Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

28. [ostatni] we'll laugh at it in a year or three... whatever

a/u: rozdział mega długi, ale za to ostatni!

Taehyung wzdrygnął się i otworzył oczy. Jego głowa leżała na udach Jungkooka, a reszta ciała na materacu, gdzie rozrzucone jak rozgwiazda kończyny kotłowały się z pozwijaną pościelą. Wciągnął do płuc powietrze szybkim haustem, jedną z rąk odruchowo przyciągając do klatki piersiowej. Serce zaraz wyskoczy mu na zewnątrz, prawdopodobnie przez gardło.

„Wreszcie," mruknął Jungkook. W jego głosie słuchać było ulgę, ale kiedy nachylał się nad nim, jego twarz obleczona burawym światłem wczesnego poranka wyrażała jedynie zmartwienie. „Nie mogłem cię dobudzić. Tak się miotałeś, że prawie podbiłeś mi oko. Na szczęście drugi raz to samo," dodał. Taehyung spróbował się uśmiechnąć, ale wyszedł mu z tego jedynie niezdecydowany grymas. „Już dobrze... wszystko... będzie dobrze."

„Wiem," odpowiedział szybko. Pierwszy promień słońca przecisnął się przez zasłonięte rolety i wylądowawszy na brzegu materaca, momentalnie zniknął. To był tylko sen.

Był na campusie swojej uczelni i czekał na coś, siedząc na ławce. Nagle trawnik pod ławką zaczął drżeć, aż z rozgrzebanej na kształt kretowiska ziemi przedarły się pulchne palce tamtego chłopaka. Podniósł się, ale nie zdążył uciec i lepka od gruntu dłoń chwyciła go za kostkę. To, że próbował wciągnąć go pod ziemię wcale nie było najgorsze. O wiele straszniejsze było to, że ludzie wokół nie zwracali na niego żadnej uwagi, a on potrafił krzyczeć tylko imię Jungkooka. Nawet jeśli wiedział, że Jungkook jest już gdzieś daleko.

Teraz Jungkook siedział oparty o ścianę, a jego dłoń, ślizgając się po zroszonej gęstym potem skórze, sunęła wzdłuż szyi Taehyunga jak gdyby był to najzwyklejszy z poranków. Nie chciał mówić mu o tym śnie. W końcu cały ten czas leżał na jego udach, utulony i bezpieczny. Wierzył, że Jungkook go nie zostawi, czy nie wierzył? Gdzie wtedy był, skoro nie razem z nim?

„Gdzie teraz zamieszkamy? Wynajmiemy razem mieszkanie?" zapytał, a ostatnie słowa pokryły się z warkotem silnika przed domem. Jungkook zmarszczył brwi, przenosząc wzrok na ścianę – patrzył się tam tak długo, aż dźwięk ucichł zupełnie. Wtedy spojrzał na niego znowu.

„Markety budowlane otwierają po ósmej," mruknął pod nosem. „Po chuj on tam już pojechał?"

Taehyung wzruszył ramionami – myślami był już przy pakowaniu walizki. Z jego strony nie miał zbyt dużo do zabrania. Właściwie nie posiadał nic poza szczoteczką do zębów oraz maszynką do golenia. Ubrania Jungkooka stały się jego ubraniami; z początku nieco zażenowany osiedlowym stylem, dziś rozumiał, jak wiele tracił, chodząc w obciskających spodniach i przylegających koszulach. Miał wręcz wrażenie, że luźność ubrań wpłynęła na jego charakter – był bardziej elastyczny, mniej spięty. I jeśli w końcu wybierze się na zakupy, będzie przekopywał sklepowe wieszaki w poszukiwaniu właśnie takich rzeczy.

Póki co jednak mieli trupa do pochowania.

„Pytałem, czy wynajmiemy razem mieszkanie," powtórzył.

Jungkook zacisnął wargi i zanim odpowiedział, patrzył mu się w oczy przez dłuższą chwilę, jakby to tam, a nie w jego własnej głowie znajdowała się odpowiedź. „Najpierw muszę znowu znaleźć jakąś robotę... i trochę odłożyć," westchnął. „Do przyszłego tygodnia będę spłukany, a ty masz zwaloną rękę. Nie dam rady zapłacić ci nawet za szpital, Taehyung. Musisz iść do lekarza. Musisz jeść normalne posiłki i spać w ciepłym łóżku." Jungkook odwrócił wzrok i mrugnął kilka razy. „Przepraszam cię, ale-"

„Ale muszę wrócić do rodziców?" miauknął, czując, jak w jego gardle formuje się gula wielkości włoskiego orzecha.

„Nie zostawiam cię przecież, to tylko-"

Zamiast końcówki zdania, Taehyung usłyszał rozdzierający bębenki pisk dobiegający z zewnątrz.

***

Jego łokcie zaczynały ślizgać się po okleinie stołu. Nie pocił się – zasłaniał tylko oczy dłońmi, a przez to część łez zamiast po policzkach, zaczynała płynąć wzdłuż rąk, które trzęsły się tak, jakby był na jakimś głodzie. Po części był. Choć była to ostatnia rzecz, o której teraz myślał, nie palił od wczorajszego wieczoru. Przede wszystkim jednak tęsknił za Hoseokiem. I to był głód, którego już nigdy nie zaspokoi.

„Proszę kontynuować."

Yoongi odkleił prawą dłoń od twarzy i przetarł nią mokrą strużkę pod nosem. Światło jarzeniówek było ostre, a wyraz twarzy siedzącego po drugiej stronie biurka policjanta nie wyrażał żadnych emocji poza zalążkami znudzenia. Mógł mieć około czterdziestu lat, z czego połowę zapewne spędził słuchając takich historii jak ta, którą od jakichś dwóch godzin wyduszał z siebie kawałek po kawałku.

„Na czym skończyłem?"

Mężczyzna spojrzał od niechcenia na monitor komputera.

„Wspomniany Jeon Jungkook wrócił do domu około pierwszej w nocy i pokazał panu zwłoki pod tylnym siedzeniem. Czy był z nim ktoś jeszcze?"

„Tak, jego chłopak. Kim Taehyung." Mężczyzna zaczął pisać na klawiaturze, co kilka uderzeń palcami spoglądając na Yoongiego tak, jakby upewniał się, że wciąż tu jest. „Przykryli ciało kocami, a ja kazałem im iść do domu."

„Gdzie był w tamtym momencie Jung Hoseok? Wspomniał pan, że wrócił do domu wcześniej."

Yoongi stłumił jęk, który wydostał się na zewnątrz z kolejną porcją łez. Nie przejdzie mu przez gardło to, że Hoseok był już martwy. Życzył mu dobrej nocy, a potem poszedł się zabić. Yoongi zacisnął zęby, nie umiejąc powstrzymać tego, co działo się z jego ciałem. Trząsł się w spazmach, bez siły na to, by dłużej być silnym. Nie miał dla kogo.

„Dobrze, zostawmy to." Policjant odchrząknął i podsunął mu pod łokieć kartkę oraz paczkę chusteczek. „Proszę tu zapisać wszystko, co chce pan jeszcze dodać do sprawy, będzie szybciej."

Yoongi bardzo długo siedział nad kartką, którą mu zostawiono. Już nie płakał. Wpatrywał się w papier, myśląc o tym, jak znalazł się w tym miejscu; nie tylko w Komendzie Stołecznej Policji, ale także w tym punkcie swojego życia, gdzie oczekiwał od wymiaru sprawiedliwości wybawienia. Myślał o beztroskich czasach liceum, wypaczonych oczekiwaniach oraz plikach dolarów, które przewinęły się przez jego palce przez tych kilka lat. Myślał o kroplach deszczu skapujących z grzywki Hoseoka, ich wspólnej przeprawie ku szczęściu oraz tym, że być może tylko on jest tutaj tym przegranym. Nie przyszedł tutaj, by mu wybaczono – chciał kary, której sam nie mógł sobie wymierzyć.

Pięć lat temu kupiłem dom, w którym ja, Jeon Jungkook oraz Jung Hoseok mieszkaliśmy do wczoraj razem. To tutaj przetrzymywaliśmy wszystkich naszych zakładników... zaczął pisać. I pisał tak przez kilka godzin.

„Przyjąłem zgłoszenie nieumyślnego spowodowania śmierci przy próbie porwania. Do wyjaśnienia sprawy pozostanie pan na komisariacie." Yoongi kiwnął nieznacznie głową. Dwójka funkcjonariuszy weszła do pomieszczenia – jeden z nich poprosił go o to, by wstał, co wykonał bez sprzeciwu. „Wkrótce wyślemy do pańskiego domu patrol, przesłuchamy resztę świadków..." westchnął, upijając z kubka resztki kawy. „Na teraz to wszystko."

Yoongi nie poczuł ani grama ulgi.

***

Odkąd ściągnęli wspólnie ciało Hoseoka z gałęzi, Jungkook nie odstąpił go na krok. Siedział obok przewróconego wiadra na rozgrzebanej ściółce, patrzył na jego szyję nieobecnym wzrokiem i drżał. Jimin zastanawiał się, jak długo jeszcze – teraz było już za późno, by czemukolwiek zapobiec, ale i za wcześnie, by podjąć jakąś decyzję i ruszyć dalej. Nienawidził tego uczucia. Jakby czekał na opuszczonym dworcu kolejowym, między jedną stacją, a drugą. Nie mógł wrócić do punktu wyjścia, nie wiedział gdzie i kiedy zawiezie go kolejny pociąg. Uciekłby stąd, spierdolił bez bagażu czy słowa pożegnania, ale jakoś nie potrafił wyminąć Jungkooka w tym stanie.

Może czuł się współwinny, że nie zorientował się, co oznacza ta przenikliwość w jego spojrzeniu poprzedniej nocy – jakby widział Yoongiego pierwszy raz, tak wtedy pomyślał. Nie przyszło mu do głowy, że było to pożegnanie. Zawsze widział tylko to, co chciał widzieć. Dlatego zamiast być teraz gdzieś indziej, dalej siedział na podłodze w sypialni i wpatrywał się tępo w jeszcze pustą torbę. Spakowanie swoich rzeczy było trudniejsze, niż myślał.

Teraz Yoongi naprawdę nie miał już nikogo – straciwszy w ciągu jednej nocy tak kotwicę, jak i morze, miał teraz tyle samo wolności, co samowoli; jakkolwiek Jimin chciał wierzyć, że to wciąż jest jego sprawa, musiał zaakceptować fakt, że nie ponosił za niego żadnej odpowiedzialności. Gdziekolwiek znajdował się teraz Yoongi, nie było to dłużej miejsce, gdzie mógłby go ochronić. Jimin wyciągnął z otwartej szafki naręcze swoich ubrań i upuścił je do torby.

„Nie zostawiaj mnie z nim samego," usłyszał cichy głos, na dźwięk którego obrócił się w stronę drzwi. To był Taehyung. Od momentu, kiedy Jungkook wydarł się na nich obu, by zostawili go w spokoju, to był pierwszy raz, kiedy coś powiedział. Jimin słyszał, jak kręci się po domu, jak kilka razy coś spadło mu w kuchni oraz jak co chwilę trzaskał drzwiami od łazienki, ale nie odezwał się ani słowem. Nie miał pojęcia, o czym właściwie miałby z nim dziś rozmawiać, dlatego pozwolił mu być, samemu zajmując się swoim własnym byciem, co samo w sobie było wyjątkowo ciężkie. „Nie mogę tego znieść. Nie wiem, co mam robić."

Jimin wyciągnął z szafki kolejną porcję ubrań i wepchnął je do środka.

„Mogę dać ci radę, jeśli chcesz," westchnął wreszcie, bez żadnego celu gmerając dłonią w torbie. „Kiedyś dałem Jungkookowi podobną, ale mnie nie posłuchał. Ty wydajesz się mieć więcej rozumu, niż on." Taehyung wszedł do pokoju i przycupnął na brzegu łóżka. „Wróć do domu, póki jeszcze go masz."

„Ale Jungkook-"

„Będziesz się starał jak głupi, a potem miał do niego pretensje, że tego nie docenia. A przecież tyle dla niego zrobiłeś!" burknął, kontynuując wpychanie ubrań do torby. „Ale ja ci tego oszczędzę i powiem ci już teraz dlaczego nie możesz mieć do niego żadnych pretensji, Taehyung." Chłopak patrzył na niego z zaciśniętymi w cienką linię ustami. „Bo każda miłość jest inna i każdy brak miłości jest inny, rozumiesz?"

„Nie bardzo."

„Jak masz niedobór żelaza, to czy wyleczysz to łykając magnez? Albo potas? Otóż kurwa nie, nabawisz się tylko zatwardzenia."

Usłyszał dźwięk nadjeżdżającego samochodu i zaczął pakować rzeczy szybciej. Wkładał właśnie do środka ostatnią parę spodni, kiedy silnik przed domem zgasł. Żaden z męskich głosów nie należał do Yoongiego – Jimin oraz Taehyung popatrzyli po sobie zbici z tropu. Po kilku sekundach zrozumiał jednak, co właśnie się działo i kiedy Jungkook zaczął znowu się drzeć, tym razem że „Hoseok nikogo nie zabił", zerwał się z podłogi. Nie myślał jasno – miotał się po pokoju, nie do końca pewny, czego szuka, przeskakując między torbą, nieruchomym Taehyungiem oraz łóżkiem, by wreszcie dopaść do okna w chwili, gdy ktoś wszedł do domu. Otworzył je na oścież i wdrapawszy się na parapet, niezdarnie spadł na ziemię, po kilku krokach szorując kolanami po trawie. Sycząc pod nosem, zdołał unieść się z powrotem i sprintem wypalił między drzewa, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że wcale nie biegnie w stronę miasta. Do wrzasków Jungkooka dołączył krzyk Taehyunga. Ktoś go gonił, czy tylko mu się zdaje? Nie miał czasu sprawdzić, musiał biec szybciej. Nie da się złapać. Nie da się znowu schwytać w nieswoje piekło. Zacisnął zęby.

Jimin nigdy wcześniej nie biegł tak szybko.

***

Z każdym mijającym dniem, Taehyung czuł się coraz bardziej jak zakładnik. Nie przywiązany do krzesła w środku leśnej głuszy, a we własnym domu, otoczony bliskimi.

„Ale tato-"

„Powiedziałem, że nigdzie nie pójdziesz."

Taehyung zacisnął wargi i rzuciwszy w kąt przedpokoju tyle co zdjętą z wieszaka kurtkę, obrócił się na pięcie, by spojrzeć ojcu w oczy. Odkąd wrócił, obchodzono się z nim jak z jajkiem, ale on nie potrafił o tym myśleć jak o geście troski – gdyby tak było, zrozumieliby, czego naprawdę potrzebował.

„Nie możesz mi zabronić się z nim widywać," odpyskował, jednocześnie wiedząc, że już przegrał. Próbował wymknąć się już kilka razy, za każdym razem będąc przyłapanym i za każdym razem przeprowadzając z ojcem tę samą rozmowę.

„Taehyung, na litość boską. Po co chcesz tam iść? Zrozum wreszcie, słyszałeś co powiedział-"

„Nie jestem na nic chory!" uniósł głos. Nienawidził tego, że nie miał odwagi wytłumaczyć ojcu, co było w jego sercu; kiedy już myślał, że jest gotowy, słowa stawały mu w gardle. Jak miał opowiedzieć o tym, co łączyło go z Jungkookiem, nie wspominając o rzeczach, które wspólnie robili? W końcu to kiedy go dotykał, kiedy czuł go w sobie, kiedy zasypiał w jego ramionach, właśnie wtedy doświadczał jak cały on – zarówno ten fizyczny Taehyung, który się rumienił, oblewał potem i osiągał orgazmy, jak i ten duchowy, myślący o nim niemal na okrągło, uczący się każdego dnia innej perspektywy i martwiący się o każdy aspekt jego życia – był wreszcie sobą. Jak miał powiedzieć o tym ojcu, skoro wiedział, że wcale mu się to nie spodoba?

Bez tego jednak, jego potrzeba zobaczenia go była faktycznie niczym innym, jak objawami jakiegoś pieprzonego syndromu. Taehyung czuł się bezsilny.

„Wiem, że... ostatnie miesiące były dla ciebie trudne, ale jeśli będziesz z nami współpracował, wyjdziesz na prostą." Pozwolił wziąć się ojcu pod rękę i zaprowadzić do salonu. Kiedy usiedli na kanapie, spuścił wzrok na swoje niezawiązane, jednak gotowe do wyjścia na zewnątrz trampki. „Przejdziemy przez to wspólnie, zaufaj nam. Ja, mama, psycholog... wszyscy chcemy ci pomóc," kontynuował, patrząc na niego w sposób wskazujący na to, że naprawdę wierzy w to, co mówi.

Wszystko szło jednak w przeciwnym kierunku.

Dwa dni później w drzwiach jego pokoju stanęła Sana. Nie zapraszał jej – musiała dowiedzieć się od swoich rodziców, którzy z kolei dowiedzieli się od jego ojca. Ich rodzice czasem zachodzili się na przysłowiową herbatę, co tylko czyniło całą sprawę jeszcze bardziej niezręczną. Zasypała go pytaniami, ale nie chciał na nie odpowiadać. Wyglądała naprawdę ładnie i pachniała jego starym życiem. Chciał zostać sam, ale nie potrafił jej spławić, kiedy tak patrzyła na niego oczami wilgotnymi od łez; to w końcu nie była jej wina. Nie wiedział, dlaczego nie odepchnął jej, kiedy przylgnęła do niego swoim ciałem, by następnie niemal natychmiast odnaleźć jego wargi. To nie było to, nigdy nie było – zamiast pożądania, rosła w nim tylko złość i odpowiadając na jej pocałunki, zastanawiał się, czy już zawsze będzie ponosił taką cenę za swoje tchórzostwo. Popchnęła go na łóżko. Jej piersi dotykane przez materiał bluzki były zbyt miękkie, jej palce obejmujące jego twarz zbyt krótkie. Nie minęło wiele, a myśli Taehyunga wypełniły się wspomnieniami ostatnich miesięcy. To nie Sana leżała obok, a on, jedyny kochanek, który potrafił odrzeć go ze wszystkiego, jednocześnie napełniając wszystkim. Teraz gryzł jej usta namiętniej, oddychał płycej, czuł więcej. Odepchnęła go, kiedy z przyzwyczajenia przycisnął dłoń do jej krocza – nigdy wcześniej nie posunął się z nią aż tak daleko. Nie potrafił wytłumaczyć jej, dlaczego to zrobił, ani dlaczego wyglądał na tak rozczarowanego. Wyszła niedługo później, prosząc go, by odezwał się, kiedy „wróci do siebie".

Taehyung wiedział, że to było ich ostatnie spotkanie.

Był ostatni dzień września, kiedy rozdarł kopertę z wezwaniem do sądu – miał odpowiadać za świadka w sprawie zabójstwa siedemnastoletniego Choi Sung Hana. Sunąc opuszkami palców po śliskim papierze, myślał o jego pulchnej dłoni ubrudzonej ziemią. Bywały noce, kiedy wciąż o niej śnił, jak zaciska się na jego kostce i ciągnie go w dół. Znacznie jednak częściej śnił mu się Hoseok – w jego snach zawsze był żywy i zdrowy, dlatego kiedy po przebudzeniu zdawał sobie sprawę, że to tylko jego wyobraźnia, zwijał się pod kołdrą w pozycji embrionalnej i długo płakał. Rzeczywistość okazywała się być gorszym koszmarem.

„Jak dajesz sobie radę?" powiedział półgłosem, wciąż wodząc palcami po kartce. Wyobraził sobie Jungkooka otwierającego w areszcie taką samą kopertę – czy aresztowanym ludziom daje się koperty, czy po prostu zabiera się ich do sądu, kiedy nadejdzie czas? Czy karmią go odpowiednio? Czy ktoś na niego krzyczy, jeśli też miewa koszmary? „Brakuje mi cię tak bardzo."

***

Jungkook spędził w areszcie prawie miesiąc. Przez ten czas nikt go nie odwiedził, ale nie miał o to większego żalu – i tak nie był w nastroju na spotkania. Nie skarżył się ani na wątpliwy smak posiłków, ani na surowe warunki. Jedyne, o co naprawdę był zły to to, że nie pozwolono mu pojechać na pogrzeb Hoseoka. Spędzili razem prawie całe życie, a nie dane mu było nawet odpowiednio go pożegnać. Miał tu zbyt dużo czasu, by myśleć o tym, jak ratownicy zawijali jego ciało w czarny worek, podczas gdy on oddalał się już w radiowozie, by nigdy więcej go nie zobaczyć. To był jego jedyny żal. Naprawdę nic od nikogo nie chciał, poza tym, by zostawiono go w świętym spokoju.

Kiedy jednak przyszedł czas rozprawy, a na salę poproszono Taehyunga, oddałby naprawdę wiele, by móc porozmawiać z nim choćby pięć minut. Zapytałby go, dlaczego przefarbował swoje włosy na czarno, czemu jego ręka wciąż była w gipsie i zapewniłby go, że nieważne co mówi przed sądem, wciąż kocha go tak samo. Bo przecież kochał Taehyunga. Nawet, jeśli teraz był pełen żałoby i nie potrafił tego okazać, nie wyobrażał sobie nie zastać go w swoim życiu już nigdy.

Dlatego kiedy kazano mu odnieść się do zeznań świadków, przyznał się do wszystkiego, poza tym, że łączyło ich coś więcej: „Bardzo się do mnie przywiązał, ale nie był częścią naszej grupy. Porwałem go dla okupu, to go pilnowałem. Dlatego pojechał z nami," wydusił, patrząc sędziemu prosto w oczy. Chciał go tym ochronić, ale jak później się dowiedział, było to zupełnie niepotrzebne – Taehyung miał zaświadczenie od psychologa o syndromie sztokholmskim, którym usprawiedliwiono wszystko, co się między nimi wydarzyło oraz każdą jego domniemaną winę we współudziale porwania. Jungkook nie zamierzał się kłócić. Chciałby tylko odwidzieć jego zranione spojrzenie, na które nie mógł zareagować wtedy inaczej, niż spuszczeniem wzroku.

Pomimo tego, że zeznania świadków były spójne, a analiza nagrań z kamer (które wbrew temu, co myślał Yoongi, były w tamtym miejscu cały czas), oczyściła go z zarzutu współudziału w zabójstwie, nie udało się zamknąć sprawy podczas jednej rozprawy. Poruszano kwestię ich wcześniejszych występków, których nikt nigdy nie zgłosił na policję, śmierci Hoseoka, jak również porwania samego Taehyunga, powtarzającego jak zacięta płyta, że nie jest na nic chory i odmawia złożenia oskarżenia. Wreszcie podniesiono kwestię znalezionych w ich domu substancji psychoaktywnych – Yoongi wypranym z emocji głosem przyznał się do tego, że wszystkie narkotyki w ich domu były wyłącznie jego własnością, na jego własny użytek. Tamtego dnia został skazany na dwa lata więzienia i Jungkook nigdy więcej go nie widział.

Swój własny wyrok otrzymał niedługo później.

„Niniejszym skazuje się Jeona Jungkooka na półtora roku pozbawienia wolności. Sąd wziął pod uwagę okoliczności łagodzące w postaci przyznania się do winy oraz okazanej skruchy. Zamykam rozprawę."

Został umieszczony w areszcie śledczym, skąd dwa tygodnie później przeniesiono go do zakładu karnego – regulamin pozwalał na przyjęcie gościa dwa razy w miesiącu i każdego dnia w godzinach odwiedzin czekał, by przywitać się jedynie z rozczarowaniem. Kiedy była na to odpowiednia pora, mógł także wykonywać telefony, ale nie miał jego numeru.

Zanim wreszcie przyszedł, Jungkook prawie zdołał uwierzyć, że jedyne, co ich łączyło, to faktycznie syndrom sztokholmski oraz jego własna naiwność.

***

Rodzice Taehyunga postarali się o to, by nie miał czasu na bezczynność, czego pierwszym krokiem było wystosowanie pisma do władz uczelni z prośbą o pozwolenie na to, by mógł przystąpić do przegapionych egzaminów. Nikt nie zapytał go chociaż raz, czy tego chce. Przyglądał się zrezygnowany, jak jego ojciec wykonuje telefony, o które nigdy go nie prosił i trzy razy dziennie sprawdza skrzynkę na listy. I kiedy wreszcie otrzymał w kopercie „wspaniałą wiadomość", zacisnął zęby ze złości. Wrócił do punktu wyjścia.

Pozwolono mu uczęszczać na bieżące zajęcia, dając warunek, że do końca grudnia musi zaliczyć zaległy materiał. Spędzał więc pół dnia na wykładach, a drugie pół z nosem w książkach, przygotowując się do „letniej" sesji. Nie miał głowy do nauki – na aulach odsypiał udręczone koszmarami i samotnością noce, a jeśli już udawało mu się utrzymać w pozycji siedzącej, był obecny tylko ciałem. Wpatrywał się w poruszające się usta wykładowcy, myślami będąc zupełnie gdzie indziej. I tak nie mógł notować – kiedy pojechał do lekarza, okazało się, że ręka źle się zrosła i musieli połamać ją na nowo. Był rozpieprzony na wszystkich frontach.

Rodzice widzieli w jakim był stanie i z tego powodu w każdą sobotę odwozili go pod drzwi poradni psychologicznej. Przez godzinę musiał opowiadać o tym, jak się czuje i wywlekać przed jakimś obcym facetem to, co spotkało go podczas porwania. Nie widział sensu w tym, by mówić prawdę – kiedy raz spróbował i wypowiedział się dobrze o Jungkooku oraz reszcie, psycholog popatrzył na niego sceptycznie i zapytał, czy na pewno chce się wyleczyć. A przecież nawet nie doszedł do tego, jak wspólnie gotowali czy nie daj Boże czule się całowali! Czy on na pewno chciał się wyleczyć!? Taehyung wiedział, że cała ta terapia jest gówno warta – gdyby tylko mógł spotkać się z Jungkookiem, gdyby to jemu mógł się zwierzyć ze swoich trudności, potrzymać go za rękę czy chociaż wspólnie pomilczeć, poczułby się znowu żywy, bez tracenia czasu i pieniędzy.

Raz urwał się z wizyty, żeby spróbować się dowiedzieć, w którym zakładzie się znajdował, ale odmówiono mu takich informacji – udzielano ich jedynie członkom najbliższej rodziny, a on do niej w żaden sposób nie należał. O to nie mógł już nawet winić rodziców. Wrócił pod bramę poradni przybity, z ćwiartką wódki ukrytą w wewnętrznej kieszeni kurtki. Tej nocy wreszcie zasnął szybko.

Minął cały październik i listopad. Zamiast brudnej ręki Choi Sung Hana coraz częściej śniły mu się dłonie Jungkooka przyklejone do jego podnieconej skóry. Żeby nie zwariować z frustracji, wyładowywał napięcie oglądając gejowskie porno. Musiał oglądać go za dużo, bo któregoś dnia jego przyjaciele znaleźli je na głównej stronie przeglądarki. Zdecydował się powiedzieć im o Jungkooku. Fakt, że wciąż chcieli spędzać z nim wieczory na wspólnej nauce, pomógł mu więcej, niż wszystko, co do tej pory zrobili dla niego rodzice.

Namjoon oraz Seokjin przychodzili do niego prawie codziennie. Większość czasu każdy z nich siedział z nosem we własnym podręczniku, ale świadomość, że zawsze mógł zapytać o coś, czego nie rozumiał i że czuł się obserwowany, odwodziła go od odstawienia nauki na bok. Bywały dni, kiedy rzucali notatki w kąt i przegadywali cały wieczór; po kilku miesiącach rozłąki było wiele historii, które czekały na opowiedzenie.

W gruncie rzeczy wszystko było lepsze niż wkuwanie historii, która nie obchodziła go nawet wtedy, kiedy jeszcze wierzył w sens swojej edukacji. Kalendarz wskazywał ósmy grudnia – pozostały mu tylko dwa tygodnie, nim jego uczelnia zda sobie sprawę, że najlepszym wyjściem będzie wyrzucenie go z niej na zbity pysk.

„Widziałem dzisiaj Sanę na mieście, szła z jakimś typem. Wyglądał jak ty, tylko trochę szerszy w barach i no, jakby to powiedzieć... nie obraź się, ale bardziej hot," powiedział konspiracyjnie Namjoon, unosząc głowę znad grubej jak Biblia książki, której strony nie odwrócił od dobrych piętnastu minut. Taehyung wiedział to, ponieważ sam od dawna nie patrzył już w swój zeszłoroczny zeszyt i obserwował ich obu w milczeniu. Musiał czaić się z tą informacją cały wieczór. Seokjin powachlował się kserówką i spojrzał na ich przyjaciela z szelmowskim uśmiechem.

„Jak bardzo hot? W skali od ciebie do tego typa z biblioteki?" zapytał, po czym usunął się w bok, unikając lecącej w jego stronę poduszki. „Pamiętasz go, nie? Ten co mnie tak rozbierał wzrokiem jak odnosiliśmy książki na wakacjach."

„Żartujesz? Wtedy pytałeś mnie, czy masz coś na twarzy! Czy jak ktoś cię rozbiera to masz takie wątpliwości?" żachnął się Namjoon, widocznie obrażony tym, że w skali Seokjina znajdował się na samym dole. Poduszka wróciła z rozmachem w miejsce, skąd przed chwilą przyleciała. Taehyung obserwował ich w rozbawieniu. „Wracając do pytania. Trochę poniżej tego typa. Takie siedemdziesiąt procent... no, góra siedemdziesiąt pięć," kontynuował, wizualizując coś dłońmi z przymrużonymi powiekami. „Ale żeby nie było, moja ocena jest oparta jedynie na przyjętym ogólnie kanonie piękna. To nie jest subiektywna opinia, więc-"

„Daj spokój," westchnął Taehyung, uśmiechając się pod nosem. „Chuj z Saną, opowiedzcie mi lepiej co to za koleś z biblioteki."

„Stał się taki wulgarny," powiedział z udawanym oburzeniem Namjoon.

„To wszystko przez to, że nosi dresy," zawtórował mu Seokjin. Taehyung już układał w myślach jakąś ciętą ripostę, kiedy usłyszał na dole dzwonek do drzwi. Niechętnie zwlókł się z podłogi i podreptał korytarzem w stronę schodów. Myślał, że jego mama już śpi, ale musiała obudzić się wcześniej, bo rozmawiała z kimś w przedpokoju. Idąc po schodach, słyszał ich rozmowę.

„Więc studiujesz z moim synem, tak?"

„Tak, mamy razem, ech, angielski," odpowiedział znajomy głos. Taehyung zmarszczył brwi, kiedy postawiwszy wreszcie stopy w korytarzu, ujrzał swoją mamę w towarzystwie Jimina. Chłopak zauważył go kątem oka i odwróciwszy się gwałtownie, posłał mu zmieszany uśmiech. „Cześć, Taehyung. Przyniosłem ci te notatki, o które mnie prosiłeś," dodał, drapiąc się w owiniętą grubym szalikiem szyję. Pokiwał głową, jakby właśnie sobie o tych notatkach przypomniał. Nie miał nawet zajęć z angielskiego w tym semestrze. Jimin nie miał z kolei żadnej teczki.

Jego mama odjechała swoim wózkiem inwalidzkim do salonu, a on ponaglił Jimina na piętro, gdzie niemal bezdźwięcznie zamknął za nimi drzwi łazienki.

„Nie zajmę ci dużo czasu, obiecuję," wyszeptał, przeczesując dłonią zafarbowane na jasny blond włosy. Były ułożone inaczej niż zwykle – zaczesane do tyłu, odsłaniały całe czoło i dodawały jego zapadniętej twarzy nieco dojrzałości. „Po prostu nie wiedziałem, kto inny mógłby mi to powiedzieć, znaczy... jeśli kogoś mieli uniewinnić, to ciebie. Bo uniewinnili cię, prawda? Już po wszystkim?" kontynuował, z każdym słowem wyglądając na coraz bardziej zakłopotanego.

„Gdzieś ty się podziewał?" odszeptał, raz za razem zerkając w stronę drzwi. Nikt ich nie podsłuchiwał – słyszał, jak jego kumple śmieją się z czegoś w jego pokoju.

„A jak myślisz? Ukrywałem się, tu... i tam," westchnął. „Szczerze mówiąc... kurwa, to jest pierwszy raz, kiedy tak o wyszedłem na miasto. Bałem się jak chuj."

„Niepotrzebnie," machnął ręką Taehyung. „Yoongi przyznał się, że cały towar był jego." Zrobił pauzę, patrząc jak zmarszczka na czole Jimina pogłębia się z każdą sekundą. „Dostał dwa lata, nikt o tobie nie wie. Jungkook półtora."

Jimin przysiadł na zamkniętej desce klozetowej i przez dłuższą chwilę pozostał w bezruchu. Taehyung nie miał pojęcia, co mógł myśleć w tej chwili – on sam myślał o plecach Jungkooka, które zniknęły za zakrętem korytarza po ostatniej rozprawie i profilu jego twarzy, gdy próbował się za nim obejrzeć, ale nie zdążył.

„Dwa lata... prawie tyle, co nasz związek," odezwał się po dłuższej chwili. „Odbyłem już swój wyrok."

„W każdym razie, masz czyste konto," uciął temat. „Możesz przestać się ukrywać, jeśli o to ci chodzi."

„Spróbuję wrócić do zawodu," pokiwał głową, mówiąc bardziej do siebie, niż do niego. Taehyung podrapał się w głowę ręką, z której w zeszłym tygodniu zdjęli mu gips. Po prawie pół roku niesprawności i dwóch złamaniach, wciąż była średnio przydatna i bolała go przy każdej zmianie pogody. Nie był pewny, czy chciałby trafić na pogotowiu na takiego ratownika jak Jimin. „A ty jak sobie radzisz?"

Taehyung zamiast odpowiadać, zaśmiał się gorzko.

„Właściwie mam coś dla ciebie," przypomniał sobie, zniżając się do poziomu podłogi. Wsunął palce pod jedną z płytek pod wanną, by oderwać ją od pozostałych i następnie wsunąć w utworzoną szczelinę rękę aż po łokieć. Coś zaszeleściło i moment później trzymał już w dłoniach niewielką reklamówkę. Wręczył ją Jiminowi. „Nie wiedziałem, który jest prawdziwy, dlatego zabrałem dwa. Są tu też twoje dokumenty," stwierdził nieco dumnym głosem.

„Jak ty to-, kurwa, Taehyung, on jest naładowany." Taehyung nie miał pojęcia. On po prostu wykorzystał moment, kiedy wszyscy byli zajęci uspokajaniem jego chłopaka i szybko upchał w spodnie wszystko, co wydawało mu się słuszne i wpadło mu w ręce. Kolejna zaleta luźnych dresów – w jeansach ledwo mieścił zawartość swoich bokserek. „Dzięki za dowód, ale broni mi nie trzeba."

„Mi też nie. Możesz wyrzucić," wzruszył ramionami. „Tylko błagam, nie w kontenerze pod moim domem."

„Będę się zbierał. Dzięki jeszcze raz."

Wyszli już z łazienki i schodzili po schodach na dół, kiedy wpadła mu do głowy pewna myśl.

„Jimin?" Chłopak zatrzymał się w pół schodka i odwrócił w jego stronę. „Znasz może adres domowy Jungkooka? Albo chociaż osiedle? Dzielnicę?"

„W sensie adres jego starych?" zapytał. Taehyung pokiwał głową. „Nie mam pojęcia. Na co ci to?"

„Tylko oni mogą mi powiedzieć, w którym jest zakładzie," wyznał zrezygnowany. Jimin zmarszczył czoło i zacisnąwszy mocniej rękę wokół reklamówki z bronią, usiadł na schodku. Taehyung przysiadł obok i oparł głowę na dłoniach.

„Adresu nie znam, ale nie tak dawno mi mówił, że jego matka pracuje w kwiaciarni."

„Żartujesz? Wiesz, ile jest kwiaciarni w Seulu?"

„Czekaj, łączę wątki," burknął. „Yoongi opowiadał mi, że poznał się z Jungkookiem na fajce pod jednym z gejowskich klubów. Znasz tę historię?" Taehyung pokręcił głową. „Jungkooka nie chcieli wpuścić, bo wyglądał jak dwunastolatek, a Yoongiego właśnie wyrzucili na zewnątrz, bo prawie pobił się o coś z barmanem. Poszli razem na fajkę, ale Yoongi był najebany w cztery dupy i nie wiedział nawet, jak wrócić do domu, więc Jungkook zabrał go do swojego. Do niczego nie doszło, nie martw się. W każdym razie, pamiętam, że podobno jak wyszedł z bloku, to pierwszym co zobaczył, był ten taki wielki stadion-"

„World Cup?"

Jimin potwierdził.

„Nigdy nie pokrywałem tego terenu, to nie wiem, ile może być tam bloków, ale chyba nie dużo..."

„Skoro pracuje w kwiaciarni, to pewnie w jakiejś w pobliżu..."

„...dokładnie," dokończył płynnie Jimin. „Więcej nie umiem ci pomóc. Najwyżej będziesz darł się pod każdą klatką i pytał każdą panią Jeon, co się wychyli z balkonu, czy jej synem jest Jungkook. Chociaż na jej miejscu bym się nie przyznał."

Taehyung pierwszy raz odkąd Jimin przyszedł, zaśmiał się szczerze. Wstali ze schodów i przeszli do przedpokoju. Kiedy Jimin kończył wiązać buty, po schodach zszedł Namjoon. Chcąc nie chcąc, przedstawił ich sobie, a kiedy usłyszał także głos swojej mamy, pośpiesznie wypchnął obu za drzwi wyjściowe. Resztę wieczoru spędził z Seokjinem, przeglądając w internecie mapy oraz spisy wszystkich kwiaciarni – w tej okolicy była dokładnie jedna, o dość wdzięcznej nazwie „Jeon's Flowers".

***

Dwa widzenia w miesiącu, każde trwające godzinę. Dawało to dokładnie sto dwadzieścia minut, podczas których mógł nacieszyć się swoim chłopakiem. Nie była to może pełnia szczęścia – siedzieli przy małym stoliku w wielkiej sali, między innymi stolikami pełnymi innych więźniów. Między stolikami przechadzali się strażnicy, nierzadko ze zwyczajnym chamstwem przysłuchując się ich rozmowom. Jungkook nie miał jednak czasu zwracać na nich uwagi – w końcu miał dla niego w przeciągu najbliższych dwóch tygodni tylko trzy tysiące sześćset sekund, a przecież musiał zmieścić w tym czasie tak dużo! Musiał być pewny, że dojrzał w oczach Taehyunga więcej nadziei, niż poprzednim razem oraz wygłaskać każdy fragment skóry jego dłoni. Czasem, jeśli zajął stolik w samym rogu, gładził opuszkami jego rozchylone wargi oraz rumiane policzki, szepcząc, by poczekał jeszcze trochę, a wynagrodzi mu każdy dzień rozłąki. Mówił mu o tym, co jada i co oglądał w poprzednich dniach w świetlicowej telewizji. Taehyung skarżył się na uczelnię, z której wbrew swoim oczekiwaniom niestety jeszcze nie wyleciał, a potem śmiali się wspólnie z bredni, które opowiada swojemu psychologowi. Odwiedzał go zawsze w soboty, w te tygodnie, kiedy nie wymykał się do niego w odwiedziny – jego rodzice chyba nie zdawali sobie z tego sprawy, zbyt zajęci byciem zadowolonymi z tego, że ich syn wreszcie wygląda na szczęśliwego.

Jungkook uważał, że to niesprawiedliwe, że sześćdziesiąt minut z Taehyungiem nie mija tak wolno, jak choćby kwadrans bez niego. Znowu zabrakło mu czasu i znów będzie musiał odliczać na nowo od czternastu. I kiedy już odliczy, a jego wytęskniony wzrok przywita go w sali odwiedzin, będzie o dwa i osiem dziesiątych procenta bliższy wyjścia na wolność. Wyliczył to sam. Miał w końcu bardzo dużo czasu na obliczenia oraz snucie marzeń, co zrobi, kiedy już będzie wolny.

Przede wszystkim znajdzie pracę.

„Jak ci poszło? Przyjęli cię?"

Jungkook odwiesił kurtkę na wieszak i poczłapał w stronę stojącego na środku pokoju tapczanu. Opadł na niego plackiem, wciskając twarz w poduszkę.

„Chcą zaświadczenie o niekaralności," wymamrotał. Poczuł, jak materac ugina się pod ciężarem drugiego ciała. Chłopak położył dłoń na jego plecach. „Tak jak wszędzie."

„Moja pensja starcza na czynsz."

Jungkook wydał z siebie gardłowy jęk, a wtedy para rąk objęła go ciasno.

„Chcesz mnie utrzymywać do emerytury?"

Zbyt zajęte obcałowywaniem go usta nie miały zamiaru mu odpowiedzieć.

Powinien też przeprosić wreszcie jego rodziców.

Usłyszał pukanie do drzwi w środku nocy. Nikt poza Taehyungiem nie znał adresu hostelu, w którym aktualnie mieszkał, dlatego zwlókł się z łóżka i pobiegł otworzyć. Był cały zapłakany i targał za sobą wypchaną torbę.

„Do-, dowiedzieli się o tobie," wydusił, siąpając nosem. Wpuścił go do środka, wyjmując mu z rąk bagaż. Zaprowadził go do łóżka, by owinąć jego drżące ciało w jeszcze ciepłą kołdrę. „Chyba nie chcą mnie już znać, Jungkook."

„Może powinienem z nimi porozmawiać?"

Taehyung rozpłakał się jeszcze bardziej.

Poza tym powinien czytać więcej – poświęci cały wolny czas na swoją edukację.

„Hej, połóż się do łóżka." Jungkook uchylił z trudem powieki i rozejrzał się po pokoju – film, na który patrzył, już dawno się skończył, a za oknem było ciemno. „Skończyłem poprawiać sprawdziany, oczy mi zaraz wypłyną. Te dzieci teraz tak gryzmolą!"

„Mam zakwasy, nie dam rady."

Taehyung złapał go za obie ręce, a on jęcząc przeciągle, podniósł się z kanapy.

„Ten frajer cię wykończy, ledwo żyjesz."

„Przynajmniej płaci," mruknął, podążając za nim w stronę sypialni.

Przede wszystkim jednak nigdy nie pozwoli na to, by ich miłość zgasła.

„Pamiętasz, kiedy pierwszy raz poszliśmy do łóżka?"

„Masz na myśli ten, kiedy prawie odgryzłem ci kciuka, bo zachowałeś się jak kutas?"

Jungkook przewrócił oczami i przycisnął jego głowę do swojej piersi. Czuł jego gorący oddech na swojej mokrej skórze.

„Nie. Ten, kiedy poprosiłeś mnie o to, bym wreszcie cię rozebrał i zachował się jak mężczyzna. Byłeś taki zły, że tylko z tobą śpię i nigdy nie robię nic więcej."

„Nic takiego nie pamiętam," zaśmiał się krótko. „Kto by pamiętał takie szczegóły sprzed... tylu lat?" Jungkook prychnął, widząc jak jego chłopak walczy z uśmiechem. „No a ty byś nie był zły? Dawałeś mi sprzeczne sygnały!"

„Po prostu chciałem, żebyś był pewien," szepnął, podciągając go za ramiona do góry. Musnął nosem jego rozpalony policzek i chwilę później ich wargi ocierały się już o siebie z wyuczoną czułością.

„Byłem pewien," wymruczał, zasięgając powietrza. „Jungkook rozchylił powieki i uchwycił, jak Taehyung się uśmiecha. „Zawsze będę."

I może spośród wszystkich rzeczy, o których mógł marzyć, to tej powinien trzymać się najmocniej.

***

Wspomnienie siódme

„To szampan? Nie mogłeś kupić wódki?" jęknął Jungkook, opierając się o pudło z jeszcze nierozpakowanymi rzeczami. Hoseok trącił go łokciem w bok, mamrocząc, by się zamknął.

„Dzisiaj jest specjalna okazja, wódki jeszcze się napijesz," żachnął się Yoongi. Korek wystrzelił do góry i odbiwszy się od sufitu, poturlał się po nagich deskach podłogi. „Piłeś kiedyś szampana, Hoseok?"

Hoseok pokręcił głową.

„Mamy to pić z gwinta?"

„Szampana się pije z kieliszków, idioto."

„Ale my nie mamy kieliszków."

Skończyło się na tym, że rozlali alkohol do zwykłych szklanek z uszkiem.

„To za co pijemy?" odezwał się Hoseok, unosząc swojego szampana do góry. Yoongi przysunął dłoń do tej jego.

„Za miłość?" zaśmiał się, jednocześnie nieco czerwieniejąc. Odchrząknął.

„Pierdolicie, pijemy za nasz biznes! Miłość, też mi..." Trzy szklanki stuknęły się w powietrzu. Jungkook wypił zawartość jednym duszkiem. „Słabo klepie, jeszcze po jednym. To może teraz za przyjaźń?"

„I za pieniądze!"

„To ja z Hoseokiem za miłość," uparł się Yoongi.

Butelka skończyła się szybciej, niż przewidywali. Niestety nie było ich jeszcze stać na to, by mogli kupić dwie, ale we wspomnieniach i tak była to najlepsza parapetówka, na jakiej kiedykolwiek był.

„Może i inni mają nas za zwykłych dresiarzy, ale niech dadzą nam pięć... no, dziesięć lat!"

„I co wtedy?" zapytał Hoseok.

„I wtedy będziemy niezwykłymi dresiarzami. Takimi, jakich nie ma na całym świecie. Dresiarzami z najwyższej półki."

Yoongi poluzował krawat i zwrócił twarz ku niebu – jeszcze niedawno spokojne, teraz pokryte było ciężkimi deszczowymi chmurami; przesuwały się szybko w kierunku horyzontu. Kucnął na piasku i wyprostował przed sobą rękę, w której trzymał zdjęcie ich trójki. Zrobił je telefonem tamtego wieczoru, ale wywołał dopiero w zeszłym tygodniu. Tak naprawdę dawno o nim zapomniał. Przez lata tkwiło w odmętach pamięci urządzenia, zawalone milionem innych, mniej lub bardziej ważnych. Ciężka kropla deszczu rozbiła się o kant fotografii i wylądowała rozproszona na skórze jego dłoni.

Kiedy tak patrzył na ten kiepskiej jakości kadr, niemal słyszał śmiech Jungkooka, czuł na koniuszku języka smak tamtego szampana i nieco stęchłą woń drewna. Nawet jego serce biło nieco szybciej, tak samo jak wtedy.

Przeszłość.

Deszcz wzbierał na sile, a Yoongi ułożył fotografię na tafli wody. Jeszcze przez moment patrzył, jak niesiona przez fale oddala się, stopniowo nasiąkając wodą.

„Dobranoc, Hobi," powiedział w kierunku morza. Szumiało dzisiaj nową nadzieją i miłością, na którą czekał całe życie.


a/n: Nie wierzę, że po prawie roku udało mi się to skończyć. Dziękuję wszystkim, którzy motywowali mnie swoimi komentarzami oraz gwiazdkami do pisania oraz tym, którzy uznali to ff na tyle ciekawe, by dobrnąć ze mną do samego końca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro