Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

(Nie)szczerość za szczerość




#TGDZpl


KIARA

Szczerość nie zawsze była moją mocną stroną. Dlatego nikogo nie powinno dziwić, że nie poczekałam na Roostera, tylko zostawiłam mu kartkę, zaznaczając, że będę na niego czekać już w The Hard Deck. Wiem, iż trochę to niegrzeczne i niekulturalne, ale taka już moja natura. To facet ma za mną latać i na mnie czekać, a nie na odwrót. Jeszcze się szanuję. Poza tym sama musiałam się odświeżyć, bo upał wszystkim daje się we znaki, a ja z natury pocę się jak mysz.

Gorąc w Kalifornii, to kolejny minus tego miejsca. Nienawidzę Kalifornii. Tego klimatu i mentalności ludzkiej. Przoduje w tym Los Angeles. Ugh nie znoszę tego miejsca. Jest dla mnie strasznie fałszywe, brudne, ludzie patrzą tam tylko na siebie, liczą się tylko pieniądze. Nie oszukujmy się. Jeśli nie mieszkasz w Beverly Hills, to jesteś tam nikim. Aż wzdrygam się na samą myśl. I bardzo prawdopodobne, że się mylę, ale mówię, jak jest z doświadczenia. Jedyne miejsca, które lubię na Zachodnim Wybrzeżu to San Francisco i San Diego. Tyle.

Dlatego też wyprowadziłam się na Wschodnie Wybrzeże. Chłodniej, a i inna mentalność. Nowy Jork, Chicago, Waszyngton, Nowy Orlean. To miejsca, gdzie naprawdę czuję się dobrze i gdzie mogłabym żyć do końca swoich dni. Jednak tu mam mamę, wujka Toma i mimo wszystko tęsknię do rodzinnych stron. Tu się wychowałam i czy chcę, czy nie Kalifornia to mój dom.

Kiedy wróciłam z bazy, szybko się odświeżyłam i przebrałam. Postawiłam tradycyjnie na białą koszulkę na ramiączkach i oliwkowe, jeansowe spodenki. Włosy związałam w wysokiego kucyka, aby było mi wygodnie. Nie mam zamiaru stroić się dla faceta. To ja mam się czuć dobrze i komfortowo. Wiem, że jestem okropna, ale nic nie poradzę, że mój przyszły facet będzie miał ze mną ciężko. Albo mnie weźmie taką, jaka jestem, albo niech spada na bambus. Ja nie zamierzam się męczyć w związku i być ograniczana. Co to, to nie. Jake się o tym przekonał i teraz jesteśmy w tym miejscu, w którym się znajdujemy.

Nie było nam źle, ale w pewnym momencie różnica wieku, a przede wszystkim charakterów zrobiła swoje i podjęłam decyzję o rozstaniu. On to zrozumiał i nie robił wyrzutów, a ja jestem mu wdzięczna. A to, że sobie dogryzamy, sprzeczamy się i dopiekamy na każdym możliwym kroku, to czysto przyjacielskie zagrania. Jednak faktem jest, że Seresin ma sukowaty charakter i często mam go za wielkiego buca. Naprawdę nieraz mam ochotę, go po prostu zatłuc. Mimo to nie bałam mu się powiedzieć, gdy byliśmy jeszcze razem prawdy o moim ojcu, a teraz o sytuacji z Bradleyem. Jakiś głos podpowiada mi, że akurat w tym mogę mu zaufać. Obym się nie myliła.

Przed barem samochodów jest pełno, ale wcale mnie to nie dziwi. Tu zawsze są tłumy. Ale to zasługa mojej mamy i tego, jak wiele serca wkłada w to miejsce. Każdy czuje się tu jak u siebie. W progu mijam kilka znajomych osób, z którymi wymieniam przyjacielskie „cześć" i wchodzę do środka. Ludzi multum. Serio takiego ścisku to, tu dawno nie było. Uśmiecham się szeroko i przeciskam się w kierunku baru. Mam zamiar przygotować dwa drinki. Jeden z alkoholem, a drugi identyczny, ale tylko na sokach. Tak dla niepoznaki. Genialnie nada się do tego Sex On The Beach. Wódka, likier brzoskwiniowy, sok pomarańczowy, skok żurawinowy i lód, to składniki, które wchodzą w skład drinka dla Bradshawa. Mój jedynie składać się będzie z soku pomarańczowego, żurawinowego i lodu. Nikt się nie zorientuje.

Zanim wchodzę za bar przepuszczam kilka osób zmierzających w kierunku wyjścia, odwracam się z zamiarem dostania się do mojego miejsca docelowego, ale odbijam się od czyjejś klatki piersiowej. Bluzgam w myślach, a następnie mam zamiar przeprosić osobę za swoją nieuwagę, ale mnie ubiega.

— Wybacz, ale myślałem, że do tego czasu dorobisz się okularów, bo jak WIDAĆ, z twoim wzrokiem dalej jest kiepsko, krasnalku.

Czuję się, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Zadzieram głowę do góry i aż piszczę z radości. Wrócił. Boże on wrócił. Nie czekam długo, gdy z kolejnym piskiem, rzucam się bratu na szyję. Ten śmieje się w pierwszej chwili, ale niedługo potem, przytula mnie mocno do siebie. Chryste popłaczę się. Odsuwam się od niego i patrzę z zafascynowaniem.

Nic się nie zmienił, no może poza tym, że jego twarz zdobi dwudniowy zarost. W jego niebieskich oczach błyszczą się te figlarne iskierki, a po jego blond włosach widać, oznaki słońca, bo ślicznie mu się rozjaśniły. Jest przystojny jak jasna cholera, dlatego dziwi mnie niezmiernie, dlaczego, żadna laska go nie chce. I nie, to nie dlatego, że jest gejem. Bo nie jest. Ten etap poznawczy mamy już za sobą... i dobrze. Bardzo dobrze.

— Co ty tu robisz?! Znaczy, cieszę się, że jesteś! Ale dlaczego nie pisałeś, łosiu! — Uderzam go szmatą w ramię i wchodzę za bar, a on zaraz za mną.

— Iceman pisał, że potrzebna jest pomoc, bo pewna PANI PORUCZNIK zaczęła bojowe szkolenia — odpowiada, akcentując dobitnie moją nową fuchę, przez co wywracam oczami. — A nie pisałem ani nie dzwoniłem, bo to się nazywa niespodzianka — dodaje z uśmiechem.

— Nie lubię niespodzianek — burczę i znowu wywracam oczami.

— Wiem. Dlatego to zrobiłem. — Uśmiecha się jeszcze szerzej i szczypie mnie w nos. Przez co się krzywię. — Masz faceta? — zagaja, a ja marszczę brwi. Co on znowu wymyślił?

— Nie. Dlaczego?

— Bo jakiś przystojniak, obstawiam, że pilot, parzy na ciebie i na mnie. Szczególnie na mnie z chęcią mordu — szepcze konspiracyjnie i totalnie niedyskretnie kiwa głową w kierunku, gdzie niby stoi ów facet.

Podążam wzrokiem w to miejsce, ale jedyne co zastaję, to tylko plecy oddalającej się osoby. Doskonale wiem, kto to jest. Rzucam pod nosem szybkie „szlag" i ruszam do wyjścia. Eddie patrzy na mnie zdziwiony.

— Zrób mi dwie porcje Sex On The Beach, z czego jedna bez jakiegokolwiek alko! — wołam i biegiem pokonuję drogę do wyjścia.

Kiedy wypadam z lokalu, Rooster właśnie zatrzymał się koło swojego jeepa. Ruszam prędko w tamtym kierunku. Nie pozwolę, aby facet mi zwiał przez jakieś nieporozumienie.

„A ponoć nie latasz za facetami".

To jest sprawa innej wagi.

„Czyżby?"

— Rooster? Rooster poczekaj!

Mój głos go zatrzymuje, jednak się nie odwraca. Stoi i patrzy przed siebie. Ja też milczę, bo szczerze nie wiem, co mam mu powiedzieć.

— Udał ci się, żart — mówi w końcu i odwraca się do mnie. Wyraz twarzy ma zadziwiająco chłodny. Widziałam go w takim stanie jedynie, gdy miał spięcia z Maverickiem. — Serio, myślałem, że chcesz pogadać. Jednak widać, że plany masz już z kimś innym. Baw się dobrze.

Analizuję wszystkie słowa, które powiedział. A kiedy dociera do mnie cały sens wypowiedzi... zaczynam się śmiać. Tak głośno i radośnie, jak już dawno nie, aż mnie brzuch rozbolał. Bradshaw stoi zaś zszokowany, nie widząc, co się dzieje.

— Och, Bradshaw — zipię i wycieram łzy, które mi pociekły. — To było dobre. Naprawdę zabawne.

— Co cię tak bawi? — Z lekka zirytowany zakłada ramiona na torsie i wbija we mnie wyczekujące spojrzenie.

— Twoja reakcja.

— Ach tak?

— Tak. Bo wiesz, ten chłopak za barem... — Wskazuję kciukiem za siebie. — To mój brat. Bliźniak w dodatku. A ty odstawiłeś wielką scenę zazdrości.

To jak na jego twarzy zaczyna gościć dorodny czerwony kolor, to widok godny zapamiętania. Naprawdę, żałuję w tej chwili, że nie mam telefonu i nie mam jak cyknąć mu fotki. Chociaż to byłoby strasznie chamskie.

— Kiara... ja... Przepraszam. Jakby... Jezu...— zaczyna się jąkać, a to naprawdę uroczy widok.

— Nie przejmuj się. — Macham zbywająco ręką. — Nie mogłeś tego wiedzieć, więc nie dziwie się, że wyciągnąłeś takie wnioski. Bardziej to ja powinnam przeprosić, za to, że zostawiłam cię w bazie. To nie było w porządku.

— Przynajmniej zostawiłaś wiadomość — uśmiecha się półgębkiem.

Zapada milczenie, ale nie jest ono niezręczne.

— To jak? Idziemy na tego drinka? — Unoszę zaczepnie lewą brew i zaplatam ramiona na piersi.

Nie odpowiada. Odwraca się w stronę drzwi do samochodu. Otwiera je i wsiada do środka, a ja mam wrażenie, że oczy zaraz mi wyjdą z orbit. Czy on serio ma zamiar teraz odjechać i zostawić mnie samą? Jak tchórz? A sam wcześniej mi to wypominał. I jeszcze chciał gadać? Serio ma aż tak delikatną dumę, że byle pierdoła go rusza? Co za gn...

Z tej wewnętrznej irytacji wyrywa mnie huk zamykanych drzwi i dłoń wyciągnięta w moim kierunku. Patrzę na nią, jakby było na niej smocze jajo, a to tylko tabliczka białej, nadziewanej czekolady.

— Mam nadzieję, że lubisz.

W szoku, aż nie wiem, co powiedzieć. Unoszę głowę by na niego spojrzeć. Drapie się nerwowo po karku i uśmiecha delikatnie. Na ten widok, czuję jak mój żołądek robi fikołka z ekscytacji.

O nie. Nawet o tym nie myśl Davis. Nawet nie próbuj. To się źle skończy. Bardzo źle. Jezu Chryste.

Po raz pierwszy od dawna brakuje mi języka w gębie. Jestem w takim szoku, że jedyne na co mnie stać, to kiwnięcie głową w podzięce i odebranie prezentu z nieśmiałym uśmiechem.

— No a teraz chodźmy na te drinki. — Bradley przerywa ciszę, która wbrew pozorom nie była niezręczna.

— Tak jest, poruczniku. — Salutuję mu niedbale, podobnie jak on mnie wcześniej na lotnisku. Następnie ze śmiechem ruszamy w stronę baru przepychając się raz po raz.

— ... i wtedy zgodnie stwierdziliśmy, że jednak idę na architekturę — kończę ze śmiechem rozkładając ręce na boki.

Siedzimy w barze już drugą godzinę i szczerze jest naprawdę miło. Mamy kilka wspólnych tematów, co w sumie nawet mnie cieszy. Jednak nie wyłożę wszystkich swoich kart na stół. Wolę zaskakiwać ludzi z biegiem trwania relacji, niż dać wszystko od razu. Nie ma wtedy tego momentu „wow" i takiego drobnego prztyczka w nos.

— A więc pani architekt. — Bradley upił łyk drugiego już tego wieczoru drinka, który dostarczył nam Eddie. Co jakiś czas zerka na nas zza baru z głupim uśmiechem, a ja naprawdę nie wiem, o co mu chodzi. Albo wiem, ale to nie jest to co on myśli. — Zapamiętam, bo przyda mi się niedługo remont, a sam nie mam do tego głowy.

— Coś pomyślimy. — Kiwam głową na zgodę. — Ale chwilowo jednak brak mi czasu, bo ktoś postanowił, że przekwalifikuje mnie na porucznika US Navy — parskam pod nosem i upijam swoją imitację drinka. Jest naprawdę bardzo smaczny. Lepszy niż z alkoholem. Chyba się na taki przerzucę.

— Jak to się stało? — pyta wyraźnie zaintrygowany. — No wiesz, że jednak cię powołali.

— Sama chciałabym wiedzieć — wzdycham ciężko, opadając plecami na oparcie krzesła. Zjeżdżam trochę na siedzeniu. Nie patrzę na szatyna. W centrum mojej uwagi znajduje się teraz niebieska, papierowa rurka w białe kropki, którą zaczynam się bawić. — To było tak nagłe i niespodziewane. Jakby, serio. Spodziewałam się naprawdę wszystkiego, ale nie tego. Bo, przecież to nie ma sensu. Nie mam papierów, pojęcie owszem jakieś mam, ale nie takie jak wy wyszkoleni piloci. I... — przerywam, by podnieść się z powrotem na siedzeniu. — Nie będę kłamać, że trochę mnie to przeraża.

— Jeśli to ma jakieś znaczenie, to śmiem twierdzić, że jesteś w tym naprawdę dobra. — Odwraca wzrok, gdy to mówi. Rozgląda się po lokalu, jakby czegoś szukał. — Marnujesz się na tej architekturze.

— Mam to wziąć za komplement? — Zwracam na siebie jego uwagę. Unoszę lewą brew ku górze i uśmiecham się lekko, przy okazji walczę, by nie spalić buraka. Nie wiem, co się dzieje. Przecież ja nie szaleję i nie omdlewam na widok facetów, więc dlaczego teraz reaguję tak dziwnie? — Poza tym skąd wiesz, że marnuję się na tym kierunku?

— Intuicja. A co do pochwały, to traktuj to, jak chcesz.

Teraz to on bawi się rurką od drinka. Znowu spalił buraka. No uroczy. Uderza nerwowo palcami o blat stolika, przy którym siedzimy. Marszczy czoło, jakby zawzięcie nad czymś myślał. Nie wtrącam się jednak. Jak będzie chciał, to sam mi powie. Nic na siłę.

— Dobra tyle o mnie. — Uderzam dłońmi o blat stołu. — Powiedz mi coś o sobie. Wiem, że jesteś niezłym pilotem, grasz, śpiewasz i tańczysz, też całkiem, całkiem, ale na pewno masz jeszcze jakieś ukryte talenty. Zdradź mi je. Powiedz mi coś, o czym wie mało osób lub nikt.

Teraz to on się śmieje. Kiedy pochyla się nad stołem, by poprawić się na miejscu, na jego czoło opada kosmyk włosów. Wygląda uroczo. Patrzy na mnie z dziwnym uśmiechem. Dosłownie taskuje mnie wzrokiem, przez co zaczynam czuć dziwne skrępowanie.

— Powiem ci, ale musisz, albo pokonać mnie w bilarda, albo...

— Albo? — Teraz to ja pochylam się nad stołem i patrzę mu w oczy z niemym wyzwaniem. Jestem ciekawa, co wymyślił.

— Albo zaśpiewasz coś. Publicznie.

Bradley akcentuje dobitnie ostatnie słowo, tak aby przypadkiem nie umknęła mi ta wiadomość. Uśmiecha się zwycięsko. Myśli, że wygrał cwaniaczek. Cóż nie myli się. Cholera by to. Nie lubię śpiewać publicznie, a bilard to taka nudna gra i kojarzy mi się jedynie z oklepanymi randkami, gdzie facet uczy laskę grać. Boże jak żyć?

Wiem!

— Okej. — Uśmiecham się przebiegle. — Ale mam jeden warunek.

— Wal.

— Będziesz grał mi na pianinie. Znasz JAILHOUSE ROCK?

Bradley wzdycha ciężko, a ja już wiem, że wygrałam. Wydaje z siebie pisk i radośnie klaszczę w dłonie. Wstaję szybko ze swojego miejsca i ruszam w stronę pianina. Mijam Eddiego, który patrzy na mnie jak na osobę niespełna rozumu po moim wcześniejszym wybuchu entuzjazmu. Czyli nic nowego.

Wyciągam wtyczkę od szafy grającej, co spotyka się z oburzeniem klientów, ale mało mnie to obchodzi. Kiedy wracam na miejsce Rooster już siedzi przed pianinem i rozgrzewa palce, grając tylko jemu samemu znane melodie. Na nos założył swoje okulary przeciwsłoneczne. Poprawił swoją hawajską koszulę w kolorze błękitu i popatrzył na mnie z cwaniackim uśmiechem.

— Gotowa?

— Bardziej nie będę. — Mrugam do niego okiem. Dwa razy nie trzeba mu powtarzać, bo od razu przechodzi do gry.

The warden threw a party in the county jail

The prison band was there, and they began to wail

The band was jumpin', and the joint began to swing

You should've heard them knocked out jailbirds sing

Let's rock

Everybody, let's rock

Everybody in the whole cell block

Was dancin' to the Jailhouse Rock

Kiedy po wnętrzu baru roznoszą się dźwięki muzyki i słów piosenki Elvisa Presleya wszyscy zaczynają się bawić. Każdy śpiewa, tańczy i śmieje się. Nawet ja zapominam o bożym świecie i śpiewam tak, jakby nikt mnie nie widział. Jakby chwile wszelkich trosk właśnie mnie opuściły. Jakie jest moje zaskoczenie, kiedy drugą zwrotkę zaczyna śpiewać Rooster.

Spider Murphy played the tenor saxophone

Little Joe was blowin' on the slide trombone

The drummer boy from Illinois went crash, boom, bang

The whole rhythm section was the Purple Gang

Let's rock

Everybody, let's rock

Everybody in the whole cell block

Was dancin' to the Jailhouse Rock

Let's rock

Everybody, let's rock

Everybody in the whole cell block

Was dancin' to the Jailhouse Rock

Dancin' to the Jailhouse Rock

Dancin' to the Jailhouse Rock

Dancin' to the Jailhouse Rock

Dancin' to the Jailhouse Rock

— Dancin' to the Jailhouse Rock! — kończą wszyscy będący w barze.

Wybucham śmiechem i zbijam z Bradleyem piątkę, następnie kłaniamy się zgromadzonym w The Hard Deck. Dostajemy owacje podobnie jak Rooster ostatnim razem. W tłumie wyłapuję gwiżdżącego Eddiego, krzyczącą mamę i o zgrozo Phoenix i Hangmana.

Zaraz. Ta dwójka razem? Nie. To niemożliwe. Prędzej piekło zamarznie, niż ta dwójka będzie ze sobą w jakikolwiek sposób. . A może jednak? Ale bym się śmiała. Powaga. Jakby to by dopiero było love story od nienawiści po miłość. Kręcę głową z niedowierzaniem. Mój nagły wybuch śmiechu przykuwa uwagę Bradleya. Macham zbywająco ręką i idę z powrotem włączyć grającą szafę.

Kiedy wracam Rooster siedzi przy naszym stoliku. Z dumą i cwanym uśmiechem siadam przed nim. Zacieram ręce, a on wzdycha teatralnie i wywraca oczami. Wykonałam zadanie teraz czas na moją zapłatę.

— No to, co skrywasz, Bradshaw. Tylko szczerze. Nie przyjmuję ściemy.

— Ja też — mówi poważnie, ale po jego ustach błąka się drobny uśmiech. — To jedna z tych rzeczy, którą najbardziej sobie w życiu cenię. Szczerość i zaufanie. Wolę, aby ktoś mi powiedział najgorszą prawdę, niż kłamał w żywe oczy i nadszarpnął moje zaufanie. Wiesz, to jest jak z nitką. Możesz ją przerwać i zawiązać z powrotem, ale zostanie po tym ślad w postaci guza. Tak samo jest w życiu. Ciężko po czymś takim dać komuś drugą szansę — kończy, patrząc prosto w moje oczy, jakby skanował mnie dogłębnie.

Poruszam się niespokojnie na krześle. Uśmiecham się też nerwowo. Czuję, jak sok, który wypiłam dzisiejszego wieczora, podchodzi mi do gardła. Zaczyna mnie atakować poczucie winy i strach. Jest mi niedobrze. Przepraszam chłopaka na chwilę i pędem ruszam do toalety. Na moje szczęście, które ostatnio rzadko mnie nawiedza, łazienka jest pusta. Wpadam szybko do jednej z kabin i zwracam wszystko, co mam w żołądku. Po moich policzkach nawet pociekły łzy. Zawsze tak się dzieje. Spłukuję wodę i wychodzę z kabiny. Podchodzę do lustra. Wyglądam jak upiór. Czerwona od wysiłku, mokra od potu i z rozmazanym tuszem do rzęs.

Ogarnia mnie panika. Odkręcam wodę i szybko przemywam kilka razy twarz. Czuję, że zbliża się atak. Oddech mi strasznie przyśpiesza. W uszach mi piszczy. Czuję, jak ręce zaczynają mi się pocić i trząść. Nie mam pojęcia, czy ten stan, w którym się teraz znalazłam spowodowany jest słowami Roostera, czy może przeraził mnie fakt, że mdłości związane są z ciążą, albo, że obie te sprawy są połączone.

Słyszę pukanie do drzwi. Zakręcam wodę. Odwracam się plecami do lustra i opiera tyłkiem o blat pod umywalką. Próbuję unormować oddech.

— Zajęte. — Staram się mówić najnormalniej, jak się da, ale nie wiem, czy mi to wychodzi.

— Hej, Kiara. Wszystko gra? — głos Roostera dobiega zza drzwi.

— Tak, tak. Już wychodzę. — Szybko chwytam ręczniki papierowe i staram się wytrzeć rozmazany tusz. Na szczęście udaje mi się. Poprawiam jeszcze włosy i przybierając na twarz uśmiech, wychodzę z pomieszczenia. Bradley wygląda na odrobinę przejętego. Zaraz za nim dostrzegam moją mamę, która też nie wygląda na pocieszoną. 

— Na pewno dobrze się czujesz? Strasznie zbladłaś. — Szatyn kładzie mi ostrożnie jedną dłoń na ramieniu i spogląda mi w oczy z troską. Nie lubię, gdy to robi, bo mam wrażenie, że jest wtedy w stanie czytać ze mnie jak z otwartej książki. — Może chcesz się przewietrzyć?

— Odprowadź ją lepiej do domu — odzywa się moja mama. — Będzie dwa w jednym. Przewietrzy się i będzie w bezpiecznym miejscu. A ja będę mieć pewność, że ktoś przy tobie jest.

— Mamo, ale on jest samochodem. Nie ma sensu, by później się wracał. Dam radę sama. Albo niech Eddie ze mną idzie.

— Dla mnie to nie problem.

Do naszej dyskusji włącza się Bradley. Mama patrzy na mnie z tryumfalnym uśmiechem, a ja doskonale wiem, o co jej chodzi. Ciskam w nią piorunami, ale ona jedynie puszcza mi oczko. Odwraca się do Roostera i uśmiecha się z wdzięcznością.

— Dziękuję. Dobry chłopak z ciebie. — Klepie go w ramię na odchodne.

Mamo, na litość.

— To co? Idziemy? — pyta, odwracając się do mnie.

— Tak. Chodźmy.

Zgarniam po drodze swoje rzeczy zza baru, gdzie je ówcześnie zostawiłam. Po drodze do wyjścia napotykam jeszcze pytające spojrzenia Trace i Seresina. O super, jeszcze tego brakowało. Jake kiwa w moim kierunku głową ze zmarszczonymi brwiami. Kręcę głową, że to nieważne. Przyjmuje to do wiadomości, a następnie układa z palców telefon, co jest równoznaczne, z tym że mogę się spodziewać telefonu. Rany Julek, co on się nagle zrobił taki troskliwy? Wczoraj też przez resztę dnia nie odstępował mnie niczym mój Golden Retriver. Ja nie wiem, o co  im wszystkim chodzi.

Rooster czeka na mnie już przy wyjściu, aktualnie sprawdza coś w telefonie. Kiedy tylko się pojawiam, chowa go w kieszeni swoich spodenek. Uśmiecham się delikatnie w jego stronę, a on odpowiada mi tym samym. Zakładam na ramiona szarą, dresową bluzę, a następnie ręce zaplatam na piersi. Ruszamy przed siebie w ciszy. Jedyne co słychać to szum fal i skrzek mew. Zachodzące słońce podobnie jak wczoraj pięknie odbija swoje promienie na tafli wody. Bryza jest delikatna i przyjemna.

— Jeżdżę konno.

Bradley przerywa ciszę. Marszczę brwi, bo nie do końca wiem, co to nagłe wyznanie ma znaczyć. Brązowooki praska cichym śmiechem widząc niezrozumienie na mojej twarzy.

— Pytałaś, czy mam jakieś zainteresowanie, o którym nikt nie wie. Proszę. O to i ono.

Czuję, jak po moim wnętrzu rozlewa się przyjemne ciepło, by po chwili zaatakowały mnie wyrzuty sumienia. On szczerze dzieli się ze mną czymś osobistym, a ja raz po raz go okłamuję. Jednak nie powiem mu prawdy, dopóki sama nie będę pewna.

— Och, to cudownie. To piękna pasja. — Bradshaw kiwa głową na znak zgody. Ja natomiast odwracam głowę, by nie ryzykować, że znów zacznie coś podejrzewać i zadawać niewygodne pytania.

— Fakt. Wiesz, po tym, jak Maverick wycofał mi papiery z akademii, musiałem znaleźć sobie jakieś miejsce. I tak trafiłem do znajomego, który akurat odebrał starego konia z kawalerii. Pech chciał, że niestety nie miał u siebie na tyle miejsca, by go zatrzymać. Więc zaoferowałem swoją pomoc. Jak wiesz, też mieszkam nad oceanem i mam stajnię, która do tej pory leżała odłogiem tak więc zabrałem go do siebie. Aramis to siwy koń i cudowny terapeuta. Niby wiekowy, ale przy nim potrafię się wyciszyć i zapomnieć o wszelkich problemach.

Chłonę każde jego słowo jak gąbka. Kiedy opowiada o swoim zwierzęcym przyjacielu, bije od niego takie ciepło i spokój. Głos ma tak miękki i lekki, że aż mam wrażenie, że pogalopował myślami całkiem gdzieś indziej.  Nie patrzy na mnie, tylko jego wzrok przemyka po horyzoncie, falach i chmurach wędrujących po zachodzącym niebie. Nawet nie wiem, kiedy dotarliśmy przed ganek mojego domu.

— Dziękuję, że mnie odprowadziłeś. To było naprawdę miłe.

— To drobiazg. — Chłopak spuszcza swoje okulary przeciwsłoneczne na czubek nosa i uśmiecha się lekko. —  Sam złapałem trochę powietrza, więc obojgu nam to wyszło na zdrowie. — dodaje, a ja kiwam głową z uśmiechem i odwracam się z zamiarem odejścia. Przystaję jednak i mówię:

— Przepraszam cię, za moją postawę, zaraz po... no wiesz — wzdycham ciężko i opieram się o jeden z filarów. Spuszczam wzrok na swoje buty, które wydają mi się teraz ciekawsze niż przystojny chłopak stojący przede mną. — Po prostu... spanikowałam — mówię w końcu zgodnie z prawdą. — Takie akcje nigdy dotąd mi się nie zdarzały i nie wiedziałam, jak się zachować. Jednak nie ukrywam, że jednym z powodów mojej niechęci do twojej osoby, był też fakt, że wykorzystałeś mnie, gdy też nie do końca wiedziałam, co się dzieje.

— Też byłem pijany — wcina mi się w zdanie.

— Wiem — biorę głęboki wdech i wydech. — Dlatego przepraszam, bo prawda jest taka, że oboje daliśmy ciała.

— Trudno się nie zgodzić. — Szatyn parska cichym śmiechem.

— Tia. — Wywracam oczami, próbując ukryć rozbawienie. — To co? Zgoda? — Wyciągam dłoń w jego kierunku, a on momentalnie ją chwyta.

— Zgoda.

Puszczam jego dłoń i powoli cofam się w stronę wejścia do domu.

— Do jutra, Davis — żegna się ze mną.

— Na razie, Bradshaw — odpowiadam i znikam za drzwiami.

Kiedy je za sobą zamykam, opieram się o nie plecami i przymykam powieki. Co za porąbany dzionek. Ale nareszcie chwila ciszy i spo... Mój telefon jakby się wściekł. Pikanie powiadomień jest tak częste, że mam wrażenie, że mi się zaraz telefon zwiesi. Wyciągam go z kieszeni i aż oczy mi wychodzą z orbit.

Dwanaście wiadomości od Eddiego. Pięć od mamy. Siedem od Natashy i trzydzieści pięć od Hangmana, z czego tylko osiem to jakieś słowa. Reszta to spam emotki „ok".

HANGMAN: żyjesz???

HANGMAN: HALO?!

HANGMAN: KIARA!

HANGMAN: ŻYJ!!!!!

HANGMAN: CO SIĘ DZIEJE?

HANGAMN: HALOOOO

HANGMAN: NO UMARŁA

HANGMAN: I CO TERAZ?!

Wzdycham ciężko i odpisuję mu szybkie „żyję". Nie zdążam nawet zablokować telefonu, gdy dostaję wiadomość zwrotną.

HANGMAN: uff, to dobrze. Będę rano.

Wywracam oczami, bo typ zaczyna mnie irytować. Po co on chce przyjeżdżać? Jestem duża i silna. Chyba. Nie wiem. Szczerze, nawet nie mam siły o tym myśleć. Jedyne, o czym teraz marzę, to długa kąpiel i obejrzenie kilku odcinków „Stranger Things". Stęskniłam się za najlepszą niańką na świecie — Steve'em Harrington'em. Jak postanawiam, tak też robię.

Prawie że wczołguję się po schodach na górę. Zgarniam z łóżka koszulę nocną i zamykam się w łazience, gdzie wykonuję swoją codzienną wieczorną rutynę. W wannie siedzę, dopóki woda z, prawie że wrzącej nie staje się zimną. Po wyjściu z wanny wysmarowuję się kramami i olejkami i wreszcie mogę iść do swojego pokoju. Zerkam na zegarek stojący na komodzie. Dochodzi północ, co znaczy, że w łazience spędziłam z trzy godziny. Ale to dobrze. Przynajmniej odpoczęłam.

Szybko wskakuję do łóżka. Kładę laptopa na kolanach i wyszukuję w „mojej liście" wcześniej wybrany tytuł. Nie zdążam go nawet odpalić, gdy słyszę pukanie do drzwi. Chwilę później w progu widzę Eddiego.

— Hej, jak się czujesz? — Chłopak opiera się nonszalancko ramieniem o framugę drzwi. — Martwiłem się trochę.

— To kochane. Wszystko gra. Nie musisz się martwić — odpowiadam zgodnie z prawdą, a po moim wnętrzu rozlewa się znajome ciepło na słowa mojego brata.

— Mama mi powiedziała, co ci się dzieje. — Wchodzi do pokoju i zamyka za sobą drzwi. Następnie przysiada na krańcu mojego łóżka. —  Tylko proszę, nie bądź na nią zła. Chce dla ciebie jak najbardziej, ja w sumie też.

— Nie jestem zła. — Łapię chłopaka za dłoń. — Chociaż wolałabym ci to sama powiedzieć. Poza tym to nic pewnego.

— W porządku, ale jakby coś się działo to mi od razu mów.

— Masz to, jak w banku — zapewniam go. — Ej Eddie. Chcesz obejrzeć ze mną „Stranger Things"?

— W sumie to bardzo chętnie, bo dawno nie oglądałem. A szczerze stęskniłem się za Natalią Dyer w roli Nancy Wheeler.

— Dalej do niej wzdychasz? — pytam zaczepnie, gdy ten gramoli się na miejsce obok mnie.

— A ty dalej robisz maślane oczy do Andrew Garfielda? — Odbija piłeczkę, uśmiechając się głupio, na co ja wywracam oczami. — Ha! Wiedziałem.

— Och dobra przymknij się i oglądaj — polecam, dźgając go w bicka.

Uwielbiam wieczory takie jak ten, kiedy jesteśmy razem i oglądamy seriale czy robimy maratony filmowe, przekomarzając się wzajemnie. Daje mi to złudne wrażenie, że w dalszym ciągu jesteśmy w gimnazjum i wszelkie problemy dorosłych jeszcze nas nie dotyczą, a jedyne czym muszę się martwić to test z algebry, na który umiem o tyle, o ile.

Po paru godzinach oboje zaczynamy już walczyć z ciążącymi powiekami. Eddie przegrywa pierwszy. Jego głowa opada na moje ramię. Pochrapuje cicho pod nosem, ale nie jest to uciążliwe. Ja też czuję, że zaraz zasnę, więc wyłączam laptopa i odkładam go na szafkę nocną. Sprawdzam jeszcze przed spaniem powiadomienia w telefonie. Jakie jest moje zdziwienie, gdy mam jedną wiadomość od nieznanego numeru, jednak jej treść uświadamia mi, że ten nieznajomy jednak nim nie jest.

NIEZNANY: Jeszcze raz dzięki za dziś :) Naprawdę dobrze się bawiłem.

Uśmiecham się do ekranu, a następnie go blokuje. Odkładam na wcześniejsze miejsce i zakopuję się pod kołdrą. Zanim zasypiam zastanawia mnie jednak skąd Rooster ma mój numer. Przecież ja mu go nie dałam. Więc opcje są dwie albo ma go od Nat, albo moja mama zaczyna bawić się w swatkę, co niekoniecznie mnie cieszy. Trzeba będzie z nią porozmawiać na ten temat. Ale teraz spanko. Staram się myśleć o czymś przyjemnym, dlatego trochę mnie dziwi, że ostatnią rzecz, jaką pamiętam przed odpłynięciem w ramiona Morfeusza, to idący po plaży pilot w hawajskiej koszuli, okularach przeciwsłonecznych z wąsem pod nosem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro