𝖉𝖔 𝖓𝖔𝖙 𝖙𝖔𝖚𝖈𝖍
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
Vi żywiła mieszane uczucia względem Podziemi. Teraz, gdy wyszła z więzienia za sprawą cholernej Caitlyn Kiramman, miała wrażenie, że nie będzie potrafiła się odnaleźć. Przecież była w nim zamknięta… Przestała liczyć, ile. Zbyt długo, by mogła się nad tym jeszcze zastanawiać.
Jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Lekki, prawie niewidoczny, a i tak poczuła się niekomfortowo z myślą, że mogła to zobaczyć młoda kobieta idąca za nią.
— Przebieraj szybciej tymi nóżkami — rzuciła, odwracając się tak, by iść tyłem. — Chyba że te butki ci nie pozwalają.
— Zabawne — mruknęła Caitlyn Kiramman, przewracając oczami.
Buty nie sprawiały jej trudności w chodzeniu. Mimo to, Vi i tak wiedziała swoje.
Problemem był fakt, że Caitlyn rozglądała się wokół. Irytowało to z jakiegoś powodu Vi, choć nie była w stanie powiedzieć dokładnej przyczyny. Tak po prostu się działo i już.
Vi czuła się obco. Jakby wkroczyła na teren gangu, do którego nie należała, gdzie nigdy w życiu nie powinno jej być, a mimo to uparcie szła dalej, żeby coś komuś udowodnić. Zawsze tak było. Zawsze starała się przedstawić jaka to on nie jest dorosła, a kiedy trzeba było pokazać, że faktycznie tak jest…
— Jesteśmy — rzuciła gdy zeszły po schodach do ciemnego zaułku. — Cicho bądź.
Cait chciała się odezwać mówiąc, że przecież w ogóle się nie odzywała. Twardy wzrok Vi sprawił jednak, że zacisnęła tylko usta w wąską linię.
Różowowłosa uniosła ku górze lewą dłoń, zwiniętą w pięść, i dwukrotnie zapukała w podniszczoną, drewnianą powłokę. Okienko pośrodku nich zaraz zostało odsunięte – obie zostały przeskanowane wzrokiem pełnym pogardy, należącym do właściciela zielonego oka. Cait nie sądziła, że zostaną wpuszczone, kiedy z powrotem drzwi stały się całością, ale zazgrzytał w nich zamek. Ktoś przekręcił klucz i już po chwili rozpościerał się przed nimi długi, czerwony korytarz.
Było w nim ciemno, ale nie na tyle, by potknąć się o coś, czego się nie widziało. Ktoś poskąpił świateł, co z drugiej strony miało swój urok. Chociaż czuła, że nie powinna mówić w tym miejscu o uroku; zwłaszcza, że wciąż nie wiedziała, gdzie są.
— Jedyne miejsce, które ujawnia wszystkie sekrety — oznajmiła Vi, co ani trochę nie naprowadziło Caitlyn na odnalezienie powołania tego miejsca.
A następnie jakby nigdy nic weszła do środka.
Co mogła zrobić Cait? Ruszyła za nią dość szybko, nie chcąc zostać w tyle w miejscu, gdzie nie wiedziała, co ma robić i gdzie iść. Wiernie podążała za różowowłosą, praktycznie depcząc jej po piętach, byleby nie bać się, że zgubi ją za jakimś zakrętem.
— Całkiem tu ładnie — mruknęła bardziej do siebie, niż do Vi, zadzierając głowę, by zobaczyć zwisające z sufitu korale.
Vi zatrzymała się gwałtownie. Kiramman wpadła na jej plecy i zaraz się odsunęła, bojąc się, że różowowłosa będzie chciała się odwrócić. I zrobiła to, wbijając w niebieskooką tak skonsternowane spojrzenie, że Cait natychmiast pożałowała wypowiedzianych słów.
— To pieprzony burdel — powiedziała, marszcząc brwi.
— Oh — wydusiła tylko Cait, czując, jak policzki zmieniają jej kolor na czerwony. — To jak konkretnie mamy to według ciebie rozegrać? — zapytała, uprzednio odchrząkując, by pozbyć się zawstydzenia.
Vi zatrzymała się. Jej wzrok powędrował na małego osobnika, przechodzącego korytarzem.
— Niech myślą, że tu pracujesz — powiedziała, wzruszając ot tak ramionami.
— Że co proszę!? — wysyczała Cait, marszcząc brwi. — Nigdy w życiu!
— Wiesz jaki jest twój problem? — Vi westchnęła, podchodząc bliżej Caitlyn.
— Proszę, oświeć mnie!
— Oczekujesz, że każdy da ci to, czego żądasz. Jeśli serio chcesz, żeby z tobą gadali, muszą ci uwierzyć, że ty masz coś, czego pragną — oznajmiła, okrążając powoli postać Cait jak zwierzę.
— A co takiego mam? — zapytała ostrożnie Cait. Nie wiedziała, o czym dokładnie mówiła Vi i choć bardzo jej się to nie podobało, czuła, że musi wiedzieć.
Vi okrążyła raz jeszcze młodą kobietę, mierząc jej postać od stóp do głów. Cait wbijała w nią spojrzenie tak, jakby bała się, że zaraz coś jej zrobi, a Vi… Vi zmusiła ją do cofnięcia się. Plecy niebieskowłosej twardo zetknęły się z chłodną powierzchnią ściany, wyrywając z jej gardła zduszony jęk.
— Jesteś seksi, cukiereczku — oznajmiła z cwanym uśmiechem Vi, specjalnie kładąc rękę na wysokości głowy rówieśniczki, by patrzeć, jak próbuje wcisnąć się w ścianę bardziej. — To kogo wolisz? Kolesia czy laske?
Serce Caitlyn przyśpieszyło, nie mogąc wytrzymać całego napięcia i stresu. Próbowała coś powiedzieć, ale z jej ust wydostawały się tylko bezsensowne dźwięki, których istnienie niezwykle rozbawiło Vi.
Jakimś cudem zdołała kątem oka zdołała dojrzeć najprawdopodobniej mężczyznę, przechodzącego za ich plecami. Nerwowo złapała za biodra Vi, przestając stać na palcach i wbiła spojrzenie z powrotem w twarz różowowłosej. Uleciało z niej rozbawienie, całe, jak za sprawą magii. Jej ciało też się spięło, co wywnioskowała z lekkim zaskoczenie.
— Łapy przy sobie.
— Co?
— Łapy, kurwa, przy sobie — warknęła Vi, odsuwając się gwałtownie od Cait zaraz, gdy pracownik odszedł od ich dwójki. — Nie dotykaj mnie, rozumiesz?
— Przecież miałam ich przekonać, że tutaj pracuję — przypomniała, z wahaniem odsuwając się od ściany, do której zaledwie przed chwilą przygwoździła ją Vi.
— Ich, a nie mnie — warknęła. Z jej ust uciekł szybki wydech; chyba próbowała się uspokoić. — Hej, chłoptaś!
Cait nie mogła wyjść z podziwu, jak szybko jej mimika twarzy zmieniała się na wszelką potrzebę. Jak potrafiła przystosować się do danej sytuacji nawet wtedy, gdy cholernie tej sytuacji nie chciała. Kiedy próbowała wszystkich wokół przekonać, że wcale się nie boi, choć serce podchodziło jej do gardła.
Czasami wciąż śniła o jej przerażonym wzroku, kiedy Jinx wycelowała w stronę Cait pistolet.
— Słyszę jak myślisz — oznajmiła cicho Vi, leniwie podkładając pod głowę małą, niebieską poduszkę.
— Nie chcę cię rozczarować, ale to niemożliwe, Vi — mruknęła Caitlyn, podchodząc do swojego łóżka, na którym jak zwykle leżała różowowłosa.
Kiramman śmiała twierdzić, że była to jej ulubiona rzecz, w całym pomieszczeniu. Nie dziwiła się – w zasadzie robiło jej się przykro, kiedy pomyślała, że Vi nigdy nie miała takich rzeczy. Więc nie mówiła nic, kiedy Vi rozwalała się na cały materac bądź zwijała się na krańcu łóżka, dając jej możliwość odpoczynku na czymś miękkim. Nie raz już ucięła sobie na nim też drzemkę, korzystając z faktu, że Cait była w środku i jej pilnowała.
To również sprawiało, że Caitlyn łzy podchodziły do oczu – Vi miała problemy ze snem w nowym miejscu, kiedy nie była pewna, że ktoś przez ten czas nie będzie pilnować danej sypialni bądź obszaru, gdzie urządzony został nocleg. Podziemie, z tego, co czasami mówiła, nie było najniebezpieczniejszym miejscem; dało się w nim przeżyć dzień w miarę normalnie. Ale strach zawsze dusił gardło, ta myśl o zaatakowaniu podczas snu czy głupiej kąpieli krzyczała z tyłu głowy sprawiając, że Vi nigdzie nie czuła się bezpiecznie.
Poza pokojem Cait.
Czas strasznie szybko płynął, i zanim spostrzegły, minęły trzy lata od walki na moście. Miewały swoje wzloty i upadki, a jednak Vi udało się obdarzyć Kiramman tak dużym zaufaniem, jakim sama się dziwiła. A Caitlyn bardzo to doceniała i starała się robić wszystko, by tego nie stracić.
Zależało jej na Vi. Czasami się bała, że aż za bardzo.
— Więc o czym myślisz? — zapytała Vi, otwierając oczy, gdy poczuła uginający się materac.
Cait usiadła obok po turecku, być może specjalnie pochylając się, by Vi miała łatwiejszy dostęp do jej kosmyków które uparcie zakładała za ucho. Lubiła czuć opuszki jej palców na skórze.
— Nie wiem — stwierdziła. — O wszystkim, chyba.
— Da się myśleć o wszystkim na raz? — zapytała z lekkim uśmiechem Vi, jak zwykle unosząc dłoń, by założyć zagubione pasemko za ucho Cait.
— Najwidoczniej.
Vi zmarszczyła brwi na dźwięk tak suchej odpowiedzi. Podniosła się do siadu, choć wzrok Cait wyraźnie mówił, by tego nie zrobiła. Ale szarooka lubiła się sprzeciwiać i działać wbrew wszystkiemu.
— Jak masz na imię? — zapytała nagle Caitlyn, przekrzywiając lekko głowę w bok.
To pytanie zbiło nieco z tropu Vi.
— Vi?
— Pełne imię. Nigdy go nie słyszałam.
— Na pewno słyszałaś, jestem dość…
— Nie z twoich ust.
Vi miała ochotę się zaśmiać, bo przecież co za różnica, kto wypowiada to imię. Jest, to jest, po co było drążyć temat? Jeszcze gdyby ukrywała go przed światem, ale ona czegoś takiego nie robiła, miała przecież je wypisane w dokumentach. Było. Dlaczego Cait o to pytała?
— Violet — mruknęła, odchylając się do tyłu tak, by wesprzeć sylwetkę na rękach.
— Violet…?
— Violet Żadna — dokończyła, przewracając znudzona oczami.
— Nie masz na nazwisko Żadna — powiedziała Cait, specjalnie przeczesując włosy tak, by wypadły zza ucha.
— W ogóle nie mam nazwiska. I nie przeszkadza mi to — stwierdziła swobodnie, wzruszając jakimś cudem ramionami. — Dlaczego o to pytasz? Piszesz kronikę?
— Tak po prostu — stwierdziła z wahaniem niebieskowłosa. — Słyszałam, że obudziłaś się w nocy.
— Znowu będziemy zaczynać ten temat? — zapytała zmęczonym głosem Violet, ciężko opadając na materac. — To nie moja wina, że moje ciało tak działa. Co mam ci jeszcze powiedzieć?
— Zapewnij mnie, że nie śnią ci się koszmary — poprosiła twardo Kiramman, wbijając spojrzenie w szare oczy rówieśniczki.
— Nie śnią mi się żadne koszmary.
— Nie wierzę ci, Violet.
— No i trudno, nie ty pierwsza i na pewno nie ostatnia — sapnęła, kładąc dłonie na własnym brzuchu. Nienawidziła tego typu rozmów.
— Vi, staram ci się pomóc — przypomniała Kiramman. — Chcę, żebyś przesypiała całą noc, a nie jedną trzecią.
— Ja pierdole — warknęła zmęczonym głosem, zrywając się z łóżka.
Tak robiła zazwyczaj – przeklinała, wychodziła, po czym jakby nigdy nic wracała po kilku godzinach udając, że wcale nie uciekła po raz kolejny od tematu.
— Dlaczego raz nie możesz być ze mną szczera!? — krzyknęła za nią Caitlyn, również wstając z łóżka. — Dlaczego raz nie możesz powiedzieć, o co chodzi, tylko zawsze muszę się domyślać!?
— A kto ci w ogóle każe się domyślać!? — zawołała Violet, odwracając się przodem do rówieśniczki. — No, kto ci do cholery każe!?
— Chcę wiedzieć co się z tobą dzieje! — Caitlyn zacisnęła dłonie w pięści, co Vi zauważyła od razu.
— Ale po cholerę!? — zapytała zirytowana, jej głos brzmiał, jakby za chwilę miała się głośno roześmiać. — Czekasz, aż będę słaba? O to ci chodzi!? Chcesz zaatakować, kiedy nie będę w stanie się obronić!?
— Co ci wpadło do głowy? — zapytała zaskoczona Cait, podchodząc o trzy kroki do przodu. — Nigdy w życiu nie zrobiłabym czegoś takiego.
— Skąd mam to niby wiedzieć?
Cait poczuła się… dotknięta. Zabolały ją słowa Violet i wydawało jej się, że Vi doskonale to wiedziała.
— Wtedy, w Podziemiach — zaczęła wściekłym głosem Caitlyn — kiedy zaatakowała ciebie Sevika. Kto pomógł ci wstać i przejść do kryjówki?
Różowowłosa odruchowo zaczęła się cofać w miarę, jak Cait zbliżała się do jej osoby z każdym kolejnym krokiem.
— No powiedz, kto!?
— Przestań — warknęła Vi, wbijając w rówieśniczkę zdenerwowane spojrzenie. — Przestań, do cholery.
— Kto szukał dla ciebie lekarstwa?
Violet uparcie milczała, doskonale wiedząc, że działa tym Cait na nerwy. Że chciałaby usłyszeć jej słowa pokory. Ale Vi była zbyt uparta, by cokolwiek z siebie wydusić, by odpowiedzieć na pytania, zaciskając usta w wąską linię w taki sposób, że nic nie mogłoby się przez nie przecisnąć.
— Byłam przy tobie, kiedy nie mogłaś myśleć jasno, kiedy byłaś za słaba, by utrzymać choćby głowę tak, by popatrzeć mi w oczy — wymieniała Cait, nie reagując, gdy plecy Vi zetknęły się ze ścianą, a ona zdusiła w sobie jakikolwiek dźwięk. — Ani raz nie podniosłam wtedy na ciebie ręki, nie wycelowałam w ciebie z broni, pomagałam i broniłam ciebie dalej.
Wściekłość w oczach Caitlyn biła niewiarygodnie jasno, choć kolor jej tęczówek pozostawał taki sam. Niebieskie brwi prawie stykały się ze sobą, jeszcze lepiej pokazując jak bardzo Kiramman jest zdenerwowana.
— Więc popatrz mi w oczy! — krzyknęła, dźgając palcem miejsce pod obojczykiem Vi. — Popatrz mi w oczy i powiedz, że wcale, kurwa, mi nie ufasz!
Caitlyn nie przeklinała często, jeśli już to się zdarzało, to pod wpływem bardzo silnych emocji i dopiero to sprawiło, że Vi poczuła się nieswojo. Nie chciała być powodem jej wybuchu.
— Nie dotykaj mnie — powiedziała tylko, odtrącając dłoń Cait.
— „Nie dotykaj mnie”? — powtórzyła niebieskowłosa, marszcząc brwi. — Na to wszystko, co ci powiedziałam, masz do powiedzenia tylko „nie dotykaj mnie”!?
Caitlyn nie wiedziała, co robi. Po raz pierwszy wściekłość przemawiała przez nią do tego stopnia, że omamiła jej umysł, zakazując jasnego myślenia.
— Zmuś mnie, do cholery, żebym ciebie nie dotykała, wiesz!? — krzyknęła, stając tak blisko Vi, że niemal czuła jej przyspieszony oddech na twarzy.
Ręce Kiramman wylądowały na biodrach Vi, tak samo, jak trzy lata temu w cholernym domu publicznym, i tak samo, jak wtedy, ciało Violet spięło się. Jeszcze bardziej zostało dociśnięte do ściany, chociaż wydawać by się mogło, że nie ma jak już tego zrobić.
Jej oczy wciąż zdawały się być obojętne. Twarz wciąż była jak z kamienia.
— Oh nie, trzymam ciebie za…
Dokończyłaby, zapewne. Jej usta już układały się w kolejne słowa i Vi zdawała sobie z tego doskonale sprawę. Ale nie chciała usłyszeć reszty zdania.
Ciało Cait uderzyło o podłogę, wyrywając z jej ust coś na wzór zduszonego jęku. Niewiadomym było, czym zostało to spowodowane – zaskoczeniem czy raczej bólem – ale też nikogo to nie interesowało.
Vi odepchnęła Caitlyn.
Caitlyn została odepchnięta przez Vi.
Patrzyły na siebie – Cait wzrokiem zmieszanym z emocji, lekko zadzierając głowę, Vi spojrzeniem pustym, jednocześnie dzikim i nerwowym, co z jakiegoś powodu zdawało się mieć sens. Obie klatki piersiowej unosiły się i opadały, starając się przetrawić jakoś adrenalinę, wytworzoną podczas kłótni i ani jednej, ani drugiej się to nie udawało. Palce zwinięte w pięści, zesztywniałe ciała, zaciśnięte szczęki – to wszystko samo malowało się jako obraz dwóch wrogów, między którymi doszło do walki ostatecznej.
Ale w tym pomieszczeniu dawno nie było żadnych wrogów.
Vi podeszła o krok. Dostawiła drugą nogę dalej, niż pierwszą i bez słowa wyciągnęła dłoń w kierunku Cait. Ale Cait nie chciała pomocy.
Wszystko, co działo się przez ostatnich kilka chwil pozostawiało świeże ślady w umyśle młodej kobiety. Z głośnym warknięciem, a co za tym szło, zmienieniem mimiki twarzy, wzięła nogą zamach, kopiąc Vi w taki sposób, że upadła, nie będąc na to przygotowana. Caitlyn nie traciła zbędnie czasu – zerwała się z podłogi i natychmiast znalazła się na Violet, siadając na dość mocno wyczuwalnych biodrach, by złapać Vi za kołnierz bluzy.
Vi nie pozostawała w tyle, toteż już po chwili, siłą przekręcała ich dwójkę tak, by znaleźć się nad rówieśniczką, a nie pod nią.
— Czego ty chcesz!? — wrzasnęła Vi, przyszpilając barki Caitlyn do podłogi tak, że niemal sprawiało jej to ból. — Czego ty kurwa chcesz, Caitlyn!?
— Żebyś wreszcie powiedziała prawdę! — odkrzyknęła jej Kiramman, podnosząc rękę i łapiąc nią pełną garść włosów Violet, zmuszając ją tym samym do mocnego odchylenia głowy.
— Puszczaj, do cholery!
Mimo iż próbowała odczepić palce Cait od kosmyków, jednocześnie nie pozwalając jej wyswobodzić się spod własnego ciężaru, ale nie była w stanie zrobić dwóch rzeczy na raz. Skończyło się więc na tym, że tym razem to Caitlyn odepchnęła Violet. Nogami. Praktycznie zapierając tym dech w piersiach różowowłosej.
Caitlyn wstała, zaniepokojona tym jednym wdechem, jaki wzięła Vi, zaciskając przy tym dłoń na materiale bluzy pośrodku klatki piersiowej. Troska jednak sprawiła, że nie zauważyła jak druga przygotowuje się do zaatakowania, co zaraz zrobiła, wydając z siebie podobne warknięcie do Cait. I sytuacja znowu się powtórzyła, tym jednak razem zamiast na barkach, palce Vi zacisnęły się na nadgarstkach.
— Przestań! — wrzasnęła Violet, uderzając nadgarstkami Cait o podłogę. — Przestań się tak zachowywać!
Caitlyn stawiała opór, oczywiście, że tak. Coś jednak ją tknęło – zareagowała… wściekłością. Przecież to nie było do niej podobne ani trochę. Violet poczuła, jak napór na jej dłonie słabnie, aż w końcu znika całkowicie, a klatka piersiowa z powrotem zaczyna uspokajać przyspieszone bicie serca. Wciąż była zdenerwowana do granic możliwości, ale teraz przynajmniej dochodziło do niej co zrobiła (a czego nigdy w życiu zrobić nie chciała).
Ale zaraz, kiedy Violet puściła jej dłonie, zapewne nie chcąc niepotrzebnie przedłużać fizycznego kontaktu, ten głupi, cholerny głos znowu podrzucił jej pomysł. I znowu kopnęła, tym razem w rękę Violet, którą podpierała się przy wstawaniu, i przez co z głośnym tąpnięciem uderzyła o podłogę, zagłuszając tym samym własny jęk.
Caitlyn złapała za przedramię Violet, przyciskając ją do pleców młodej kobiety, siadając jej przy tym na pośladkach.
— Porozmawiaj ze mną w końcu normalnie — sapnęła Kiramman, wbijając palce w nadgarstek i przedramię różowowłosej.
— Złaź ze mnie kurwa! — Vi odpowiedziała ostrym sarknięciem, próbując przekręcić się jakoś na jeden z dwóch boków, by zrzucić z siebie Cait.
— Nie, dopóki ze mną nie porozmawiasz!
Violet krzyknęła krótko. Nie było to żadne konkretne słowo, żadne konkretne hasło, po prostu głośno wydała z siebie dźwięk frustracji, szarpiąc się przy tym do tego stopnia, że Caitlyn ledwo nad nią panowała. I dopięła swego, gwałtownie spychając z siebie niebieskooką.
— Jak tak bardzo ci zależy na pieprzonej rozmowie — zaczęła wściekle, znowu trzymając nadgarstki Kiramman nad jej głową — to trzeba było pójść do tamtego burdelu, przecież bardzo chętnie ciebie słuchała!
— Oh błagam, przecież sama powiedziałaś…
Coś w głowie Caitlyn nagle wskoczyło na odpowiednie miejsce, zmuszając ją do przerwania. Wbiła spojrzenie w twarz Violet, wciąż zdenerwowaną i obojętną, i… Teraz wszystko miało sens. Teraz rozumiała zachowanie Violet, teraz wiedziała, dlaczego postępowała tak, a nie inaczej, dlaczego nie pozwalała się dotknąć, dlaczego tak reagowała, kiedy Cait to robiła.
— Ty jesteś zazdrosna — wypaliła Cait głosem tak zaskoczonym, że sama nie była w stanie stwierdzić, czy na pewno to chciała powiedzieć.
— Wiesz do kogo mówisz?
— Nie zaprzeczasz — zauważyła szybko Kiramman. — To było trzy lata temu, a ty wciąż o tym pamiętasz!
— Zamknij się — warknęła Vi, gwałtownie odsuwając się od rówieśniczki. Jakby jej skóra zaczęła parzyć szarooką.
Ale nie zraziło to Caitlyn, co więcej – zmotywowało do szybkiego wstania z chłodnych paneli i podążenia za odwróconą do niej plecami Violet.
— Dlatego nie pozwalałaś mi się dotknąć? — zapytała szybko, próbując zerknąć choćby na profil różowowłosej, jednak ta uparcie odwracała głowę za każdym razem. — Nie chciałaś…
Violet odwróciła się gwałtownie w stronę Caitlyn, nie mogąc już słuchać domysłów na swój temat. Nie chciała poznać dalszej części i wcale nie kusiło jej, by takową kiedykolwiek posłuchać. Zamiast tego złapała w garść koszulkę Caitlyn, przyciągnęła ją do siebie i nie czekając na nic, zamknęła jej usta pocałunkiem.
Nie należał on do delikatnych. Był wygłodniały, sprzedający każdą cholerną informację o Vi, których nigdy nie chciała wystawić na światło dzienne, bo i kto chciałby je wykorzystać? Napierała na Caitlyn, nie do końca wiedząc, czego tak właściwie od niej oczekuje, czego chce lub po co robi to tak gwałtownie. Bała się odtrącenia? Oczywiście, że tak. Cholernie się bała.
Chyba tylko dlatego jej usta tak rozpaczliwie atakowały Caitlyn, nie zdając sobie sprawy z faktu, że nie jest jedyną osobą angażującą się w tak natarczywy pocałunek.
Plecy Caitlyn zderzyły się ze ścianą. Zduszony jęk pochłonięty został przez usta Violet, na co uwaga nie została poświęcona nawet przez sekundę. Bardziej interesowały ich ręce Vi, zaciskające się na koszulce Caitlyn i przyciskające materiał do ściany, nie pozwalając Kiramman się za bardzo ruszyć. Zapewne dlatego Cait wsunęła palce we włosy rówieśniczki i pociągnęła nimi do tyłu, co sprawiło, że szarooka najpierw odsunęła twarz od Cait, a potem zadarła ją, by nie musieć patrzeć na obrzydzoną minę niebieskowłosej. Oczywiście nie sprawdziła, czy aby na pewno tak jest, po prostu opierając podbródek o jej głowę.
— Już spokojnie — wymruczała Caitlyn, wypuszczając garść włosów Vi i przenosząc dłonie na jej biodra, co po raz pierwszy nie sprawiło, że ciało mieszkanki Podziemia nie zesztywniało. — Powiesz mi co to miało być?
— Pocałunek? Całujecie się tu na górze? — odbiła Vi, nie szczędząc nuty złośliwości. — Czy bardziej chodzi o fakt, że zrobiłam to ja?
— Popatrz na mnie — poprosiła Cait, powoli przenosząc dłonie na policzki młodszej o około cztery miesiące kobiety.
— Nie. Nie chcę.
— Violet — powiedziała Caitlyn, powoli przesuwając kciukami po gładkiej skórze policzków Vi. — Wiem, że się boisz, ale…
— Nie boję się, Cait — wymruczała różowowłosa, opierając się próbom odsunięcia własnej twarzy od głowy niebieskowłosej.
— Więc dlaczego teraz nie chcesz na mnie spojrzeć? — zapytała spokojnie, opuszczając dłonie na barki. — Vi — dodała, specjalnie przeciągając imię rówieśniczki.
Na pewno słowa Cait trafiały do Violet. Na pewno rozumiała ich sens i na pewno wiedziała, co powinna teraz uczynić. Ale była uparta, cholernie uparta i robiła wszystko na odwrót, nie do końca wiedząc, czy chce zdenerwować tym Caitlyn, czy usilnie utwierdzić się w przekonaniu względem… czegoś.
Wtedy Cait pocałowała zagłębienie szyi Violet, doskonale widząc, jak jej klatka piersiowa gwałtownie unosi się, najwidoczniej nie dowierzając, że Kiramman zrobiła coś takiego. Puściła też koszulkę Caitlyn, co niebieskooka zaraz wykorzystała, łapiąc za nadgarstki i kładąc jej dłonie na swoich biodrach.
— Popatrzysz na mnie teraz?
Ciało Violet poruszyło się, gdy przestąpiła z nogi na nogę. Odsunęła się też powoli, jednocześnie zaciskając palce na biodrach Cait nieco mocniej, by poczuć, że faktycznie ma je pod palcami. I wreszcie wbiła spojrzenie w twarz szeryfki, w jej pięknie zarumienioną twarz, oczy o łagodnym spojrzeniu, usta lekko nabrzmiałe i bardziej czerwone, we wszystko i na nic. Chyba zaczęła ją podziwiać, ale przecież miała ku temu powód, przecież…
Caitlyn była jej. Cała jej. A Violet była Caitlyn.
— Hej, cukiereczku.
Caitlyn przewróciła oczami, ale uśmiechnęła się, ciepłymi dłońmi obejmując policzki rówieśniczki. Vi podobał się ten dotyk. Był delikatny, łagodny i nie chciała nic innego, poza zatraceniem się w nim.
— Więc teraz mogę cię dotknąć? — zapytała z lekkim uśmiechem, patrząc prosto w szare tęczówki rówieśniczki.
— Jeśli musisz.
— Wiesz, że…
Violet znowu przerwała Caitlyn, tym jednak razem robiąc to o wiele łagodniej, niż za pierwszym. Powoli, krótko, tak, żeby dać jej do zrozumienia, że nie potrzebowała tego usłyszeć.
— Wiem. Tylko się z tobą droczę — powiedziała z cwaniackim uśmiechem Vi, zakładając kosmyków włosów za ucho Cait tak, jak miała w zwyczaju.
— Musimy porozmawiać — oznajmiła ostrożnie Cait śledząc kciukami lekkie wybrzuszenia, będące obojczykami przykrytymi przez materiał ciemnej bluzy.
Violet nie cieszyła się na tę rozmowę, ale już wiedziała, że nie musi uciekać. Że i tak nie dałoby to niczego. A teraz, kiedy… kiedy wiedziała, na czym obie stoją, nie musiała się bać, że powie coś, czego Caitlyn nie powinna się od niej dowiedzieć.
— Okej — mruknęła, przeczesując palcami roztrzepane włosy. — Ale najpierw mogłabyś mnie przytulić.
To była jedna z rzeczy, które Caitlyn wykonała bez zawahania.
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro