Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

26. second chance can be the last one

Taehyung odwrócił kartkę książki i od razu wrócił do czytania, nie dając własnym myślom szansy na wzięcie góry nad światem literackim. Wciąż miał na sobie szlafrok, nie do końca pewien, czy powinien przebrać się w codzienne dresy Jungkooka, czy może zadać sobie trud odnalezienia ubrań, w których przed kilkoma miesiącami został tu przywieziony. Którykolwiek zestaw by wybrał, byłoby to jednoznaczne z podjęciem jakiejś decyzji, a on jeszcze nic nie zdecydował. Śledził litery tekstu w skupieniu, trochę zazdroszcząc bohaterom tego, że ich losy są już przesądzone, podczas gdy on swój własny los musiał dopiero napisać, a potem jeszcze wziąć za niego odpowiedzialność. Skąd miałby niby wiedzieć, co będzie dla niego najlepsze? Nie mógł niestety przewertować kilku stron i podejrzeć, czy tam, w przyszłości, nie żałuje podjętej decyzji i czy jest szczęśliwy.

Szelest papieru po drugiej stronie pokoju przypomniał Taehyungowi o tym, że nie czyta sam. Nawet, jeśli rozłożył się na środku łóżka, tym samym dając Jungkookowi znać, że nie chce tu jego zakłamanego tyłka, on usadowił się na podłodze, jak na złość próbując mu udowodnić, że mogą robić wszystko po staremu. W końcu jeśli czytali, to zawsze razem, a po skończonym opowiadaniu wymieniali się spostrzeżeniami. Jungkook zawsze patrzył na wszystko z innej perspektywy niż on i bywało, że sprzeczali się o jakiś szczegół. Mimo to lubił to robić – ich własne światy były różne, a w ten sposób mogli dzielić jeden świat i poznać go z dwóch różnych punktów widzenia.

Dzisiaj Taehyung nie miał ochoty dyskutować z nim o treści książki. Wolałby porozmawiać o tym, co wydarzyło się między nimi, ale nie miał pojęcia, jak zacząć – zamiast spójnej historii miał w głowie skrawki tekstu, bełkotu nagryzmolonego pod wpływem emocji. Nie mógł wyciągnąć z tego żadnych wniosków poza tym jednym, że był tym wszystkim cholernie rozczarowany.

Prawda może i była honorowa, ale szczerze mówiąc, honor przydawał się wyłącznie w chwili śmierci, a on nie chciał jeszcze umierać – chciał żyć, odkrywać siebie i korzystać z tego, czego do tej pory się obawiał, tkwiąc w najbezpieczniejszym ze wszystkich schemacie: pospolitych studiów, dobrej dziewczyny i płynięcia z prądem rodzinnych oczekiwań. Taehyung był pewien, że nie zmieściłby się ponownie w ten ciasny kokon – życie, które zostawił, było utkane z przemilczanych kłamstw, które Jungkook rozerwał na nim równie bezwstydnie, jak ściągał z niego co noc ubranie.

Problem leżał w tym, że niszcząc jeden kokon, od razu wyplatał drugi. Gdyby szczęśliwe życie dało się zbudować tylko przy pomocy prawdy, ewolucja nie wykształciłaby w nas mechanizmu, który pozwalał ukryć wewnątrz głowy te myśli, których mówić wcale nie mamy ochoty. Kiedy kilka godzin temu wystukał na telefonie numer swojego ojca, zdał sobie sprawę, że albo sprzeda rodzicom kolejne kłamstwa, albo zrani ich prawdą, pokazując się takim, jakim był – nie do końca świętym, do granic egoistycznym i zdecydowanie lekkomyślnym. Nie wiedział, co było gorsze, dlatego ostatecznie nigdzie nie zadzwonił. Jak mógł winić Jungkooka o tchórzostwo, kiedy sam zachowywał się w ten sposób?

To, co opuszcza nasz umysł, niczym nie różni się od tego, co wydala nasze ciało – oba chcą tylko zapewnić swojemu wnętrzu przetrwanie i wypełniać z góry zaprogramowane zadania. System trawienny ma trawić, spojówki wydalać toksyny wraz ze łzami, a podświadomość ma czuć się kochana i bezpieczna. I nawet jeśli wraz z rozwojem technicznym pozbawiliśmy ulice śmierdzących kanałów, a całe ciało jesteśmy w stanie odkazić antybakteryjnym płynem, wciąż nie umiemy mówić tylko słów, które kosztem naszych korzyści nigdy nikogo nie zranią.

Musiała minąć chwila, zanim Taehyung zdał sobie sprawę, że tekst na stronie się skończył, a on wpatrywał się w biały margines. Zgubił sens fabuły, słowa były tylko czarnymi symbolami na papierze – to, co zajmowało jego myśli, to ciężar milczenia, którego nie umiał ot tak przerwać. Uniósł wzrok znad książki i rzucił ukradkowe spojrzenie drugiemu chłopakowi – oczy Jungkooka wciąż zdawały się śledzić rzędy liter, ale spięta postawa ciała i brak jakiejkolwiek ekspresji wskazywał na to, że dręczyło go to samo. Taehyung westchnął głośno i odłożył książkę na kołdrę.

„Słuchasz mnie? Jak ci tam było... Kukson?"

Kącik rozciętej wargi Jungkooka uniósł się na ułamek sekundy, nic jednak poza tym nie uległo zmianie.

„I dobrze, że nie słuchasz, głupku, bo jestem na ciebie strasznie wściekły," weschnął, przyciskając policzek do znajomo pachnącej poduszki. W tonie jego głosu nie było ani grama złości – bardziej brzmiał, jakby był już zmęczony byciem wściekłym i powiedział to na głos tylko dla formalności. Kiedy przez kilka godzin myśli się tylko o jednym, nawet najbardziej żywe emocje mogą się przeterminować – pozostało je tylko wyrzucić. „Coś ty sobie myślał, co? Jasno ci powiedziałem, że nie chcę innych facetów, pamiętasz? Nawet nie mogę tego zrzucić na to, że jesteś głupi, bo udowodniłeś mi, że nie jesteś... aż tak, jak myślałem, przynajmniej." Taehyung zrobił pauzę tylko po to, żeby móc ponownie westchnąć i kiedy już to zrobił, nie miał pojęcia, co chciał powiedzieć dalej. Wykrzywił usta w niezadowolonym grymasie – zamiast nagany, wyszło mu z tego kilka nieporadnych komplementów. Wsunął jedną z dłoni pod poduszkę, zatapiając palce w miękkim puchu.

„To jaki jestem?" mruknął Jungkook, zamykając książkę zdecydowanie wolniej, niż powinno się to robić. „Wiesz, ja dalej się zastanawiam, co ty tu w ogóle robisz." Taehyung mógłby powiedzieć to samo. „Z której strony na to nie spojrzę, Taehyung, marnujesz się tutaj, a ja ci na to, kurwa, pozwalam."

„To nieprawda," zaprzeczył szybko, ale Jungkook spojrzał na niego w taki sposób, że momentalnie zamilkł.

„Odpowiada ci takie życie? Pewnie myślisz, że to są wakacje, ale to nie jest przerwa od życia, Taehyung. Tak wygląda moje życie – stoję w miejscu." Tym razem to Jungkook westchnął. „Nie zrozum mnie źle... to nie dlatego, że chcę cię wygonić. Po prostu kiedy za dziesięć lat powiesz mi, że zmarnowałem ci życie... wtedy już będzie za późno na cokolwiek. Chciałeś wiedzieć, co sobie myślałem. Nie myślałem. Nie myślałem, że jak się w tobie zakocham, to tak bardzo będę się bał, że sobie pójdziesz."

Patrząc na Jungkooka, który już teraz wyglądał tak, jakby pogodził się z tym, że przegrał, na wszystkich możliwych frontach, Taehyung mógł tylko czuć jak jego ochota na pozostanie obrażonym – choćby dla zasady, żeby mu dopiec – znika. Nie chciał dłużej o tym rozmawiać. Nie miał nic do dodania. Przewróciwszy się na plecy, rozsupłał pasek od szlafroka i pozwolił puchatej tkaninie zsunąć się z jego bioder na kołdrę. O rodzicach albo planach na przyszłość mógł pomyśleć jutro, ewentualnie za dziesięć lat – póki co nie miał na to żadnego pomysłu.

„Będziesz tam siedział, aż powiem, że ci wybaczam czy co? Chodź tu wreszcie." Jungkook bez słowa podniósł się z podłogi i ułożył obok niego na kołdrze. Taehyung chwycił jego dłoń, by następnie nakierować ją na swoje nagie podbrzusze – tak szybko, jak poczuł jego dotyk, wiedział już, że podjął dobrą decyzję. Dystans między nimi bolał go o wiele bardziej, niż to głupie kłamstwo. „Skoro nie chcesz gadać, możesz zrobić z ust inny pożytek."

***

Cuda mają to do siebie, że wywołują euforię tylko za pierwszym razem. Jeśli zdarzają się częściej, zaczynają niepokoić i zmuszają do myślenia – Jungkook nie był zbyt dobry w myśleniu, dlatego pozostał mu tylko ten nieuzasadniony niepokój, nieodstępujący go nawet wtedy, gdy ich ciała miotały się po pomiętej kołdrze w akcie pojednania. Znowu zdołał go odzyskać – mógł go całować, lizać i ssać, zachwycać się jego pięknem i być przyczyną każdego z urywanych jęków. Bez kajdanków, łańcucha czy intrygi. Taehyung wybrał go sam i być może dlatego Jungkook czuł się taki niespokojny. A może po prostu czuł, że za każdym powrotem gdzieś w przyszłości stoi pożegnanie.

Taehyung nigdy wcześniej nie krzyczał tak dużo – najpierw rano ze złości, potem z nim w łóżku – i kiedy już przestał, świat zdawał się wrócić do normy. Zjedli zimne naleśniki, które leżały od wczoraj na kuchennym blacie oraz wyczyścili z dywanu smugę krwi z rozbitego nosa Yoongiego; Jungkook żałował, że z taką samą łatwością nie może usunąć opuchlizny z własnego oka. Przed zapadnięciem zmroku zrobili jeszcze pranie i rozwiesili je na tyłach domu – powietrze miało już w sobie oznaki jesieni, co tylko przypomniało Jungkookowi o tym, że w tym roku nie zakupili jeszcze drewna na opał.

Co z kolei przypomniało mu o tym, że z powodu wczorajszego incydentu, suma środków na jego koncie bankowym dalej oscylowała wokół – niestety tylko jednego – zera.

„Idziesz ze mną szukać roboty od poniedziałku?" zagadnął go później wieczorem, podczas wspólnego oglądania telewizji; właśnie zaczęła się przerwa na reklamy. Wszystko znowu było uspokajająco typowe – Taehyung jak zwykle przepchnął go w narożnik kanapy tylko po to, by móc rozłożyć się na jego udach, a pilot tradycyjnie zgubił się w fałdach koca, więc nawet gdyby chciał zmienić kanał, nie miał za bardzo jak. Mając do wyboru wpatrywanie się w reklamy środków na potencję czy leków na zgagę, wolał już porozmawiać o czymś istotnym. Taehyung oderwał wzrok od ekranu i spojrzał na niego spode łba.

„Gdzie ja znajdę pracę z gipsem, Jungkook?" westchnął, unosząc rękę na wysokość jego wzroku. „Tak w ogóle to nie powinienem już tego ściągnąć?"

Jungkook podrapał się w głowę – nie znał odpowiedzi na żadne z powyższych pytań.

„Powinienem cię zawieźć do lekarza," przyznał po chwili namysłu. „Ale jak widzisz, póki co nie mamy forsy."

Telewizor huczał zbyt głośno i zaczynał działać mu na nerwy – a może to tylko bezsilność.

„Wszystkie szpitale w okolicy są pewnie powiadomione o moim zaginięciu, Jungkook. Nie chcę się tak głupio zdemaskować... jeszcze nie wyrzucili mnie z uczelni."

„Nie możesz się sam wyrzucić?" Taehyung pokręcił głową, jakby było to absolutnie oczywiste. „Po prostu poproś Jimina," westchnął, nurkując dłonią pod koc w nadziei na to, że jednak odnajdzie pilot i skróci swoje cierpienie. Bez skutku.

„Jimin jeszcze nie wrócił? Jest grubo po dwudziestej trzeciej."

„Pewnie jest z Yoongim," wzruszył ramionami, mimowolnie przykładając dłoń do opuchniętego oka. Z powodu tego frajera będzie przez najbliższy tydzień wyglądał, jakby wyszedł z kryminału – zanotował w pamięci, by nigdy więcej nie wtrącać się w cudze życie miłosne. Jego własne było wystarczająco stresujące.

„Ale Yoongi wrócił jakiś czas temu. Słyszałem samochód kiedy byłem w łazience."

Z jakiegoś powodu Jungkook nie był zaskoczony, ale nie skomentował tego na głos – nie chciał tłumaczyć Taehyungowi czegoś, co sam ledwo rozumiał. Zapatrzył się w reklamy, myśląc o starych czasach, kiedy byli tutaj tylko we trójkę. Hoseok był szczęśliwy z Yoongim – to była jedyna rzecz, której Jungkook był pewny. Wszystko inne było dla niego jedną wielką zagadką.

„Po prostu kogoś porwijmy... a potem coś wymyślimy," oznajmił Taehyung. Krótka cisza między jedną, a drugą reklamą wypełniła się stłumionym jękiem dochodzącym z drugiego pokoju. Jungkook prychnął pod nosem i rozczochrał dłonią jasne pasma jego włosów. Niektórych rzeczy nie spodziewał się usłyszeć już nigdy.

***

Jungkook zasunął rozporek swoich obcisłych jeansów, po czym wepchnął do środka czarny podkoszulek. Obejrzał się w lustrze, wygładzając materiał wokół talii i kiedy był zadowolony z efektu, wcisnął na głowę czapkę z daszkiem w tym samym kolorze – nie przepadał za zbędnymi częściami garderoby, szczególnie takimi, które podczas szamotaniny z uprowadzonym mogły spaść na chodnik, ale musiał jakoś zamaskować swoje opuchnięte oko. Resztę kamuflażu pozostawił nadchodzącemu wieczorowi.

„Przestań robić takie oczy, zostajesz tutaj," westchnął, nawiązując kontakt wzrokowy z lustrzanym odbiciem Taehyunga. Blondyn zacisnął pięści na brzegu wanny. „Nie chcę, żebyś się więcej w to mieszał, rozumiesz?"

Taehyung pokręcił głową.

„Chcę pomóc, tylko ja wiem jakie to-"

„To nie jest twoja sprawa," uciął zirytowany. Schylił się, aby zebrać z podłogi przed chwilą zdjęte dresy i niedbale rzucił je na pralkę. „Powiedz Hoseokowi, żeby się zbierał, jeśli naprawdę chcesz pomóc."

Taehyung nie odpowiedział, co Jungkook uznał za koniec rozmowy. Obejrzawszy się ostatni raz w lustrze, wyszedł z łazienki na korytarz. Upewnił się, że kajdanki oraz kluczyki do nich znajdują się na swoim miejscu, zaniósł kominiarki do samochodu i podmienił tablice rejestracyjne. Wszystkie te czynności wykonywał rutynowo, bez podekscytowania czy niepokoju – porwania stały się elementem codzienności i nie miały dla niego wymiaru ani rozrywki, ani przestępstwa; były po prostu źródłem utrzymania. Żadnemu z uprowadzonych nigdy nie stała się krzywda, dlatego ich los nie spędzał mu snu z powiek, a życie za ich pieniądze nie wywoływało poczucia winy. Jungkook zdawał sobie sprawę, że jego pogląd na te kwestie był patologiczny. Nie rozumiał więc, dlaczego Taehyung chciał mieć z tym wszystkim jakąkolwiek styczność.

(Taehyung prawdopodobnie nie rozumiał tego również.)

Kiedy wrócił do domu, Hoseok był już gotowy do wyjścia. Jungkook kazał mu iść do samochodu, a sam udał się do sypialni Yoongiego. Zapukał lekko, ale nikt mu nie odpowiedział. Jungkook wiedział, że chłopak jest w środku, dlatego zapukał jeszcze raz, a potem nacisnął na klamkę i z wahaniem wsunął głowę do środka.

Yoongi siedział na skraju łóżka, obrócony plecami do drzwi. Nocna lampka ustawiona na podłodze nakryta była podkoszulkiem, rozbijając ciemność minimalną ilością światła. Yoongi nie był w pokoju sam – Jimin spał za nim, zwinięty w kłębek na kołdrze. Obok jego głowy leżała pusta miednica oraz kilka zużytych chusteczek. Jungkook nie słyszał momentu, kiedy Jimin wrócił do domu. Nie pomyślał o nim dzisiaj ani razu, co teraz wywołało w nim niejasne poczucie winy. To, że Yoongi spędził noc z Hoseokiem było faktem, ale to nie była jego sprawa.

„Jedziemy na akcję, zbierasz się?" zapytał półgłosem.

„Ty i twój kochaś przepuściliście kantem sześć tysięcy, naprawiajcie to sobie sami. Ja to pierdolę," odpowiedział bez wyrazu, nawet nie obracając się, by na niego spojrzeć. Jungkook z niechęcią musiał przyznać się przed sobą, że Yoongi miał rację – mimo to poczuł się zraniony. Byli przecież wspólnikami. „Zresztą, mam dziś ważniejszą sprawę," westchnął łagodniej.

Jungkook nie chciał doprowadzić do kolejnej kłótni, dlatego bez słowa wysunął głowę z sypialni i zamknął drzwi najciszej, jak potrafił. Wychodziło na to, że dzisiaj będą musieli poradzić sobie bez Yoongiego – nie był z tego powodu zadowolony. Każdy w ich gangu miał określoną funkcję. Yoongi był mózgiem, odpowiedzialnym za wszystko, co wymagało myślenia czy strategii – od szyfrowania połączeń, do bezpiecznych lokalizacji. Jungkook z kolei był ciałem – sprawną maszyną, która dzięki silnym mięśniom oraz przyjaznej twarzy była w stanie pozyskać dla nich zakładników. A Hoseok? Cóż, jego przyjaciel nie robił zbyt wiele, ale nikt nie miał mu tego za złe – był sercem, które spajało ich ze sobą.

Jungkook był niezadowolony również z innego powodu – potrzebował kogoś, kto otworzy mu drzwi oraz poda kajdanki, kiedy już wepchnie dzisiejszego szczęśliwca do środka. Wyszedł przed dom, znajdując Taehyunga opartego o maskę samochodu.

„Wsiadaj na tył, jednak jedziesz z nami," mruknął niechętnie. Blondynowi nie trzeba było powtarzać dwa razy. Usatysfakcjonowany, że udało mu się dopiąć swego, wyszczerzył się do niego swoim kwadratowym uśmiechem i moment później sięgał już za klamkę.

„Gdzie Yoongi?" zapytał Hoseok, który do tej pory wylegiwał się na tylnych siedzeniach, teraz zaś musiał się podnieść, by zrobić miejsce Taehyungowi.

„Mówi, że ma ważną sprawę i że pierdoli ten biznes," zacytował. Hoseok uśmiechnął się dziwnie. „Jedziemy bez niego – będziesz kierował?"

„Nie lubię kierować, Kukson." Jungkook stęknął zirytowany. Najchętniej odwołałby to wszystko, zdjął te cisnące go w jajka spodnie i spędził resztę wieczoru z zimnym browarem w jednej dłoni oraz udem Taehyunga w drugiej. Tylko że nawet nie miał za co kupić tego piwa. „Ty prowadź, ja zrobię twoją robotę."

Jungkook kopnął butem w trawę i zaczął myśleć o tym, co powiedział Hoseok – kilka razy już robili taką zamianę, tylko jak dawno to było? W chuj dawno, pomyślał. Jego przyjaciel potrafił być zwinny i miał trochę siły, przynajmniej kiedyś. Jak było teraz, nie miał bladego pojęcia. Prawdą jednak było, że Hoseok równie dawno nie prowadził samochodu. Istniały więc spore szanse, że zostaną zatrzymani przed drogówkę, bo wjadą komuś w zderzak albo rozbiją się o znak drogowy – równie dobrze już teraz mogli napisać sobie na masce „proszę nas aresztować".

(W najgorszym wypadku nikogo nie złapie i szybko spierdolimy.)

Jungkook nie był zbyt dobry w wymyślaniu czarnych scenariuszy.

„Niech będzie, jedziemy."

***

Czarne audi a4 jechało w stronę Seulu z przepisową prędkością. Z głośników leciał smyczkowy koncert – ten sam, który Taehyung wybrał dwa dni temu jako remedium na stres po porwaniu. Hoseok stresował się, ale bynajmniej nie porwaniem; o tym właściwie w ogóle nie myślał. Wczorajszej nocy Yoongi wtargnął do jego osamotnienia jak buldożer, gotowy swoją miłością zniszczyć wszystko, co stało im na drodze do szczęścia. Dlatego oznajmił mu, że potrzebuje jednego dnia na zamknięcie starych spraw oraz że kiedy już to nastąpi, wszystko się zmieni. Hoseok nie potrafił mu powiedzieć, że nie wierzy w żadną zmianę. Ponieważ jednak kochał Yoongiego bardziej, niż kogokolwiek oraz nie miał już w sobie siły, by dłużej wyrzekać się swoich pragnień, postanowił spróbować. Możliwość, że wcale nie uczyni Yoongiego szczęśliwym, a tylko przysporzy mu kłopotów, przyprawiała go o nieustający niepokój.

Szczęście wydawało mu się realne tylko z daleka, jak miraż na pustyni. Mógł wierzyć, że jeśli już tam dotrze, wszystko będzie dobrze, ale nigdy nie było tak dobrze, jak oczekiwał. Zawsze było w tym trochę pustki – Hoseok czuł się winny z tego powodu oraz nieco rozczarowany. Nie było w końcu lepszego miejsca dla niego niż uścisk Yoongiego, nie było oczu, w których odbiciu wyglądałby korzystniej ani słów, które opisywałyby go lepiej. Dlaczego więc nawet w obliczu tych słów i tych oczu, dlaczego nawet gdy ich ciała były jednym, wciąż czuł, że jego emocje powinny być żywsze? Skoro nawet nie z nim, to jak? Już zawsze będzie nieco wyblakły, skazany na odbieranie uczuć przez tłumik? Złościł się łagodniej, niż kiedyś, dochodził mniej intensywnie, płakał bez ulgi. Tylko stresował się mocniej.

Krajobraz za szybą przestał się przesuwać. Hoseok oderwał twarz od szyby i spojrzał na Jungkooka. Jego wzrok był zmartwiony.

„Nie słyszałeś co mówię, prawda?"

„Zamyśliłem się," przyznał, rozglądając się wokół. Zatrzymali się na poboczu dwupasmowej drogi. Po jednej stronie, kilka metrów od chodnika, rozciągał się rząd blaszanych magazynów. Po drugiej stronie, za ogrodzeniami z betonowych odlewów, znajdowały się ogródki działkowe. Hoseok rozpoznawał tę okolicę – wyglądała jak fragment odludzia, ale był to tylko wyjątkowo niekorzystny wycinek całkiem tłocznej dzielnicy. Minutę drogi stąd znajdował się peron, a zaraz za zakrętem, w przeciwnym kierunku, przystanek autobusowy. Miejsce, w którym stali, było jedną z dróg pomiędzy jednym, a drugim. Trasa mogła odstraszać swoją surowością, ale niewątpliwie była najkrótsza. Yoongi, jako mieszkaniec Seulu od zawsze oraz największy leń, znał wszystkie skróty tego typu. Żeby z nich korzystać, trzeba jednak było być również wyjątkowo nierozsądnym.

„Na pewno nie chcesz się zamienić? Musiałbyś tylko podjechać pod chodnik, wrzucę frajera i będę mógł dalej kierować."

„O ile znowu nie zbiję lusterka... albo nie złapię gumy... albo-"

„Dobra, zostanę za kierownicą," westchnął Jungkook. Hoseok odetchnął z ulgą – naprawdę nienawidził prowadzić. Zrobił prawo jazdy tylko dla Yoongiego i korzystał z niego tylko w ostateczności. Po prostu był w tym kiepski. (Jak zresztą we wszystkim.)

„To idę."

Hoseok wyszedł z samochodu. Naciągnąwszy kaptur na głowę, przeszedł szybko na drugą stronę ulicy. Chodnik oświetlony był mlecznym światłem latarni – zaczął iść po nim pewnym krokiem w stronę peronu, a kiedy dotarł do przecznicy, zawrócił w stronę przystanku. Sprawianie pozorów, że gdzieś się śpieszył, było bardzo ważną częścią planu – zabiegani ludzie nie mają czasu na porywanie innych. Gdyby ktoś zobaczył go stojącego nieruchomo na środku opuszczonego chodnika, bez wątpienia wybrałby inną drogę. Dlatego Hoseok chodził. Spomiędzy jego warg ulatywały obłoczki pary, stopy stawiały zdecydowane, ponaglone kroki. Po jakichś dziesięciu długościach usłyszał niedaleko szum nadjeżdżającego pociągu. Wyciągnął ręce z kieszeni, aby kilka razy strzelić palcami i rozruszać skostniałe od zimna dłonie. Obrócił się właśnie kolejny raz, by zacząć iść w kierunku peronu, kiedy zza przeciwległego zakrętu ktoś wybiegł. Nie zwalniając kroku, zaczął zbliżać się do postaci – jeszcze jakieś dziesięć sekund i się miną. Chłopak, z twarzy licealista. Lekko przy tuszy, ale nie gruby i niższy od niego o głowę. Zdyszany. Pięć sekund. Jungkook wycofał już z pobocza. Musi go tylko zblokować, chłopak ma w dłoniach sportową torbę i telefon. Dwie sekundy, jeszcze kilka kroków. Samochód podjechał pod chodnik w momencie, gdy Hoseok zrównał się z chłopakiem. Złapał go za materiał dżinsowej kurtki. Taehyung otworzył drzwi. Udało mu się chwycić go za jeden z nadgarstków, ciężarem własnego ciała starając się przepchnąć go w stronę wejścia. Chłopak zaczął miotać się wokół i sapać, Hoseok powoli, ale skutecznie, zaczął przepychać go ku linii chodnika. Jeszcze kilka-

Trafiony pięścią w swoje najczulsze miejsce, Hoseok puścił chłopaka wolno, a on, potknąwszy się o własny plecak, uderzył skronią o kant otwartych, samochodowych drzwi. Upadł na chodnik, ponownie trafiając głową w betonowe płytki.

Hoseok stał na chodniku oświetlonym mlecznym światłem latarni, trzymał się za pulsujące bólem jajka i oniemiały patrzył, jak Jungkook z Taehyungiem wciągają wiotkie ciało na tylne siedzenie samochodu.

„Na co ty kurwa czekasz, wsiadaj!" wrzasnął Jungkook z wnętrza auta. Hoseok oderwał wzrok od burej smugi krwi na chodniku. Tylne siedzenie zajmował Taehyung oraz wciąż krwawiący ze skroni chłopak – wyglądał jak dmuchana lalka albo manekin, z głową opartą o zagłówek i nieruchomymi oczami patrzącymi w tapicerkę sufitu. Hoseok zatrzasnął za nim drzwi, by samemu niezdarnie usiąść na siedzeniu pasażera.

Jungkook ruszył z piskiem opon, wciskając go w siedzenie. Z głośników wciąż leciał koncert Vivaldiego. Hoseok patrzył w przednią szybę, ale przed oczami dalej miał tamten uciapany krwią chodnik. Czy zebrali z ziemi wszystkie jego rzeczy i telefon?

„Jungkook, on nie ma pulsu," szepnął Taehyung.

Samochód nie zwolnił, ale Hoseok poczuł, jak koła wykonały lekki manewr. Nie ma pulsu, powtórzył w myślach.

„W takim razie las to najlepsze miejsce," odpowiedział Jungkook.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro