78 |kilka prawd|
– Pójdziemy trudniejszym szlakiem? – pyta, gdy naciąga ramiączka plecaka. Po chwili związuje też włosy w kucyk. Szybko całuję jej szyje.
– Ile godzin?
– Pięć? – zrobiłbym dla niej wszystko, jeśli tylko to ją uszczęśliwi – Spodoba ci się, obiecuję! – bierze mnie za rękę i ciągnie w kierunku szlaku.
– Wszystkich tak zachęcasz do spacerów po górach?
– Tylko tych, co wiem, że dotrą na szczyt.
– Zapominasz, jak wiele atrakcji jest po drodze, Mary Jane – odpowiadam z uśmiechem.
– Pokażesz mi?
– Chcesz trochę zabłądzić, do chuja?
Uśmiecha się od ucha do ucha.
– Może jeszcze tego o mnie nie wiesz, ale zawsze znajdę drogę na szczyt.
– A co jest na tym szczycie? – tak właściwie nigdy o tym nie rozmawialiśmy.
– Chciałabym zaliczyć bardzo dużo różnych szczytów w różnych zakątkach świata. Nie wiem, czy chciałabym przejąć firmę ojca, raczej zostawię to bratu, ale myślałam może o własnym biurze projektowym. Chodzę na zajęcia z finansów, ale ogólnie to jestem na architekturze.
– Wow – jestem beznadziejnym chłopakiem.
– Nie umiem rysować, jak ty, ale programy graficzne idą mi nieźle – uśmiecha się dumnie – Nie usiedzę w miejscu. A ty co chciałbyś robić?
Wzruszam ramionami.
– Zawsze skupiałem się na tym, czego nie chcę. Teraz jestem w takim miejscu, że... – i nagle zdaję sobie sprawę, że dalej tego nie wiem. Nie wiem, kim jestem i czego chcę, a dziewczyna stojąca przede mną mnie kocha, a ja nigdy jej tego nie powiedziałem.
Dlaczego z nią jestem?
Co ja robię, , z moim życiem?
Robię tak wiele rzeczy wbrew sobie, że ta jedna, którą myślę, że robię dla siebie nagle stała się... całkowitym wyzwaniem.
Wiem, że chcę z nią być, naprawdę tego chcę, ale ja i moje życie jesteśmy tak popieprzeni, że to wszystko nie ma większego sensu.
Nie mogę pić i z nią być, a jednocześnie nie mogę przestać pić, a gdybym nie pił, nie funkcjonowałbym w pracy.
Nie wiem kim jestem.
Może tak naprawdę nigdy nie wiedziałem.
– Wiem, że chcę być z tobą – mówię zamiast wszystkiego, co siedzi mi w głowie.
Mary Jane się zatrzymuje i obraca w moim kierunku.
Nie zastanawiam się dwa razy.
Całuję ją w tamtym miejscu, jakby to miało uleczyć wszystkie moje obawy, jakby to miało sprawić, że będę wiedział, co zrobić.
Jednak jej usta przypominają mi tylko o tym, jaka jest idealna i o tym, jak wiele muszę zrobić, żeby na nią zasłużyć.
Mary Jane chichocze, gdy odrywam od niej usta. Łapie mnie za koszulkę i sięga po więcej.
Kocha mnie.
Chce ze mną robić wszystko...
Próbuje dla mnie zrobić tak wiele.
A ja dalej nie mówię jej wszystkiego, żeby mnie nie zostawiła.
To jest, jak błędne koło.
To jest syzyfowa praca.
Tym jest właśnie moje życie.
Gdy ona znowu rusza na szczyt, ja znowu się cofam, wyjmując z własnego plecaka, własną butelkę ze wspomagaczem.
To pomaga mi za dużo nie myśleć, jest jak jest.
Jutro będzie tak samo, a gdy się napiję będzie nieco prościej.
Popołudniu znowu czuję się, jak kretyn. Mary Jane ubrała się w niesamowicie seksowną sukienkę, co sprawiło, że nie chciałem być gorszy, więc ubrałem garnitur i pieprzony krawat. Moja dziewczyna pożera mnie wzrokiem, jakby nigdy jur widziała kogoś tak...
– No co? – pytam.
Podchodzi do mnie i poprawia mi kołnierzyk.
– Wyglądasz cholernie seksownie – całuje mnie w kawałek odsłoniętej szyi – Ale zdejmuj ten krawat, nie pasuje ci.
W tej chwili nie wiem, czy chcę zapytać, co mam zrobić, żeby pasował, czy cieszyć się, że ona to, , wie.
Zdejmuje ze mnie krawat i rzuca go za siebie.
– Podwińmy rękawy...
Powstrzymuję ją.
– Chcę zobaczyć trochę skóry – całuje mnie w dłoń – Proszę?
– To dlatego, że ja tego chcę, czy dlatego, że mnie kochasz?
Marszczy brwi, jakby musiała się zastanowić nad sensem mojego pytania.
– Zrób, jak chcesz – odsuwa się ode mnie, ale szybko ją przyciągam z powrotem.
– Co siedzi w twojej głowie?
– Chodźmy już na te kolacje.
– W ogóle chcesz iść? – pytam lekko zaskoczony jej nagłą zmianą nastroju.
– Oczywiście, że chcę! – krzyczy.
– Więc o co chodzi? – biorę jej brodę między palce, chcąc, żeby spojrzała mi w oczy.
– Dlaczego ja kocham cię pomimo wszystko, a ty dalej w jakiś sposób mnie nienawidzisz?
– Odbiło ci? – warczę i to o wiele za głośno – Jak możesz mówić, że cię nienawidzę, do chuja?
– Nienawidzisz tego kim jestem, a gdy próbuję żyć bardziej w twoim świecie, ty zawsze karzesz mi się odsunąć. Nigdzie mi się nie śpieszy, a to zaskoczenie, a i tak czuję, że to, co robię, żebyś tu był ze mną, to za mało – chowa twarz za włosami.
– To, że zdjęłaś mi krawat i chciałaś podwinąć rękawy nie sprawi, że mnie poznasz, – co ja w ogóle do niej mówię?
– A może to ty nie znasz siebie?
– Chodźmy na te kolacje, Mary Jane – to miał być miły wieczór.
– Tak rzadko pokazujesz dupka....
– Ale to nie znaczy, że nim nie jestem.
Kręci głową, jakby nie wierzyła albo nie chciała uwierzyć w to, co się tu dzieje.
– Po co zrobiłeś sobie te tatuaże, skoro ich nie lubisz?
– Nie pomyślałaś może, że nie lubię ich przez ciebie? – łapię za klamkę od drzwi – Wychodzę, nie wiem, kiedy wrócę. Ta kolacja to był głupi pomysł.
– Nic nie rozumiem, Luke!
Nie odpowiadam jej.
Trzaskam drzwiami.
Jestem taki zagubiony.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro