. Niby ta szkoła wygląda bardzo ekskluzywnie, ale jest jak każda inna.
Weszłam do środka, gdzie byli tylko dozorcy, a następnie poszłam w kierunku swojej szafki. Otworzyłam ją za pomocą kodu, zdjęłam kłódkę i schowałam do niej kilka książek. Cały dzień słuchania muzyki i ignorowania wszystkich wokół, czas zacząć. Ruszyłam na drugie piętro, gdzie jako pierwszą miałam lekcję matematyki. Od dzisiaj mamy mieć nowego nauczyciela, bo pani Stark odchodzi na emeryturę.
Trochę szkoda, bo naprawdę ją lubiłam. Była jedyną nauczycielką, która do niczego mnie nie zmuszała. Mianowicie do zmycia mocnego makijażu. Tak wogóle, jestem w trzeciej klasie. Jest środek kwietnia. Za dwa i pół miesiąca, zaczynają się wakacje. A to znaczy, że zaczną się konkursy taneczne. Pani Isabelle, właścicielka szkoły tańca, w której tańczę i czasami dorabiam jako partnerka do tańca towarzyskiego powiedziała, że znalazła mi partnera na zawody.
Nie lubię tańczyć w parze, ale kobieta prosiła mnie tak długo, że w końcu się ugiełam i zgodziłam. Odpowiedź dlaczego, jest prosta. Zanim doszło do tragedii w mojej rodzinie, byłam inna. Byłam duszą towarzystwa, zawsze uśmiechnięta, lubiłam dobrą zabawę, a na mojej twarzy była minimalna ilość makijażu. Teraz odcięłam się od wszystkich, nie uśmiecham się wogóle, wolę spokój, a mój makijaż wygląda, jakbym była wdową po pięciu mężach.
W tym momencie zobaczyłam jak dozorcy otwierają klasy. Zeszłam z parapetu, na którym usiadłam, po czym weszłam do sali 287, gdzie za 20 minut, mam lekcję. Obeszłam ławki, po czym usiadłam w ostatniej pod oknem, zaraz obok grzejnika. Wyjęłam książkę, zeszyt i piórnik, a następnie odchyliłam się na krześle. Zaczęłam się na nim bujać, gdy poprawiałam swoje włosy.
Wyjęłam włosy, które wcześniej założyłam za ucho, aby odstraszyć kogokolwiek, kto chciałby ze mną pogadać. W tej samej chwili zobaczyłam jak do klasy wchodzą moje stare przyjaciółki, od których się odcięłam. Gdy tylko mnie zobaczyły, przestały rozmawiać, a na ich twarzach zagościło zmartwienie. Z dnia na dzień przestałam się z nimi zadawać. Nie chciałam na nie zrzucać ciężaru, jaki noszę na własnych barkach.
A już tym bardziej na Marcy. Moją niegdyś naj naj najlepszą przyjaciółkę. Nie umiałam im czegoś takiego zrobić. Ukradkiem zdjęłam z lewego ucha słuchawkę, aby usłyszeć o czym rozmawiają.
— Martwię się o Kayę... — Zaczęła Charlotte.
— Nie tylko ty... Z dnia na dzień zmieniła się nie do poznania, i kompletnie zerwała z nami kontakt... — Zauważyła Riley.
— Rey... — Użyła skrótu do imienia szatynki o kręconych włosach. — To wszystko przez to, co się stało w jej domu tamtego dnia... Nic na to nie poradzimy... — Dodała Marcy.
— Mar ma rację... Może gdybyśmy wiedziały co się stało, to jakoś udałoby nam się z nią pogadać... — Odezwała się rudowłosa Scarlett.
— Fakt... Ale zauważ, że jedyną osobą, która wie co się stało, jest sama Kaya... — Nawet ja nie wiem, co dokładnie miało wtedy miejsce, Rey.
Z tamtego dnia, pamiętam tylko tyle, że gdy weszłam do domu, automatycznie po plecach przeszedł mi dreszcz. Od samego chodnika, towarzyszyło mi uczucie niepokoju. A gdy weszłam do środka, zobaczyłam scenę niczym z horroru.
— Kaya... — Powoli odwróciłam się w kierunku Marcy, która stała obok mojej ławki.
Marcy Logan, jest wysoką dziewczyną, z długimi, mocno pokręconymi włosami, które mają odcień świeżej słomy. Jej oczy są za to ciemno niebieskie. Na włosach dzisiaj ma opaskę boho z kwiatuszkami. Na nosie miała okrągłe okulary, które są zabarwione na różowo. Ma delikatny makijaż, na który składają się delikatnie pomalowane rzęsy, podkreślone brwi i usta muśnięte błyszczykiem.
Na sobie ma hipisowską, kolorową koszulkę, na którą założona jest brązowa narzutka z frędzelkami. Krótkie, luźne spodenki w czarno białe paski, a na stopach brązowe botki na obcasie, przy których również są frędzelki. Zdjęłam z uszu słuchawki, przez co w klasie rozległy się dźwięki piosenki o dość mocnym brzmieniu.
— Możemy pogadać? — Zapytała ostrożnie.
Wzruszyłam ramionami w odpowiedzi, a ona usiadła na krześle obok. Pozostała trójka również podeszła widząc, że Marcy możliwie udało się do mnie dotrzeć.
Riley Stone, niska dziewczyna, około metra pięćdziesiąt dwa. Szatynka z długimi, lekko kręconymi włosami, które jednak bardziej podchodzą pod fale. Ma brązowe oczy, które jak zawsze podkreśla czarna kreska z jaskółką i wytuszowane rzęsy. Jest ubrana w białą, falbaniastą sukienkę, która od góry ma koronkę. Na to ma założoną jeansową kurtkę do wysokości talii, a na nogach buty na koturnie.
Scarlett Thompson, jej włosy sięgają za łopatki. Są proste jak od prostownicy i rude niczym lisi ogon. Dzisiaj ma na głowie założoną czarną, skórzaną opaskę. Jest mniej więcej mojego wzrostu, może trochę niższa. Ma mocno zielone oczy, a jej całą w sumie skóre zdobią lekko rudawe piegi. Na jej makijaż składa się tylko tusz do rzęs. Nigdy nie lubiła się mocno malować. Na sobie ma bluzkę w czerwone paski z rękawkiem ¾, a na to luźne ogrodniczki z długą nogawką. Jedna szelka wogóle jest puszczona luzem. Na nogach ma zwykłe, szare trampki.
Za to Charlotte Night jest wyższa nawet od Marcy, która ma metr siedemdziesiąt dziewięć. Czarnowłosa ma równe dwa metry. Do tego ma bardzo, ale to bardzo ciemno brązowe oczy, które są prawie czarne, a to wszystko podkreśla różowym cieniem do powiek i niebieską kreską z jaskółką. Ona się maluje tylko bardzo kolorowymi kosmetykami. Z ciuchami jest podobnie, ale wybiera tu bardziej stonowane odcienie, a nie neonowe, jak w przypadku makijażu. Dzisiaj na sobie ma czerwoną bluzkę na ramiączkach, do tego zgniło zielone wojskowe spodnie z kieszeniami na bokach, a na nogach białe superstary.
— Kaya... Rozumiemy, że wtedy miała miejsce tragedia, ale proszę... Pogadaj z nami... Chcemy ci pomóc... A przede wszystkim odzyskać naszą starą Kayę... — Zaczęła Marcy.
— Tamta ja już nie istnieje... — Wszystkie się zdziwiły. Odezwałam się do nich pierwszy raz od prawie dwóch lat. — Przestała istnieć, gdy weszła do tamtego domu i zobaczyła scenę jak z horroru... — Spojrzałam jej w oczy, które odkryła spod okularów. — Nie chcecie wiedzieć co wtedy zobaczyłam... — Już miałam spowrotem założyć słuchawki, kiedy Marcy złapała mnie za rękę.
— A czemu się do nas nie odzywasz? Zrobiłyśmy ci coś? Skrzywdziłyśmy? — Teraz zapytała Scarlett, która uprzedziła w pytaniu blondynkę.
— Nic mi nie zrobiłyście... — Odpowiedziałam tak jak wcześniej, czyli ledwo słyszalnie.
— Więc czemu? — Dopytywały jednocześnie Charlotte i Riley.
— Wystarczy, że ja już noszę ten ciężar na barkach... Nie chce was skazywać na to samo... Wracajcie na swoje miejsca... Za minutę dzwonek... — Powiedziałam, po czym spowrotem założyłam słuchawki.
Odwróciłam się spowrotem w kierunku okna, gdy dziewczyny chciały coś jeszcze powiedzieć. Kątem oka zobaczyłam jak wszystkie westchnęły zrezygnowane, po czym wróciły na swoje miejsca po drugiej stronie klasy pod ścianą na końcu. Kilka sekund później, do klasy zaczęli się schodzić uczniowie, co znaczy, że zadzwonił już dzwonek. Wiele osób z mojego rocznika wyzywa mnie od dziwaczki, szajbuski czy odludka, ale średnio mnie to obchodzi.
Za półtora roku, gdy wyjadę z Dover nawet ich nie spotkam. Będę mogła zapomnieć o tym, że kiedykolwiek poznałam tych ludzi. Po chwili do klasy weszła spóźniona szkolna gwiazdeczka. Isaac Morton. Kapitan szkolnej drużyny koszykówki i najpopularniejszy chłopak w całej szkole. Czarne włosy postawione lekko na żel, ale mimo wszystko bardziej rozwichrzone i zielone oczy. Każda dziewczyna w nim się kocha. Naprawdę nie wiem, co one w nim takiego widzą. To, że jest chłoptasiem z udanym rodowodem, wcale nie znaczy, że jest jakimś ósmym cudem świata, no błagam.
Mam wrażenie, że zaraz kilka dziewczyn będzie potrzebowało wiadra i ścierki, do zbierania swojego ślinotoku z ławek. Jak zwykle, po wejściu do klasy spojrzał w moim kierunku. Dobrze widziałam, że gdy na mnie spojrzał lekko wstrzymał oddech, czy tylko mi się wydawało? Usiadł w swojej ławce, czyli ławkę przed dziewczynami. Drzwi do klasy ponownie się otworzyły, a w nich stanęła pani dyrektor, a za nią mężczyzna, może przed 40.
— Dobrze, jak wiecie Pani Stark od dzisiaj nie będzie już uczyła w tej szkole, ponieważ przechodzi na emeryturę... — Stanęła na środku, a mężczyzna zaraz obok niej. A ja myślałam, że dziewczyny dostają ślinotoku na widok Mortona. — To jest Ryan Arsen, od dzisiaj będzie waszym nauczycielem... — Spowrotem zakryłam ucho słuchawką, którą odciągnęłam, aby usłyszeć co ma do powiedzenia.
Oparłam się o prawą rękę, po czym wyjrzałam przez okno. Co mnie obchodzi jakiś nauczyciel? Znowu się pewnie do mnie dowali, tak jak każdy odnośnie mojego makijażu. Jest mi w stanie ktoś wytłumaczyć, dlaczego życie jest do dupy?
Pierwszy rozdzialik!
Komentujcie, gwiazdkujcie i w ogóle!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro