Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

0. and I wish it was a nightmare instead

„They say the end is coming sooner
But the end's already here
I said today is but a rumor
That we'll laugh at in a year
Or two, or three, or four, or five, whatever"

***

/jakiś czas później/

Jimin nigdy wcześniej nie biegł tak szybko. Ani wtedy, kiedy ostatecznie uciekł z domu, a matka goniła go z płaczem jeszcze przez kilka przecznic, krzycząc by „oddał jej ten pieprzony portfel", ani nawet wtedy, gdy dwa lata temu ktoś wsypał go przed policją i jeśli nie chciał stracić reszty cennego towaru, musiał wmusić w swoje leniwe nogi trochę życia. Teraz było znacznie gorzej. Bieg po równym chodniku był niczym w porównaniu z leśną ściółką, a latarnie i znaki drogowe wymijało się znacznie prościej od drzew z wystającymi konarami. Połamane gałęzie zdradziecko chrzęściły pod nogami, ścieżka zwężała się i zanikała, by pojawić się nagle kilka metrów dalej, a on nie miał czasu by szukać drogi naokoło. Biegł na oślep, dłońmi zasłaniając oczy, czując jak ból w płucach nasila się z każdym oddechem, a łydki zamieniają się w gumę. Jeśli się zatrzyma, jeśli obejrzy się za siebie, nie oderwie już stóp od ziemi, co do tego jednego był przekonany.

Niskie, pomarańczowe słońce prześwitywało między coraz rzadszymi gałęziami, które w biegu falowały i w oczach Jimina mieniły się niczym barwny kalejdoskop. Być może to resztki alkoholu w jego żyłach, może adrenalina, a może jednak to wszystko to tylko zły sen, a on zaraz obudzi się w ciepłym łóżku, wtulony w śpiącego jak kamień Yoongiego.

(Już nigdy-)

Uczucie gorąca zniknęło, ustępując miejsca fali zimna, która wstrząsnęła ciałem Jimina w nieprzyjemnym dreszczu. Nachylił się do przodu, wciągając w płuca solidną porcję tlenu. Chłopak rozejrzał się wokoło, by stwierdzić, że nikt go już nie goni; wokół było cicho i pusto... przynajmniej na razie. Polana po drugiej stronie lasu wyglądała o tej porze dnia naprawdę pięknie - spowita w ciepłym świetle mokra trawa, podłużne cienie drzew i tafla jeziora, w której niezmiennie odbijały się barwy nieba; dzisiaj była to mieszanka poburzowego granatu, pomarańczu i bladego różu. W każdy inny dzień byłby zachwycony tą malowniczą scenerią, dzisiaj jednak była zbyt groteskowa, w całkowitej sprzeczności z jego myślami.

Ilekroć Jimin spojrzy na zachodzące słońce, będzie już myślał tylko o tym.

Jego serce ścisnęło się w bolesnym skurczu, a z oczu wreszcie popłynęły łzy, które przez cały dzień miał tuż-tuż pod powiekami. Jakkolwiek bardzo chciał w to wierzyć, to prawdopodobnie nie był sen. Zbyt dobrze pamiętał wszystko po kolei, każdy najmniejszy szczegół. Wszystko było logiczne, wyraźne, miało swoją przyczynę.

(To wszystko nasza-, moja wina. Gdybym tylko-)

Jimin sięgnął do kieszeni spodni - obie były puste, jeśli nie liczyć starego paragonu i foliowego woreczka. Kiedy teraz o tym myślał, nie potrafił sobie nawet przypomnieć, czy wybiegając z domu miał w ogóle przy sobie portfel oraz telefon. Być może zostawił je na stole i były już w rękach policji - wszystkie jego dane osobowe, kontakty, pewnie też resztki towaru schowane w ich sypialni. A może tylko zgubił je w lesie podczas jednego z licznych potknięć czy przeskoków przez krzaki. W sumie nieważne.

To już koniec.

Jimin czuł, jak zimne strumienie potu spływają po jego ciele, ale wszystko wewnątrz niego płonęło, węgliło się i skręcało w kującym bólu, tak że najchętniej wydarłby z siebie każdą unerwioną komórkę ciała, byleby nie czuć tego dłużej. To było milion razy gorsze niż ból zęba, złamana noga i kopnięcie w krocze razem wzięte. Gdyby ktoś spytał go, gdzie dokładnie go boli, nie umiałby wskazać, ale czuł to wyraźnie, gdzieś wewnątrz siebie, i było to uczucie całkowicie obezwładniające. Kiedy ostatnia drobina słońca schowała się za horyzont, Jimin rzucił się biegiem w stronę jeziora, pozwalając lodowatej wodzie obmyć jego brudne od potu i kurzu ciało. Desperacko uderzył dłońmi o taflę wody, a kiedy nie poczuł choćby cienia ulgi, zrobił to raz drugi i trzeci, krzycząc w rozpaczy.

Nie chciał tego pamiętać. Ani ich twarzy, ani ich słów, ani planów, które wspólnie układali. Teraz jednak, jak na złość, zdawał się pamiętać wszyściusieńko.

„Jesteśmy zwycięzcami, Jimin," cichy głos z tyłu głowy wywołał kolejną falę desperackiego krzyku, „jesteśmy spierdolinami z najwyższej półki, kto może nas zniszczyć?"

Jimin już sam nie wiedział, czy to jego własny krzyk, czy echo, czy też dźwięk policyjnych syren, ale szczerze mówiąc, nie dbał o to dłużej.

(Tylko my sami, Yoongi. Zniszczyliśmy to sami.)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro