81 |poranek|
Żadne z nas nie wiedziało, co powiedzieć, a moje łzy pogorszyły sytuacje na tyle, że Luke przytulił mnie nagą do swojej piersi, po czym odpłynęłam.
Myślę, że to była najwłaściwsza rzecz do zrobienia.
Co za bzdura, my cały czas unikamy rozmów.
Co gorsze nie budzę się z rana, budzi mnie krzyk i płacz, mężczyzny, który ściska moje ramie trochę za mocno.
Śpi.
To pierwszy raz, gdy widzę go śpiącego.
Otwieram oczy przerażona, gdy on zaczyna krzyczeć i wierzgać nogami.
Nie mogę się rozpłakać.
Nie wiem, co robić. To jest zbyt prawdziwe, żebym mogła go po prostu utulić na nowo do snu.
Potrząsam jego ramionami, nie potrafiąc się odezwać, a on budzi się, jakby łapał pierwszy oddech. Patrzy na mnie, po czym podnosi się z ziemi. Wkłada głowę pomiędzy kolana i buja się na boki, szlochając. Nie wiem, co robić. Pamiętając, że nie dopuszcza mnie do tej sfery swojego życia.
– Powiedz coś.
Oboje jesteśmy nadzy, ale jedno z nas jest bardziej obnażone i zaczyna się przed tym bronić.
Przesuwam się do niego. Opieram głowę o jego kolano, wplatam palce w jego włosy...
– Przestań być tym młodym, gniewnym nastolatkiem i daj sobie pomóc, proszę.
– Chcę, żeby to zniknęło – łka – Dlaczego to nigdy nie znika? Nie powiedziałem mu, żeby nie wsiadł do tego samochodu, śmialiśmy się, a potem już go nie było, przy nim byłem szczęśliwy, ale gdy tylko znikał to wszystko jakby nigdy. Myślę, że nigdy nie byłem naprawdę szczęśliwy, nigdy.
Unosi głowę, żeby na mnie spojrzeć. Przygląda się mojemu nagiemu ciału.
Żałuje.
Widzę to w jego oczach.
Żałuje.
– To powinno być coś wyjątkowego, Mary Jane. Nie powinienem bzyknąć cię na dachu...
– Wiesz, co myślę? Że Chris wcale nie sprawił, że byłeś kimś, sprawił tylko, że jeszcze bardziej nie lubiłeś swojego życia, że jeszcze bardziej próbowałeś całemu światu pokazać, że to nie twoje miejsce. Gdyby Chris żył...
– To nie ma znaczenia, bo w żadnym z tych żyć nie byłem szczęśliwy.
– Więc bądź szczęśliwy ze mną – to dużo, wiem, że to dużo – Przyjmę wszystko, co masz do zaoferowania, ale tylko jeśli jest prawdziwe.
– Chcę dać ci więcej niż mogę, – odgarnia mi włosy z twarzy – A bzykam cię tutaj, jakbyś nie znaczyła dla mnie tyle, ile znaczysz...
– Byłam tutaj, chciałam tego.
Dotyka opuszkami palców moich warg, jakby zapamiętywał ten widok, bo zaczynam płakać.
Nie może ode mnie odejść, nie teraz.
– Poradzimy sobie z koszmarami i ze wszystkim, Luke.
– Mój ojciec ma racje – mówi cicho – Ma racje, co do mnie. Nie potrafię być prawdziwym mężczyzną.
– Twój ojciec cię nie zna. Nie ma prawa mówić o tobie takich rzeczy, bo cię nie zna.
– A ty mnie znasz? – i znowu to robi.
– Bardzo się staram widzieć prawdziwego ciebie, dlatego ci się oddałam. Wszystko, co mam.
– Przepraszam, że zrobiłem ci to, co zrobiłem, że powstrzymuję cię przed wspinaniem się.
– Razem – mówię pewnie – Zrobimy to razem – opieram czoło o jego – Twoje koszmary mnie nie przerażają, przerażają mnie twoje bezsenne noce. Nie przeraża mnie twoja przeszłość, a brak wspólnej przyszłości.
– Nigdy nie powiedziałem ci, że cię kocham, a ty dalej tu jesteś – nie wiem, jak to interpretować. Trudno skomentować mi to bez emocji.
– Pogódź się z tym – muszę powstrzymywać łzy, ale na szczęście mi się to udaje.
– Moje koszmary. – już myślę, że się otworzy, ale wtedy oboje słyszymy kroki. Oboje pośpiesznie się ubieramy.
To jego brat.
W pierwszej chwili nas nie zauważa, bo trzyma w ręce papierosa.
Luke nie może się powstrzymać,
– Mój idealny braciszek pali, kto by pomyślał.
Jego brat obraca się gwałtownie, jakby został przyłapany na gorącym uczynku.
– Co ty tu robisz? – jest zły. Właściwie to oboje są.
– Myślałem, że co moje to twoje, brachu – nie rozumiem, dlaczego Luke zawsze się tak przy nim zachowuje. Josh wygląda, jakby nie miał na to siły.
– Rodzice wracają na stałe – to uderza w Luke'a. Wygląda, jakby się bał, już nie jest rozbawiony.
– Myślisz, że zaproszą mnie na obiad? – sam wyciąga papierosa z kieszeni.
Są tak nieprawdopodobnie podobni i zarazem nieprawdopodobnie różni.
Typowe dla braci, co?
– Jeszcze z nim jesteś? – pyta mnie – To niesamowite.
– Chodźmy, Luke – ignoruję jego brata, tak jak on ignoruje swojego brata. Gdy łapię Luke'a za rękę, on ciągnie mnie w kierunku brata i wyrywa mu papierosa z ręki.
– Nie bądź mną – wypala go za brata, co jest dla mnie szaleństwem.
Luke nie może być milionami osób w jednej. Ma dobre serce, cholernie dobre.
– Muszę iść do pracy – mówi, gdy schodzimy po schodach.
– Chcesz iść do tej pracy?
Patrzy na mnie, jakbym była szalona.
– Wymyślimy coś – mówię – Nie musisz.
– Czy z tobą w porządku?
Nie zastanawia się dwa razy, bierze mnie na ręce.
– Następnym razem będzie lepiej obiecuję – całuje mnie w skroń.
– To samo tyczy się ciebie.
– Może zrobię ci masaż, gdy wrócimy?
– A może najpierw pójdziemy do apteki po...
– Kurwa – wyrzuca z siebie bez ustanku – To też nie powinno tak być. Byłem pijany i..
– Mam nadzieję, że nieczęsto zdarzają ci się takie rzeczy po alkoholu.
Krzywi się.
O Boże.
– Nie – mówi po dłuższej chwili – Przysięgam.
– Ufam ci – jest gwałtownym facetem, ale jednocześnie trzeba z nim się obchodzić delikatnie.
Nie będę w ciąży.
Nie ma mowy.
Mam szczyt do zdobycia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro