24. truth is a blessing, but we're going to hell, baby
Budzik zaczął dzwonić równo za trzy szósta – dawało to Jungkookowi aż trzy szanse na wciśnięcie drzemki i tyle samo szans na satysfakcjonujące odpłynięcie w sen. Nie wyobrażał sobie wstać z łóżka, nie potargowawszy się wcześniej o tych kilka minut, które może nie sprawiały, że był bardziej wyspany, ale przynajmniej bardziej gotowy na to, by w ogóle wstać. Dzisiaj jednak wyjątkowo nie miał nawet siły ruszyć ręką dalej, niż do rąbka kołdry, którą zamaszyście naciągnął na głowę aż po uszy.
„Taehyung wyłącz to," mruknął w poduszkę, starając się zignorować brzęk rozsadzający mu bębenki nawet przez cienką warstwę puchu. Nic z tego – budzik wciąż ryczał, a jego chłopak najwidoczniej był na niego w stu procentach odporny. Jungkook sięgnął ręką za siebie, aby potrząsnąć go za ramię, ale natrafił jedynie na zimny materac. Niechętnie otworzył oczy i wyprężył się w stronę nocnego stolika, by po kilku uderzeniach palcami trafić w końcu na wyłącznik.
Nie było sensu czekać ze wstaniem aż do szóstej, skoro już podniósł głowę z poduszki. Ziewając przeciągle, podciągnął się do siadu i rozejrzał po pokoju. Ubrania, które zrzucili z siebie wczoraj przed pójściem do łóżka, wciąż leżały niedbale na podłodze. Słońce świeciło prosto w okno, naznaczając przeciwległą ścianę szeregiem złocistych pasków. Pokój wydawał się pusty bez blond włosów rozrzuconych na poduszce. Jungkook przetarł oczy i powoli wyplątał się z kołdry – musiał wykonać jeden telefon, a potem kto wie? Może uda mu się jeszcze zmrużyć oko na godzinę lub dwie. Podszedł nago do szafki po czystą parę spodni, nie kłopocząc się bokserkami czy t-shirtem. Służbowy telefon powinien leżeć na kuchennym blacie i tam właśnie postanowił się udać.
Zanim jednak doszedł do kuchni, zobaczył Taehyunga śpiącego na kanapie w salonie. Z lekko uchylonymi ustami, jego szlafrokiem zsuwającym się z ramienia i telefonem, którego szukał, tkwiącym w zaciśniętej pięści. Nie miał pojęcia, dlaczego to, na co właśnie patrzył, miało miejsce, ale nie przypominał sobie również, by podczas snu popełnił jakiś karygodny błąd, przez który jego ukochany musiałby uciec z łóżka – mógł co najwyżej głośno chrapać, ale biorąc pod uwagę, że Taehyung nie słyszał nawet przeraźliwie głośnych budzików, odrzucił ten pomysł bez dalszego wgłębiania się w niego.
„Lunatykujesz?" mruknął, kucając obok kanapy, aby musnąć nosem jego odsłoniętą szyję. Chłopak obruszył się przez sen. „Mam cię zanieść do łóżka?"
„Spierdalaj," odburknął Taehyung, i była to odpowiedź, której Jungkook nie spodziewał się zupełnie. Cofnął twarz, dalej nie do końca rozumiejąc, z jakiego rodzaju sytuacją miał do czynienia. Poranne fochy? Zaburzenia osobowości? Nigdy nie był dobry w te klocki.
„Śniło ci się, że zrobiłem ci krzywdę?" spróbował zgadnąć, bo szczerze mówiąc, było to jedyne logiczne wytłumaczenie, jakie przychodziło mu do głowy. Taehyung przewrócił oczami. „Mówiłem, że to zły pomysł, żebyś jechał z nami."
„Bo co? Bałeś się, że się dowiem?" syknął, teraz już całkiem rozbudzony. Uniósł się niezdarnie do siadu, próbując poprawić szlafrok, który odsłaniał zdecydowanie za dużo, by Jungkook mógł skupić się na szukaniu swojego przewinienia. Cholera, była szósta rano – wstał z łóżka pięć minut temu, nie zdążył się nawet odlać, a już musiał myśleć... gdyby chociaż wiedział, co powinien sobie właśnie przypomnieć. „Widzę, że nawet nie zaprzeczasz!"
Zaspany Yoongi przeszedł korytarzem, posyłając w ich stronę spojrzenie pełne dezaprobaty.
„Bo nie wiem, o czym mówisz," westchnął. Taehyung zachowywał się tak, jakby miał w sobie tykającą bombę, a jego próby złagodzenia sytuacji tylko pogarszały sprawę. W jego oczach widział, że powinien sobie przypomnieć, najlepiej w tym momencie.
„Gdzie ona jest!?" Kiedy krzyk Yoongiego rozszedł się po całym domu, Jungkook nie miał już czasu na myślenie – zanim zdążyłby chociaż przetworzyć jego słowa, chłopak wparował do salonu, kierując się prosto w stronę kanapy. Jungkook poderwał się z podłogi, by chwycić go za materiał podkoszulka i odciągnąć do tyłu, zanim jego uniesiona pięść mogłaby trafić w Taehyunga. „Wiedziałem, że nie można ci ufać, psia twoja mać!" wrzasnął, nawet na moment nie przestając miotać się i wierzgać, aby wyrwać się do przodu.
„Mnie?" Taehyung zaśmiał się nerwowo. Przez moment Jungkook myślał, że ten śmiech zamieni się w płacz, ale zamiast tego obrócił się tylko w zdegustowany grymas. „To nie ja ukryłem trzy tysiące dolarów, żeby mnie tu zatrzymać."
Nagle poczuł się tak, jakby ktoś postawił go nago na scenie pełnej reflektorów – twarz zalała fala gorąca, a dłonie bezwiednie opadły wzdłuż ciała, puszczając Yoongiego wolno; chłopak obruszył się, naciągając na ramię naderwany podkoszulek. Gdyby Jungkook tylko mógł, wpełzłby teraz pod dywan, a potem nigdy więcej spod niego nie wyszedł.
Yoongi zrobił kilka kroków do tyłu, patrząc na niego z niedowierzaniem na twarzy.
„Jesteś aż tak głupi?" zaśmiał się szyderczo. Jungkook zacisnął zęby, ze wszystkich sił walcząc ze sobą, by nie spuścić wzroku jak tchórz, którym przecież był. Tak, był tchórzem, i tak, był aż tak głupi. Był nawet głupszy – nie miał tych pieniędzy. „Powiedz mi, że on ściemnia."
„Nie ukryłem tych dolarów," wyznał półgłosem. Dopiero teraz zauważył, że dwójka ich współlokatorów obserwowała ich z progu salonu. „Zostaw nas na chwilę. Muszę mu coś wyjaśnić."
„Ty całkiem ocipiałeś, Kukson," warknął Yoongi, popychając go w klatkę piersiową. Jungkook zacisnął dłonie w pięści, utrzymując balans. „On cię ogłupił, nie widzisz tego!? Wypuścił nam zakładnika, a ty co, chcesz się przed nim tłumaczyć? Żałosne."
„Wiesz, co jest żałosne?" odparował, robiąc krok w jego stronę. Yoongi wysunął brodę do przodu, prężąc pierś, kiedy Jungkook zrównał się z nim, uginając nogi w kolanach. „Myślisz, że nie widzę, w co grasz?" mruknął niemalże szeptem, czując jak oddech Yoongiego przyśpiesza, a w oczach zaczyna płonąć ogień. On sam powoli tracił kontrolę, ślepy na wszystko poza tym, by udowodnić mu, że nie miał prawa mówić w taki sposób o jego uczuciach. „Myślisz, że masz prawo," kontynuował półgłosem, cedząc wyrazy przez zęby, „trzymać go za rękę, jeśli pieprzy-"
Głowa Jungkooka odskoczyła do tyłu, a twarz zalał tępy ból. Wzięty z zaskoczenia, pozwolił powalić się na dywan i ponownie uderzyć, zanim odparł atak, odpychając go z całej siły. Słyszał, jak kilka głosów kazało im przestać, ale był zbyt rozjuszony, by odpuścić – nie to, by Yoongi wcale się o to nie prosił, patrząc na niego z takimi kurwikami w oczach. Wycelował pięścią w jego twarz, z jakiegoś powodu czując się nieco lepiej, kiedy strużka krwi z jego nosa bryznęła na dywan, a oczy na moment straciły ostrość. Yoongi nie poddał się i zaczął okładać go na oślep, rzężąc i sapiąc, najwyraźniej gotowy na to, by go zabić za tę bolesną prawdę, którą śmiał powiedzieć mu prosto w twarz. Jungkook zamachnął się – nadał swojej ręce prędkość, zbyt dużą, by zatrzymać się w pół drogi, kiedy postać Hoseoka wtargnęła między ich szamoczące się ciała. Trafił go z całej siły w ramię, jednocześnie czując, jak jego serce zapada się w sobie, a umysł momentalnie przytomnieje.
Hoseok upadł na ziemię, osłaniając głowę rękoma i zaciskając oczy, jakby był gotowy na kolejny cios. Jungkook nie potrafił nagle myśleć o niczym innym, jak o tym małym chłopcu, któremu nie był w stanie pomóc, gdy przytulał się do wyjściowych drzwi, przyjmując na siebie ciosy swojego ojca. Uderzył go. Wbrew obietnicy, że będzie go chronić, zwyczajnie mu wpierdolił, jak tamten potwór.
Nikt nic nie mówił, nikt nawet się nie poruszył. Jimin wciąż stał niezręcznie w progu, Taehyung siedział wciśnięty w kanapę. Yoongi klęczał obok niego, pozbawiony jakiejkolwiek ekspresji – krople krwi skapywały powoli z jego brody na strzępy podkoszulka. Już było po wszystkim. Emocje, którym dał się ponieść i te pierdolone błahe powody, o które byli w stanie walczyć z takim zwierzęcym uporem. Trzy tysiące jebanych dolarów. Jungkook upadł na dywan, oplatając rękami ciało Hoseoka.
„To ja, Kukson," powiedział drżącym głosem. Chłopak powoli odsłonił głowę, by następnie wtulić się w niego jak w lalkę, przyciskając twarz oraz dłonie do jego nagiego torsu. Jungkook wypuścił powietrze z płuc, zaciskając powieki, pod którymi zrobiło mu się nagle nieprzyjemnie wilgotno.
Podczas tych kilku minut, które dzielili przytuleni w ciszy, Jungkook zdał sobie sprawę, jak bardzo kochał Hoseoka. Nigdy nie myślał nad tym, nie miał takiej potrzeby – ale teraz, gdy przed oczami przepłynęły mu wszystkie lata szkoły, dostrzegł, jak wysoko na liście priorytetów było jego szczęście i jak bardzo cierpiał, gdy jego wysiłek szedł na marne. Hoseok był jego jedynym prawdziwym przyjacielem i specjalnie dla niego miał w sercu określony rodzaj miłości, czystej i braterskiej.
„Już o-, okej," wybąkał po chwili Hoseok. Jungkook otworzył oczy, zabierając ręce z jego pleców, żeby podnieść się do siadu. Yoongi oraz Jimin zniknęli, ale w domu dalej panowała grobowa cisza. Taehyung nie ruszył się z kanapy – siedział tak, jak przedtem, wciąż ściskając w zdrowej ręce telefon.
„Jeśli chodzi o pieniądze," powiedział niepewnie, nawet nie próbując nawiązać z nim kontaktu wzrokowego. Teraz, po tym wszystkim, co tamten widział, było mu jeszcze bardziej wstyd. Jakaś część Jungkooka chciała, by wcale go tu teraz nie było – tak byłoby o wiele prościej. „Masz rację, okłamałem cię, bo jak już pewnie wiesz..." Nie mógł mu tak po prostu powiedzieć, że jest w nim zakochany. „W każdym razie, oddałem cały okup twoim rodzicom. W twoim imieniu. Na leczenie... czy coś." Taehyung nic nie odpowiedział. „Powinieneś w końcu do nich zadzwonić."
***
Yoongi był pewny, że gdyby tylko miał trochę więcej siły, zabiłby go. Okładałby go tak długo, aż przestałby oddychać, a jego nie-takie-tajne sekrety należałyby ponownie tylko do niego. Naprawdę zaczynał mieć problem – on, który nienawidził kłamstw bardziej, niż wszystkiego na świecie, nie potrafił przestać kłamać o sobie samym. Szczerze wątpił, czy prawda mogłaby sprawić, że poczułby się lepiej. Bez słowa podniósł się z dywanu, odwracając wzrok od dwójki tulących się chłopaków – jego obecność była tu całkowicie zbędna. Wyszedł na palcach z pokoju, kierując się prosto do łazienki.
Szumiało mu w głowie, a całe ręce mrowiły od niedawnych ciosów. Yoongi zamknął za sobą drzwi i wrzuciwszy od umywalki porozrywany podkoszulek, usiadł na brzegu wanny. Chciało mu się płakać, ale jakoś nie potrafił – odkręcił kurek i nie myśląc o niczym konkretnym, patrzył jak materiał nasiąka wodą, zmieniając kolor z jasnoszarego na prawie czarny. Jak mocno życie musi go kopnąć, by wreszcie pogodził się z tym, że nie może mieć wszystkiego? Yoongi zakręcił kran i wycisnął podkoszulek w dłoniach. Przycisnął go pod nosem, a potem w okolicach policzków oraz brody, czując, jak zaschnięta krew odkleja się od skóry. Jak wielu ludzi musi skrzywdzić, nim zaakceptuje to, że nie powinien już próbować?
„Mam dosyć," wyznał sam przed sobą, ciskając materiał do kosza na śmieci. W domu było śmiertelnie cicho i Yoongi już teraz wiedział, że cały dzień skazany był na niezręczne milczenie i czajenie się po kątach. Nie miał na to ochoty – ani na wyjaśnienia, ani na konfrontacje. Po chwili wahania ubrał się w brudną koszulkę, którą wczoraj wrzucił do prania i kiedy upewnił się w lustrze, że zmył z twarzy całą krew, wymknął się na zewnątrz, zgarniając po drodze kluczyki do samochodu. Dwadzieścia minut później zaparkował przed bramą swojego rodzinnego domu.
Kiedy Yoongi widział się z matką ostatni raz, nie miał jeszcze pojęcia o tym, że jest adoptowany. To nie była jego wina, ale z jakiegoś powodu czuł się winny – jakby to on ją okłamał, nie będąc dzieckiem, które nosiła pod sercem, a jedynie jakimś obcym zlepkiem genów. Bał się, że kiedy wreszcie się z nią spotka, zniszczy resztki iluzji, że przynależy do tego domu oraz do niej, jako jedyny syn, któremu nigdy nic nie brakowało. Teraz jednak strach, że będzie musiał być dzisiaj sam, kiedy czuł się tak bardzo samotny, wydawał się znacznie gorszy. I kiedy po oczekiwaniu, które zdawało się trwać wieczność, drzwi w końcu się otworzyły, a matka spojrzała mu w oczy, Yoongi już wiedział, że nic się nie zmieniło – wpadł w jej ramiona, wybuchając płaczem. Chyba jeszcze nie dorósł do płakania samemu.
Yoongi spędził czas z matką aż do obiadu. Opowiedział jej wszystko, czego do tej pory wcale nie chciał jej mówić – o pierwszym porwaniu, pierwszych dolarach i pierwszej miłości, o zwykłym codziennym życiu i o tym, jak dzisiaj prawie zabił swojego kumpla. Słowa zdawały się uciekać z jego ust same, kiedy leżał zasmarkany na jej udach – jak gdyby znowu miał sześć lat, a wina oraz kara wcale nie istniały. Jego matka opowiedziała mu o dniu, gdy pierwszy raz wzięła go na ręce i jak uśmiechnął się do niej pierwszy raz. Z zamkniętymi oczami słuchał o swoich pierwszych kroczkach, słowie „mama" i pierwszym dniu w przedszkolu, kiedy nie chciał puścić jej nogi. Rozmawiali też o jego ojcu – podobno czuł się winny, cokolwiek to znaczyło. Yoongi obiecał jej, że do niego zadzwoni, ale nie potrafił powiedzieć, że wróci do firmy; jeszcze nie teraz. Mimo wszystko czuł się teraz o wiele lepiej.
Kiedy zaczął zbierać się do wyjścia, matka kazała mu jeszcze chwilę poczekać. Pobiegła na piętro, po chwili wracając do przedpokoju z cienkim segregatorem.
„Gdybyś chciał odnaleźć swoich biologicznych rodziców," powiedziała, wciskając mu go w rękę.
„Mam już rodziców, mamo," odparł, ale mimo wszystko przyjął segregator.
Pożegnawszy się z matką wsiadł do samochodu i pojechał przed siebie, w głąb miasta. Nie chciał jeszcze wracać do domu – czuł, że tak szybko, jak wjechałby między drzewa, straciłby cały spokój, który jakimś cudem jego matce udało się zasiać w jego sercu. Wciąż miał obitą twarz i przepocony podkoszulek, ale przynajmniej wiedział, że nawet jeśli wszystko się zawali, jest ktoś, kto go nie zostawi ani nie okłamie. Ktoś, kogo on nie musi okłamywać, by zatrzymać go przy sobie.
Rodzina.
Yoongi prychnął pod nosem, rzucając okiem na leżący na siedzeniu pasażera segregator. Jak mógł czuć cokolwiek do ludzi, którzy porzucili go, zanim zdążyłby chociaż zdać sobie sprawę, że są jego rodzicami? Nie było szans, żeby pomyślał o nich inaczej, jak o nieznajomych. Jeździł po mieście jeszcze przez kilkanaście minut, by wreszcie zjechać na jakiś parking w pobliżu rzeki Han. Właściwie dlaczego miałby tego nie przeczytać? Otworzył drzwi na oścież i ściszył radio, a potem wziął segregator na kolana.
Pierwsze strony stanowiły różne dokumenty, z których wynikało tylko tyle, że jego biologiczni rodzice zrzekają się swoich praw. Było tu pełno fachowego słownictwa i powołań na paragrafy – Yoongi przeczytał je wszystkie, słowo po słowie, aż do dwóch pożółkłych podpisów.
Państwo Jung.
Mieli imię, datę urodzenia i PESEL, ale dla niego wciąż pozostawali tylko nierealnym tworem. Byli obecni tylko tutaj, na papierze. On urodzony w Seulu, ona w Daejeon – nazwa drugiego miasta wywołała w nim niejasne wspomnienie, że kiedyś miał tam być, ale nie potrafił powiedzieć dlaczego. Po prostu kojarzył to miasto. Zmarszczył brwi, przewracając kartkę.
Na następnej stronie Yoongi rozpoznał pismo swojej matki – pamiętał je ze szkolnych usprawiedliwień, które z czasem nauczył się podrabiać do perfekcji. Adres domu państwa Jung. Wyciągnął telefon z kieszeni i wpisał ulicę oraz numer mieszkania w wyszukiwarkę, przez kilka minut oglądając zdjęcia satelitarne osiedla. Ponownie poczuł, że powinien znać tę okolicę – nie tak daleko od bloków znajdowało się ZOO, a jeszcze dalej jego własny dom, ten, który dziś odwiedził.
Kiedy odwrócił kartkę, zobaczył kilka luźnych zdjęć zrobionych z ukrycia – kiepskiej jakości zbliżenia na ich młode twarze, niewiele starsze niż on teraz. Był podobny do swojej matki do tego stopnia, że gdyby nie włosy do ramion, mógłby stwierdzić, że to właściwie on. Czuł się zbyt dziwnie, kiedy na nią patrzył – przełożył fotografię na spód, zawieszając wzrok tym razem na swoim ojcu. Pan Jung nie był do niego podobny ani trochę. Był za to podobny do-, do kogo?
(Jung. Jung Hoseok.)
Yoongi potrząsnął głową i wsunął zdjęcia z powrotem do foliowej koszulki. Absurd.
Jego rodzice obserwowali życie tamtych ludzi jeszcze przez około rok po jego narodzinach, aż do śmierci jego matki. Na ostatniej stronie znajdowały się zdjęcia z pogrzebu – grupka ludzi zgromadzona wokół krematorium, z jego ojcem na czele. Mężczyzna trzymał na rękach niemowlę zawinięte w gruby koc.
„Przyczyna zgonu: powikłania po porodzie syna," przeczytał na głos treść kartki napisanej przez jego matkę. „Data zgonu: osiemnasty lutego, dziewięćdziesiąty czwarty rok."
(Nie możesz mnie kochać, Yoongi. Każdy, tylko nie ty.)
I Yoongi wreszcie zrozumiał, dlaczego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro