76 |w domu|
Opadam na łóżko obok mojej dziewczyny, która nie ma pojęcia, jaka robota może być zabawna i jak szybko może iść!
Wyciągam rękę i dotykam jej policzka.
Jest taka cholernie piękna.
Prze--piękna.
Bardzo powoli otwiera swoje oczy, gdy ja szeroko się uśmiecham.
– Chciałam na ciebie zaczekać, ale... – nie daję jej dokończyć, ponieważ ją całuję.
Żyję dla tych cholernych ust.
Wielbię jej pieprzone usta.
Łapię ją za brodę i mocniej naciskam na jej wargi. Odpowiada równie zachłannie, jakby tęskniła za tym równie mocno, co ja. Niemożliwe, .
– Piłeś? – pyta. Całe szczęście, że nie zna mojej historii, bo zrobiłaby scenę, a jestem zmęczony czuciem się, jak gówno.
– Przestań gadać – całuję ją mocniej nie zastanawiając się dwa razy. Mary Jane przysuwa się bliżej, ja sam skracam dzielący nas dystans, a potem się go pozbywam.
– Luke...
– Jedno piwo – mówię – A teraz mnie pocałuj.
Nie spiera się ze mną, co mnie cieszy. Wyciąga rękę, żeby wpleść ją w moje włosy, a drugą stara się rozpiąć moją koszule. Przesuwa usta na moją szyje, gdy pomagam jej pozbyć się tego gówna.
– Kocham cię – szepcze mi na ucho, po czym je przygryza. Chyba jestem pijany, ponieważ mój penis nie reaguje tak, jak powinien.
Przerzucam ją na plecy i przyciskam się do niej swoim ciałem.
– Luke, powinieneś iść spać.
– Oboje pójdziemy spać, potem, – przyciskam usta do jej ucha – Jak ja, kurewsko dzisiaj za tobą tęskniłem – ciągnę za płatek jej ucha – To znika – szamotam się z jej koszulką trochę bardziej niż powinienem.
Pozbywam się jej koszulki, liżę jej obojczyk, potem drugi, Mary Jane mruczy i wygina się w łuk. Całuję spód jej piersi, omijając najwrażliwsze miejsca. Przesuwam dłoń po jej brzuchu, głaszczę kciukiem jej kość biodrową, co powoduje jej jęk. Trochę gwałtownie wsuwam dłoń w jej majtki. Unosi biodra, po czym wciska je w materac, jakby nie mogła się zdecydować.
Przesuwam kciukiem po jej najwrażliwszy nerwie. Moja dziewczyna nie może opanować swoich jęków. Całuję ją w kość biodrową, a ona wplata palce w moje włosy.
– Luke – jęczy, gdy patrzę na nią z dołu, uśmiechając się.
Gdy kończy po raz kolejny na moim języku, przyciąga mnie do siebie.
– Dziękuję.
Całuję ją w policzek.
– Jestem dobry, co?
Zaczyna rozpinać mój pasek, ale powstrzymuję jej dłoń.
– Spać, rano – jestem jeszcze mniej rozmowny niż zazwyczaj.
Ja i tak mam jeszcze coś do zrobienia...
– Kocham cię – powtarza, a moje pieprzone serce rośnie. Całuję ją w czoło i przyciągam do swojej piersi.
Jest tak zmęczona, że zasypia od razu. Naciągam na nią kołdrę i wychodzę, żeby się przebrać. Wciągam na siebie dresy nie kłopocząc się z bielizną, czy koszulką i idę do kuchni, bo uzupełniłem lodówkę w cóż, powiedzmy, że odwiedziłem monopolowy.
Odpalam papierosa, gdy siadam przy stole i kładę na stole rzeczy do rysowania. Mam do dokończenia rysunek, który ma być idealny, jak dziewczyna, która ma na nim być i gdy moje myśli uciekały dzisiejszego dnia, to właśnie do tego.
Za mało rysuję.
Muszę iść jutro po pracy na tatuaż.
Nie wiem, która jest godzina, gdy do kuchni wchodzi Maria i otwiera lodówkę.
– Stęskniłeś się za starymi czasami?
– Otwórz wino i nalej mi kieliszek.
– Taki miałam zamiar – wyobrażam sobie, jak uśmiecha się za moimi plecami. Ta dziewczyna wszystko potrafi wyrazić różnymi uśmiechami.
– Dlaczego nie śpisz i dlaczego pijesz w środku nocy?
– Nie myśl, że jestem złą mamą – celuje we mnie palcem – Po prostu miałam koszmar.
Pocieram swoją pieprzoną ogoloną szczękę. Codziennie robienie tego jest frustrujące.
– Często je miewasz?
– Nie – uśmiecha się blado – Teraz, gdy tu jesteś rzadko. Mieszkanie samemu było najgorsze.
– Nigdy nie mieszkałem sam – nawet sobie tego nie wyobrażałem.
Wypija jednym ruchem swój kieliszek, a potem mój, zanim w ogóle zdąży mi go podać. Gdy nalewa drugi wstaję do niej po niego.
– Przytulisz mnie? – zaskakuje mnie tą prośbą, odkąd Mary Jane jest tu każdego dnia już właściwie tego nie robimy.
Robię to samo, co ona. Na raz wypijam mój kieliszek, po czym wyciągam do niej ręce, a ona siada bokiem na moich kolanach, jest taka mała. Opiera głowę na mojej piersi, ale szybko ją podnosi, zauważając rysunek.
– Wow! To jest piękne! Wow!
Wzruszam ramionami.
– Luke! Przecież rysujesz to z głowy?
– No, a jak inaczej?
Unosi głowę, żeby na mnie spojrzeć.
– Nie mów Mary Jane o tym, chce jej pokazać, gdy będzie gotowy.
– Masz prawdziwy talent – chyba tylko ona i Chris mi to powiedzieli, no i chyba moja dziewczyna.
Odkłada rysunek i znowu się do mnie przytula. Obejmuję jej szczupłe ciało, kładę brodę na czubku jej głowy.
– Wytatuowałeś sobie jego imię. – dotyka go opuszkami palców, ale potem zabiera dłoń, jednak jej palący wzrok nie znika – Ile tatuaży dotyczy go?
– Większość.
Sięgam po ołówek, nie mogąc się powstrzymać.
– Wiem, że chcesz rysować, ale ja tak bardzo nie chcę znowu obudzić się z płaczem. Mogę tu zostać? W tym miejscu? – ma na myśli moje cholerne kolana. – Tu jest bezpiecznie.
– Jesteś taka drobna, że nie będziesz mi przeszkadzać.
– Jesteś najlepszym, co mogło się przydarzyć mnie i Chrisowi, wiesz?
Zaciskam dłoń na ołówku.
– Przepraszam, po prostu... – bierze głęboki wdech – Czuję, jakbyś zawsze dodawał tej układance bezpieczeństwa. Czy to dziwne?
– Myślę, że w trójkę byliśmy niepokonani – mówię.
– Tak, dokładnie – ekscytuje się – To, dlatego lubię być tak blisko ciebie, czy to złe?
Całuję ją w czubek głowy.
– Pieprzyć ludzi, sami wiemy, co jest dobre, a co złe, a to na pewno nie jest.
Kiwa głową, zgadzając się ze mną.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro