22. we are all sick
Czas nie stanowił dla Hoseoka żadnej wartości. Podczas gdy inni starali się zagarnąć go dla siebie jak najwięcej, albo też sprawić, by upływał szybciej, jemu było to właściwie wszystko jedno. Weźmy takiego Jungkooka, który już od świtu rozpoczynał walkę z czasem, rozbijając się w pośpiechu po kuchni – pewnie gdyby mógł, dokupiłby swojej dobie kilka dodatkowych godzin, by wieczorem nie musieć wybierać pomiędzy snem, a Taehyungiem. Jeśli chodziło o tego drugiego, sprawa miała się zupełnie odwrotnie – pod nieobecność Jungkooka zabijał czas na wszystkie możliwe sposoby, do czego zresztą wykorzystywał Hoseoka bezlitośnie. Ale on? Hoseok nie miał do czasu żadnego stosunku. Czy płynął szybko, czy wolno, dla niego to i tak wciąż było tylko teraz, tak samo mgliste jak wczoraj i tak samo bezbarwne jak jutro.
Równie dobrze mógł po prostu robić to, czego od niego oczekują, aż wszystkie przewidziane dla niego jutra się skończą. On sam nie miał już w sobie żadnego pragnienia.
Aż któregoś dnia Yoongi tak po prostu wrócił, a Hoseok poczuł, że chciałby jednak cofnąć czas. Może tylko o pięć minut, by móc zdążyć schować się w ostatniej chwili do swojego pokoju, a może o kilka lat, by ich ścieżki nigdy się nawet nie skrzyżowały. Było jednak za późno.
Jedyne, co mógł zrobić, to wbić wzrok w deskę do krojenia pełną zieleniny, zaciskając palce na rączce nożyka odrobinę mocniej. Mimowolnie zaczął szatkować liście drobniej, niż do tej pory.
„Kurwa, jaki skwar," wydyszał Jimin, opadając ciężko na stołek naprzeciwko niego. Zapach warzyw zmieszał się z zapachem perfum i potu, kiedy zaczął intensywnie wachlować się dłońmi. Skrzypienie podłogi ucichło, trzasnęły drzwi do łazienki. Hoseok syknął, czując ostrze zahaczające o brzeg jego paznokcia – mało brakowało. „Tak w ogóle, to hej."
„No hej, gorąco w chuj," westchnął, decydując się podnieść wzrok, dla przyzwoitości. Dalej nie był pewien, czy to sam Jimin go denerwuje, czy po prostu fakt, że jemu nic nie stało na przeszkodzie, by być z Yoongim. Chłopak westchnął przytakująco i odgarnął z czoła mokre włosy. „Zaraz będzie obiad, co nie, Taehyung?"
Hoseok spojrzał przez ramię, w stronę kuchenki. Taehyung pokiwał głową, ściskając w zdrowej dłoni drewnianą łyżkę. Jimin wydał z siebie zaskoczony odgłos, jakby dopiero teraz zauważył, że w kuchni był ktoś jeszcze oprócz ich dwójki. A może po prostu zdał sobie sprawę, że na jego nodze nie było już żadnego łańcucha.
„Uh-, cześć," wydusił Taehyung, próbując podrapać się za uchem. Drzwi do łazienki się otworzyły, podłoga zaskrzypiała pod naciskiem stóp. Hoseok przełknął gulę w gardle i spuścił wzrok z powrotem na deskę pełną zieleniny. „Tak jakby się tu wprowadziłem."
„Jako kto?" zapytał Yoongi. Przez cały ten czas myślał, że nie czeka już na nic oraz że nie oczekuje już niczego, ale sama barwa jego słów była wystarczająca, by wzniecić w nim na nowo te wszystkie niedorzeczne pragnienia, które zdecydował się pogrzebać wraz z roztrzaskaniem swojego telefonu. Krótko mówiąc, to wszystko było na nic. Dalej kochał go do bólu, a jego ciało reagowało w każdy możliwy sposób. A przecież jeszcze nawet na niego nie spojrzał.
„Jako... wszechstronna pomoc domowa," powiedział niepewnie. Hoseok skupił się na krojeniu cienkich łodyżek, starając się celować nożem w rytm sekundnika zegara. Zawartość garnka bulgotała cicho. Yoongi prychnął i odsunął z piskiem stołek, ten najbliżej Jimina. Zapach zupy i perfum zmieszał się z zapachem żelu pod prysznic. Kątem oka widział jego bladą dłoń, bezczynnie spoczywającą na blacie.
„Czyli mówiąc prościej, pieprzysz się z Kuksonem."
„Być może," wybąkał, a Yoongi zaśmiał się głośno. Hoseok uśmiechnął się pod nosem, nawet jeśli czuł, że Jimin się na niego patrzy. A może właśnie dlatego. „Zupa już jest, możecie nakryć do stołu."
***
Yoongi nie miał zamiaru odezwać się do niego pierwszy. Nie dlatego, że był obrażony, bo w gruncie rzeczy nie był. Obrazić można się na kogoś, kto popełnił błąd, a nie na kogoś, kto sam w sobie był jednym wielkim błędem, od samego początku. Hoseok był kłamstwem, był jakimś dziwnym splotem przypadków, był jak odległa wyspa pełna niewyjaśnionych zjawisk. Yoongi naiwnie wierzył, że bycie na wyspie może sprawić, że stanie się jak jej rdzenni mieszkańcy, ale zamiast tego został tylko skażony ich tajemniczymi czarami. Prawdopodobnie była to tylko jego wina – nie głaska się po pyskach psów, które gryzą oraz nie próbuje się podbić obcych ziem, mając do dyspozycji tylko swoje serce.
Yoongi nie chciał odezwać się do niego przy Jiminie, ponieważ bał się, że któreś z jego słów nieświadomie wypowie z obcym akcentem, pozostałością po podróży, o której jego chłopak miał się nigdy nie dowiedzieć.
Dlatego zignorował go – jego spuszczony wzrok, nerwowe dłonie maltretujące serwetkę i te usta, zagryzane raz za razem. Jimin rozkładał na stole talerze oraz sztućce, a ten cały Taehyung plątał się pod nogami, jak jakiś kulinarny inspektor. W sumie pachniało dobrze. Jungkook, który tyle co wrócił do domu, zachwalał zawartość garnka, chociaż jeszcze jej nawet nie spróbował. Yoongi czuł się głupio z tym, że był o ich szczeniacką miłość tak zwyczajnie zazdrosny.
On czuł się bardziej jak męczennik, który kochał, bo musiał.
Taehyung powiedział „smacznego", a potem zaczęli jeść. Już dawno nie miał w ustach czegoś, co smakowało domem – za taką zupę w Pusan musiałby pewnie zapłacić fortunę. Właściwie nie jadł czegoś takiego, odkąd wyprowadził się od rodziców. Tych, którzy go wychowali i jedynych, jakich znał.
„Wróciłeś z wakacji, a dalej jesteś blady jak moja dupa," skwitował Jungkook, patrząc na niego z jakimś nieuzasadnionym rozczarowaniem. „Gdybym ja pojechał nad morze-"
„To byś pewnie wystawił tę dupę w stronę słońca," odgryzł się, na co Jimin dotknął jego dłoni i klepnął w nią kilka razy. Hoseok na moment uniósł wzrok znad talerza, ale tak szybko, jak dostrzegł jego spojrzenie, wrócił do jedzenia. „Nie pojechałem się tam opalać," dodał nieco spokojniej.
Temat ucichł, a każdy skupił się na swoim obiedzie. Jungkook i Taehyung szeptali między sobą, aż wreszcie zaczerwieniony blondyn uderzył go w ramię mokrą łyżką, zostawiając na rękawie pomidorowy ślad, na co jego kumpel tylko wyszczerzył się jak głupi do sera. Idiota, pomyślał Yoongi, zapominając, jak sam robił dla Hoseoka kanapki z buzią z papryki i oczami z keczupu. Gdyby pamiętał, pewnie by nie uwierzył, że był zdolny do takiej dziecinady tylko dlatego, że tamten się wtedy uśmiechał.
Teraz Hoseok patrzył na tamtą dwójkę i miał na ustach coś zbliżonego do uśmiechu. Yoongi westchnął i wrócił do jedzenia.
„Ej, ty masz tam ojca, dobrze pamiętam?" odezwał się ponownie Jungkook. „Coś kiedyś mówiłeś, że w Pusan. Bo byliście w Pusan, prawda? Tak, masz tam ojca," odpowiedział sam sobie, kiwając głową. Yoongi zaczynał mieć go dosyć.
„Nie mam tam ojca," odburknął. Dłoń Jimina ponownie zawędrowała na wierzch tej jego. Poczuł, że zjedzona zupa zaczyna tańczyć mu po brzuchu. Jungkook wciąż wpatrywał się w niego ze zmarszczonymi brwiami – wyglądał strasznie głupio, kiedy myślał.
„Jak to nie? To gdzie?" nie dawał za wygraną. „Kurna, pamiętam jak-"
„To nie jest mój ojciec!" wrzasnął, strącając jednocześnie rękę Jimina, która już prawie przyszpiliła go do blatu. Taehyung zastygł z łyżką pełną zupy w połowie drogi. „Kurwa jego mać, nie wiem gdzie on jest, może w piekle, skoro mnie nie chciał," wycedził przez zęby. „Bo najwidoczniej taki już kurwa jestem, że można mnie porzucać i zostawiać, jak gówno."
Oczy Hoseoka, wycelowane w niego jak lufy snajperskiej broni, zabrały mu całą odwagę, by powiedzieć coś jeszcze. Tam było ostrzeżenie, była bezdenna rozpacz i była miłość, której przecież tam być nie mogło. Ale Yoongi nie miał pojęcia, jak zanegować spojrzenie.
Nikt nie powiedział już nic do końca obiadu. Chociaż Yoongi nie ufał już słowom, szczególnie tym oklepanym, w głębi duszy chciał, by ktoś powiedział choćby „to nieprawda, przesadzasz". Tylko że nikt tego nie zrobił. Słyszał tylko, jak łyżki uderzają o porcelanę.
I nagle poczuł się strasznie samotny.
***
Jungkook naprawdę nie był konfliktowym typem. Jeśli musiał komuś wpierdolić, to wpierdolił, ale tylko jeśli serio musiał. Większość jego kumpli ze szkoły toczyła między sobą jakieś urojone konflikty, to o kolor piłkarskiego szalika, to o to, że ktoś komuś przeruchał jakąś laskę, która była warta jego zdaniem mniej, niż czteropak piwa. Nie to, że nie rozumiał – kiedyś, kiedy jeszcze myślał, że kręcą go cipki, ktoś sprzątnął mu jedną sprzed nosa i czuł się z tym średnio, ale pograł z Hoseokiem w Fifę i mu przeszło. Niektórzy tylko czekali na okazję, jakby „wpierdol" był jakimś towarem deficytowym, patrząc w oczy każdemu mijanemu koleżce – a nuż dostrzegą w nich jakiś powód, by zaproponować ofertę nie do odrzucenia.
Ale nie Jungkook.
Może wyniósł to z domu, gdzie wszystko rozwiązywało się długimi kazaniami i szlabanami, zamiast krzykiem czy pasem. Może rozładowywał wszystkie pokłady młodzieńczego testosteronu oglądając pornosy i ćwicząc w prowizorycznej siłowni w blokowej piwnicy. Może to obecność Hoseoka, wiecznie cichego i posiniaczonego. A może po prostu taką miał naturę.
Teraz jednak zaczynał tracić cierpliwość i zwyczajnie miał ochotę walnąć Yoongiego pięścią w sam środek twarzy. No bo ile razy można komuś powtarzać-
„Nie pal w domu, kurwa."
Yoongi wypuścił dym z ust i przyjrzał się papierosowi, spalonemu do połowy. Telewizor był wyłączony, ale z jakiegoś powodu w drugiej dłoni trzymał pilot, z palcem nakierowanym na wytarty przycisk służący do zmiany kanału na następny.
„Pada," stwierdził krótko, po czym z powrotem wsunął fajkę między wargi. Jungkook wydał z siebie gardłowy charkot, odchylając głowę do tyłu. Cały dom śmierdział nikotyną – minął dopiero tydzień od jego powrotu, a wyprane przez Taehyunga firanki na nowo zrobiły się szare, a w okolicy stołu walały się drobinki popiołu. To cholerstwo przyczepiało mu się do skarpet, wcześniej nawet nie zwracał na to uwagi. Gdzie się nie ruszył, czuł ten smród. Czuł, że chce zapalić.
„Kropi, a nie pada," sprostował kąśliwie. „Trudno to nazwać deszczem, raczej lekka mżawka. Nasza zatkana słuchawka od prysznica ma większy strumień."
Yoongi obdarzył go dociekliwym spojrzeniem, takim spod zmrużonych powiek.
„Lekka mżawka? Serio, kto tak mówi? Nie poznaję cię, Kukson."
„Wal się na ryj," mruknął pod nosem.
Twarz Yoongiego nawet nie drgnęła. Wychylił się do przodu, żeby strzepnąć popiół do popielniczki. Wyglądał tak, jakby jego ciało i umysł działały w jakimś slow-motion. Jungkook jeszcze przez chwilę czekał na jakąś odpowiedź, ale kiedy jej nie otrzymał, odwrócił się na pięcie i wyszedł z salonu, trzaskając drzwiami z całej siły.
Jungkook nie był konfliktowym typem, dlatego ostatecznie sam wyszedł na zewnątrz, pozwalając tej pieprzonej lekkiej mżawce ostudzić jego emocje. Powietrze pachniało wilgotną roślinnością, krople uderzały o liście oraz dach. Przysiadł na drewnianej ławce przy ścianie i zamknął oczy.
Ostatecznie przecież oparł się pokusie, nawet mając ją zaraz przed oczami.
***
Kilka tygodni nieobecności wystarczyło, by Jimin stracił swoją ulubioną lokalizację. Nawet, jeśli powiedział typowi, od którego brał towar, że niedługo wróci, biznes był biznesem. Ktoś musiał pokryć teren i ktoś zgarnął profit. Ćpuny nie będą czekać tylko dlatego, że on pognał za swoim chłopakiem na drugi koniec kraju.
Miłość wymagała poświęceń, dlatego zacisnął zęby i przez cały wieczór krążył po przydzielonym mu nowym terenie. Zarobił mniej niż zwykle, o wiele mniej – tutaj ćpało się bez finezji, towar zanieczyszczony i z dolnej półki. Nawet, gdyby nie wiedział, że otrzymał to miejsce tylko dlatego, że jego poprzednikowi wsadzili tu kilka dni temu nóż w żebra, czułby się co najmniej nieswojo.
Teraz jednak wracał do domu, z plikiem banknotów zwiniętych w kieszeni spodni i ubraniem zroszonym lekkim deszczem. Czasem się zastanawiał, dlaczego zawsze sięgał po ryzyko, podczas gdy mógł mieć wszystko bez większego wysiłku. Pochodził z bogatego domu, skończył studia oraz miał ładną buzię. I oto patrzcie na niego, jak nadstawia się śmierci, żeby sprzedać trochę towaru jakimś degeneratom. Jak od ponad roku tkwi przy chłopaku, którego miłość była jak kot Schrödingera – niemożliwa do odgadnięcia tak długo, jak Yoongi trzymał wszystko w sobie. Istniało pięćdziesiąt procent szans, że w ogóle jej nie było.
Chyba po prostu kochał go na równi z tym ryzykiem, że wszystko może zniknąć. Był zwyczajnie popierdolony.
Jimin pociągnął jedną z gałęzi nad swoją głową, pozwalając opaść kroplom na jego włosy oraz ramiona, po czym przyśpieszył kroku – Jungkook siedział sam na ławce przed domem. Chłopak usłyszał jego kroki i spojrzał w jego stronę, podnosząc leniwie rękę w geście przywitania. Pokonał kilka ostatnich metrów truchtem, w końcu siadając na mokrą, skrzypiącą ławkę.
Już prawie zrobiło się ciemno, a deszcz dalej spokojnie mżył. Jimin odchrząknął.
„Ten twój Taehyung, to coś poważnego?" zagadnął. Jungkook nie odpowiedział, tylko spojrzał na niego spode łba, jakby upewniając się, że dobrze usłyszał. „Chodzi mi o to, czy traktujesz go poważnie, czy no wiesz-, tylko seks, wakacyjna przygoda."
„Nie wyglądasz jak moja matka, Jimin, więc się w nią nie baw," mruknął, przymierzając się do wstania z ławki. Ręka Jimina zawędrowała na jego ramię, sadzając go z powrotem. „O co ci chodzi?"
„Chodzi mi o to, że on nic do ciebie nie czuje," odparował półgłosem, patrząc jak zdezorientowanie na twarzy drugiego chłopaka rośnie z każdym jego słowem. „Sprawdź w internecie co to syndrom sztokholmski, a potem odwieź go do domu."
Równie dobrze mógłby do niego mówić o fizyce kwantowej – otrzymałby w odpowiedzi ten sam głupi wyraz twarzy.
„Kurwa, wiem co to jest, nie jestem taki głupi." Jimin uniósł brwi, zaskoczony. „Ale on tego nie ma."
„Co, spytałeś go o to, a on powiedział, że nie ma? To tak nie działa." Jungkook znów zaczął wstawać, ale tym razem dał mu spokój. Chyba nie nadążał za jego tokiem myślenia, czy raczej jego brakiem. „Zresztą, bez obrazy, ale co taki inteligencik miałby w tobie widzieć?"
„To samo, co ty widzisz w Yoongim," burknął, nie odwracając się nawet w jego stronę i nim skończył to mówić, zniknął za drzwiami.
Cholera jasna, to był argument, którego nie mógł przebić.
***
Taehyung wtulił głowę w poduszkę, zaciskając zęby na materiale poszewki. Nienawidził być głośno – miał wrażenie, że wszyscy domownicy usłyszą jego choćby najcichszy jęk i pełni zażenowania będą tylko czekać, aż skończą. Tylko że było mu tak dobrze.
Kiedy ich nagie ciała stykały się ze sobą przy zgaszonym świetle, każdy dotyk, każde pchnięcie odczuwał z podwójną wrażliwością. Uwielbiał, gdy Jungkook wgniatał go w materac swoim ciężarem i szeptał mu do ucha te wszystkie komplementy, jaki jest cudowny w łóżku, nawet jeśli Taehyung wiedział, że nie jest.
Wciąż był zbyt zawstydzony, zbyt strachliwy i nieprzyzwyczajony, dlatego Jungkook zawsze też pytał go po sto razy, czy na pewno nie boli go za bardzo i kochał się z nim ostrożnie. I nawet jeśli czasem faktycznie bolało, nie zrezygnowałby z tego za nic w świecie.
Wiatr wpadał przez otwarte okno, wprawiał w ruch firankę, a potem omiatał jego mokrą skórę. Z zamkniętymi oczami wdychał zapach ich ciał oraz deszczu, przyciskając głowę do piersi Jungkooka, którego prawa dłoń gładziła go po pośladku, a lewa obejmowała na wysokości pasa, silnie i pewnie.
„Mogę cię o coś spytać?" zapytał cicho. Taehyung mruknął potwierdzająco, nawet nie otwierając ust. Poczuł, jak serce drugiego chłopaka zaczęło bić szybciej. „Twoim zdaniem miłość to choroba?"
Taehyung podniósł głowę, żeby spojrzeć na jego twarz, ale po ciemku widział tylko jej kontury. Wrócił na swoje miejsce.
„Może?" odpowiedział niepewnie. Jungkook oraz jego dziwne pytania zawsze zbijały go z tropu. „Czemu pytasz?"
„A czy jeśli jedna choroba wywołuje inną chorobę, to czy to znaczy... kurde, nie umiem tłumaczyć."
„Też cię kocham, Jungkook. Nawet, jeśli to choroba," szepnął sennie.
I naprawdę wierzył w to, co mówił.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro